28 lutego 2021

ROZDZIAŁ 49. ‘TAK BOJĘ SIĘ’

 

*Cassandra*

 

Minęło kilka dni, a my zachowujemy się tak, jakby tematu ciąży nie było w ogóle. Udajemy, jakbyśmy nigdy o tym nie rozmawiali ani nawet nie myśleli. Tylko że nie da się nie myśleć o czymś tak ważnym, a przynajmniej ja nie potrafię. Louis milczy w tej kwestii, słowem nie napomknął o tym w ostatnich dniach, a ja staram się go tym nie drażnić, bo domyślam się, jaki może mieć to skutek. Próbuję zachowywać się normalnie, ale przez większość czasu nie daje mi to spokoju. Na razie czekamy. Czekamy na chwilę, w której dostanę w końcu okresu i sprawa sama się rozwiąże. Bo ja sama nie wiem, czego chcę. Już raz przechodziłam w swoim życiu taki moment i wtedy nie skończyło się to dobrze.

W takich chwilach jak ta, gdy jestem tylko ja ze swoimi myślami, pytania w mojej głowie wciąż się mnożą i przeplatają ze sobą, i z pewnością wpływa to na mnie koszmarnie, bo czuję, jakbym była na dnie własnej psychiki. Czy to możliwe? Co, jeśli? Co, gdy znów zostanę sama? Jak sobie poradzę? I kiedy powinnam pójść do lekarza? Co trzeba kupić? Jakie sprawy załatwiać? Czy mam szansę na bycie dobrą matką? Co stanie się z moim życiem, kiedy dziecko się w nim pojawi? Jakie są szanse, że wszystko zmieni się kompletnie o 180 stopni? Czy to w ogóle możliwe, żebym po raz kolejny mogła nosić w sobie maleństwo? Po tak tragicznym wypadku?

Wszystkie pytania znikają nagle, wraz z wejściem Louisa do salonu. W którym byłam o dziwo tylko ja. Ale czego się spodziewać? Jest czwartek wieczór, połowa chłopaków siedzi w pracy, jedynie ja przyjechałam tu dziś jak głupia, żeby postrzelać sobie na strzelnicy. Tylko wyszło jakoś tak, że zamiast tam być, siedzę na podłodze przy przeszklonych drzwiach wychodzących na taras i co chwilę popijam z plastikowego kubka mrożoną herbatę ze Sturbucksa, którą kupiłam, zanim przyjechałam do rezydencji szatyna. I tak wyszło, że zamiast wypić to już dawno, to trzymam tyle ten kubek w rękach, że zaraz zrobi się całkiem ciepły.

- Hej, nie wiedziałem, że przyjechałaś – odezwał się Louis, marszcząc brwi. – Długo jesteś? – zapytał, całując mnie w usta, kiedy podszedł bliżej, na co lekko wzruszyłam ramionami.

- Trochę. Wpadłam na strzelnicę.

- I jak ci dziś szło? – Usiadł na siedzeniu, tyłem do fortepianu. Wciąż miał na sobie koszulę od garnituru, więc musiał dopiero wrócić z firmy. No tak, a gdy jego nie ma, to ja sama rządzę w jego domu. Nie ma co. Chyba trochę za bardzo sobie pozwalam.

- Nijak, bo jeszcze tam nie doszłam – odparłam ciszej, krzywiąc się, a w odpowiedzi dostałam jego śmiech.

- Nie chce ci się nic?

- Nie wiem, może. Myślę.

- Nad czym? – zapytał, a mi serce zabiło mocniej, bo musiałam go delikatnie okłamać, żeby nie zaczął się denerwować.

- Nad tym, co muszę pozałatwiać w najbliższych dniach – westchnęłam, zmuszając się do uśmiechu. – Zrobisz coś dla mnie?

- Co takiego?

- Zaśpiewasz mi? – Uśmiechnęłam się słodko, żeby bardziej go zachęcić.

- Co mam ci zaśpiewać? – Zaśmiał się, rozpinając mankiety koszuli, by za chwilę jej rękawy podciągnąć do łokci.

- Cokolwiek, lubię twój głos. – Odchyliłam głowę i oparłam ją o ścianę, a resztę mrożonej herbaty odstawiłam na podłogę obok.

- Duże wymagania masz, kobieto. – Odetchnął głęboko i odwrócił się do fortepianu. Chwilę pomyślał, po czym ułożył palce na odpowiednich klawiszach, a ja już za chwilę słyszałam, jak gra i śpiewa, i zamknęłam oczy.

- „Shout out to the old me and everything he showed me/ Krzyczę do dawngeo mnie i wszystkiego, co mi pokazał

Glad you didn’t listen when the world was tryna slow me/ Cieszę się, że nie słuchałeś, kiedy świat próbował mnie spowolnić

No one could control me, left my lovers lonely/ Nikt nie mógł mnie kontrolować, zostawiałem moich ukochanych samotnych

Had to fuck it up before I really got to know me/ Musiałem wszystko spieprzyć, zanim naprawdę poznałem siebie

Never a night alone, anywhere you wanna go/ Ani jednej samotnej nocy, gdziekolwiek chcesz się udać

Woke up in the mornin’ wearin’ someone else’s clothes/ Obudziłem się rano, nosząc czyjeś ubrania

Pictures in my phone with people I don’t know/ Zdjęcia w moim telefonie z ludźmi, których nie znam

Woke up in the mornin’, how the hell’d make it home?/ Obudziłem się rano, jak do diabła dotarłem do domu?

And they wondered how long I could keep it up/ I zastanawiali się, jak długo to wytrzymam

While I wondered if I’d ever, if I’d ever get enough/ Podczas gdy ja zastanawiałem się, czy kiedykolwiek będę mieć dość

And I did some shit I never should’ve done, eh-eh/ I zrobiłem głupie rzeczy, których nigdy nie powinienem był robić

I would do it over now, I’d do it over/ Zrobiłbym to teraz, zrobiłbym to jeszcze raz

Shout out to the old me and everything you showed me/ Krzyczę do dawnego mnie i wszystkiego, co mi pokazał

Glad you didn’t listen when the world was tryna slow me”/ Cieszę się, że nie słuchałeś, kiedy świat próbował mnie spowolnić.*

 

- Dlaczego nigdy nie zastanawiałeś się nad karierą muzyczną? – zapytałam, kiedy przestał śpiewać, a on parsknął śmiechem. Przełożył nogę przez siedzenie i usiadł tak, że drewniany stołek był między jego udami.

- To nie dla mnie – odparł, na co zmrużyłam oczy.

Wstałam z podłogi, zabierając z niej napój i podeszłam do niego.

- Jesteś zbyt krytyczny dla siebie – stwierdziłam, siadając przed nim. Oparłam głowę na łokciu, który położyłam na fortepianie i spojrzałam na niego, uśmiechając się zawadiacko. – Z tym głosem zdobyłbyś szczyty list przebojów.

- To nie dla mnie – uparcie powtórzył wolniej i wyraźniej, na co przewróciłam oczami.

- Jasne, wmawiaj to sobie – mruknęłam. – Co to za pudła? – wskazałam na graty stojące w korytarzu, a on odwrócił się w tamtą stronę, by spojrzeć. – Znów ktoś się wyprowadza?

