10 listopada 2019

ROZDZIAŁ 34. 'CHWILO TRWAJ'


*Cassandra*

Minęło ponad dwa tygodnie, a moja kostka... Moja kostka, nie kłamiąc, ma się znakomicie , jakby w ogóle nie była wcześniej skręcona. I to właśnie jest bardzo zaskakujące, bo myślałam, że jeszcze kolejne dwa tygodnie będę się z nią męczyć. Może to też zasługa tego, że rzeczywiście prawie w ogóle nie chodziłam przez ten czas i oszczędzałam tą nogę. Louis codziennie się dla mnie poświęcał i wszędzie mnie zawoził, w firmie wszystko przynoszono mi do gabinetu, niektóre rzeczy robił za mnie Tristan, a w domu pomagał mi także mój chłopak, dzięki czemu kostka szybko się zregenerowała. Oczywiście teraz, przez przynajmniej dwa tygodnie muszę jeździć na rehabilitację, ale na szczęście nie codziennie.
Dopiero od wczoraj chodzę normalnie i z tego względu zdecydowałam, że przyjdę na imprezę w domu Louisa. Nie za często na nich bywam, to dopiero chyba moja trzecia albo czwarta, ale mam nadzieję, że nie pożałuję i będę się świetnie bawić. Czas się trochę odstresować od tego wszystkiego, oderwać od tego świata, przestać myśleć i mieć pustą głowę. Dziś mam się bawić, tak? Niedawno przyjechałam, a jeszcze nie zdążyłam się napić. Ostatni raz piłam to wino z moim chłopakiem dwa tygodnie temu, więc za alkoholiczkę raczej nie można mnie uznać.
Wytarłam mokre dłonie w ręcznik i ostatni raz przejrzałam się w lustrze. Nie wiem, kiedy ostatnio pozwoliłam sobie na taki mocny makijaż, ale podoba mi się. Mimo, że ze wzgląd na kostkę, nie mogę pozwolić sobie na szpilki i muszę zadowolić się trampkami z wyższą cholewką, nie ubolewam. Założyłam do nich czarne rurki z dziurami i tego samego koloru bluzkę z głębokim dekoltem i... wygląda naprawdę spoko, nawet bez butów na obcasie. Wystarczy dobrze dobrać ubrania i dodatki – wszelkie bransoletki, łańcuszki, kolczyki. Raz na jakiś czas można się zabawić. A wygląda na to, że podobam się nie tylko sobie, ale wiele osób tutaj podąża za mną wzrokiem, w tym mój chłopak, więc dzisiaj czuję się naprawdę atrakcyjna. Dziś, wyjątkowo – tak.
Wyszłam z łazienki i momentalnie zderzyłam się z czyimś ciałem. Doszły mnie roześmiane, jak na haju, głosy i mocny zapach potu wymieszanego z alkoholem. Byłam w łazience dla gości, dlatego wszędzie dookoła były grupy osób, w mniejszym lub większym stopniu upitych. Na górę, gdzie były sypialnie chłopaków, nikt nieupoważniony nie miał wstępu i to każdy na tej imprezie wiedział. Jeśli ktokolwiek by się zapomniał, czekał go marny los, z czyjąś pięścią z gangu. A ja oczywiście miałam taryfę ulgową do wszystkich pomieszczeń w rezydencji. Traktowano mnie tak, jakbym też tu mieszkała, choć w o ogóle tak nie było. I muszę przyznać, że naprawdę mi się to podoba.
I właśnie, gdy podniosłam głowę, spodziewałam się raczej kogoś nieznajomego, ale zobaczyłam przed oczami Harry'ego i Cindy. Oboje równo czerwoni, dyszący i dosłownie wyglądali na bardzo niecierpliwych, bo każde z nich obściskiwało te drugie i aż kipieli z pożądania.
- Oj, sorki, Cassandra. - Cindy zaśmiała się jakby była upalona i to czymś mocnym, a Harry nie był w lepszym stanie.
- My tylko... szukamy pokoju. - Tym razem to on się zaśmiał, na co głęboko odetchnęłam.
Okej, ludzie upaleni marihuaną czy innym gównem, czasem zachowują się naprawdę tak, że chce się z nich śmiać, ale wolę nie wiedzieć, czy nie będą potem żałować tego, że przespali się ze sobą w takim stanie. Ja to bym się jednak bała, przede wszystkim tego, że wpadnę. Ale to już nie mój problem.
- Nie przeszkadzajcie sobie. - Wyminęłam ich, a w tle ponownie usłyszałam ich roześmiane głosy. Chyba nieźle sobie popalili albo też i popili.
Nabrałam powietrza w płuca i ruszyłam dalej, wymijając kolejne osoby, a wtedy wpadłam na następnego chłopaka z gangu. Tym razem to był Niall. I patrząc na to, jak przyciskał do ściany i całował jakąś czarnowłosą, nie widząc niczego ani nikogo innego dookoła, świetnie wykorzystywał czas, który oszczędza na tym, że przez jeszcze jakieś trzy tygodnie nie zobaczy mnie na treningu. No, bardzo nad tym ubolewa, bardzo. Wyjęłam mu z grafiku kilka godzin treningów ze mną w tygodniu. A oprócz wolnego czasu, niestety pieniędzy ode mnie nie zobaczy, jeśli nie ćwiczę. No cóż, gdybym nie skręciła nogi, to bym przychodziła na siłownię i sprawy miałyby się inaczej. Ale, jak już mówiłam, on za bardzo jakoś nad tym nie ubolewa. Lepiej nie będę mu przeszkadzać w jego zalotach, bo jeszcze mnie przeklnie. A jeśli zaraz stąd nie pójdę, to mogę zobaczyć za dużo.
Pójdę, ale oczywiste, że sama nie będę się bawić, więc muszę znaleźć sobie kogoś do towarzystwa. Już nie mówię nawet o Louisie, bo nie widziałam go, odkąd przyjechałam, więc pewnie i on poszedł w tango z trunkami. No cóż, oboje potrzebujemy się wyszaleć, przede wszystkim po tym, jak przez ostatnie dni naprawdę dużo czasu spędzaliśmy ze sobą, więc przyda nam się też kontakt z innymi ludźmi.
Przekroczyłam próg salonu i chciałam iść dalej, ale oczywiście po raz kolejny zostałam zatrzymana. Czyjaś ręka znalazła się na moim biodrze i nie dość, że mocno mnie ściskała, to jeszcze próbowała wsunąć się pod moją bluzkę. Poirytowana wstrzymałam oddech, a potem głęboko go wypuściłam i odwróciłam głowę w kierunku mojego oprawcy. Przewróciłam oczami, gdy zobaczyłam kolejnego nastolatka zalanego kompletnie w trupa. Dlaczego sami małolaci się mnie czepiają? Czy ja naprawdę wyglądam jakbym czegoś od nich oczekiwała, pragnęła, jakbym w ogóle była zainteresowana? Czy jednak aż tak młodo wyglądam?
- Puszczaj – syknęłam w jego stronę ze sztucznym uśmiechem.
- Taka piękna... - wybełkotał. - Nie zabawisz się ze mną?
- Jestem zajęta. - Zmrużyłam oczy, jakby to miało w czymś pomóc.
- Mi to w niczym nie przeszkadza. - Znacznie się zbliżył, tak, że poczułam mocniejszy zapach wódki. - Nie skusisz się?
- Powiedziałam: puszczaj – wycedziłam przez zęby.
- Nie musisz się opierać. Co ci szkodzi?
- Posłuchaj, dzieciaku. - Położyłam rękę na jego dłoni, którą wciąż trzymał na moim biodrze. Usiłowałam ją z siebie zdjąć, mocniej zaciskając zęby i drapiąc go paznokciami, ale prawie nie drgnęła. - Puszczaj mnie albo wylecisz na zbity pysk z tej imprezy i ja już tego dopilnuję – powiedziałam pewnie.
- Nie gróź mi, kochanie. To nie twoja impreza – prychnął.
- A pewny jesteś? - zapytałam, a on na chwilę zamilkł. - Tylko nie mów, że nie ostrzegałam. Puszczaj mnie, jeśli nie chcesz poznać współorganizatorów. Obiecuję ci, że zrobią ci krzywdę, jeżeli ja tego zechcę. Zaufaj mi, nie chcesz poznać ich gniewu i mojego gniewu.
- Suka. - Splunął i mnie puścił. Zaczął odchodzić, a ja wciąż stałam w tym samym miejscu.
- Słyszałam. Jeszcze słowo, a spełnię swoje obietnice – powiedziałam głośniej i ruszyłam dalej.
Przepychałam się przez kolejnych ludzi aż nie zauważyłam na kanapie rozłożonego Zayna, palącego papierosa. Patrzył się wprost na mnie, a przed nim stały czerwone kubeczki, butelki z piwem i wódką. Nie wyglądał na takiego trzeźwego, a raczej na będącego w trakcie upijania się.
