*Cassandra*
Minęło ponad dwa
tygodnie, a moja kostka... Moja kostka, nie kłamiąc, ma się
znakomicie , jakby w ogóle nie była wcześniej skręcona. I to
właśnie jest bardzo zaskakujące, bo myślałam, że jeszcze
kolejne dwa tygodnie będę się z nią męczyć. Może to też
zasługa tego, że rzeczywiście prawie w ogóle nie chodziłam przez
ten czas i oszczędzałam tą nogę. Louis codziennie się dla mnie
poświęcał i wszędzie mnie zawoził, w firmie wszystko przynoszono
mi do gabinetu, niektóre rzeczy robił za mnie Tristan, a w domu
pomagał mi także mój chłopak, dzięki czemu kostka szybko się
zregenerowała. Oczywiście teraz, przez przynajmniej dwa tygodnie
muszę jeździć na rehabilitację, ale na szczęście nie
codziennie.
Dopiero od wczoraj
chodzę normalnie i z tego względu zdecydowałam, że przyjdę na
imprezę w domu Louisa. Nie za często na nich bywam, to dopiero
chyba moja trzecia albo czwarta, ale mam nadzieję, że nie pożałuję
i będę się świetnie bawić. Czas się trochę odstresować od
tego wszystkiego, oderwać od tego świata, przestać myśleć i mieć
pustą głowę. Dziś mam się bawić, tak? Niedawno przyjechałam, a
jeszcze nie zdążyłam się napić. Ostatni raz piłam to wino z
moim chłopakiem dwa tygodnie temu, więc za alkoholiczkę raczej nie
można mnie uznać.
Wytarłam mokre
dłonie w ręcznik i ostatni raz przejrzałam się w lustrze. Nie
wiem, kiedy ostatnio pozwoliłam sobie na taki mocny makijaż, ale
podoba mi się. Mimo, że ze wzgląd na kostkę, nie mogę pozwolić
sobie na szpilki i muszę zadowolić się trampkami z wyższą
cholewką, nie ubolewam. Założyłam do nich czarne rurki z dziurami
i tego samego koloru bluzkę z głębokim dekoltem i... wygląda
naprawdę spoko, nawet bez butów na obcasie. Wystarczy dobrze dobrać
ubrania i dodatki – wszelkie bransoletki, łańcuszki, kolczyki.
Raz na jakiś czas można się zabawić. A wygląda na to, że
podobam się nie tylko sobie, ale wiele osób tutaj podąża za mną
wzrokiem, w tym mój chłopak, więc dzisiaj czuję się naprawdę
atrakcyjna. Dziś, wyjątkowo – tak.
Wyszłam z
łazienki i momentalnie zderzyłam się z czyimś ciałem. Doszły
mnie roześmiane, jak na haju, głosy i mocny zapach potu
wymieszanego z alkoholem. Byłam w łazience dla gości, dlatego
wszędzie dookoła były grupy osób, w mniejszym lub większym
stopniu upitych. Na górę, gdzie były sypialnie chłopaków, nikt
nieupoważniony nie miał wstępu i to każdy na tej imprezie
wiedział. Jeśli ktokolwiek by się zapomniał, czekał go marny
los, z czyjąś pięścią z gangu. A ja oczywiście miałam taryfę
ulgową do wszystkich pomieszczeń w rezydencji. Traktowano mnie tak,
jakbym też tu mieszkała, choć w o ogóle tak nie było. I muszę
przyznać, że naprawdę mi się to podoba.
I właśnie, gdy
podniosłam głowę, spodziewałam się raczej kogoś nieznajomego,
ale zobaczyłam przed oczami Harry'ego i Cindy. Oboje równo
czerwoni, dyszący i dosłownie wyglądali na bardzo niecierpliwych,
bo każde z nich obściskiwało te drugie i aż kipieli z pożądania.
- Oj, sorki, Cassandra. - Cindy
zaśmiała się jakby była upalona i to czymś mocnym, a Harry nie
był w lepszym stanie.
- My tylko... szukamy pokoju. - Tym
razem to on się zaśmiał, na co głęboko odetchnęłam.
Okej, ludzie
upaleni marihuaną czy innym gównem, czasem zachowują się naprawdę
tak, że chce się z nich śmiać, ale wolę nie wiedzieć, czy nie
będą potem żałować tego, że przespali się ze sobą w takim
stanie. Ja to bym się jednak bała, przede wszystkim tego, że
wpadnę. Ale to już nie mój problem.
- Nie przeszkadzajcie sobie. -
Wyminęłam ich, a w tle ponownie usłyszałam ich roześmiane
głosy. Chyba nieźle sobie popalili albo też i popili.
Nabrałam
powietrza w płuca i ruszyłam dalej, wymijając kolejne osoby, a
wtedy wpadłam na następnego chłopaka z gangu. Tym razem to był
Niall. I patrząc na to, jak przyciskał do ściany i całował jakąś
czarnowłosą, nie widząc niczego ani nikogo innego dookoła,
świetnie wykorzystywał czas, który oszczędza na tym, że przez
jeszcze jakieś trzy tygodnie nie zobaczy mnie na treningu. No,
bardzo nad tym ubolewa, bardzo. Wyjęłam mu z grafiku kilka godzin
treningów ze mną w tygodniu. A oprócz wolnego czasu, niestety
pieniędzy ode mnie nie zobaczy, jeśli nie ćwiczę. No cóż,
gdybym nie skręciła nogi, to bym przychodziła na siłownię i
sprawy miałyby się inaczej. Ale, jak już mówiłam, on za bardzo
jakoś nad tym nie ubolewa. Lepiej nie będę mu przeszkadzać w jego
zalotach, bo jeszcze mnie przeklnie. A jeśli zaraz stąd nie pójdę,
to mogę zobaczyć za dużo.
Pójdę, ale
oczywiste, że sama nie będę się bawić, więc muszę znaleźć
sobie kogoś do towarzystwa. Już nie mówię nawet o Louisie, bo nie
widziałam go, odkąd przyjechałam, więc pewnie i on poszedł w
tango z trunkami. No cóż, oboje potrzebujemy się wyszaleć, przede
wszystkim po tym, jak przez ostatnie dni naprawdę dużo czasu
spędzaliśmy ze sobą, więc przyda nam się też kontakt z innymi
ludźmi.