- Dokładnie, zgadłaś. Mitch i Oliver ruszyli w końcu dupy. Czekam na pozostałych.

- To ile was tu teraz zostanie?  

- Zayn się wyprowadził, w tamtym tygodniu Lucas też, a kiedy i Harry skończy zaraz dom to zostanie nas dziesiątka.

- I jak ci z tą myślą?

- Wspaniale.

- Nie będzie ci ich brakowało?

- Dlaczego miałoby? – zapytał zaskoczony, przyglądając mi sie uważniej. – Sam chciałem, żeby znaleźli sobie mieszkania. Na początku mieli mieszkać tu dopóki czegoś nie znajdą, a później sie rozleniwili i wyszło na to, że wszystkim jest za dobrze, by stąd się ruszyć. No, ale tak czy tak, to jest mój dom.

- W sumie, to też prawda. Wiesz co? Przeraża mnie, że jest tu ponad dwadzieścia sypialni. – Mimowolnie się zatrzęsłam, a Louis się zaśmiał.

- Umawiasz się z pieprzonym miliarderem, skarbie.

- Który ma pieprzony pałac – dodałam, rozglądając się po salonie. – Co zrobisz z taką ilością przestrzeni, jak wszyscy się wyprowadzą? Bez nich będzie tu kompletnie pusto, będziesz sam w rezydencji.

- Albo z tobą – wymamrotał pod nosem i prawdopodobnie miałam tego nie usłyszeć, ale było odwrotnie. Lecz nie skomentowałam już tego.

- Liam i Niall raczej zostaną, a reszta pomieszczeń... Nie wiem, może połączę je i zrobię jakieś sale zabawa? Albo zacznę coś kolekcjonować.

- Masz dom jak w raju. – Pokręciłam głową i upiłam łyka mrożonej herbaty, która już całkiem straciła swoją odpowiednią temperaturę.

- Nareszcie ktoś się ze mną zgadza – usłyszałam głos obok, a potem ujrzałam Cindy stojącą w przejściu z torbami z jedzeniem.

Wszyscy jak na zawołanie zaśmialiśmy się z tego, co powiedziała.

- Pomogę ci z obiadem – zaproponowałam niemal od razu, wstając. – Sama nie będziesz się męczyć.

- A ty nie miałaś iść na strzelnicę? – przypomniał mi Louis, kiedy blondynka znikła w kuchni.

- Odmieniło mi się – odparłam prosto, wzruszając ramionami, a później sama powędrowałam do drugiego pomieszczenia. – Co tam dziś gotujemy, Cindy? – Usiadłam za wyspą kuchenną i zajrzałam do papierowych toreb. – Lazania?

- Może – mruknęła, myjąc ręce. – Jak mi się zechce.

- Mówiłam, że ci pomogę.

- Przynajmniej znam jedno dobre serce – westchnęła, wycierając dłonie i w tym samym momencie z kieszeni moich spodni dobiegł dźwięk telefonu.

- Kelly dzwoni na FaceTime – poinformowałam głośno, odbierając połączenie, a Cindy zaraz podbiegła do mnie.

- Witamy świeżo upieczoną panią Rivers – krzyknęła radośnie Cindy, a dziewczyna na ekranie pomachała nam.

- Jak tam Karaiby? – zapytałam, po czym kamerka została odwrócona w drugą stronę i ujrzałam piękny widok z palmami i oceanem w roli głównej.

- O właśnie tak. – Zaśmiała się szczęśliwa.

 

***

 

- Louis, synu, ogoliłbyś się – dobiegł mnie głos mamy szatyna, kiedy weszłam do salonu.

Oboje siedzieli na kanapie przy kominku, a on uciekał przed dłońmi swojej rodzicielki, która dotykała go niemal po całej twarzy.

- Mamo, to moja twarz, nie oczekuj, że coś z tym zrobisz – westchnął, a ja cicho się zaśmiałam, podchodząc do nich od tyłu.

- No, zrób to dla mnie.

- Nie ma mowy, nie dziś. Ogolę się, kiedy zechcę.

- Jesteś uparty jak twoja siostra. – Pokręciła głową. – A może Cassandra cię przekona? – Niespodziewanie odwróciła się ku mnie, a ja uniosłam wyżej brwi, nie oczekując tego.

- Przekonałabym go, ale dziś wolę tego nie próbować – odpowiedziałam ostrożnie. – Poza tym, z brodą też wygląda dobrze – dodałam szybko i natychmiast się uśmiechnęłam. Wiedziałam, że to podniesie samoocenę szatyna i utwierdzi jego mamę w tym, że już z nim nie wygra. Ale byłam szczera, mówiłam prawdę.

- Dobrze, dwoje przeciwko mnie. Słyszałeś to, Mark? – kobieta zwróciła się do swojego męża, wchodzącego do salonu wraz z Lottie, jednak on postanowił to przemilczeć i jedynie usiadł obok żony.

- O, a co ty tutaj masz? – usłyszałam obok siostrę Louisa, po czym papierowa torebka, którą wciąż trzymałam w dłoniach, została spomiędzy nich wysunięta przez dziewczynę.

- A tutaj mam to wino, które obiecałam, że przywiozę ze sobą przy naszym kolejnym spotkaniu. – Uśmiechnęłam się i usiadłam po przeciwnej stronie szatyna, bo białowłosa postanowiła, że sama zajmie się alkoholem i już nawet wyjmowała kieliszki. A byliśmy tu dopiero niecałe piętnaście minut, jeśli się nie mylę.

Po jej złamanej na akcji ręce, niedługo nie będzie już śladu.

- W takim razie, trzeba je wypróbować, na pewno masz świetny gust. – Lottie prędko stwierdziła, oglądając dookoła butelkę.

- O matko, rzeczywiście to dopiero nasze drugie spotkanie – odezwała się zaskoczona kobieta, delikatnie się uśmiechając. – Boże, to minęło przecież juz jakieś pół roku, widzieliśmy się ostatnio na święta.

- Dokładnie – odparłam ciszej, ukradkowo rozglądając się po rodzinnym domu Louisa, w którym byłam pierwszy raz.

- Powinniście odwiedzić nas oboje wcześniej, byłoby miło.

- Ja widzę ich często – wtrąciła Lottie, rozlewając trunek do kieliszków.

- Może ty tak, ale ja swojego dziecka nie widziałam już jakieś dwa miesiące.

- Mieliśmy z Cassandrą dużo pracy – westchnął szatyn, sięgając po naczynie z winem. – Pomagam też trochę w firmie Cass, więc mieliśmy ręce pełne roboty. Ale przecież mogliście przyjechać wraz z Lottie, do Londynu jest taka sama droga jak do Doncaster.

- Wiesz, że nie lubię długich tras, męczą mnie – odparła ostrożnie, a w tym samym momencie siostra Louisa postawiła przede mną kieliszek.

Kiedy pokręciłam zdecydowanie głową, odmawiając, białowłosa spojrzała na mnie zaskoczona.

- Nie pijesz? – zapytała głośno, a wtedy wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie.

Popatrzyłam na Louisa, który milczał, ale doskonale wiedział, o co chodzi. I niepotrzebnie przywoziłam to wino. Co ja mam teraz powiedzieć? Przepraszam, ale nie mogę pić, bo mogę być w ciąży z państwa synem? Jestem pewna, że wtedy ich zdanie o mnie wcale by się nie polepszyło. Uznaliby mnie jeszcze za puszczalską, bo nie jesteśmy razem nawet roku. I wcale niewykluczone, że tak pomyślą, jeśli to może okazać się prawdą.