Nie widząc w pobliżu żadnego innego wolnego towarzysza, ruszyłam w jego kierunku.
- O, Miller, wiedziałem, że w końcu i o mnie zahaczysz – odezwał się niezbyt wyraźnie. - Niezła jesteś, masz branie u młodszych.
- Taa... jakoś nie specjalnie mnie to cieszy. Jeśli mam być szczera, to wkurzają mnie już te nastolatki, które się do mnie ciągle przystawiają – powiedziałam ponuro, siadając obok niego. - Mogę się dołączyć do samotnie pijącego? - zapytałam, a on uniósł brwi.
- Już to zrobiłaś.
- Powiedz mi, czy ja naprawdę tak młodo wyglądam, że te wszystkie dzieciaki do mnie zarywają?
- Skromnie mówiąc: piękna jesteś, ale więcej komplementów ci nie powiem, bo Louis wpieprzy mi przy pierwszej lepszej okazji – odpowiedział, strącając popiół z papierosa do popielniczki.
- Wiesz co? Dla mnie to głupota, że pozwalacie palić ludziom w środku domu, przede wszystkim skręty. Wiesz, ile to potem wietrzeje? - Sięgnęłam po pusty kubek i nalałam do niego alkoholu.
- A co? Chcesz jednego szluga? - Wystawił w moją stronę papierosa, gdy kosztowałam alkoholu.  
Pokręciłam głową i zsunęłam kawałek bluzki z ramienia, odsłaniając tym plaster nikotynowy.
- Zapomnij – mruknęłam.
- Widzę, że odstawiasz papierosy. Mądrze przy twojej astmie. - Pokiwał głową, zaciągając się po raz kolejny szlugiem.
- Proszę cię. Ty będziesz mnie pouczał? Sam siedzisz obok i palisz.
- Użalam się nad sobą, jestem usprawiedliwiony.
- Co ty taki przybity, co? - Usiadłam wygodniej, zakładając nogę na nogę.
- Próbuję zapić smutki i wspomnienia o Alessi.
- A Alessia to... twoja dziewczyna? - Uniosłam brwi.
- Już była. - Patrzył w jeden punkt przed sobą, po czym napił się z jaskrawego kubka.
- Aa... to o to chodzi, dlatego pijesz.
- Zerwała ze mną po ponad roku i się wyprowadziła – wydukał. - Powiedziała, że cały czas nie ma mnie w domu. Wypomniała mi, że ciągle siedzę w pracy albo tu, z gangiem.
- Więc... ona też o nas wie?
- Teraz żałuję, że jej powiedziałem. - Pokiwał w otępieniu głową, wciąż gapiąc się przed siebie. - Jak widzisz, moje szczęście długo nie trwało. Nie wiem, po co kupowałem ten dom dla nas.
- Może da się coś naprawić? - zapytałam, a on prychnął.
- To nie film, Cassandra – odparł, a ja w zamyśleniu kiwnęłam ledwo widocznie głową.
Nie mieli czasu przez jego pracę i gang... Proszę, nie mówcie mi teraz, że taki sam los czeka mnie i Louisa. Może jedynie różnica w tym jest taka, że oboje siedzimy w tym gangu, więc w odróżnieniu od nich, widzimy się niemal codziennie. Tylko czy na pewno kiedyś nas ten gang nie poróżni? Już raz się o to pokłóciliśmy, nie chcę, by ponownie tak było. Kłóciliśmy się też trochę o te moje tajemnice, że nie chcę mu o niczym powiedzieć, ale... chyba dobrze postąpiłam, że w końcu to zrobiłam. Musiał kiedyś się dowiedzieć, a teraz przynajmniej nie muszę się przejmować tą sprawą, bo i tak mam wystarczająco dużo innych problemów na głowie. Ale życie bez problemów byłoby przecież takie nudne, nie? Kogo ja oszukuję?
Chciałabym, żeby już to wszystko się skończyło. Tylko że spokoju zaznam pewnie dopiero na starość. Albo w grobie. Chociaż zostawiam sobie małą nadzieję na to, żeby jeszcze pożyć trochę.
- No... czasem aż żałuję, że to nie film – zgodziłam się z nim i ponownie upiłam ich mocnego alkoholu. Takiego mocnego to ja jeszcze w całym Londynie nie widziałam. Szybko się upiję, a mogłabym chociaż odrobinę potańczyć. Tylko z kim? Wszyscy prócz Zayna nagle wyparowali, a Mulat nie pali się jakoś do tańca.
- Cassandra? - wyrwał mnie z zamyślenia, a ja na niego spojrzałam.
- Co?
- Wyświadczysz mi przysługę, nie? Wiem, że mnie tak nie zostawisz na lodzie.
- Zależy o jaką przysługę ci chodzi. Nie przyjmuje propozycji matrymonialnych. Wyjątek stanowi Louis – mruknęłam.
- Jeśli szukasz takich ofert to idź do niego, a nie do mnie.
- Och, to mi powiedziałeś. Jak ja nawet nie wiem, gdzie on jest, a ty mi mówisz o ofertach dla niego, czy tam dla mnie.
- Ty to musiałaś wziąć wcześniej coś mocnego albo rzeczywiście jesteś taka ślepa. - Popatrzył na mnie dziwnie, na co zmrużyłam oczy. Widząc, że nie wiem, o co mu chodzi, wskazał na drugi koniec salonu.
Spojrzałam w tamtym kierunku i dostrzegłam mojego chłopaka gadającego z Liamem. Obaj nie wyglądali na ucieszonych.
- O, to tak. Potwierdziły się moje przypuszczenia, że jestem ślepa – westchnęłam i patrzyłam oszołomiona w ich kierunku. - Lepiej znajdujesz ludzi niż ja.
- To pomożesz mi czy nie? - usłyszałam obok Zayna, więc z powrotem na niego spojrzałam.
- No, co mam niby zrobić? Upić się tu z tobą? Bardzo chętnie.
- Raczej chodziło mi bardziej, czy pomożesz mi potem dojść do jakiegoś wolnego pokoju, jeśli się tak upiję?
- O nie, ja nic ci nie obiecuję – parsknęłam. - Sama jestem tu po to, żeby zrobić to samo, więc nie wiem, jak miałabym po pijaku zaprowadzić i ciebie do pokoju.
- A co ci się stało, że tak łakniesz alkoholu?
- Nie ty jedyny masz problemy – wymamrotałam, wracając wzrokiem do mojego chłopaka. Teraz wyglądali na dość rozzłoszczonych.
- Coś z Tomlinsonem?
- Z nim jeszcze nie. Powiedzmy, że chodzi o firmę.
- Nie radzisz sobie?
- Szkoda gadać, Malik. - Pokręciłam głową.
- W takim razie, to idealna chwila, by się upić – powiedział z entuzjazmem.
Zerknęłam na niego, a on wysunął w moją stronę kubek. Zrobiłam to samo ze swoim i zaraz obiliśmy je o siebie.
- Toast za tych, których życie zniszczyło – mruknęłam, po czym napiłam się trunku. Już po niecałym kubku zaczęłam wyczuwać procenty w swoim organizmie. Mówiłam, że mają tu najmocniejszy alkohol jaki piłam. Skąd oni biorą to dziadostwo? Nikt chyba w Londynie takiego nie sprzedaje. Wiadomo, dlaczego tyle ludzi przychodzi na te ich imprezy.
- A co ty wiesz, co?! - doszedł mnie głos Louisa i zdezorientowana spojrzałam w tamtą stronę. - Przeżyłeś to, co ja?! Nie przeżyłeś, więc się nie odzywaj, bo to nie twoja pieprzona sprawa!
- Oho... zaczyna się – mruknął Zayn obok. - Zaraz któryś będzie leżał pobity. Jak zgaduję – Liam.
- O czym ty pieprzysz, co? - zapytałam go, marszcząc brwi.
- Tylko poczekaj. Wiesz, jaki Louis jest wybuchowy i wrażliwy na jeden temat. Nim się obejrzysz, a oni zaraz...
- To nie możesz ruszyć dupy i tam do nich pójść? - zapytałam poirytowana.
- Żeby mnie jeszcze pobili? Zapomnij. Tomlinson nie raz mówił, żeby nie wtrącać się w jego sprawy, ale jak widać, niektórzy się do tego nie stosują. To już nie mój problem.
- Jak wam pobije do nieprzytomności lekarza to też nie będzie twój problem? Zobaczymy, co powiesz, jak wrócisz z którejś akcji, a on nie będzie miał jak ci pomóc, bo sam będzie leżał pobity.
- Nie planujemy żadnej akcji w najbliższym czasie. Dobra, to siedź tu sobie i pij dalej – prychnęłam, wstając.
- To właśnie robię.
- Mógłbyś się na coś przydać, policjanciku. Jaki z ciebie stróż prawa, co?
- Nie jestem teraz na służbie. - Wzruszył ramionami.
- Ale znalazłeś sobie wymówkę. No, naprawdę. - Popatrzyłam na niego wymownie i odstawiłam kubek na ławę. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę chłopaków, a ich krzyki ani trochę nie ucichły. I to mnie właśnie niepokoiło.