Przekroczyłam
próg salonu i chciałam iść dalej, ale oczywiście po raz kolejny
zostałam zatrzymana. Czyjaś ręka znalazła się na moim biodrze i
nie dość, że mocno mnie ściskała, to jeszcze próbowała wsunąć
się pod moją bluzkę. Poirytowana wstrzymałam oddech, a potem
głęboko go wypuściłam i odwróciłam głowę w kierunku mojego
oprawcy. Przewróciłam oczami, gdy zobaczyłam kolejnego nastolatka
zalanego kompletnie w trupa. Dlaczego sami małolaci się mnie
czepiają? Czy ja naprawdę wyglądam jakbym czegoś od nich
oczekiwała, pragnęła, jakbym w ogóle była zainteresowana? Czy
jednak aż tak młodo wyglądam?
- Puszczaj – syknęłam w jego
stronę ze sztucznym uśmiechem.
- Taka piękna... - wybełkotał. -
Nie zabawisz się ze mną?
- Jestem zajęta. - Zmrużyłam
oczy, jakby to miało w czymś pomóc.
- Mi to w niczym nie przeszkadza. -
Znacznie się zbliżył, tak, że poczułam mocniejszy zapach wódki.
- Nie skusisz się?
- Powiedziałam: puszczaj –
wycedziłam przez zęby.
- Nie musisz się opierać. Co ci
szkodzi?
- Posłuchaj, dzieciaku. - Położyłam
rękę na jego dłoni, którą wciąż trzymał na moim biodrze.
Usiłowałam ją z siebie zdjąć, mocniej zaciskając zęby i
drapiąc go paznokciami, ale prawie nie drgnęła. - Puszczaj mnie
albo wylecisz na zbity pysk z tej imprezy i ja już tego dopilnuję
– powiedziałam pewnie.
- Nie gróź mi, kochanie. To nie
twoja impreza – prychnął.
- A pewny jesteś? - zapytałam, a
on na chwilę zamilkł. - Tylko nie mów, że nie ostrzegałam.
Puszczaj mnie, jeśli nie chcesz poznać współorganizatorów.
Obiecuję ci, że zrobią ci krzywdę, jeżeli ja tego zechcę.
Zaufaj mi, nie chcesz poznać ich gniewu i mojego gniewu.
- Suka. - Splunął i mnie puścił.
Zaczął odchodzić, a ja wciąż stałam w tym samym miejscu.
- Słyszałam. Jeszcze słowo, a
spełnię swoje obietnice – powiedziałam głośniej i ruszyłam
dalej.
Przepychałam się
przez kolejnych ludzi aż nie zauważyłam na kanapie rozłożonego
Zayna, palącego papierosa. Patrzył się wprost na mnie, a przed nim
stały czerwone kubeczki, butelki z piwem i wódką. Nie wyglądał
na takiego trzeźwego, a raczej na będącego w trakcie upijania
się.
Nie widząc w
pobliżu żadnego innego wolnego towarzysza, ruszyłam w jego
kierunku.
- O, Miller, wiedziałem, że w
końcu i o mnie zahaczysz – odezwał się niezbyt wyraźnie. -
Niezła jesteś, masz branie u młodszych.
- Taa... jakoś nie specjalnie mnie
to cieszy. Jeśli mam być szczera, to wkurzają mnie już te
nastolatki, które się do mnie ciągle przystawiają –
powiedziałam ponuro, siadając obok niego. - Mogę się dołączyć
do samotnie pijącego? - zapytałam, a on uniósł brwi.
- Już to zrobiłaś.
- Powiedz mi, czy ja naprawdę tak
młodo wyglądam, że te wszystkie dzieciaki do mnie zarywają?
- Skromnie mówiąc: piękna jesteś,
ale więcej komplementów ci nie powiem, bo Louis wpieprzy mi przy
pierwszej lepszej okazji – odpowiedział, strącając popiół z
papierosa do popielniczki.
- Wiesz co? Dla mnie to głupota, że
pozwalacie palić ludziom w środku domu, przede wszystkim skręty.
Wiesz, ile to potem wietrzeje? - Sięgnęłam po pusty kubek i
nalałam do niego alkoholu.
- A co? Chcesz jednego szluga? -
Wystawił w moją stronę papierosa, gdy kosztowałam alkoholu.
Pokręciłam głową
i zsunęłam kawałek bluzki z ramienia, odsłaniając tym plaster
nikotynowy.
- Zapomnij – mruknęłam.
- Widzę, że odstawiasz papierosy.
Mądrze przy twojej astmie. - Pokiwał głową, zaciągając się po
raz kolejny szlugiem.
- Proszę cię. Ty będziesz mnie
pouczał? Sam siedzisz obok i palisz.
- Użalam się nad sobą, jestem
usprawiedliwiony.
- Co ty taki przybity, co? -
Usiadłam wygodniej, zakładając nogę na nogę.
- Próbuję zapić smutki i
wspomnienia o Alessi.
- A Alessia to... twoja dziewczyna?
- Uniosłam brwi.
- Już była. - Patrzył w jeden
punkt przed sobą, po czym napił się z jaskrawego kubka.
- Aa... to o to chodzi, dlatego pijesz.
- Zerwała ze mną po ponad roku i
się wyprowadziła – wydukał. - Powiedziała, że cały czas nie
ma mnie w domu. Wypomniała mi, że ciągle siedzę w pracy albo tu,
z gangiem.
- Więc... ona też o nas wie?
- Teraz żałuję, że jej
powiedziałem. - Pokiwał w otępieniu głową, wciąż gapiąc się
przed siebie. - Jak widzisz, moje szczęście długo nie trwało.
Nie wiem, po co kupowałem ten dom dla nas.
- Może da się coś naprawić? -
zapytałam, a on prychnął.
- To nie film, Cassandra – odparł,
a ja w zamyśleniu kiwnęłam ledwo widocznie głową.
Nie mieli czasu
przez jego pracę i gang... Proszę, nie mówcie mi teraz, że taki
sam los czeka mnie i Louisa. Może jedynie różnica w tym jest taka,
że oboje siedzimy w tym gangu, więc w odróżnieniu od nich,
widzimy się niemal codziennie. Tylko czy na pewno kiedyś nas ten
gang nie poróżni? Już raz się o to pokłóciliśmy, nie chcę, by
ponownie tak było. Kłóciliśmy się też trochę o te moje
tajemnice, że nie chcę mu o niczym powiedzieć, ale... chyba dobrze
postąpiłam, że w końcu to zrobiłam. Musiał kiedyś się
dowiedzieć, a teraz przynajmniej nie muszę się przejmować tą
sprawą, bo i tak mam wystarczająco dużo innych problemów na
głowie. Ale życie bez problemów byłoby przecież takie nudne,
nie? Kogo ja oszukuję?
Chciałabym, żeby
już to wszystko się skończyło. Tylko że spokoju zaznam pewnie
dopiero na starość. Albo w grobie. Chociaż zostawiam sobie małą
nadzieję na to, żeby jeszcze pożyć trochę.