- Nie mogę. Biorę tymczasowo silniejsze leki na astmę – szybko wymyśliłam na poczekaniu i wyjaśniłam. Miałam wielką nadzieję, że uwierzą i nie będą niczego podejrzewać. Chcę uniknąć niepotrzebnych pytań, a taka odpowiedź, jako tako, mi to dawała.

- W takim razie, mądrze robisz, z lekami nie można eksperymentować – przyznał mi racje tata Louisa, po czym sam wziął kieliszek, który miał być dla mnie. Natomiast ja za chwilę dostałam do ręki szklankę z sokiem od Lottie.

- Pokażę ci zaraz dom, dobrze? Będziecie spać w dawnej sypialni Louisa, bo zostajecie na noc, prawda? – zapytała, a ja kiwnęłam głową.

- Na cały weekend. Jestem pierwszy raz w tym mieście – odparłam zachwycona. – Fajnie będzie zobaczyć miejsca, w których Louis się wychował – dodałam, patrząc z uśmiechem na szatyna. – No co się śmiejesz?

- Nic. – Rozbawiony przetarł dłońmi twarz. – Podziwiam twój zapał, to wszystko. Jeśli chcesz, to możemy za chwilę gdzieś pójść, zanim będzie obiad. Tylko zapalę – zaproponował, wstając z kanapy, a ja zmarszczyłam brwi.

- Przecież przed chwilą piłeś – przypomniałam mu.

- Ale nie jestem pijany – odparł powoli, patrząc na mnie uważnie. – To był jeden kieliszek.

- Ale i tak...

- Dobra, damy radę – przerwała mi Lottie, zamykając butelkę. – Zagramy rundkę w piłkę i wytrzeźwieje. – Wstała prędko, dopijając alkohol. – Ale wino wyśmienite.

- Jak zwykle, dzieciaki, macie rozwiązanie na wszystko – westchnęła mama rodzeństwa, po czym skierowała się do kuchni, tłumacząc to tym, że musi przypilnować obiadu.

Cieszyłam się na dni, które miałam spędzić w towarzystwie rodziny Louisa. Teraz, gdy poznałam prawdę o jego przeszłości, było mi prościej. Poza tym, po tylu miesiącach przyszedł w końcu na to czas, chciałam tego. Mimo tego, że już na samym początku jego mama nazwała mnie Natalie, ale szybko się poprawiła. Teraz to rozumiałam i tak bardzo mnie to już nie drażniło.

On już nie raz widział się z moją mamą, ja miałam prawo do tego samego. To wszystko ekscytowało mnie – ten dom, gdzie żył, gdzie była jego rodzina, jego zdjęcia, które wszędzie wisiały, miejsca, z którymi wiązały się jego wspomnienia, jakie mieliśmy odwiedzić. Byłam podekscytowana, choć z tyłu głowy wciąż siedziała myśl, która przypominała, że jest wysokie prawdopodobieństwo, że niedługo nasze życia mogą się zmienić. Na zawsze.

 

***

*Louis*

 

Kolejnego dnia nad ranem coś wyrwało mnie ze snu. Obudziłem się w swoim dawnym łóżku w domu rodzinnym, jednak Cassandry już przy mnie nie było. Gdyby nie to, że słońce dopiero wschodzi, nie byłbym zdziwiony jakoś bardzo, ale było odwrotnie. Siedząc na materacu, przetarłem dłońmi zmęczoną twarz i dopiero potem do moich uszu dobiegły dźwięki z łazienki. Kiedy skierowałem się do tego miejsca, zastałem wymiotującą szatynkę, która już niemal płakała.

Uklęknąłem przy niej i odgarnąłem jej włosy do tyłu. Widziałem, że nie miała już ani siły, ani czym wymiotować, ale nie miałem pojęcia, jak mógłbym jej pomóc, ulżyć. To nie był pierwszy raz i to właśnie mnie niepokoiło. Na początku oboje myśleliśmy, że to było zwykłe zatrucie, ale sytuacja zaczyna chyba iść za daleko.

- Chyba znów powinniśmy pogadać o tym, co się z tobą dzieje, nie sądzisz? – odezwałem się, kiedy opadła na podłogę.

Bądźmy szczerzy, wyglądała źle, jakby wypompowano z niej wszelkie siły i porzucono. To, jak blada w tej chwili był, można było śmiało porównać z kolorem łazienkowych mebli i prawdopodobnie na ich tle nie wyszłaby lepiej. Wyglądała niezdrowo i zaczynało mnie to przerażać.

- Lepiej licz dni, idioto! – nieoczekiwanie krzyknęła w moją stronę, ledwo mogąc złapać dech w piersiach.

- Dni od czego?

- Kiedy ostatnio się ze mną przespałeś.

- Emm... czyli jakiś tydzień temu? – Uniosłem nieznacznie jedną brew, patrząc na nią uważniej.

- To mi naliczyłeś – burknęła, próbując się podnieść z podłogi, więc pomogłem jej i uniosłem lekko jej ciało.

- A nie lepiej zrobić już test?

- Nie – powiedziała stanowczo, mocno chwytając się umywalki. – Muszę pomyśleć – wydusiła z siebie z trudem, a ja dla bezpieczeństwa przytrzymywałem ją, by nie upadła, bacznie ją obserwując.

Wydawało się, że w każdej chwili może mi zasłabnąć albo zacząć znów wymiotować.

- A co tu do myślenia? Jesteś w ciąży albo nie. Lepiej to sprawdzić.

- Bądź. Już. Cicho. Okej? – Powoli zaczęła się denerwować, jej ręce już drżały, a oddech znacznie przyspieszył. Nie wyglądała, jakby było związane to bezpośrednio z astmą, raczej zaczynała panikować.

- Nie. Minął już tydzień, który miałaś odczekać, tak?

- Tak.

- Czyli okres spóźnia ci się dwa tygodnie? – dopytałem z zaciśniętym gardłem, a ona kiwnęła głową.

- Tak – powtórzyła nerwowo, na co zamknąłem oczy, by samemu się nie przewrócić.

- Cholera – wyszeptałem, puszczając ją, aby przytrzymać się mebla przed sobą.

Gdy otworzyłem oczy ponownie, zobaczyłem, że Cass podwija koszulkę od piżamy do góry. Położyła obie dłonie na swoim brzuchu i wpatrywała się w jego odbicie w lustrze. Automatycznie zrobiłem to samo i boleśnie nie chciałem przyjąć do wiadomości tego, że jest możliwe to, że lekko mógł się już zaokrąglić. Nie był idealnie płaski jak zwykle, delikatnie odstawał. Próbowałem wmówić sobie, że to jedynie złudzenie, że może wydaje mi się, że jest tak przez to, że nie jesteśmy pewni i z góry zakładamy, jak jest.

Nim się zorientowałem, ona wybuchła płaczem, a ja juz wiedziałem, że najbliższe dni będą ciężkie.

- Boisz się, że jesteś w ciąży, prawda? – zapytałem napiętym głosem.