- Nie uważasz, że powinna się już dowiedzieć?! - usłyszałam Liama.
Nie wiem, czy tylko ja, jedna z nielicznych słyszałam ich kłótnię, czy wszyscy mieli to po prostu w dupie i mało ich to obchodziło.
- Powiedziałem, że nie twój pieprzony interes?!
- Kiedy zamierzasz powiedzieć jej o Natalie?!
- Nie wymawiaj, kurwa, tego imienia! - Louis złapał go za bluzkę i przycisnął do ściany. Od razu przyspieszyłam kroku, gdy to zobaczyłam.
- Nie rozumiem cię! Minęło tyle czasu!
- To nie ty się z tym zmagałeś i nie życzę ci tego, żebyś poznał smak takiej traumy! - Mocniej go przycisnął, a Liam zaczął się bronić i próbował go od siebie odepchnąć.
- Hej, chłopaki! Dość! - krzyknęłam, podbiegając do nich.
- Nie powiesz jej ani słowa, póki sam tego nie zrobię, słyszysz? - wycedził przez zęby. - Ani słowa!
- Znienawidzi cię, jeśli dowie się za późno!
- Nie mów mi, jak zareaguje, bo to ciebie nie dotyczy! - warknął, a po chwili już zaczęli się dość poważnie szarpać.
- Louis! - krzyknęłam, próbując równocześnie ich rozdzielić.
- I co? Będziesz ciągnął to przez kolejny rok?
- Może rok, a może latami, jeśli zajdzie taka potrzeba! Żeby jej powiedzieć, muszę być gotowy!
- Jesteś zwykłym tchórzem, dlatego jej nie powiesz!
- Odszczekaj to! - Zaczął nim mocniej szarpać, jakby mnie w ogóle żaden z nich nie dostrzegał. Byli tak zatraceni w swojej kłótni.
- Louis, do cholery! - Ścisnęłam jego ręce. - Uspokój się! - weszłam pomiędzy nich i sama o mało co nie oberwałam, ale zdołałam uchronić się od ciosu. Na szczęście, to nie było celowo skierowane w moją stronę. - Uspokój się, słyszysz?! - Złapałam go za nadgarstki. Cudem udało mi się uniemożliwić mu dalsze ruchy. - Dość! - krzyknęłam, gdy ten jeszcze coś warczał.
Patrzył w furii na Liama, a potem ze złością spojrzał na mnie.
- Opanuj się. Zabijesz go, jeśli się nie uspokoisz.
- Czasem mam wrażenie, że może tak byłoby lepiej – wycedził przez zęby i na nowo próbował mi się wyszarpać. Z trudem go trzymałam.
- Przestań, wcale tak nie myślisz. Chodź. - Pociągnęłam go za ręce, ale on ani drgnął. - Louis, chodź – powtórzyłam, szarpiąc go za dłonie.
Wymamrotał jeszcze kilka obelg w stronę Liama i w końcu uległ, i poszedł za mną. Dla bezpieczeństwa, nie puściłam go ani na moment, aż nie posadziłam go na kanapie, niedaleko Zayna. Mulat spojrzał tylko na nas, uniósł brwi i prychnął, a potem wrócił do picia.
- O co poszło? - zapytałam spokojnie szatyna, który w dalszym ciągu patrzył morderczym wzrokiem na Liama wchodzącego do kuchni. Wiedziałam, że to ma związek z Natalie, ale miałam nadzieję, że dowiem się czegoś więcej.
- O nic – warknął, nie przejmując się wcale tym, że mówi do mnie, a nie do niego i ten ton nie jest specjalnie na miejscu względem mnie.
- O coś jednak poszło, jeśli pragnąłeś go co najmniej pobić.
- Nieważne – dalej był uparty i nie zamierzał nic mi powiedzieć. Co więcej, nawet nie obdarzył mnie spojrzeniem. Był nieźle wkurwiony.
- Dobra, nie musisz mówić, ale już się uspokój. Nie idź do niego i nie prowokuj go do kłótni. Potem jeszcze nie raz ci się przyda, a ty go tak traktujesz.
- Mógł nie mówić tego, co powiedział. To nie pierwszy raz.
- To nie słuchaj go, olej, tylko go nie bij. Czy to tak trudno?
- A ty jakbyś się czuła, gdyby ktoś groził ci, że powie za ciebie to, co ukrywasz? Jakby to wszystko, co powiedziałaś mi ponad dwa tygodnie temu, wyjawił ktoś inny? Sądzę, że sama nieźle byś się wkurzyła.
- Może i masz rację, ale...
- Jeszcze tu idzie, ten kretyn – warknął i uniósł się z kanapy.
- Przeprosisz go. - Poderwałam się za nim.
- Nie ma pieprzonej mowy – syknął i przyspieszył, a ja próbowałam go dogonić.
- Louis! - krzyknął za nim Liam, ale ten wyminął go.
- Daj mi, kurwa, spokój!
- Liam, to nie jest najlepszy pomysł – powiedziałam poważnie, gdy znalazłam się obok niego. - Lepiej go teraz zostaw.
- Wiedziałem, że dalej tak będzie i nic nie powie – westchnął, ale ja nie zrozumiałam, o co mu chodzi.
- Przepraszam cię za niego, jeśli o to ci chodzi...
- Daj spokój, przejdzie mu. Jutro wróci do normalności. Tylko...
- Porozmawiamy potem jak coś, dobrze? Muszę do niego iść. - Ruszyłam, kiedy on skinął głową.
Przyspieszyłam kroku, gdy zobaczyłam gdzieś daleko Louisa. Kiedy do niego podbiegłam, nagle stanął w miejscu i gdzieś się wpatrywał wygłodniałym wzrokiem, pełnym pożądania. Zaczął szybciej oddychać, więc spojrzałam w kierunku, w którym i on patrzył. Kilka metrów dalej dwoje mężczyzn paliło zioło.
Już wiedziałam, jak go do tego ciągnie. Był na głodzie, zżerało go to od środka. Nie wiadomo, ile nie brał dokładnie, czy mnie nie okłamuje, ale wyraźne było, że pragnie zapalić skręta. I zapewne zrobiłby to, gdyby nie było mnie obok i nie miał kto mu tego uniemożliwić.
- Chodź stąd. - Położyłam dłoń na jego ramieniu. Nie chciałam, żeby za bardzo wpatrzył się w narkotyki. - Chodź, proszę. - Pociągnęłam go i wtedy oderwał wzrok od narkotyków i spojrzał na mnie. Jego oczy były szeroko otwarte i błyszczały. - Nie możesz brać, tak? Nie możesz zapalić tego – mówiłam jak do małego dziecka, mając nadzieję, że tym go przekonam. - Nie możesz – powtórzyłam ciszej, a on sztywno pokiwał głową i ruszył za mną. - Chodźmy na górę – dodałam i złapałam go za rękę, żeby mieć pewność, że idzie za mną. To nie tak, że mu nie ufałam, ja po prostu bałam się, że jednak pójdzie obić twarz Liamowi albo weźmie zioło.
Znaleźliśmy się w jego sypialni, gdzie od razu położył się na łóżko.
- Wracaj tam i się dobrze baw. Nie powinnaś się mną przejmować – odezwał się.
- Ale się jednak przejmuję bo jesteśmy razem i nie chcę, żebyś zrobił jakieś głupstwo. Czasem jednak nie myślisz rozsądnie – przyznałam.
- Dzięki, że jesteś – westchnął, gdy usiadłam obok i złapał mnie za dłoń. - Jesteś moją ostoją, tylko ty mi pomagasz.
- Już się uspokoiłeś, tak? - Zmrużyłam oczy.
- W pewnym stopniu...
- Wiesz, że źle potraktowałeś Liama?
- Proszę, nie praw mi kazań, jakbyś była moją matką.
- Louis...
- Wiem, okej? Wiem. Jutro to wyjaśnię, nie przejmuj się tą sprawą.
- Obiecaj. - Przekręciłam głowę w bok i zagryzłam dolną wargę.
- Obiecuję, przecież to mój przyjaciel – westchnął, patrząc rozmarzony na moje usta.
- Mam nadzieję, że rozumiesz swój błąd.
- Robisz to specjalnie? Zagryzasz tak wargę, żebym się na ciebie rzucił? - zapytał nagle, zmieniając temat, na co przewróciłam oczami.
- Tak, i specjalnie dla ciebie tak się pomalowałam i ubrałam. - Zakpiłam z niego.
- No a nie? Idź się bawić na dół, nie musisz mnie niańczyć.
- Jeśli się upewnię, że nie zrobisz niczego głupiego.
- Nie zrobię, nie mam zamiaru na razie iść na dół. Przede wszystkim nie mam w planach pić alkoholu, więc wystarczy mi to, co mam tutaj.
- Prześpij się albo obejrzyj coś, hmm? - zaproponowałam mu.
- No, idź już, przecież nie na darmo tak się wystroiłaś. Powinnaś się wyszaleć w końcu. Idź się baw, jakby coś się działo to przychodź.
- Zajrzę potem do ciebie. - Musnęłam jego usta i wycofałam się do drzwi.
- Tylko nie upij się za bardzo! - krzyknął za mną, na co się uśmiechnęłam.
- Postaram się!