- No... czasem aż żałuję, że to
nie film – zgodziłam się z nim i ponownie upiłam ich mocnego
alkoholu. Takiego mocnego to ja jeszcze w całym Londynie nie
widziałam. Szybko się upiję, a mogłabym chociaż odrobinę
potańczyć. Tylko z kim? Wszyscy prócz Zayna nagle wyparowali, a
Mulat nie pali się jakoś do tańca.
- Cassandra? - wyrwał mnie z
zamyślenia, a ja na niego spojrzałam.
- Co?
- Wyświadczysz mi przysługę, nie?
Wiem, że mnie tak nie zostawisz na lodzie.
- Zależy o jaką przysługę ci
chodzi. Nie przyjmuje propozycji matrymonialnych. Wyjątek stanowi
Louis – mruknęłam.
- Jeśli szukasz takich ofert to idź
do niego, a nie do mnie.
- Och, to mi powiedziałeś. Jak ja
nawet nie wiem, gdzie on jest, a ty mi mówisz o ofertach dla niego,
czy tam dla mnie.
- Ty to musiałaś wziąć wcześniej
coś mocnego albo rzeczywiście jesteś taka ślepa. - Popatrzył na
mnie dziwnie, na co zmrużyłam oczy. Widząc, że nie wiem, o co mu
chodzi, wskazał na drugi koniec salonu.
Spojrzałam w
tamtym kierunku i dostrzegłam mojego chłopaka gadającego z Liamem.
Obaj nie wyglądali na ucieszonych.
- O, to tak. Potwierdziły się moje
przypuszczenia, że jestem ślepa – westchnęłam i patrzyłam
oszołomiona w ich kierunku. - Lepiej znajdujesz ludzi niż ja.
- To pomożesz mi czy nie? -
usłyszałam obok Zayna, więc z powrotem na niego spojrzałam.
- No, co mam niby zrobić? Upić się
tu z tobą? Bardzo chętnie.
- Raczej chodziło mi bardziej, czy
pomożesz mi potem dojść do jakiegoś wolnego pokoju, jeśli się
tak upiję?
- O nie, ja nic ci nie obiecuję –
parsknęłam. - Sama jestem tu po to, żeby zrobić to samo, więc
nie wiem, jak miałabym po pijaku zaprowadzić i ciebie do pokoju.
- A co ci się stało, że tak
łakniesz alkoholu?
- Nie ty jedyny masz problemy –
wymamrotałam, wracając wzrokiem do mojego chłopaka. Teraz
wyglądali na dość rozzłoszczonych.
- Coś z Tomlinsonem?
- Z nim jeszcze nie. Powiedzmy, że
chodzi o firmę.
- Nie radzisz sobie?
- Szkoda gadać, Malik. - Pokręciłam
głową.
- W takim razie, to idealna chwila,
by się upić – powiedział z entuzjazmem.
Zerknęłam na
niego, a on wysunął w moją stronę kubek. Zrobiłam to samo ze
swoim i zaraz obiliśmy je o siebie.
- Toast za tych, których życie
zniszczyło – mruknęłam, po czym napiłam się trunku. Już po
niecałym kubku zaczęłam wyczuwać procenty w swoim organizmie.
Mówiłam, że mają tu najmocniejszy alkohol jaki piłam. Skąd oni
biorą to dziadostwo? Nikt chyba w Londynie takiego nie sprzedaje.
Wiadomo, dlaczego tyle ludzi przychodzi na te ich imprezy.
- A co ty wiesz, co?! - doszedł
mnie głos Louisa i zdezorientowana spojrzałam w tamtą stronę. -
Przeżyłeś to, co ja?! Nie przeżyłeś, więc się nie odzywaj,
bo to nie twoja pieprzona sprawa!
- Oho... zaczyna się – mruknął
Zayn obok. - Zaraz któryś będzie leżał pobity. Jak zgaduję –
Liam.
- O czym ty pieprzysz, co? -
zapytałam go, marszcząc brwi.
- Tylko poczekaj. Wiesz, jaki Louis
jest wybuchowy i wrażliwy na jeden temat. Nim się obejrzysz, a oni
zaraz...
- To nie możesz ruszyć dupy i tam
do nich pójść? - zapytałam poirytowana.
- Żeby mnie jeszcze pobili?
Zapomnij. Tomlinson nie raz mówił, żeby nie wtrącać się w jego
sprawy, ale jak widać, niektórzy się do tego nie stosują. To już
nie mój problem.
- Jak wam pobije do nieprzytomności
lekarza to też nie będzie twój problem? Zobaczymy, co powiesz,
jak wrócisz z którejś akcji, a on nie będzie miał jak ci pomóc,
bo sam będzie leżał pobity.
- Nie planujemy żadnej akcji w
najbliższym czasie. Dobra, to siedź tu sobie i pij dalej –
prychnęłam, wstając.
- To właśnie robię.
- Mógłbyś się na coś przydać,
policjanciku. Jaki z ciebie stróż prawa, co?
- Nie jestem teraz na służbie. -
Wzruszył ramionami.
- Ale znalazłeś sobie wymówkę.
No, naprawdę. - Popatrzyłam na niego wymownie i odstawiłam kubek
na ławę. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę chłopaków, a
ich krzyki ani trochę nie ucichły. I to mnie właśnie niepokoiło.
- Nie uważasz, że powinna się już
dowiedzieć?! - usłyszałam Liama.
Nie wiem, czy
tylko ja, jedna z nielicznych słyszałam ich kłótnię, czy wszyscy
mieli to po prostu w dupie i mało ich to obchodziło.
- Powiedziałem, że nie twój
pieprzony interes?!
- Kiedy zamierzasz powiedzieć jej o
Natalie?!
- Nie wymawiaj, kurwa, tego imienia!
- Louis złapał go za bluzkę i przycisnął do ściany. Od razu
przyspieszyłam kroku, gdy to zobaczyłam.
- Nie rozumiem cię! Minęło tyle
czasu!
- To nie ty się z tym zmagałeś i
nie życzę ci tego, żebyś poznał smak takiej traumy! - Mocniej
go przycisnął, a Liam zaczął się bronić i próbował go od
siebie odepchnąć.
- Hej, chłopaki! Dość! -
krzyknęłam, podbiegając do nich.
- Nie powiesz jej ani słowa, póki
sam tego nie zrobię, słyszysz? - wycedził przez zęby. - Ani
słowa!
- Znienawidzi cię, jeśli dowie się
za późno!
- Nie mów mi, jak zareaguje, bo to
ciebie nie dotyczy! - warknął, a po chwili już zaczęli się dość
poważnie szarpać.
- Louis! - krzyknęłam, próbując
równocześnie ich rozdzielić.
- I co? Będziesz ciągnął to
przez kolejny rok?