- To nie chodzi o to, czy się boję – odpowiedziała przez łzy. – To chodzi o wiele kwestii. Gdybym była w ciąży, to byłby cud, mówiłam ci o tym. A jeśli jestem... zmieni się wszystko. Nie mam nic przeciwko dziecku, ale tak, boję się. Nie jestem gotowa, mam dużo pracy, problemy finansowe w firmie, problemy z bratem, niebezpieczeństwa ze strony gangu... Do cholery, my nawet nie jesteśmy małżeństwem! – Mocniej zaszlochała i uciekła na powrót do sypialni, a ja wtedy zrozumiałem.

Bała się, że zostanie z tym sama, bo o żadnym ślubie nie było jeszcze mowy, nie jesteśmy razem jeszcze nawet roku. A ja bałem się z kompletnie innych powodów. Bałem się jak to facet. W końcu chodziło o dziecko. O masę wyrzeczeń, zmian, rzeczy, które ciężko byłoby zaakceptować. I najważniejsze: chodziło o zaangażowanie się w sprawę na całe życie, a ja nie wiem, czy jestem zdolny do tego. Mimo, że cierpiałem po stracie dwojga dzieci, sam nie wiem, czego chciałem teraz.

 




***

Przez większą część dnia prawie nie rozmawialiśmy ze sobą. Chyba oboje – mnie i Cassandrę, przytłoczyła powaga sytuacji. Jeśli już rozmawiamy to na tematy neutralne i staramy się ukryć przed moją rodziną, że coś się może dziać. Lepiej nie mówić wcześnie o czymś, co nie jest ani potwierdzone, ani pewne. Mieliśmy dziś jeszcze gdzieś wyjść, ale Cass źle się czuła, więc odłożyliśmy to na później. Póki co, skończyliśmy z Lottie w salonie przed telewizorem, oglądając komedię. I wcale nie mam nic przeciwko temu, bo spędzam chociaż czas z siostrą. Rodzice natomiast wybyli na zakupy do kolacji, mimo, że zaoferowałem się im pomóc, więc teoretycznie zostaliśmy sami.

Lottie wyszła do łazienki i przeszła do kuchni, a ja w tym czasie zauważyłem, że szatynka zamiast oglądać film, przygląda się moim zdjęciom stojącym na komodzie blisko niej. Na fotografiach byłem dzieckiem, uwiecznionym w różnych chwilach mojego życia. Pamiętam, że stały one tam nieustannie, od kiedy wyprowadziłem się z tego miejsca.

Kiedy szatynka zorientowała się, że ja też się jej przypatruję, spojrzała na mnie i delikatnie się uśmiechnęła, po czym wróciła wzrokiem do telewizora. W tym samym momencie, postacie na ekranie powiedziały swoje kolejne zdania o wieloznacznym wydźwięku i mimowolnie wybuchłem śmiechem. I zaraz zorientowałem się, że Cass milczy, dalej oglądając.

- No co jest? – Zmarszczyłem brwi, skupiając na niej swoją uwagę. – Dlaczego się nie śmiejesz? Przecież było chyba zabawne, prawda?

- Tak, było, ale... Jakoś nie mam siły się śmiać – wyjaśniła powoli i cicho, ponownie przywracając na swoją twarz lekki uśmiech.

- Co? – zapytałem lekko zdezorientowany tym, o co dokładnie mogło jej chodzić.

- Zmęczona chyba już jestem – westchnęła, bardziej wtulając się w miękkie oparcie kanapy.

- No tak jakoś wyglądasz na śpiącą. Policzki zrobiły ci się pełniejsze czy mi się wydaje? – Zmarszczyłem czoło, łaskocząc palcem jej policzek.

- Wydaje ci się – wymamrotała, zamykając oczy.

Głębiej odetchnąłem, przyglądając się jeszcze chwilę jej spokojniej twarzy i na moment wróciłem do filmu, ale zaraz ponownie się odezwała.

- Louis?

- Tak? – zapytałem, nie odrywając wzroku od ekranu, ale kiedy nie otrzymałem odpowiedzi, znów spojrzałem na Cassandrę, która patrzyła na mnie z wyraźnie wypisanym zagubienie, na twarzy. – Cass... wiesz, że możesz wszystko mi powiedzieć, prawda?

- Nie zdenerwujesz się, jeśli coś ci powiem?

- To zależy. Ale mów, wolę wiedzieć niż nie.

- Chciałabym wracać już do domu – odpowiedziała półszeptem, a ja popatrzyłem na nią trochę zdziwiony, kiedy spuściła głowę i zaczęła bawić się swoimi paznokciami.

- Dlaczego?

- Nie wiem, tak jakoś...

- Jeśli ci się tu nie podoba albo czujesz się nieswojo z moją rodziną to...

- Nie, to nie o to chodzi – wyszeptała.

- Więc, co się dzieje?

- Po prostu... chciałabym być teraz u siebie, czuję się jakoś słabo. I fizycznie, i... psychicznie.

- Rozumiem. Nie czujesz się na siłach.

- Wolę wrócić niż psuć wszystkim atmosferę... – przerwała, bo w tym samym czasie zadzwonił mój telefon, a do salonu wróciła z przekąskami moja siostra.

- Zaraz o tym porozmawiamy, muszę odebrać – powiedziałem, patrząc na wyświetlacz smartfona. – O co chodzi, Zayn? – Wszedłem do innego pokoju, by na spokojnie porozmawiać, bo wiedziałem, że jeśli dzwoni wtedy, gdy nie ma mnie w Londynie, to coś może się dziać. Ale nie zawsze musi.

- Stary, kiedy wracacie?

- Mieliśmy jutro wieczorem – westchnąłem, przykładając dłoń do czoła. – Ale jeśli pytasz, to czuję, że powinniśmy wcześniej. Mam rację?

- To znaczy... Nie chcę przerywać wam wyjazdu...

- Powiedz, co się stało – ponagliłem go, ale zanim mi odpowiedział, spotkałem się z chwilą ciszy z jego strony.

- Jones odpłacił się za to, że zastraszyliśmy mu żonę.

- A konkretniej?

- Byłeś w tym tygodniu ze swoim pracownikiem na spotkaniu na mieście. Była z wami jego nastoletnia córka, nie? Hannah.

- No tak. Co z nią?

- Najwyraźniej uznali, że to ktoś z twojej rodziny. Dorwali dziewczynę i przetrzymują ją w jakiś piwnicach.

- W piwnicach? – Szerzej otworzyłem oczy w reakcji na to, co słyszę. – Jeśli nie ma tam żadnych okien, nie wiadomo, jak prędko skończy jej się powietrze. Namierzcie ich jak najszybciej.

- Już zaczęliśmy to robić, ale nie mamy punktu zaczepienia. Oby się nie udusiła, zanim tam dotrzemy.

- Słuchaj, możemy z Cassandrą dojechać dopiero w nocy, wcześniej nam się nie uda. Jeśli namierzycie ich wcześniej i nie zdążymy, to działajcie bez nas. Trzeba odbić dziewczynę za wszelką cenę, niczym sobie na to nie zasłużyła.

- Jasne, robimy, co możemy. Będę informować cię na bieżąco.