***

*Louis*

Wyszedłem na taras, żeby zapalić. Kilkanaście minut temu zszedłem na dół po ponad dwóch godzinach. Nie spałem, ale rzeczywiście zdążyłem obejrzeć jeden film, mimo że muzyka z parteru trochę dudniła i w mojej sypialni.
Kiedy zszedłem, od razu natknąłem się na Cassandrę. Nie dało się jej nie zauważyć. Wyginała się na parkiecie z resztą gangu, już nieźle upita. Śmiała się cały czas i tak naprawdę to ledwo stała już na nogach. Ale chciała tańczyć, więc jej pozwoliłem, wiedząc, że nie jest sama. Byłem tam najwyżej 20 minut temu. Czy w tak krótkim czasie mogłaby się upić do nieprzytomności? Wątpię. Poza tym, wypalę tego papierosa i pójdę jej pilnować. Zakazywałem już jej alkoholu, prosiłem, żeby więcej nie piła, ale czy posłuchała, to marne nadzieje. Już gdy to jej mówiłem, to nie zwracała na to szczególnej uwagi i sięgnęłam po kolejny kubek z wódką. Zabronić to raczej jej nie zabronię, jedynie pod przymusem. Zastanawiam się, ile ona już tego wypiła. Nie liczę na to, że przestała teraz, gdy ją o to prosiłem, ale jakby to zrobiła, to byłbym pozytywnie zaskoczony. Jednak to jest nierealne, mógłbym jej powtarzać, ale pewnie bez skutku. Zresztą, za chwilę sam się dowiem, jak tylko skończę palić.
Popatrzyłem na swój ogród oświetlony lampkami i nim zdążyłem zagłębić się we wspomnieniach, na taras wypadła kolejna upita para, a zaraz za nimi Niall z Harrym. Jednak oni najgorzej nie wyglądali, no... na pewno lepiej od tamtych.
- Niezła impreza, co, Tomlinson? - Zaśmiał się Niall, siadając na schodach, a ja wzruszyłem ramionami.
- Jak co dwa tygodnie. Znaczącej różnicy nie widzę – mruknąłem. - W sumie, to już powoli zaczynają mnie nudzić te imprezy co najmniej dwa razy w miesiącu – dodałem poważnie, a chłopaki popatrzyli na mnie w szoku.
- No, co ty? Starzejesz się? - zakpił Harry, a ja uniosłem brwi.
- To jest mój dom. Mieszka tu tyle osób, że codziennie czuję się, jakby tu była impreza. Nie mogę normalnie zaprosić ani dziewczyny, ani rodziny, bo jak mam wolne, tu tu jest akurat balanga. Ale muszę was tu na razie znosić, więc jeszcze nie wprowadzam wam zakazu.
- Wow... - Niall szerzej otworzył usta ze zdziwienia. - Wcześniej ci to tak nie przeszkadzało.
- To było wcześniej – mruknąłem. - Dobra, zapomnijmy. Przecież nie zamykam imprezy. Po prostu nie zawsze mam ochotę na balangi. Raz na jakiś czas – okej. Ale jak każda jest w moim domu, to już zaczyna robić się nudne – dodałem z wyrzutem.
- Ej, to łatwe, jak o to ci chodzi – odezwał się Harry. - Jeszcze góra pół roku i mój dom będzie gotowy, to możemy tam czasem przenieść się z imprezami. Niedługo w pełni go wybudują, a potem firma twojej dziewczyny urządzi mi wnętrza i bum. - Klasnął w dłonie. - Impreza na dobry start gwarantowana – rozmarzył się z szerokim uśmiechem, a ja przewróciłem oczami.
- Właśnie, jak tam Cass? Widzieliście ją? Kilka minut temu w najlepszym stanie nie była, ale mam nadzieję, że nic nie zrobiła.
- Mówiła, że wraca do domu. - Niall wzruszył ramionami, a ja wytrzeszczyłem na nich oczy.
- Słucham? - zapytałem zaniepokojony, mając nadzieję, że sobie żartują.
- No, mówiła, że już się zbiera – powtórzył wolniej.
- Ale wy widzieliście w jakim ona jest stanie? - zapytałem, pospiesznie gasząc peta.
- No, pijana w sztok – zgodził się ze mną Harry.
- A wiecie, kretyni, że ona przyjechała tu swoim autem? Raczej nikt jej nie odwiezie i skoro tak wam powiedziała...
- Kurwa. - Niall szeroko otworzył oczy. - Nie wiedziałem, że ma na myśli, że będzie kierować.
- Jasna cholera! - krzyknął Harry, a potem oboje z blondynem poderwali się i wbiegli za mną do środka.
Jak najszybciej starałem się przepychać przez ludzi, licząc na to, że nie jest za późno i jeszcze nic nie zrobiła. Przede wszystkim, że sobie krzywdy nie zrobiła. Miałem cichą nadzieję, że jednak nie mówiła tego na serio, bo jest pijana, ale z drugiej strony – pijani są dość szczerzy. Modlę się tylko, żeby nic sobie nie zrobiła.
Byłem już blisko wyjścia, gdy dopadła mnie czyjaś ręka i zaczęła zachłannie dotykać mojego torsu.
- Ręce przy sobie – syknąłem do nieznajomej blondynki i zepchnąłem jej dłonie z siebie. Przepchnąłem się obok niej, wcale nie przejmując się tym, że mogę ją przewrócić i wypadłem na zewnątrz.
Szeroko otworzyłem oczy i przyspieszyłem, gdy zobaczyłem Cassandrę w aucie, a silnik był zapalony.
- Nie jedź! - Uniosłem ręce w górę, żeby mnie dostrzegła, jednak u pijanego było to utrudnione, więc wątpiłem, że i ona to zobaczy. - Stój! - krzyczałem, choć zdawałem sobie sprawę z tego, że może też mnie nie usłyszeć.
Podbiegłem do jej samochodu i pod wpływem emocji, całkiem nie przemyślając tego, rzuciłem się na maskę z przodu, że aż mnie kawałek popchnęło. Momentalnie Cassandra spojrzała na mnie zaskoczona, chłopaki, krzycząc, znaleźli się obok mnie, a ja wykorzystałem moment i szybko otworzyłem drzwi od strony kierowcy. Natychmiast wyjąłem kluczyki ze stacyjki, a ona spojrzała na mnie z miną dziecka, któremu zabrano zabawkę.
Odetchnąłem głęboko, czując ulgę, że zdążyłem i nigdzie nie odjechała, i siebie nie zabiła.
- Czemu zabrałeś kluczyki? - zapytała, jakby miała jakieś sześć lat i wysunęła dolną wargę, pokazując, jak to jej zniszczyłem wspaniałą zabawę.
- Co ty wyrabiasz, co? - Uklęknąłem przed nią. - Jesteś pijana, nie możesz kierować. Chciałaś się zabić? - zapytałem zmartwiony, jednak wiedziałem, ze ona działała tylko pod wpływem upojenia alkoholowego. Wątpię, by naprawdę tego pragnęła.
- Chcę do domu. - Spojrzała na mnie z miną zbitego psa.
Ponownie głęboko odetchnąłem i na chwilę przyłożyłem głowę do jej ud. Jakie szczęście, że jest cała i nic się nie stało. Nie zniósłbym tego, gdyby rozwaliła się tym samochodem. Nie wybaczyłbym sobie tego, że jej nie upilnowałem. Jak dobrze, że zdążyłem i jest tu przy mnie, mogę jej dotknąć i... po prostu żyje.
- Zostaniesz u mnie na noc, dobrze? - Uniosłem głowę i wziąłem jej dłonie w swoje, a potem je ucałowałem. - Jutro cię odwiozę.
- Dobrze. - Pokiwała głową z uśmiechem.
- Nie strasz mnie już tak. - Zmusiłem się do uśmiechu.
- Przestraszyłam cię? - zapytała niczego nieświadoma.
I to właśnie są skutki pijaństwa, dlatego ja raz na jakiś czas się upijam. Nie wyobrażam sobie, co ja robię pijany.
- Przestraszyłaś.
- Czym?
- Zniknęłaś i chciałaś kierować autem... jutro porozmawiamy, okej? Najważniejsze, że nic ci nie jest. Może już się położymy spać, co? - zaproponowałem, wstając, ale ona zmarszczyła brwi. Naprawdę była porządnie pijana, patrząc szczególnie na jej zachowanie.
- Nie chcę spać.
- Ale zaraz zechcesz.
- Nie – uparła się. - Chodź potańczyć, napijemy się. - Poderwała się z siedzenia, ale zachwiała się i w ostatniej chwili złapałem ją, by nie przewróciła się na twarde podłoże. - Świat mi zawirował – wybełkotała.
- Widzisz? Nie jesteś w najlepszym stanie, idziemy na górę. Przed chwilą mówiłaś jeszcze, że chcesz już do domu – przypomniałem jej, zamykając auto i kiwnąłem do chłopaków, że już wszystko w porządku, a ją zacząłem prowadzić powoli do domu. - Koniec dziś z piciem.
- Chciałam jeszcze potańczyć – jęknęła.
- Skarbie, potańczymy, jak poczujesz się lepiej – zapewniłem ją.
- Ale ja czuję się dobrze – odpowiedziała i w tym momencie kompletnie straciła równowagę.
- Chodź. - Wziąłem ją na ręce i natychmiast oplotła mnie wokół szyi. Poczułem jej rozgrzane policzki. - Nie musimy iść spać, ale przynajmniej się połóżmy – dodałem, lecz ona nie odpowiedziała.
Spojrzałem na nią, miała zamknięte oczy i spokojną twarz, na co westchnąłem.
- Nie śpię – wymruczała, jakby wiedziała o czym myślę
Uśmiechnąłem się, słysząc jej głos, jednocześnie powstrzymując się od śmiechu.
- Nie śmiej się, widzę twój uśmiech – mruknęła za chwilę.
Jednak nawet pijana, potrafi rozbawić człowieka. Teraz szczególnie.
- Skąd ty to wiesz, co? - zapytałem wchodząc do domu z nią na rękach.
- Ja wiem wszystko – szepnęła do mojego ucha. - Prócz Natalie.
- Myślisz, że powiem ci coś, jeśli ulegnę twojemu pijackiemu zachowaniu?
- Jesteś taki zawzięty. - Uderzyła mnie słabo pięścią w klatkę piersiową. - I tak zapomnę, jak wytrzeźwieję.
- No właśnie – zgodziłem się z nią, wchodząc na schody. - Więc po co ci ta informacja?
- Jest chociaż ładna?
- Jest – westchnąłem, wiedząc, że nie przestanie gadać i pytać.
- Nie rozumiem, w czym jest ode mnie lepsza – wybełkotała.
- Kto powiedział, że jest? - Zmarszczyłem brwi, zdziwiony jej myśleniem. I byłem pewny, że mówi to, czego nie powiedziałaby na trzeźwo. Większość ludzi tak ma.
- Cały czas ją do mnie porównujesz, nazywasz mnie tak i... ty nic mi nie chcesz powiedzieć – wyznała poirytowana. - Tylko ciągle gadasz przez sen i krzyczysz jej imię – dodała, a ja się zatrzymałem, wchodząc na piętro. Popatrzyłem na nią podejrzliwie.
- Co?
- Co co?
- Mówię przez sen i wołam ją? - zapytałem zszokowany. Mogłem zapytać o wszystko, bo i tak nie będzie rano o tym pamiętać.
- Ja nic nie mówiłam. - Nagle jakby otrzeźwiała i otworzyła oczy.
- Cass...
- Postaw mnie.
- Nie.
- Sama potrafię iść.
- No, to zobaczymy – mruknąłem pod nosem i odstawiłem ją na podłogę.
Przeszła kilka kroków i wpadła na komodę obok.
- Woo... chyba lepiej mi było, jak mnie niosłeś. - Złapała za mebel, nogi jej się chwiały.
Objąłem ją w pasie i gdy zobaczyłem, że widocznie kręci jej się w głowie, z powrotem wziąłem ją na ręce.
- Wspominałam, jakiego przystojnego mam chłopaka? - zapytała, zmieniając temat i krążąc palcami po moim torsie.
- Wspominałaś – westchnąłem.
- I jak bardzo mam na ciebie teraz ochotę? - wymruczała, kiedy weszliśmy do mojej sypialni.
Zaświeciłem światło i ułożyłem ją na łóżku.
- Jesteś pijana – powtórzyłem jej już któryś raz tego wieczoru.
- Ale świadoma...
- Raczej nie. - Zacząłem rozwiązywać jej buty.
- Jestem świadoma – powiedziała, denerwując się.
- W takim razie, rano sprawdzimy, co pamiętasz.
- Nie lubisz mnie – zaszlochała, a ja głęboko odetchnąłem i w myślach przekląłem.
Zastanawiam się, czy ja z nią wytrzymam dopóki nie zaśnie.
- Kocham cię, nie tylko lubię, ale teraz idziemy spać
- Gdybyś mnie kochał to... - przerwała, gdy zorientowała się, że zdejmuję jej ubrania.
Robię to, żeby ją przebrać, ale ona oczywiście zinterpretowała to na własny sposób.
- O czyli jednak mnie kochasz – powiedziała piskliwym głosem jak mała dziewczynka.
- Mówiłem, że cię kocham, ale teraz idziemy spać – powtórzyłem, na co odpowiedział mi jęk niezadowolenia.
- Nie kochasz mnie – wróciła do poprzedniej myśli, a ja powoli zaczynałem się załamywać.
Gdyby była facetem, to dałbym jej z liścia i by wytrzeźwiała. Ale to kobieta i tym bardziej moja, więc jej nie uderzę.
- Kocham.
- Więc dlaczego...
- Bo jesteś pijana – powiedziałem po raz kolejny, trochę już tym znudzony.
- To jedyny powód?
- Tak, jedyny – zapewniłem ją.
- W takim razie – dobranoc.