- Może rok, a może latami, jeśli
zajdzie taka potrzeba! Żeby jej powiedzieć, muszę być gotowy!
- Jesteś zwykłym tchórzem,
dlatego jej nie powiesz!
- Odszczekaj to! - Zaczął nim
mocniej szarpać, jakby mnie w ogóle żaden z nich nie dostrzegał.
Byli tak zatraceni w swojej kłótni.
- Louis, do cholery! - Ścisnęłam
jego ręce. - Uspokój się! - weszłam pomiędzy nich i sama o mało
co nie oberwałam, ale zdołałam uchronić się od ciosu. Na
szczęście, to nie było celowo skierowane w moją stronę. -
Uspokój się, słyszysz?! - Złapałam go za nadgarstki. Cudem
udało mi się uniemożliwić mu dalsze ruchy. - Dość! -
krzyknęłam, gdy ten jeszcze coś warczał.
Patrzył w furii
na Liama, a potem ze złością spojrzał na mnie.
- Opanuj się. Zabijesz go, jeśli
się nie uspokoisz.
- Czasem mam wrażenie, że może
tak byłoby lepiej – wycedził przez zęby i na nowo próbował mi
się wyszarpać. Z trudem go trzymałam.
- Przestań, wcale tak nie myślisz.
Chodź. - Pociągnęłam go za ręce, ale on ani drgnął. - Louis,
chodź – powtórzyłam, szarpiąc go za dłonie.
Wymamrotał
jeszcze kilka obelg w stronę Liama i w końcu uległ, i poszedł za
mną. Dla bezpieczeństwa, nie puściłam go ani na moment, aż nie
posadziłam go na kanapie, niedaleko Zayna. Mulat spojrzał tylko na
nas, uniósł brwi i prychnął, a potem wrócił do picia.
- O co poszło? - zapytałam
spokojnie szatyna, który w dalszym ciągu patrzył morderczym
wzrokiem na Liama wchodzącego do kuchni. Wiedziałam, że to ma
związek z Natalie, ale miałam nadzieję, że dowiem się czegoś
więcej.
- O nic – warknął, nie
przejmując się wcale tym, że mówi do mnie, a nie do niego i ten
ton nie jest specjalnie na miejscu względem mnie.
- O coś jednak poszło, jeśli
pragnąłeś go co najmniej pobić.
- Nieważne – dalej był uparty i
nie zamierzał nic mi powiedzieć. Co więcej, nawet nie obdarzył
mnie spojrzeniem. Był nieźle wkurwiony.
- Dobra, nie musisz mówić, ale już
się uspokój. Nie idź do niego i nie prowokuj go do kłótni.
Potem jeszcze nie raz ci się przyda, a ty go tak traktujesz.
- Mógł nie mówić tego, co
powiedział. To nie pierwszy raz.
- To nie słuchaj go, olej, tylko go
nie bij. Czy to tak trudno?
- A ty jakbyś się czuła, gdyby
ktoś groził ci, że powie za ciebie to, co ukrywasz? Jakby to
wszystko, co powiedziałaś mi ponad dwa tygodnie temu, wyjawił
ktoś inny? Sądzę, że sama nieźle byś się wkurzyła.
- Może i masz rację, ale...
- Jeszcze tu idzie, ten kretyn –
warknął i uniósł się z kanapy.
- Przeprosisz go. - Poderwałam się
za nim.
- Nie ma pieprzonej mowy – syknął
i przyspieszył, a ja próbowałam go dogonić.
- Louis! - krzyknął za nim Liam,
ale ten wyminął go.
- Daj mi, kurwa, spokój!
- Liam, to nie jest najlepszy pomysł
– powiedziałam poważnie, gdy znalazłam się obok niego. -
Lepiej go teraz zostaw.
- Wiedziałem, że dalej tak będzie
i nic nie powie – westchnął, ale ja nie zrozumiałam, o co mu
chodzi.
- Przepraszam cię za niego, jeśli
o to ci chodzi...
- Daj spokój, przejdzie mu. Jutro
wróci do normalności. Tylko...
- Porozmawiamy potem jak coś,
dobrze? Muszę do niego iść. - Ruszyłam, kiedy on skinął głową.
Przyspieszyłam
kroku, gdy zobaczyłam gdzieś daleko Louisa. Kiedy do niego
podbiegłam, nagle stanął w miejscu i gdzieś się wpatrywał
wygłodniałym wzrokiem, pełnym pożądania. Zaczął szybciej
oddychać, więc spojrzałam w kierunku, w którym i on patrzył.
Kilka metrów dalej dwoje mężczyzn paliło zioło.
Już wiedziałam,
jak go do tego ciągnie. Był na głodzie, zżerało go to od środka.
Nie wiadomo, ile nie brał dokładnie, czy mnie nie okłamuje, ale
wyraźne było, że pragnie zapalić skręta. I zapewne zrobiłby to,
gdyby nie było mnie obok i nie miał kto mu tego uniemożliwić.
- Chodź stąd. - Położyłam dłoń
na jego ramieniu. Nie chciałam, żeby za bardzo wpatrzył się w
narkotyki. - Chodź, proszę. - Pociągnęłam go i wtedy oderwał
wzrok od narkotyków i spojrzał na mnie. Jego oczy były szeroko
otwarte i błyszczały. - Nie możesz brać, tak? Nie możesz
zapalić tego – mówiłam jak do małego dziecka, mając nadzieję,
że tym go przekonam. - Nie możesz – powtórzyłam ciszej, a on
sztywno pokiwał głową i ruszył za mną. - Chodźmy na górę –
dodałam i złapałam go za rękę, żeby mieć pewność, że idzie
za mną. To nie tak, że mu nie ufałam, ja po prostu bałam się,
że jednak pójdzie obić twarz Liamowi albo weźmie zioło.
Znaleźliśmy się
w jego sypialni, gdzie od razu położył się na łóżko.
- Wracaj tam i się dobrze baw. Nie
powinnaś się mną przejmować – odezwał się.
- Ale się jednak przejmuję bo
jesteśmy razem i nie chcę, żebyś zrobił jakieś głupstwo.
Czasem jednak nie myślisz rozsądnie – przyznałam.
- Dzięki, że jesteś –
westchnął, gdy usiadłam obok i złapał mnie za dłoń. - Jesteś
moją ostoją, tylko ty mi pomagasz.
- Już się uspokoiłeś, tak? -
Zmrużyłam oczy.
- W pewnym stopniu...
- Wiesz, że źle potraktowałeś
Liama?
- Proszę, nie praw mi kazań,
jakbyś była moją matką.
- Louis...
- Wiem, okej? Wiem. Jutro to
wyjaśnię, nie przejmuj się tą sprawą.