- Widzimy się jutro – odparłem, wychodząc z pomieszczenia i szybko się rozłączyłem. W ciągu kilku sekund byłem z powrotem w salonie, ale domyśliłem się, że Cassandra przeczuwała, że coś się dzieje, bo patrzyła na mnie pytającym wzrokiem.

- Wygrałaś. Zaraz musimy zbierać się do Londynu.

 

***

Z kubkiem kawy przeszedłem przez całą salę przy strzelnicy, w której mieliśmy spotkanie gangu i zająłem miejsce u szczytu stołu. Usiadłem zaraz obok Zayna, który zdążył już podłączyć swój laptop do projektora. Sam osobiście byłem niewyspany, ponieważ pół nocy prowadziłem auto i ledwo co zdołałem wygrzebać się z łóżka, by tu przyjść. W odróżnieniu od Cassandry, która przespała całą podróż, ja zasypiałem. Ona jednak siedziała krzesło dalej i przyglądała mi się w milczeniu, wyglądała znacznie lepiej niż poprzedniego dnia. I to o niebo. Nie było po niej widać, że wczoraj źle się czuła, a to był, jak na razie, dobry znak.

- Czy tylko ja mam już dość tej całej sytuacji z Jonesem? – zapytałem wszystkich obecnych, patrząc tępo przed siebie.

Kiedy nikt mi nie odpowiedział, podniosłem wzrok i zauważyłem, że nikt nie jest zachwycony tą sprawą.

- Potraktuję to milczenie jako zgoda ze mną – wymamrotałem, upijając łyka gorącej kawy. – Zayn, mów, co już ustaliliście. – Kiwnąłem do niego głoś i za moment za moimi plecami wyświetliły się różne dane, więc odsunąłem krzesło tak, by lepiej wszystko widzieć.

- Sprawdziliśmy część ich potencjalnych kryjówek, ale w żadnej nie ma nawet śladu, że mogli tam przebywać. Musimy sprawdzić jeszcze pozostałe miejsca wokół Londynu, ale zajmie nam to przynajmniej jeszcze kilkanaście godzin. Szczerze, nie liczyłbym na to, że uda się ich znaleźć wcześniej niż przed jutrem.

- Kurwa – przekląłem, przecierając twarz. – Jeśli ma odrobinę szczęście, to przeżyje, jeśli nie – udusi się albo już to się stało.

- Znasz ją dobrze? – wypaliła nagle Cassandra, a kiedy na nią spojrzałem, dostrzegłem, że już się we mnie wpatruje.

- To córka mojego pracownika, często przychodzi do firmy. Nie przyjaźnimy się, ale nie raz z nią gadałem, więc byłoby przykro, gdyby coś jej się stało. To fajne dziecko.  Do tego, nie wyobrażam sobie, co czuje jej ojciec. – Odetchnąłem głęboko, przypominając sobie naszą ostatnią rozmowę. – W ogóle on wie coś o porwaniu swojej córki?

- Nie kontaktował się ze mną, więc raczej nie ma szans, by domyślał się, że coś możesz wiedzieć – odezwał się Harry po drugiej stronie stołu. – Ani ciebie, ani mnie nie mógł powiązać z tą sprawą. Od dwóch dni nie pojawił się w firmie ani nie informował mnie czy Cindy, że zaginęła jego córka.

- Ale prędzej czy później może się dowiedzieć. – Zacisnąłem mocno szczęki, pospieszając procesy myślowe w mojej głowie. – Dobrze, już o to mniejsza, jakoś to rozegram. Na razie trzeba odbić dziewczynę, a przedtem dowiedzieć się, gdzie tak właściwie jest.

- Tomlinson, jest trudniej niż ostatnim razem, jakby całkiem się rozmyli – odezwał się ktoś inny, przez co nadzieja zaczynała mnie opuszczać. – Jednak z naszych wtyczek widziała ich, jak pakowali ją po zmierzchu do auta, ale był sam, żeby móc jakkolwiek zareagować. Poza tym, wszystko działo się zbyt szybko. Podjechali i porwali ją z ulicy. Nie mamy żadnych innych informacji prócz tego.

- Jeśli chcielibyśmy przyspieszyć poszukiwania, to jest nas zbyt mało, żeby rozdzielić się na kilka grup. Nie pójdziemy po trzy osoby, bo to zbyt niebezpieczne dla nas – dodał Niall, a ja z obojgiem się zgodziłem.

- Co za gówno – warknąłem, odwracając głowę z powrotem do ekranu na ścianie. – Jakim cudem w ciągu kilku tygodni zdążyło się tyle stać? Atakują nie tylko nas, ale też nasze rodziny. Próbowali zabić Nialla, Mitcha, Olivera, rodzinę Harry’ego, a teraz robią, cholera wie, co, z tą dziewczyną. Co, kurwa, jest z nimi nie tak? Niech to wszystko już się skończy i... Gdzie ty idziesz? – zapytałem zdezorientowany, gdy Cassandra odsunęła krzesło i wstała od stołu.

- Zaraz wrócę, muszę na chwilę wyjść – wymamrotała, po czym odwróciła się do mnie tyłem i zaczęła kierować się do drzwi.

- Jak to musisz wyjść? Cassandra! – zawołałem za nią, gdy nic nie odpowiedziała. – Zaraz i tak kończymy. Wróć i... cholera jasna! – Zerwałem się z siedzenia, kiedy jej ciało opadło bezwładnie na podłogę blisko ściany.

Gdy do niej podbiegłem, zobaczyłem, że nie ma z nią żadnego kontaktu. Jej oczy są zamknięte, a jedyną reakcją jej organizmu było to, że oddychała.

- Zemdlała – powiedziałem niespokojnie w stronę Liama, który znalazł się natychmiast obok i raczej wiedział, że była nieprzytomna.

Leżała w moich ramionach bez jakiegokolwiek ruchu, wyglądała tak niewinnie, jakby była w głębokim śnie. Jej dłonie nagle zrobiły się całkiem zimne, w odróżnieniu od policzków, które dosłownie paliły przy dotyku.

- Zanieś ją szybko do salonu, musiał spaść jej cukier – odparł brunet, a ja niemal od razu wykonałem jego polecenie i zaraz szatynka leżała na kanapie.

Przez kilka kolejnych minut Liam próbował ją ocucić. W ciągu tego czasu w salonie zebrał się chyba cały gang. Tylko po to, by zobaczyć, co z Cassandrą, więc nic dziwnego, że gdy tylko wróciła jej przytomność, usłyszałem, jak wielu z nich oddycha z ulgą.

- Cassandra, jesteś z nami? Słyszysz nas? – zaczął pytać Liam, a ona lekko kiwnęła głową. – Zemdlałaś, wiesz o tym?

- Domyślam się – wyszeptała, zamykając oczy.

- Jadłaś coś dzisiaj?

- Jeszcze nie zdążyłam.

- Czyli to, co myślałem – westchnął. – Często zdarza ci się tak tracić przytomność?

- Niedawno zemdlała mi prawie w firmie – wtrąciłem, a on pokręcił głową, przez co zrozumiałem, że naprawdę nie jest dobrze. Żarty skończyły się już dawno.

- Po prostu nie czuję się ostatnio najlepiej. Jestem osłabiona, to wszystko.

- Od dawna?

- Nie wiem... Może dwa tygodnie? Naprawdę nie wiem.