***

Usłyszałem łomot blisko siebie i natychmiast, wyrwany ze snu, otworzyłem oczy. W pokoju zaczynało się już robić jasno, wszystko było doskonale widać. Jednak, gdy przekręciłem głowę i dostrzegłem obok puste miejsce, usiadłem zdezorientowany. Na podłodze obok łóżka zobaczyłem leżącą Cassandrę, która najwyraźniej próbuje wstać, ale nadal widocznie nie jest całkowicie trzeźwa i zapewne straciła równowagę.
Zszedłem z łóżka i podszedłem do niej.
- Niedobrze mi... - jęknęła, krzywiąc się. Wciąż miała zamknięte oczy.
- Chodź do łazienki, zanim zwymiotujesz. - Pochyliłem się nad nią i pomogłem wstać.
Idąc, cały czas się chwiała, a ja starałem się jak najszybciej doprowadzić ją do toalety, nim byłoby za późno. Widząc, że zakrywa dłonią usta, pospiesznie otworzyłem klapę sedesu, a ona dłużej nie czekając, rzuciła się na ziemię i zaczęła wymiotować. Przytrzymywałem jej włosy, żeby ich nie zarzygała i cierpliwie czekałem aż zwróci całą zawartość żołądka. Strasznie się męczyła, ale to był najlepszy sposób, żeby poczuła się lepiej.
Gdy po kilku minutach skończyła wymiotować, odsunęła się od toalety i gestem pokazała mi, bym pomógł jej wstać. Uniosłem ją, a ona przytrzymała się umywalki i drżącymi dłońmi odkręciła wodę, aby opłukać nią usta i zęby. Była blada i miała wyczerpany wyraz twarzy, w dodatku jej wczorajszy makijaż już raczej spływał, przez co nie wyglądała dobrze i zdrowo.
- Chodź, położysz się, jest jeszcze wcześnie – zaproponowałem, a ona ledwo widocznie skinęła głową.
Kiedy już położyłem ją do łóżka i przykryłem, podszedłem do okna, by je uchylić. Przy okazji dostrzegłem, że słońce wschodzi, co znaczy, że jest nad ranem.
- Która godzina? - wychrypiała szatynka za moimi plecami.
Odwróciłem się w jej stronę, a potem podszedłem do szafki, na której leżał mój telefon. Wcisnąłem guzik na urządzeniu, a wyświetlacz się rozjaśnił.
- Po piątej – odpowiedziałem, chwytając stojącą butelkę z wodą.
- Ja pierdolę... - jęknęła, zakrywając dłonią twarz.
Westchnąłem i podszedłem bliżej niej, a potem podałem jej butelkę z piciem.
- Wiedziałem, że będziesz wymiotować, więc zapobiegawczo przyniosłem tą wodę już wcześniej – wyjaśniłem, gdy łapczywie piła.
- Ostatni raz już tak mocno się upiłam – wydusiła z siebie.
- No, zobaczymy. Znam te twoje obietnice.
- Dobra, kłamię – mruknęła, a ja parsknąłem śmiechem. - Ale w najbliższym czasie już się nie napiję. Mam na razie dość.
- Trzeba przyznać, że nieźle zabalowałaś.
- Ty jesteś trzeźwy? - Zmarszczyła brwi.
- Całkowicie. - Uśmiechnąłem się.
- To rzeczywiście przesadziłam – jęknęła. - Dobranoc.
- Śpij, moja pijaczko. - Westchnąłem, wstając z łóżka.
- Nie jestem pijaczką – mruknęła.
- Wiem, że nie. Jednak ktoś z zewnątrz mógłby tak pomyśleć po tej nocy.
- Wspaniale...