- Obiecaj. - Przekręciłam głowę
w bok i zagryzłam dolną wargę.
- Obiecuję, przecież to mój
przyjaciel – westchnął, patrząc rozmarzony na moje usta.
- Mam nadzieję, że rozumiesz swój
błąd.
- Robisz to specjalnie? Zagryzasz
tak wargę, żebym się na ciebie rzucił? - zapytał nagle,
zmieniając temat, na co przewróciłam oczami.
- Tak, i specjalnie dla ciebie tak
się pomalowałam i ubrałam. - Zakpiłam z niego.
- No a nie? Idź się bawić na dół,
nie musisz mnie niańczyć.
- Jeśli się upewnię, że nie
zrobisz niczego głupiego.
- Nie zrobię, nie mam zamiaru na
razie iść na dół. Przede wszystkim nie mam w planach pić
alkoholu, więc wystarczy mi to, co mam tutaj.
- Prześpij się albo obejrzyj coś,
hmm? - zaproponowałam mu.
- No, idź już, przecież nie na
darmo tak się wystroiłaś. Powinnaś się wyszaleć w końcu. Idź
się baw, jakby coś się działo to przychodź.
- Zajrzę potem do ciebie. -
Musnęłam jego usta i wycofałam się do drzwi.
- Tylko nie upij się za bardzo! -
krzyknął za mną, na co się uśmiechnęłam.
- Postaram się!
***
*Louis*
Wyszedłem
na taras, żeby zapalić. Kilkanaście minut temu zszedłem na dół
po ponad dwóch godzinach. Nie spałem, ale rzeczywiście zdążyłem
obejrzeć jeden film, mimo że muzyka z parteru trochę dudniła i w
mojej sypialni.
Kiedy
zszedłem, od razu natknąłem się na Cassandrę. Nie dało się jej
nie zauważyć. Wyginała się na parkiecie z resztą gangu, już
nieźle upita. Śmiała się cały czas i tak naprawdę to ledwo
stała już na nogach. Ale chciała tańczyć, więc jej pozwoliłem,
wiedząc, że nie jest sama. Byłem tam najwyżej 20 minut temu. Czy
w tak krótkim czasie mogłaby się upić do nieprzytomności?
Wątpię. Poza tym, wypalę tego papierosa i pójdę jej pilnować.
Zakazywałem już jej alkoholu, prosiłem, żeby więcej nie piła,
ale czy posłuchała, to marne nadzieje. Już gdy to jej mówiłem,
to nie zwracała na to szczególnej uwagi i sięgnęłam po kolejny
kubek z wódką. Zabronić to raczej jej nie zabronię, jedynie pod
przymusem. Zastanawiam się, ile ona już tego wypiła. Nie liczę na
to, że przestała teraz, gdy ją o to prosiłem, ale jakby to
zrobiła, to byłbym pozytywnie zaskoczony. Jednak to jest nierealne,
mógłbym jej powtarzać, ale pewnie bez skutku. Zresztą, za chwilę
sam się dowiem, jak tylko skończę palić.
Popatrzyłem
na swój ogród oświetlony lampkami i nim zdążyłem zagłębić
się we wspomnieniach, na taras wypadła kolejna upita para, a zaraz
za nimi Niall z Harrym. Jednak oni najgorzej nie wyglądali, no... na
pewno lepiej od tamtych.
- Niezła impreza, co,
Tomlinson? - Zaśmiał się Niall, siadając na schodach, a ja
wzruszyłem ramionami.
- Jak co dwa tygodnie.
Znaczącej różnicy nie widzę – mruknąłem. - W sumie, to już
powoli zaczynają mnie nudzić te imprezy co najmniej dwa razy w
miesiącu – dodałem poważnie, a chłopaki popatrzyli na mnie w
szoku.
- No, co ty? Starzejesz
się? - zakpił Harry, a ja uniosłem brwi.
- To jest mój dom.
Mieszka tu tyle osób, że codziennie czuję się, jakby tu była
impreza. Nie mogę normalnie zaprosić ani dziewczyny, ani rodziny,
bo jak mam wolne, tu tu jest akurat balanga. Ale muszę was tu na
razie znosić, więc jeszcze nie wprowadzam wam zakazu.
- Wow... - Niall szerzej
otworzył usta ze zdziwienia. - Wcześniej ci to tak nie
przeszkadzało.
- To było wcześniej –
mruknąłem. - Dobra, zapomnijmy. Przecież nie zamykam imprezy. Po
prostu nie zawsze mam ochotę na balangi. Raz na jakiś czas –
okej. Ale jak każda jest w moim domu, to już zaczyna robić się
nudne – dodałem z wyrzutem.
- Ej, to łatwe, jak o to
ci chodzi – odezwał się Harry. - Jeszcze góra pół roku i mój
dom będzie gotowy, to możemy tam czasem przenieść się z
imprezami. Niedługo w pełni go wybudują, a potem firma twojej
dziewczyny urządzi mi wnętrza i bum. - Klasnął w dłonie. -
Impreza na dobry start gwarantowana – rozmarzył się z szerokim
uśmiechem, a ja przewróciłem oczami.
- Właśnie, jak tam
Cass? Widzieliście ją? Kilka minut temu w najlepszym stanie nie
była, ale mam nadzieję, że nic nie zrobiła.
- Mówiła, że wraca do
domu. - Niall wzruszył ramionami, a ja wytrzeszczyłem na nich
oczy.
- Słucham? - zapytałem
zaniepokojony, mając nadzieję, że sobie żartują.
- No, mówiła, że już
się zbiera – powtórzył wolniej.
- Ale wy widzieliście w
jakim ona jest stanie? - zapytałem, pospiesznie gasząc peta.
- No, pijana w sztok –
zgodził się ze mną Harry.
- A wiecie, kretyni, że
ona przyjechała tu swoim autem? Raczej nikt jej nie odwiezie i
skoro tak wam powiedziała...
- Kurwa. - Niall szeroko
otworzył oczy. - Nie wiedziałem, że ma na myśli, że będzie
kierować.
- Jasna cholera! -
krzyknął Harry, a potem oboje z blondynem poderwali się i wbiegli
za mną do środka.
Jak
najszybciej starałem się przepychać przez ludzi, licząc na to, że
nie jest za późno i jeszcze nic nie zrobiła. Przede wszystkim, że
sobie krzywdy nie zrobiła. Miałem cichą nadzieję, że jednak nie
mówiła tego na serio, bo jest pijana, ale z drugiej strony –
pijani są dość szczerzy. Modlę się tylko, żeby nic sobie nie
zrobiła.
Byłem
już blisko wyjścia, gdy dopadła mnie czyjaś ręka i zaczęła
zachłannie dotykać mojego torsu.