- Musisz pojechać do szpitala i zrobić badania. Nie chcę cię straszyć, ale to mogą być objawy anemii albo cukrzycy, może coś z sercem...

- Co takiego? – wyszeptałem, sam nie wiedząc, że to robię. Moje brwi same się zmarszczyły, a w głowie zaczęło bardziej się mieszać, gdy usłyszałem dalszą część.

- W takich przypadkach nie wyklucza się też zaburzeń odżywiania, ale... to chyba ciebie nie dotyczy, prawda? – Spojrzał na nią podejrzliwie, ale to ja byłem bardziej zdezorientowany.

- Chyba oszalałeś, ja nie...

- Nie oceniam cię, nie chcę snuć żadnych domysłów. Po prostu zjedz coś i zrób badania w najbliższym czasie, bo potem może być na to za późno.

Spojrzeliśmy po sobie z szatynką i nie wiem, które było bardziej wyprowadzone z równowagi – ja czy ona? Pierwszą naszą myślą było to, że może być w ciąży, a teraz Liam nie wyklucza, że to jakaś choroba. Chyba żadne z nas się tego nie spodziewało.

Dlaczego nasze życia wciąż się pieprzą? To kara za to, że siedzę w kryminalistyce? Przecież to niedorzeczne.

 

***

 

*Cassandra*

 

W ciszy zmywam powoli naczynia po obiedzie, który zamówiliśmy do mojego penthouse’a zaraz po tym, gdy Louis mnie odwiózł. Zmartwiła go cała sytuacja, wcale nie mniej niż mnie i uważnie obserwował, czy aby na pewno jem. Rozumiałam to, bo przestraszył się, kiedy zemdlałam. Do tego dochodzi kwestia tego, że żadne z nas nie wie, co tak naprawdę się ze mną dzieje. Ta niewiedza sprawia, że żyję w ciągłym niepokoju.

W głowie ciągle krążą mi słowa Liama. Nie wspomniał o tym, że to może być ciąża, pewnie nawet nie podejrzewa. Zamiast tego wymieniał kolejne choroby, o których chyba nawet wcześniej nie myślałam. To naprawdę kompletnie mnie skołowało, czuję się niepewnie. Ciągle przypominam sobie, jakie mam dolegliwości w ostatnich dniach, by mieć w ogóle jakąś pewność, co mogę wykluczyć. Anoreksja i bulimia kompletnie nie wchodzą w grę, bo jem. Może nie mam za wiele czasu, ale staram się przynajmniej pamiętać o lunchu i obiedzie, nie wymiotuję przecież specjalnie. Zaburzenia odżywiania nie mogłyby być raczej możliwe u mnie. Cholera, przecież nie ważę nie wiadomo jak mało, normalnie – odpowiednio przy moim wzroście. Bardziej podejrzewam u siebie, że mogę spodziewać się dziecka, przecież... Kto mi wytłumaczy, z jakiego innego powodu nie mam okresu? Nie wierzę, że serce albo cukrzyca doprowadziłyby do tego. Z drugiej strony, nie jestem pieprzonym lekarzem... I to właśnie sprowadza się do tego, że sama nie ustalę, co mi jest. I Louis też nie ustali, bo on już całkiem jest przerażony tym, co się ze mną dzieje i najchętniej to wysłałby mnie do szpitala, bym wyszła stamtąd kompletnie zdrowa. I prawdopodobnie z przyjemnością usunąłby astmę z mojego życia, gdyby to tylko było możliwe. Ale w kwestii mojego zdrowia to chyba jestem w czarnej dupie.

Opłukałam ostatni talerz i odstawiłam go na suszarkę. Kiedy wycierałam ręce, zauważyłam, że w salonie jest całkiem cicho, więc zaraz stanęłam w przejściu do głównego pomieszczenia w domu. Od kilkunastu minut szatyn miał ciągle telefony z firmy i z gangu, więc nie chciałam mu przeszkadzać. Teraz jednak czytał coś już tylko na telefonie, a ja potrzebowałam porozmawiać. Nie chcę zostać sama z tą sprawą, muszę się komuś wygadać. Potrzebuję czyjegoś wsparcia, a z Louisem tak na dobrą sprawę niczego nie ustaliliśmy, bo ma większy dystans do takiej rozmowy niż ja. Nie chce gadać, wszystko kryje w sobie, a ja przez to muszę robić to samo. A pragnę usłyszeć, bez względu na to, co mi jest, tylko te trzy pieprzone słowa: będę przy tobie; albo: nie zostawię cię. Ale do tej pory nawet mnie o tym wprost nie zapewnił.

Ruszyłam do szatyna i kiedy nie zdawał sobie z tego sprawy, przytuliłam się do niego od tyłu i położyłam głowę na jego plecach. Spojrzał na mnie przez ramię, przerywając czytanie, ale zaraz z powrotem wrócił wzrokiem do telefonu.

- I znów będę miał upaćkaną całą bluzkę tym twoim makijażem? – mruknął niezadowolony, a i zrzedła mina.

Otworzyłam oczy i odsunęłam się od niego, kiedy dostrzegłam, że ma czarną koszulkę.

- Nie jestem przecież pomalowana... – wymamrotałam chłodno i zaczęłam odchodzić w stronę sypialni.

- Przepraszam. – Usłyszałam jego westchnięcie za plecami, ale nie zareagowałam już na to.

Nie zatrzymałam się, nie odpowiedziałam, w ogóle się nie odezwałam. Zamiast tego zamknęłam za sobą drzwi i opadłam na łóżko.

Rozpłakałam się niemal natychmiast. Nie dlatego, że zabolało mnie to, co od niego usłyszałam. Po prostu nie mam nawet komu powiedzieć o tym, jak naprawdę się czuję w obecnej sytuacji. Chciałam pójść do niego i pogadać, ale zniechęcił mnie jednym zdaniem. Może wcześniej nie ruszyłoby mnie to, ale teraz zrobiło mi się przykro.

- Cass, przepraszam. Chciałaś o czymś poroz... Płaczesz? – usłyszałam, jak wszedł za mną do pokoju, więc usiłowałam się uspokoić.

- Nie – wydusiłam z siebie, ale nic nie zamaskowało tego, że cicho sobie szlochałam.

- Płaczesz. Przecież słyszę. Co się dzieje? – zapytał spokojniej, a zaraz po tym poczułam, jak materac się ugiął.

- Nic, źle się czuję – odpowiedziałam cicho, pospiesznie wycierając mokre policzki od łez. Ale na niewiele się to zdało.

- A tak serio? – zapytał półszeptem. – Przecież widzę, Cass. Nie oszukasz mnie. Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć, prawda? – zadał kolejne pytanie, ale nie odpowiedziałam, bo sama nie byłam tego pewna. Wolałam milczeć, niż okłamywać samą siebie i jego.

- Cassie, co jest?

Nazwał mnie tym samym zdrobnieniem, którego używa moja rodzina i tu już mnie miał. Pękłam. Naprawdę się o mnie martwił, choć może nie zawsze udaje mu się to okazać.

- Boję się – wyszeptałam zduszonym głosem i ponownie kilka łez opuściło moje oczy. Na ramieniu poczułam za chwilę dłoń.

- Czego?