***

*Cassandra*

Obudziłam się z natrętnym bólem głowy i nieprzyjemnym posmakiem w przełyku. Przełknęłam ślinę, ale nic to nie pomogło. Przekręciłam głowę i zobaczyłam, że leżę sama. Rozejrzałam się po pokoju i rozpoznałam sypialnię Louisa. Usiadłam i momentalnie złapałam się za głowę, którą wręcz mi rozsadzało. Kiedy dostrzegłam, że mam na sobie o wiele za dużą na mnie koszulkę szatyna, od razu przypomniałam sobie o poprzednim wieczorze i nocy. A najlepsze jest to, że nie pamiętałam nic oprócz tego, że piłam, tańczyłam i świetnie się bawiłam. Dalej: pustka w głowie.
- Kurwa... Po co ja tyle piłam? - wymamrotałam do siebie i zwlokłam się z łóżka, lekko się chwiejąc, gdy dopadły mnie zawroty głowy.
Kiedy odzyskałam ostrość widzenia, a mroczki przed oczami znikły, za swój pierwszy cel obrałam garderobę mojego chłopaka. Wzięłam z wieszaka jego bluzkę, którą często brałam i najwęższe dresy jakie miał. Jestem tak świetnie przygotowana, zaopatrzona i w ogóle, że nie wzięłam nic na zmianę. Chociaż... jeansy z wczoraj powinny gdzieś tu leżeć, chyba.
Odłożyłam więc dresy na poprzednie miejsce i wróciłam do sypialni. Ponownie rozejrzałam się po pokoju i zauważyłam, że rzeczywiście na krześle wisiały moje ubrania. Zabrałam więc tylko spodnie, bo bluzka raczej do niczego już się nie nadawała, była cała przepocona i... nie będę dziś łazić z tak dużym dekoltem w domu pełnym facetów. O ile wczoraj na imprezie mi to nie przeszkadzało, o tyle dziś źle się czuję i chłopaki są zbyt trzeźwi, by na pewno zwrócić na to uwagę.
Ruszyłam do łazienki. Światło, które zaświeciłam mocno dało mi po oczach. Odłożyłam ubrania na najbliższą półkę i podeszłam do lustra.
- Ja pierdolę... - wymamrotałam, szerzej otwierając oczy, kiedy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze.
Wyglądałam koszmarnie, jednym słowem mówiąc. Tusz do rzęs, eyeliner, ciemna szminka... wszystko rozmazane na pół twarzy.
- Co ty wczoraj robiłaś, Cassandra? - zapytałam samą siebie i przez kilka chwil myłam twarz mydłem i opłukiwałam wodą, a potem dokładnie wytarłam ręcznikiem, żeby nie zostawić pozostałości makijażu.Gdybym wiedziała, że zostanę na noc, to przynajmniej wzięłabym kilka rzeczy, na przykład ten przeklęty płyn do demakijażu. Teraz to muszę sobie jakoś radzić.
Sięgnęłam do kubka obok umywalki po zapasową szczoteczkę do zębów, którą zostawiłam kiedyś tutaj i pospiesznie nałożyłam na nią pastę, a potem szybko zaczęłam szorować zęby, aby jak najprędzej pozbyć się okropnego posmaku z ust. Kiedy skończyłam, w ekspresowym tempie rozebrałam się i weszłam pod prysznic.
Dwadzieścia minut później byłam umyta, miałam rozczesane i wysuszone włosy, i byłam już ubrana. Całe szczęście, że u Louisa przynajmniej jest jakaś suszarka i szczotka. I tak się nade mną lituje, że mogłam tu spać, bez pytania korzystam z jego łazienki, ubrań, rzeczy i w ogóle, ale to już norma. Dość często tu nocuję, a on u mnie, jak na parę z niedługim stażem. Ale czy komuś to przeszkadza? No, chyba że może jemu, ale mam nadzieję, że tak nie jest.
Zeszłam na dół i doznałam lekkiego szoku, widząc stan korytarza, a potem i salonu. Wszędzie wciąż walały się czerwone kubeczki, szklane butelki, niektóre rozbite. Gdzieniegdzie stały czarne worki, pełne i zawiązane. Wszędzie było dosłownie nawalone i albo musiało tu być aż tak nabałaganione, albo jest tak wcześnie i chłopaki nie skończyli, jak na razie, wszystkiego sprzątać, albo w ogóle nikt prawie nie wstał jeszcze i jest mało rąk do pracy. I tak naprawdę, nie wiadomo, jak rzeczywiście może być, bo każda opcja jest możliwa. Pierwszy raz widzę ten dom po imprezie w takim stanie. I trzeba przyznać, że naprawdę jest tu wciąż dużo do posprzątania.
Zaczęłam powoli kierować się do kuchni, nadal przyglądając się temu bałaganowi. Wszystkie okna były otwarte, zapewne, żeby wyeliminować smród zioła, papierosów i odór alkoholu, i potu ludzi, którzy tłoczyli się tu dzisiejszej nocy. Idąc, mój wzrok przykuł telewizor, w którym w tle leciały wiadomości. Odwróciłam głowę do przodu, ale zanim zorientowałam się, że na coś weszłam, runęłam jak długa. Jęknęłam z bólu i zwlokłam się z podłogi. Usłyszałam pomruk niezadowolenia i zorientowałam się, że tym czymś, na czym się wywaliłam, był jakiś nieznajomy chłopak, śpiący i zapewne dopiero trzeźwiejący. Na oko miał może nieco ponad dwadzieścia lat.
- P-przepraszam... - wymamrotałam, szerzej otwierając oczy i na oślep wycofałam się do kuchni. Jednak i wtedy, wchodząc do pomieszczenia, przez przypadek uderzyłam się ramieniem w futrynę, zwracając tym uwagę Louisa, który stał przy blacie coś krojąc.
- Nie spodziewałem się, że to akurat ty będziesz jedną z osób, które pierwsze wstały – powiedział, wracając do gotowania.
- Obstawiałem, że to Cindy wstanie pierwsza i to ona będzie robić tu śniadanie teraz – odezwał się Liam, którego dopiero teraz dostrzegłam. On też coś kroił na desce, ale po drugiej stronie kuchni.
- Wiedzieliście, że w salonie ktoś śpi? - zapytałam, unosząc brwi.
- Możliwe – mruknął Liam.