- Ręce przy sobie –
syknąłem do nieznajomej blondynki i zepchnąłem jej dłonie z
siebie. Przepchnąłem się obok niej, wcale nie przejmując się
tym, że mogę ją przewrócić i wypadłem na zewnątrz.
Szeroko
otworzyłem oczy i przyspieszyłem, gdy zobaczyłem Cassandrę w
aucie, a silnik był zapalony.
- Nie jedź! - Uniosłem
ręce w górę, żeby mnie dostrzegła, jednak u pijanego było to
utrudnione, więc wątpiłem, że i ona to zobaczy. - Stój! -
krzyczałem, choć zdawałem sobie sprawę z tego, że może też
mnie nie usłyszeć.
Podbiegłem
do jej samochodu i pod wpływem emocji, całkiem nie przemyślając
tego, rzuciłem się na maskę z przodu, że aż mnie kawałek
popchnęło. Momentalnie Cassandra spojrzała na mnie zaskoczona,
chłopaki, krzycząc, znaleźli się obok mnie, a ja wykorzystałem
moment i szybko otworzyłem drzwi od strony kierowcy. Natychmiast
wyjąłem kluczyki ze stacyjki, a ona spojrzała na mnie z miną
dziecka, któremu zabrano zabawkę.
Odetchnąłem
głęboko, czując ulgę, że zdążyłem i nigdzie nie odjechała, i
siebie nie zabiła.
- Czemu zabrałeś
kluczyki? - zapytała, jakby miała jakieś sześć lat i wysunęła
dolną wargę, pokazując, jak to jej zniszczyłem wspaniałą
zabawę.
- Co ty wyrabiasz, co? -
Uklęknąłem przed nią. - Jesteś pijana, nie możesz kierować.
Chciałaś się zabić? - zapytałem zmartwiony, jednak wiedziałem,
ze ona działała tylko pod wpływem upojenia alkoholowego. Wątpię,
by naprawdę tego pragnęła.
- Chcę do domu. -
Spojrzała na mnie z miną zbitego psa.
Ponownie
głęboko odetchnąłem i na chwilę przyłożyłem głowę do jej
ud. Jakie szczęście, że jest cała i nic się nie stało. Nie
zniósłbym tego, gdyby rozwaliła się tym samochodem. Nie
wybaczyłbym sobie tego, że jej nie upilnowałem. Jak dobrze, że
zdążyłem i jest tu przy mnie, mogę jej dotknąć i... po prostu
żyje.
- Zostaniesz u mnie na
noc, dobrze? - Uniosłem głowę i wziąłem jej dłonie w swoje, a
potem je ucałowałem. - Jutro cię odwiozę.
- Dobrze. - Pokiwała
głową z uśmiechem.
- Nie strasz mnie już
tak. - Zmusiłem się do uśmiechu.
- Przestraszyłam cię? -
zapytała niczego nieświadoma.
I to
właśnie są skutki pijaństwa, dlatego ja raz na jakiś czas się
upijam. Nie wyobrażam sobie, co ja robię pijany.
- Przestraszyłaś.
- Czym?
- Zniknęłaś i chciałaś
kierować autem... jutro porozmawiamy, okej? Najważniejsze, że nic
ci nie jest. Może już się położymy spać, co? - zaproponowałem,
wstając, ale ona zmarszczyła brwi. Naprawdę była porządnie
pijana, patrząc szczególnie na jej zachowanie.
- Nie chcę spać.
- Ale zaraz zechcesz.
- Nie – uparła się. -
Chodź potańczyć, napijemy się. - Poderwała się z siedzenia,
ale zachwiała się i w ostatniej chwili złapałem ją, by nie
przewróciła się na twarde podłoże. - Świat mi zawirował –
wybełkotała.
- Widzisz? Nie jesteś w
najlepszym stanie, idziemy na górę. Przed chwilą mówiłaś
jeszcze, że chcesz już do domu – przypomniałem jej, zamykając
auto i kiwnąłem do chłopaków, że już wszystko w porządku, a
ją zacząłem prowadzić powoli do domu. - Koniec dziś z piciem.
- Chciałam jeszcze
potańczyć – jęknęła.
- Skarbie, potańczymy,
jak poczujesz się lepiej – zapewniłem ją.
- Ale ja czuję się
dobrze – odpowiedziała i w tym momencie kompletnie straciła
równowagę.
- Chodź. - Wziąłem ją
na ręce i natychmiast oplotła mnie wokół szyi. Poczułem jej
rozgrzane policzki. - Nie musimy iść spać, ale przynajmniej się
połóżmy – dodałem, lecz ona nie odpowiedziała.
Spojrzałem
na nią, miała zamknięte oczy i spokojną twarz, na co westchnąłem.
- Nie śpię –
wymruczała, jakby wiedziała o czym myślę
Uśmiechnąłem
się, słysząc jej głos, jednocześnie powstrzymując się od
śmiechu.
- Nie śmiej się, widzę
twój uśmiech – mruknęła za chwilę.
Jednak
nawet pijana, potrafi rozbawić człowieka. Teraz szczególnie.
- Skąd ty to wiesz, co?
- zapytałem wchodząc do domu z nią na rękach.
- Ja wiem wszystko –
szepnęła do mojego ucha. - Prócz Natalie.
- Myślisz, że powiem ci
coś, jeśli ulegnę twojemu pijackiemu zachowaniu?
- Jesteś taki zawzięty.
- Uderzyła mnie słabo pięścią w klatkę piersiową. - I tak
zapomnę, jak wytrzeźwieję.
- No właśnie –
zgodziłem się z nią, wchodząc na schody. - Więc po co ci ta
informacja?
- Jest chociaż ładna?
- Jest – westchnąłem,
wiedząc, że nie przestanie gadać i pytać.
- Nie rozumiem, w czym
jest ode mnie lepsza – wybełkotała.
- Kto powiedział, że
jest? - Zmarszczyłem brwi, zdziwiony jej myśleniem. I byłem
pewny, że mówi to, czego nie powiedziałaby na trzeźwo. Większość
ludzi tak ma.
- Cały czas ją do mnie
porównujesz, nazywasz mnie tak i... ty nic mi nie chcesz powiedzieć
– wyznała poirytowana. - Tylko ciągle gadasz przez sen i
krzyczysz jej imię – dodała, a ja się zatrzymałem, wchodząc
na piętro. Popatrzyłem na nią podejrzliwie.
- Co?
- Co co?
- Mówię przez sen i
wołam ją? - zapytałem zszokowany. Mogłem zapytać o wszystko, bo
i tak nie będzie rano o tym pamiętać.
- Ja nic nie mówiłam. -
Nagle jakby otrzeźwiała i otworzyła oczy.