Odwróciłam głowę w jego stronę i spotkałam się z jego spojrzeniem. Między zębami gryzłam wargę, żeby powstrzymać kolejne spazmy płaczu, ale gdy tylko zobaczyłam jego twarz, wiedziałam, że jednak muszę mu się wygadać, bo zniszczy mnie to od środka. Jego oczy były moją zgubą.

Usiadłam i głębiej oddychałam, żeby być w stanie w ogóle mówić. Minęło kilka chwil, zanim się odezwałam. Tym razem to Louis otarł moje policzki, a potem złapał za rękę. Czekał cierpliwie, zataczając kciukiem kółka na mojej dłoni, dopóki w pełni się nie uspokoiłam.

- Boję się, że mogę być w ciąży – zaczęłam, ale mi przerwał.

- Cass, już to przerabialiśmy, dlacz...

- Nie, właśnie, że nie. Nie rozumiesz? Może tobie to łatwo przychodzi, ale nie mi. Ciągle o tym myślę, nie wiesz tego. To nie ty będziesz nosił dziecko przez kilka miesięcy. Nie wiem... Nie wiem, czy jestem gotowa. Jesteśmy razem rok, nawet niecały. Skąd mamy wiedzieć, czy to dobry moment? Nie jesteśmy przygotowani... tak właściwie na nic. Louis... – zawiesiłam na chwilę głos, by dobrze ułożyć myśli w słowa, ale on nawet wtedy już się nie odezwał. – Pomyśl, że to co innego, niż mielibyśmy planować dziecko i starać się o nie od dłuższego czasu. Bądźmy szczerzy, to jest wpadka.

- Co nie znaczy, że będziemy mniej je kochać – wtrącił, na co ja pokręciłam lekko głową.

- Ale znaczy, że nie jesteśmy przygotowani. Wiesz, ile rzeczy trzeba załatwić, kupić? Ile to czasu w kontakcie z lekarzami, ile...

- Na razie nie wiemy, czy w ogóle jesteś w ciąży, więc się uspokój i nie dramatyzuj, dobrze?

- Jak mam się uspokoić, skoro żyję w niepewności? – zapytałam z wyrzutem i jego to ruszyło. Widziałam to w jego oczach, ale żadnej większej reakcji nie dostrzegłam. Nie chciał pokazać mi swoich uczuć.

- Boję się, że... Jeśli jestem w ciąży znów mogę poronić... Mogę znów stracić dziecko – wyszeptałam bezsilnie, bo bolesna prawda za bardzo do mnie docierała.

- A jeśli to jednak nie ciąża? – zapytał cicho po sekundach milczenia. – Pamiętasz, co mówił Liam?

- Nie mam nadal okresu, wymiotuję... Więcej objawów pasuje do tego, przecież...

- A może wcześniej, jak wypierałaś to, że możesz być w ciąży, teraz wypierasz to, że możesz być chora i próbujesz wmówić sobie to, co byłoby prostsze i odpowiedniejsze?

Nastała między nami chwila ciszy. To, jak bardzo dotarł do mnie sens wypowiadanych przez niego słów, nie sposób opisać. Uświadomił mi to, czego sama nie byłam w stanie dostrzec.

- Już nie wiem, co się ze mną dzieje. - Zaszlochałam cicho, a moje ciało mimowolnie się zatrzęsło.

Szybko znalazłam się w ramionach szatyna. To niewyobrażalne, jak dobrze jeden jego uścisk potrafił działać na moją psychikę. Tylko on to potrafił.

- Pójdziemy na te badania krwi, dobrze? – zaproponował, cicho mówiąc do mojego ucha. – Chcę być pewien, na czym stoimy.

- A co jeśli...

- Nie wymyślaj sobie na razie nie wiadomo czego. Poczekamy na wyniki i wtedy zdecydujemy, co zrobić. Nie jesteśmy lekarzami, pamiętaj o tym – przypomniał, odgarniając moje włosy z twarzy, a ja pokiwałam głową. – Ubierz się i uspokój. Zaraz pojedziemy i wszystko się okaże.

- Wyników nie ma tak szybko.

- Wiem, ale nie będzie ich w ogóle, jeżeli tam nie pojedziemy. Wytrzymamy jeszcze dzień czy dwa czekania, prawda?

- Nie wiem – wyszeptałam szczerze przerażona, patrząc mu prosto w oczy.

 

***

Następnego dnia wieczorem wylądowałam z resztą gangu w jakiejś sieci piwnic na pustkowiu. Właśnie tyle zajęło chłopakom znalezienie tej dziewczyny – ponad dwa dni. I wcale im się nie dziwię, bo sama nie wiedziałam o istnieniu takiego miejsca pod Londynem. To totalnie jakieś zadupie, bądźmy szczerzy, inaczej nazwać się tego nie da. Jestem w szoku, że w ogóle zdołali odkryć, że są tu jakieś podziemia, w połowie rozwalona stodoła i w większości jakieś krzaki i głazy. No dokładnie jak w jakimś niskobudżetowym filmie.

Louis, oczywiście, nie chciał, żebym jechała z nimi na akcję, bo uznał, że byłoby to dla mnie niebezpieczne – z wiadomych przyczyn. Ja jednak nie chciałam wzbudzać podejrzeń u reszty, bo na pewno od razu zaczęliby pytać, a to też nie byłoby wspaniałe. Dlatego powiedziałam mu, prosto z mostu, bez żadnego ale, że nie wytrzymam i oszaleję, czekając na wyniki, jeśli nic nie będę robić, więc muszę jechać. O dziwo, skutecznie go to zamknęło. Wie doskonale, że dla mnie to też pewnego rodzaju rozrywka, oczywiście do czasu, gdy jest w miarę bezpiecznie. To bezpieczeństwo to pojęcie względne raczej. Poza tym, do cholery, potrafię o siebie zadbać i nie będę sama. Muszę się jakoś odstresować, mimo, że mój chłopak tym razem nie bardzo to pochwala. Ale na razie czuję się dobrze, więc nie powinien mieć powodu do niepokoju. Tyle, że wiem, że ma. To nie byłby on, gdyby nie miał. Ale cóż... nie uwiąże mnie w domu, bo wie, że dla niego też mogłoby się to źle skończyć.

Szłam powoli za resztą, uważnie zaglądając w każdy zakamarek, żeby niczego nie przeoczyć. Z lekkim obrzydzeniem omijałam zwisające zewsząd pajęczyny. Dlaczego tak typowe rzeczy muszą mnie obrzydzać, ale okradanie innych i walka już nie?

Skrzywiłam się nieznacznie, po czym odwróciłam głowę, a z przeciwnej strony niespodziewanie nadleciała kula. Szerzej otworzyłam oczy i automatycznie spojrzałam w kierunku, z którego zawędrowała. Kilka metrów dalej zobaczyłam broń wycelowaną we mnie i bez większego namysłu zaczęłam się bronić, sama strzelając z pistoletu. Problem był w tym, że teraz byłam trochę w tyle za innymi, bo się zagapiłam i teraz zostałam sam na sam z moim oprawcą. Dzięki Bogu, że mam przy sobie jeszcze dwie spluwy, bo byłoby koniec tego dobrego.

Kiedy nadarzyła się okazja, uciekłam sprawnie za jakieś metalowe skrzynie i rzuciłam się na podłogę. Szybko wymieniłam broń i wychyliłam się powoli, by nie oberwać, bo przestałam słyszeć strzały. Dostrzegłam, że Niall po mnie wrócił, a facet z konkurencyjnego gangu leżał nieprzytomny na ziemi.