Zamrugałam kilkakrotnie oczami, zdziwiona totalnym olaniem sprawy i podeszłam do szafki. Wyjęłam z niej kubek i sięgnęłam po opakowanie z kawą. Miałam już sobie jej nasypać, ale z blatu spadła łyżka. Schyliłam się po nią, lecz gdy się unosiłam, niefortunnie dostałam łokciem Louisa w oko.
- Matko kochana, przepraszam – Louis natychmiast położył ręce na mojej twarzy i zaczął ją oglądać zaniepokojony, gdy się wyprostowałam. - Nic ci nie jest? Bardzo boli?
- Jest w porządku. - Kiwnęłam głową, lekko przyciskając palec do oka.
- Na pewno? Może przyłożysz lód...
- Na pewno. - Lekko się uśmiechnęłam, delikatnie spychając jego dłonie ze swojej twarzy. - Mógłbyś zrobić mi kawę? - zapytałam, siadając przy wyspie kuchennej. Przetarłam oko jeszcze raz palcem i spojrzałam przed siebie.
- Obok ciebie stoi moja. Ja nie będę już jej pić, więc możesz ją wziąć.
- Dzięki – mruknęłam i sięgnęłam po biały kubek, w którym było upite może kilka łyków kawy, ale wciąż była ona gorąca. Od razu jej spróbowałam i poczułam przyjemne ciepło rozchodzące się po moim przełyku. - Bardzo się upiłam wczoraj, prawda?
- No... dość sporo – odpowiedział Louis, odwrócony do mnie tyłem.
- Zrobiłam coś głupiego? - zapytałam, mrużąc oczy. - Powiedzcie, że nie – dodałam z nutą nadziei.
- Nic nie pamiętasz? - odezwał się Liam, a ja pokręciłam głową.
- Jak przez mgłę, raczej niewiele – przyznałam.
- Może to i lepiej – odparł ponownie Liam, a ja jęknęłam.
- Czemu? Co zrobiłam?
- Chciałaś pojechać swoim autem do domu. - Odwrócił się do mnie Louis, wzdychając. - Pijana wsiadłaś za kierownicę, już odpaliłaś silnik i w ostatniej chwili cię zatrzymałem. Gdybym nie rzucił się na maskę, to nie wiem, co mogłabyś zrobić. Pewnie być pojechała, a dalej... wolę nie myśleć.
- Jak to rzuciłeś się na maskę? Nic ci nie zrobiłam? - Szerzej otworzyłam oczy zaniepokojona i w tym samym momencie w sercu zaczęło mnie kłuć.
- Żyję, widzisz przecież. Przez chwilę trochę bolały mnie tylko żebra, ale nic poważniejszego. Ale...
- Ale co? - Serce szybciej mi zabiło, zaraz po tym, gdy upiłam z pół kubka kawy.
- Mówiłaś, że... wołam przez sen Natalie i to często. Czy to prawda? - zapytał ciszej, a Liam przerwał swoje zajęcie i spojrzał ostrożnie na nas.
- T-tak... nie chciałam ci o tym mówić. Myślałam, że to minie, ale chłopaki mówili, że od dłuższego czasu tak masz i...
- I co? - ponaglał mnie, kiedy przerwałam i spojrzałam na swoją rękę.
- Trzęsie się. - Uniosłam wyżej brwi.
- Co? - zapytał, nic nie rozumiejąc.
- Moja ręka – wyjaśniłam z przyspieszonym oddechem.
Oboje do mnie podeszli i spojrzeli zaskoczeni na moją drżącą dłoń.
- Nie jest ci zimno? - zapytał podejrzliwie szatyn, a ja momentalnie jęknęłam i złapałam się za serce. - Cassandra, co się dzieje? - Dotknął mnie zaniepokojony, a ja poczułam, że zaczyna brakować mi tchu.
Brałam głębokie wdechy, chciałam coś powiedzieć, ale za bardzo ściskało mnie w klatce piersiowej, by to zrobić.
- Louis, idź po jej inhalator, zaczął jej się atak astmy – usłyszałam Liama, który instruował mojego chłopaka.
Szatyn znikł, a ja zostałam sama z Liamem, który usiłował mnie uspokoić.
- N-nie... m-mogę...
- Zaraz będzie ci lepiej oddychać, tylko wytrzymaj jeszcze chwilę. - Złapał mnie za rękę, która przeraźliwie mocno się trzęsła. - Patrz na mnie i oddychaj. - Pokazywał na swoje usta, ale niewiele to pomagało.
- M-moje... serce... - Nie dałam rady dokończyć, za bardzo mnie bolało. Czułam, jakby to miał być koniec, jakby to był zawał albo coś podobnego. Bałam się i to mi nie pomagało.
Za chwilę wrócił Louis, ale dla mnie to było jak niekończące się godziny. Włożył mi inhalator do ust, a ja łapczywie zaciągnęłam się lekiem kilka razy, aż oddech mi nie zwolnił.
- Moje serce – wydusiłam, wciąż trzymając ręce na klatce piersiowej.
- Boli cię? - zapytał Louis, a ja przytaknęłam z jękiem.
- Napiłam się twojej kawy i coś zaczęło mnie...
- Piłaś z białego kubka? - wtrącił Liam, a ja przytaknęłam. - Matko Boska, pomyliłaś je, to moja. Najwidoczniej dla ciebie jest za mocna i nie możesz przyjmować tyle kofeiny. - Od razu odsunął ode mnie kawę.
- T-tak szybko by podziałało?
- Każdy organizm jest inny.
- Przecież ja zaraz zejdę, moje serce – ponownie jęknęłam. - Czuję, jakbym miała zaraz umrzeć – dodałam szczerze.
- Przyniosę ci leki. Przejdzie ci, ale nie pij już kawy dzisiaj – powiedział poważnie Liam.
- Tylko lepiej niech mi pomoże. Nie chcę wylądować w kostnicy.
- Nie wylądujesz, Cassandra.
- Zaufaj mu – dodał Louis, siadając przy mnie. - I nie strasz mnie tak, to już kolejny raz w ciągu dwunastu godzin. - Przytulił moją głowę, a ja starałam się uspokoić.
- Czasem trzeba cię postraszyć – odpowiedziałam słabo. - Świetnie zaczęłam dzień. Najpierw wywaliłam się na przypadkowym człowieku, potem przywaliłam ramieniem w futrynę, dostałam z łokcia w oko, a teraz przedawkowałam najwyraźniej z kofeiną.
- Jeszcze rzygałaś nad ranem.
- Och, cudownie.