- Cass...
- Postaw mnie.
- Nie.
- Sama potrafię iść.
- No, to zobaczymy –
mruknąłem pod nosem i odstawiłem ją na podłogę.
Przeszła
kilka kroków i wpadła na komodę obok.
- Woo... chyba lepiej mi
było, jak mnie niosłeś. - Złapała za mebel, nogi jej się
chwiały.
Objąłem
ją w pasie i gdy zobaczyłem, że widocznie kręci jej się w
głowie, z powrotem wziąłem ją na ręce.
- Wspominałam, jakiego
przystojnego mam chłopaka? - zapytała, zmieniając temat i krążąc
palcami po moim torsie.
- Wspominałaś –
westchnąłem.
- I jak bardzo mam na
ciebie teraz ochotę? - wymruczała, kiedy weszliśmy do mojej
sypialni.
Zaświeciłem
światło i ułożyłem ją na łóżku.
- Jesteś pijana –
powtórzyłem jej już któryś raz tego wieczoru.
- Ale świadoma...
- Raczej nie. - Zacząłem
rozwiązywać jej buty.
- Jestem świadoma –
powiedziała, denerwując się.
- W takim razie, rano
sprawdzimy, co pamiętasz.
- Nie lubisz mnie –
zaszlochała, a ja głęboko odetchnąłem i w myślach przekląłem.
Zastanawiam
się, czy ja z nią wytrzymam dopóki nie zaśnie.
- Kocham cię, nie tylko
lubię, ale teraz idziemy spać
- Gdybyś mnie kochał
to... - przerwała, gdy zorientowała się, że zdejmuję jej
ubrania.
Robię
to, żeby ją przebrać, ale ona oczywiście zinterpretowała to na
własny sposób.
- O czyli jednak mnie
kochasz – powiedziała piskliwym głosem jak mała dziewczynka.
- Mówiłem, że cię
kocham, ale teraz idziemy spać – powtórzyłem, na co
odpowiedział mi jęk niezadowolenia.
- Nie kochasz mnie –
wróciła do poprzedniej myśli, a ja powoli zaczynałem się
załamywać.
Gdyby
była facetem, to dałbym jej z liścia i by wytrzeźwiała. Ale to
kobieta i tym bardziej moja, więc jej nie uderzę.
- Kocham.
- Więc dlaczego...
- Bo jesteś pijana –
powiedziałem po raz kolejny, trochę już tym znudzony.
- To jedyny powód?
- Tak, jedyny –
zapewniłem ją.
- W takim razie –
dobranoc.
***
Usłyszałem
łomot blisko siebie i natychmiast, wyrwany ze snu, otworzyłem oczy.
W pokoju zaczynało się już robić jasno, wszystko było doskonale
widać. Jednak, gdy przekręciłem głowę i dostrzegłem obok puste
miejsce, usiadłem zdezorientowany. Na podłodze obok łóżka
zobaczyłem leżącą Cassandrę, która najwyraźniej próbuje
wstać, ale nadal widocznie nie jest całkowicie trzeźwa i zapewne
straciła równowagę.
Zszedłem
z łóżka i podszedłem do niej.
- Niedobrze mi... -
jęknęła, krzywiąc się. Wciąż miała zamknięte oczy.
- Chodź do łazienki,
zanim zwymiotujesz. - Pochyliłem się nad nią i pomogłem wstać.
Idąc,
cały czas się chwiała, a ja starałem się jak najszybciej
doprowadzić ją do toalety, nim byłoby za późno. Widząc, że
zakrywa dłonią usta, pospiesznie otworzyłem klapę sedesu, a ona
dłużej nie czekając, rzuciła się na ziemię i zaczęła
wymiotować. Przytrzymywałem jej włosy, żeby ich nie zarzygała i
cierpliwie czekałem aż zwróci całą zawartość żołądka.
Strasznie się męczyła, ale to był najlepszy sposób, żeby
poczuła się lepiej.
Gdy po
kilku minutach skończyła wymiotować, odsunęła się od toalety i
gestem pokazała mi, bym pomógł jej wstać. Uniosłem ją, a ona
przytrzymała się umywalki i drżącymi dłońmi odkręciła wodę,
aby opłukać nią usta i zęby. Była blada i miała wyczerpany
wyraz twarzy, w dodatku jej wczorajszy makijaż już raczej spływał,
przez co nie wyglądała dobrze i zdrowo.
- Chodź, położysz się,
jest jeszcze wcześnie – zaproponowałem, a ona ledwo widocznie
skinęła głową.
Kiedy
już położyłem ją do łóżka i przykryłem, podszedłem do okna,
by je uchylić. Przy okazji dostrzegłem, że słońce wschodzi, co
znaczy, że jest nad ranem.
- Która godzina? -
wychrypiała szatynka za moimi plecami.
Odwróciłem
się w jej stronę, a potem podszedłem do szafki, na której leżał
mój telefon. Wcisnąłem guzik na urządzeniu, a wyświetlacz się
rozjaśnił.
- Po piątej –
odpowiedziałem, chwytając stojącą butelkę z wodą.
- Ja pierdolę... -
jęknęła, zakrywając dłonią twarz.
Westchnąłem
i podszedłem bliżej niej, a potem podałem jej butelkę z piciem.
- Wiedziałem, że
będziesz wymiotować, więc zapobiegawczo przyniosłem tą wodę
już wcześniej – wyjaśniłem, gdy łapczywie piła.
- Ostatni raz już tak
mocno się upiłam – wydusiła z siebie.
- No, zobaczymy. Znam te
twoje obietnice.
- Dobra, kłamię –
mruknęła, a ja parsknąłem śmiechem. - Ale w najbliższym czasie
już się nie napiję. Mam na razie dość.
- Trzeba przyznać, że
nieźle zabalowałaś.
- Ty jesteś trzeźwy? -
Zmarszczyła brwi.
- Całkowicie. -
Uśmiechnąłem się.
- To rzeczywiście
przesadziłam – jęknęła. - Dobranoc.
- Śpij, moja pijaczko. -
Westchnąłem, wstając z łóżka.
- Nie jestem pijaczką –
mruknęła.
- Wiem, że nie. Jednak
ktoś z zewnątrz mógłby tak pomyśleć po tej nocy.
- Wspaniale...
***
*Cassandra*
Obudziłam
się z natrętnym bólem głowy i nieprzyjemnym posmakiem w przełyku.