- Zabiłeś go? – zapytałam lekko zdziwiona, podnosząc się do góry i podbiegłam do niego.

- Tylko ogłuszyłem. Chodź. – Pociągnął mnie za łokieć i w szybkim tempie ruszyliśmy przed siebie, rozglądając się za pozostałymi. Dopóki coś nie huknęło, a blondyn nie poleciał do tyłu, obezwładniony przez kolejnego gościa.

- Wy sobie, kurwa, żartujecie? – warknął, szarpiąc się, ale nie dało to za wiele, bo tamten zacisnął mu dłoń na szyi.

- To wy tu wtargnęliście!                      

- Nie bez powodu! – Zamachnęłam się i uderzyłam mężczyznę z całej siły bronią w głowę, po czym usiadłam na jego plecach i docisnęłam kolanem, by upewnić się, że stracił przytomność, ale oddycha.

- Idziemy po dziewczynę i spadamy, bo mnie wkurzają bardziej niż zwykle – fuknęłam, wstając z bezwładnego ciała.

- Już niedługo, Miller. Musi być w którejś z tych piwnic, na darmo tu nie przyjechaliśmy. Ej! – Złapał mnie w pasie, kiedy niebezpiecznie się zachwiałam.

Przez chwilę zakręciło mi się w głowie i natychmiast poczułam, że może to nie był taki dobry pomysł, żebym z nimi przyjeżdżała.

- Wszystko w porządku? Źle się czujesz? – Zatrzymał mnie, kiedy chciałam pójść dalej.

- Nie – powiedziała pewnie i wyrwałam się z jego uścisku.

- Cassa...

- Nic mi nie jest! Pospiesz się, bo nie chcę spędzić tu całej nocy – ponagliłam go, więc zmuszony był do mnie dołączyć.

Szybko odgoniłam od siebie myśl, że zaczynam się źle czuć, co przecież mogłam łatwo przewidzieć i ruszyłam pędem do reszty gangu. Zewsząd dochodziły strzały, które udawało mi się jakoś ominąć. Doświadczenie robiło swoje.

Chłopaki po kolei wyważali drzwi, a ja, będąc za ich plecami, zaglądałam do każdego pomieszczenia, dopóki nie usłyszałam czyjegoś krzyku. Podniosłam wyżej głowę i zorientowałam się, że musiała to być ta dziewczyna. Skupiłam się na tym, skąd dochodzi dźwięk i nie zwiodło mnie to, bo tym razem jako pierwsza trafiłam na miejsce.

Znalazłam się pomiędzy młotem a kowadłem, dosłownie. Jones próbował wywlec drobną, brązowowłosą dziewczynę, zapewne, by uciec, ale kiedy mnie zobaczył, rzucił ją na ziemię i wymierzył broń we mnie. Patrzyłam mu w oczy, na ręce, na przerażoną dziewczynę zwiniętą na brudnej podłodze i na chwilę, jakby wszystko stanęło. Miałam dwa wyjścia: strzelić i po raz pierwszy zabić człowieka, by ratować kogoś innego albo zaryzykować, że odbiję ofiarę, nie krzywdząc nikogo. Tylko pytanie: jak zrobić to drugie?

- Możemy zrobić to tak, żeby każdy miał z tego korzyść – odezwałam się niepewnie, improwizując, ale on zaśmiał mi się w twarz. I już wiedziałam, że jestem na straconej linii.

Zaczęłam powoli cofać się na korytarz, wciąż trzymając przed sobą naładowaną broń. Każdy mój krok równał się z tym, że i on się do mnie zbliżał.

- Stara, sprytna... naiwna Natalie – wysyczał z obrzydliwym uśmiechem, a ja puściłam mimo uszu to imię. Do przewidzenia było, że teraz będę obrywać nie tylko za swoje błędy.

- Co? Już się nie odezwiesz? – Udał smutnego, grając w tą swoją grę.

Nie chciałam robić żadnych gwałtownych ruchów, ale kątem oka dostrzegłam, że w pomieszczeniu obok jest Louis. Gestem pokazał mi, bym milczała, więc nie miałam wyboru. Wiedziałam, że na tym etapie, gdy chodziło już tylko o uratowanie dziewczyny, sama nie mogę robić wszystkiego, bo spieprzę całą akcję.

- Padnij! – Usłyszałam w końcu, na co niecierpliwie czekałam i mechanicznie rzuciłam się na twarde podłoże.

W tym samym momencie kilka strzałów na raz poszło z broni Louisa. Kiedy podniosłam głowę, zauważyłam, że mężczyzna jest ranny, a szatyn stoi z bronią nad nim.

- Idź po nią i ją wyprowadź, póki się da – niemal mi rozkazał, a ja zerwałam się i zaraz byłam już z powrotem przy roztrzęsionej dziewczynie. Tylko że mnie też się bała.

- Nic się już nie martw, okej? Zaraz będzie po wszystkim. Wrócisz do domu, do rodziców... – obiecałam, nerwowo rozwiązując sznurki, którymi była związana. Z jej oczu biło szczere przerażenie. Miała z piętnaście, szesnaście lat. Nie można było jej zostawić tak na pastwę losu, już i tak dużo przeżyła.

Pomogłam jej wstać w podłogi, zaraz obok pojawił się Harry, by kryć nas obie. I wszystko byłoby dobrze, gdybym nie zobaczyła na własne oczy, że jedna z kul przeszywa ciało Louisa.

- Nie! – moje gardło opuścił krzyk, którego nie planowałam. Przestało się nagle liczyć wszystko dookoła.

Nie panując nad niczym, rzuciłam się do chłopaka, który opadł na ziemię. Jego koszulka zdążyła już przesiąknąć krwią na wysokości podbrzusza. Jak w amoku położyłam ręce na ranie i  ścisnęłam. Nie wiedziałam, co się działo ze mną, nie obchodziło mnie to. Widziałam tylko mojego chłopaka, który powoli się wykrwawiał, a ja nie mogłam tego powstrzymać.

- Nie wziąłeś kamizelki?! Oszalałeś? – zaczęłam pytać, jednak ból z jego oczu za bardzo we mnie uderzał.

Patrzył tylko na mnie, ale powieki zaczynały mu opadać.

- O Boże... Nie rób mi tego! – wydarłam się bezsilnie.

Zaczynało brakować mi tchu, ale znalazłam w sobie ostatnie siły, by podnieść go choć trochę. Wiedziałam, że muszę go stąp wyprowadzić, tylko wtedy szanse na przeżycie wzrastały.

Zdołałam go przeprowadzić przez cały korytarz, cudem omijając strzały, ale gdy tylko doszliśmy do schodów, zorientowałam się, że tak naprawdę już nie oddycham. Ja się duszę i powoli tracę przytomność. To, że astma sama mnie dobije było już od dawna do przewidzenia. Ale nie oczekiwałam, że zginę w takiej chwili.

Do końca patrzyłam w oczy szatyna, nie zabrałam rąk z jego rany. Zarejestrowałam tylko głos Liama i mimowolnie przed oczami stanęła mi ciemność.

 

***

 

* 5 Seconds of Summer – „Old Me”