***

Minęło kilka godzin, żyję, na szczęście, ale nieźle najadłam się strachu., podobnie jak Louis. Byłam śmiertelnie przerażona, że mam zawał i umrę, i naprawdę w głębi serca wpadłam w panikę. Nigdy więcej nie napiję się czyjejś kawy. Już raz się wystraszyłam, choć to podobno nie było aż tak niebezpieczne, ale drugi raz nie chcę tego doświadczyć. Jeden razy wystarczył mi, żeby teraz nie spożywać kawy przez tydzień. I tak ostatnio piję jej za dużo, więc to będzie dla mnie idealny detoks.
Moja głowa po wczorajszej nocy nadal boli, ale już nie tak samo mocno jak ka początku, więc to naprawdę da się jeszcze przeżyć. A to, co wprawia mnie w uśmiech na mojej twarzy, to śpiew mojego chłopaka. Nie myślałam, że dziś będzie i grał, i śpiewał, i muszę przyznać, że to bardzo poprawiło moje dzisiejsze samopoczucie.
Powoli szłam do salonu, dokładnie słuchając każdego dźwięku fortepianu i każdego słowa piosenki, którą wykonywał mój chłopak. Była to kolejna piosenka w jego interpretacji, której nie znałam, ale wyczuwałam, że coś dla niego znaczy, jakby się z nią utożsamiał. Każdy utwór jaki wykonywał, był w jakiś sposób z nim powiązany, wiedziałam to, domyślałam się po tekście. Wszystko śpiewał z jednakowym zaangażowaniem, pierwszy raz widziałam, by ktoś aż tak wczuwał się w to, o czym śpiewa, a on doskonale wiedział, o czym śpiewał. W nim grała muzyka, widziałam tą pasję i cieszyłam się, że gra częściej na fortepianie, że już się z tym nie kryje, że używa też swojego anielskiego głosu. Jestem pewna, że chłopaki już nieraz go słyszeli przede mną, ale teraz często wraz ze mną dołączali się do przysłuchiwania. Choć robił to amatorsko, oczarowywał sobą wszystkich, to nie była zwykła gra i zwykły śpiew. To coś więcej.
Podeszłam cicho od tyłu, żeby mu nie przeszkadzać, pragnęłam dalej tego słuchać. Przysiadłam się obok i zaczęłam obserwować jego palce poruszające się po klawiszach fortepianu. Poczułam, że patrzy wprost na mnie, nie przerywając śpiewu. Uśmiechnęłam się, gdy skanował wzrokiem moją twarz, każdy jej fragment. Wydawał się, jakby nagle odleciał gdzieś myślami. Jakby przyglądał się mi, ale w głowie miał zupełnie coś innego. Ale o czym myślał, wiedział tylko on.
  • 'I always needed time to on my own / 'Zawsze potrzebowałem czasu spędzonego w samotności
I never thought I'd need you there when I cry / Nigdy nie pomyślałbym, że będę cię potrzebować, gdy płaczę.
And the days feal like years when I'm alone / I dni wloką się latami, odkąd jestem samotny
And the bed where you lay is made up on your side / A łóżko, na którym leżałaś jest pościelone po Twojej stronie.
(…)
When you're gone / Gdy odchodzisz
The pieces of my heart are missing you / Każdy kawałek mojego serca za Tobą tęskni
When you're gone / Kiedy cię nie ma
The face I came to know is missing too / Twarz, którą znałem tak dobrze, jej także mi brakuje
When you're gone / Kiedy cię nie ma
All the words I need to hear / Wszystkie te słowa, których potrzebuję usłyszeć
To always get me through the day / Aby przebrnąć przez cały dzień
And make it okay / I czuć się dobrze
I miss you / To tęsknię za tobą
I've never felt this way before / Nigdy wcześniej nie czułem się w ten sposób
Everything that I do reminds me of you / Wszystko, co robię przypomina mi o Tobie
And the clothes you left, they lie on my floor / A ubrania, które zostawiłaś, leżą na podłodze
And they smell just like you, I love the things that you do / I pachną zupełnie jak Ty, kocham wszystko to, co zwykłaś robić
(…)
When you're gone ...'/ Kiedy cię nie ma...' *
Pięknie – odezwałam się, gdy nastała cisza. - Jak zawsze – dodałam.
- To ważna dla mnie piosenka. - Przełknął głęboko ślinę, już na mnie nie patrząc.
- O kim myślałeś, gdy ją śpiewałeś? - zapytałam ściszonym głosem.
Złączył usta w wąską kreskę, a potem pokręcił przecząco głową. Zrozumiałam, że nie chce o tym rozmawiać.
- Nie będę naciskać. Powiedz, kiedy będziesz gotowy. - Położyłam dłoń na jego i lekko ścisnęłam. Pociągnął cicho nosem i pokiwał głową. Płakał, ale starał się, bym tego nie zauważyła.
- Nie płacz, bo i ja się rozpłaczę – powiedziałam, próbując go pocieszyć, ale sama miałam ochotę naprawdę się rozpłakać przez tą piosenkę. Miałam już łzy w oczach, a gardło ściśnięte. Głębiej odetchnęłam, a wtedy on się odezwał.
- Mówiłaś, że nie będziesz już taka uczuciowa i emocjonalna. - Zaśmiał się cicho, a ja mu zawtórowałam. Łzy wypłynęły z moich oczu, ale się śmiałam.
- Czasem będę. Chodziło mi bardziej o to, że przyłożę się do gangu i nie będę tyle ryczeć. Tylko że z tym płakaniem coś mi nie wychodzi.
- Od dwóch tygodni nie widziałem u ciebie żadnej łzy. - Spojrzał na mnie zaczerwionymi oczami. - Aż do teraz.
- W końcu odpocząłeś trochę od tej beksy jaką byłam, nie? - Ponownie się zaśmiałam.
- Teraz to nie mam pojęcia, co ci odpowiedzieć. - Uśmiechnął się.
- Przytaknij, cokolwiek – westchnęłam. - Nie płakałam tyle czasu, ale jeszcze dłużej nie paliłam. - Zagryzłam dolną wargę, czekając na jego reakcję.
- Nie zapaliłaś ani jednego? - zapytał, a ja przytaknęłam.
- W środę mam badania i kontrolę u lekarza. Liczę, że nareszcie mnie pochwali. - Uśmiechnęłam się nieśmiało, zwieszając głowę.
- Moja dziewczyna. - Poczułam, jak całuje mnie we włosy. - Wierzyłem w ciebie.
- Chyba ostatecznie już się z tym pożegnam. - Zerknęłam na niego. - A co z tobą?
- Nie biorę dragów, ale... - Zawiesił na chwilę głos, na co zmarszczyłam brwi. - Cass, nie dam rady jeszcze rzucić palenia, nie przy tym, co dzieje się dookoła. Jones, powiedziałaś mi o naszym dziecku... m-moje sny... - zawahał się i przerwał, nie patrząc mi w oczy.
Nie wróciliśmy już do tego tematu o jego snach, o tym, że krzyczy w nocy. Czuję, że na razie nie powinniśmy do tego wracać, najlepiej zapomnieć na trochę, chociaż nie będzie to łatwe. Woła tą kobietę tak często, gdy przy nim śpię... Ale nie podejmę tego tematu ponownie. Zrobiłam to po alkoholu i żałuję, że mój pijacki wtedy umysł nie wstrzymał się i nie ugryzłam się wtedy w język. Inaczej by się nie dowiedział i o to mi chodziło przez pewien czas. Na pewno nie czuje się z tą myślą swobodnie. Nie dość, że mylił mnie z nią na początku, miał jakieś omamy, to teraz woła ją, gdy śpi przy mnie i pewnie teraz myśli, że to nie w porządku względem mnie. Tak, trochę mi przykro, ale... w końcu powinnam się dowiedzieć, o co chodzi, prawda? Tylko, jak ja mogę wyglądać jak ktoś inny? Magia? Jakaś zaginiona bliźniaczka? O ile wiem, nie mam takowej.
- W porządku, najważniejsze, żebyś nie brał. Wiadomo, że nie rzucisz wszystkiego na raz, trzeba stopniowo. Przyjdzie na to czas i rzucisz.
- Rozumiesz mnie jak niewielu – westchnął.
- Bez względu na wszystko i nawet na to, czy ja się jeszcze zmienię, czy nie... zawsze będę cię kochać i traktować tak samo, pamiętaj. - Spojrzałam mu w oczy, a on przytaknął.
- Dlaczego wczoraj wyjątkowo tak się upiłaś? - zmienił temat, na co westchnęłam.
- Wiedziałam, że w końcu o to zapytasz. - Uniosłam wyżej brwi. - Mam problemy w firmie.
- Coś poważnego?
- No... trochę. Chodzi o finanse. Wciąż brakuje pieniędzy, nawet jeśli zleceń jest tona. Nie wiem, co mam zrobić, wszystko zaczyna się sypać. Księgowi pokazują mi ciągle wyciągi z banków, rachunki i to wszystko... Nikt prócz mnie nie zdaje sobie sprawy, jak niebezpiecznie się robi, wszystko leci w dół. Nawet, gdy ciągle siedzę w firmie i w dokumentach, na spotkaniach i u klientów, nic nie pomaga. Poza tym, trzeba było zakupić nowe maszyny, więc kasa już całkiem się posypała. Wiem tylko ja, nikt z firmy, więc nie mam żadnego wsparcia, pomocy, nie daję już sobie z tym rady, nie mam pomysłów, nie...
- A jakbyśmy znów napadli na bank albo jakiegoś jubilera? Wszystkie pieniądze przekazalibyśmy tobie, chociaż może...
- Jeśli mnie sprawdzą, to zorientują się, że są jakieś nielegalne wpływy do firmy. - Pokręciłam bezradnie głową. - Raz mogłam sobie na to pozwolić, bo jeszcze nie było tak źle i dało się to zatuszować, ale teraz naprawdę jest kiepsko.
- Nie przemyślałem tej kwestii. - Potarł kciukiem czoło.
- Tak jak i ja na początku. Nie wiem, czy coś da się jeszcze zrobić.
- Wpadnę do ciebie któregoś dnia i zobaczę, jak to wygląda.
- Zrobiłbyś to dla mnie? - Uniosłam wzrok z nadzieją.
- Przecież mówię. Pomogę ci, Cass. - Złapał mnie za dłoń, a ja lekko się uśmiechnęłam i mu podziękowałam.
- Muszę jeszcze dziś tam pojechać, ale nie wiem, jak to zrobię. - Odetchnęłam, rozluźniając się. - Głowa mnie wciąż boli i nic mi się nie chce, i w ogóle...
- I w ogóle to masz kaca – dokończył za mnie, a ja się zaśmiałam.
- No.
- Kto da radę, jak nie ty? Mogę cię tam potem zawieźć i od razu zajrzę do dokumentów.
- Byłoby wspaniale, ale jakbyś spotkał Tristana, to nie mów mu, że tak się upiłam, co? - Zmrużyłam jedno oko.
- To nie twój rodzic. Dlaczego miałby się dowiedzieć?
- Lepiej, żeby się nie dowiedział. Przez chwilę, według niego, nadużywałam alkoholu i chciał zgłosić to, że przychodzę na kacu do firmy i zaniedbuję ją przez to, a w rzeczywistości aż tak poważnie to nie wyglądało, no... przynajmniej z mojej perspektywy. Nie pochwala tego, gdy dużo piję, jeśli sam jest trzeźwy.
- Ale jako tako, chyba nie miałaś aż tak wielkiego problemu z alkoholem, co?
- Coś ty. - Szturchnęłam go łokciem w ramię. - Nie stoczyłam się, dobra? Kilka razy zdarzyło mi się przyjść po grubszej imprezie do pracy, ale tak źle nie było. Przez jakiś czas piłam wino czy coś mocniejszego, gdy wracałam do domu, ale to głównie dlatego, że zaczęły się kłopoty w firmie.
- Naprawimy to – westchnął i przytulił mnie do siebie. - Wszystko.
- Obyś miał rację. - Zamknęłam oczy. - Gdy śpiewałeś tą piosenkę... Przypomniał mi się mój tata – dodałam z trudem, ledwo słyszalnie.
- Och, Cassie. - Mocniej mnie utulił, a ja rozpłakałam się jak dwa tygodnie wcześniej, kiedy usłyszałam, że nazwał mnie jak moja rodzina. Jak nazywał mnie też tata.
- Tak mi go brakuje.

***

* Avril Lavigne – 'When You're Gone'
__________________________________________

Jeśli mam być szczera... już kilka razy chciałam porzucić to opowiadanie, mimo że zawsze wszystko kończyłam. Przyczyna? Zbyt słabe statystyki. Nigdy jeszcze tak mało osób nie czytało moich rozdziałów. Ale coś się zmieniło, coś przemówiło do moje rozumu.
Zdałam sobie sprawę, że dla jednej komentującej tu stale osoby jest warto. Warto, bo i ta osoba chciałaby poznać koniec tej historii, tak samo jak ja chciałabym ją napisać.
I wiem, że ta osoba, którą mam na myśli, wie, że to właśnie o niej piszę.
Dlatego: DZIĘKUJĘ, z całego serca dziękuję.
Jeśli choć jedna osoba to czyta i jej się to podoba, to naprawdę warto jest to kontynuować, mimo że chęci do tego są mniejsze.
Dziękuję i wciąż mam nikłą nadzieję, że może więcej osób natknie się na tą książkę, może ją zainteresuje, a jak nie... mówi się trudno. Ja pragnę pisać to dalej, skończyć i... być może w przyszłości podjąć się wydania tego, co jest moim skrytym marzeniem. Mimo że jakoś tej  książki może nie powalać.
/Perriele rebel

1 komentarz:

  1. Jak wydasz to opowiadanie jako książkę to na pewno ją kupię!!! Rozpromuje gdzie się da!
    I dziękuję <3 Rozdział super, już myślałam, że jej w końcu powie o Natalie, ale chyba jeszcze trochę na to poczekam.

    OdpowiedzUsuń