Przełknęłam ślinę, ale nic to nie pomogło. Przekręciłam głowę
i zobaczyłam, że leżę sama. Rozejrzałam się po pokoju i
rozpoznałam sypialnię Louisa. Usiadłam i momentalnie złapałam
się za głowę, którą wręcz mi rozsadzało. Kiedy dostrzegłam,
że mam na sobie o wiele za dużą na mnie koszulkę szatyna, od razu
przypomniałam sobie o poprzednim wieczorze i nocy. A najlepsze jest
to, że nie pamiętałam nic oprócz tego, że piłam, tańczyłam i
świetnie się bawiłam. Dalej: pustka w głowie.
- Kurwa... Po co ja tyle
piłam? - wymamrotałam do siebie i zwlokłam się z łóżka, lekko
się chwiejąc, gdy dopadły mnie zawroty głowy.
Kiedy
odzyskałam ostrość widzenia, a mroczki przed oczami znikły, za
swój pierwszy cel obrałam garderobę mojego chłopaka. Wzięłam z
wieszaka jego bluzkę, którą często brałam i najwęższe dresy
jakie miał. Jestem tak świetnie przygotowana, zaopatrzona i w
ogóle, że nie wzięłam nic na zmianę. Chociaż... jeansy z
wczoraj powinny gdzieś tu leżeć, chyba.
Odłożyłam
więc dresy na poprzednie miejsce i wróciłam do sypialni. Ponownie
rozejrzałam się po pokoju i zauważyłam, że rzeczywiście na
krześle wisiały moje ubrania. Zabrałam więc tylko spodnie, bo
bluzka raczej do niczego już się nie nadawała, była cała
przepocona i... nie będę dziś łazić z tak dużym dekoltem w domu
pełnym facetów. O ile wczoraj na imprezie mi to nie przeszkadzało,
o tyle dziś źle się czuję i chłopaki są zbyt trzeźwi, by na
pewno zwrócić na to uwagę.
Ruszyłam
do łazienki. Światło, które zaświeciłam mocno dało mi po
oczach. Odłożyłam ubrania na najbliższą półkę i podeszłam do
lustra.
- Ja pierdolę... -
wymamrotałam, szerzej otwierając oczy, kiedy zobaczyłam swoje
odbicie w lustrze.
Wyglądałam
koszmarnie, jednym słowem mówiąc. Tusz do rzęs, eyeliner, ciemna
szminka... wszystko rozmazane na pół twarzy.
- Co ty wczoraj robiłaś,
Cassandra? - zapytałam samą siebie i przez kilka chwil myłam
twarz mydłem i opłukiwałam wodą, a potem dokładnie wytarłam
ręcznikiem, żeby nie zostawić pozostałości makijażu.Gdybym
wiedziała, że zostanę na noc, to przynajmniej wzięłabym kilka
rzeczy, na przykład ten przeklęty płyn do demakijażu. Teraz to
muszę sobie jakoś radzić.
Sięgnęłam
do kubka obok umywalki po zapasową szczoteczkę do zębów, którą
zostawiłam kiedyś tutaj i pospiesznie nałożyłam na nią pastę,
a potem szybko zaczęłam szorować zęby, aby jak najprędzej pozbyć
się okropnego posmaku z ust. Kiedy skończyłam, w ekspresowym
tempie rozebrałam się i weszłam pod prysznic.
Dwadzieścia
minut później byłam umyta, miałam rozczesane i wysuszone włosy,
i byłam już ubrana. Całe szczęście, że u Louisa przynajmniej
jest jakaś suszarka i szczotka. I tak się nade mną lituje, że
mogłam tu spać, bez pytania korzystam z jego łazienki, ubrań,
rzeczy i w ogóle, ale to już norma. Dość często tu nocuję, a on
u mnie, jak na parę z niedługim stażem. Ale czy komuś to
przeszkadza? No, chyba że może jemu, ale mam nadzieję, że tak nie
jest.
Zeszłam
na dół i doznałam lekkiego szoku, widząc stan korytarza, a potem
i salonu. Wszędzie wciąż walały się czerwone kubeczki, szklane
butelki, niektóre rozbite. Gdzieniegdzie stały czarne worki, pełne
i zawiązane. Wszędzie było dosłownie nawalone i albo musiało tu
być aż tak nabałaganione, albo jest tak wcześnie i chłopaki nie
skończyli, jak na razie, wszystkiego sprzątać, albo w ogóle nikt
prawie nie wstał jeszcze i jest mało rąk do pracy. I tak naprawdę,
nie wiadomo, jak rzeczywiście może być, bo każda opcja jest
możliwa. Pierwszy raz widzę ten dom po imprezie w takim stanie. I
trzeba przyznać, że naprawdę jest tu wciąż dużo do
posprzątania.
Zaczęłam
powoli kierować się do kuchni, nadal przyglądając się temu
bałaganowi. Wszystkie okna były otwarte, zapewne, żeby
wyeliminować smród zioła, papierosów i odór alkoholu, i potu
ludzi, którzy tłoczyli się tu dzisiejszej nocy. Idąc, mój wzrok
przykuł telewizor, w którym w tle leciały wiadomości. Odwróciłam
głowę do przodu, ale zanim zorientowałam się, że na coś
weszłam, runęłam jak długa. Jęknęłam z bólu i zwlokłam się
z podłogi. Usłyszałam pomruk niezadowolenia i zorientowałam się,
że tym czymś, na czym się wywaliłam, był jakiś nieznajomy
chłopak, śpiący i zapewne dopiero trzeźwiejący. Na oko miał
może nieco ponad dwadzieścia lat.
- P-przepraszam... -
wymamrotałam, szerzej otwierając oczy i na oślep wycofałam się
do kuchni. Jednak i wtedy, wchodząc do pomieszczenia, przez
przypadek uderzyłam się ramieniem w futrynę, zwracając tym uwagę
Louisa, który stał przy blacie coś krojąc.
- Nie spodziewałem się,
że to akurat ty będziesz jedną z osób, które pierwsze wstały –
powiedział, wracając do gotowania.
- Obstawiałem, że to
Cindy wstanie pierwsza i to ona będzie robić tu śniadanie teraz –
odezwał się Liam, którego dopiero teraz dostrzegłam. On też coś
kroił na desce, ale po drugiej stronie kuchni.
- Wiedzieliście, że w
salonie ktoś śpi? - zapytałam, unosząc brwi.
- Możliwe – mruknął
Liam.
Zamrugałam
kilkakrotnie oczami, zdziwiona totalnym olaniem sprawy i podeszłam
do szafki. Wyjęłam z niej kubek i sięgnęłam po opakowanie z
kawą. Miałam już sobie jej nasypać, ale z blatu spadła łyżka.
Schyliłam się po nią, lecz gdy się unosiłam, niefortunnie
dostałam łokciem Louisa w oko.
- Matko kochana,
przepraszam – Louis natychmiast położył ręce na mojej twarzy i
zaczął ją oglądać zaniepokojony, gdy się wyprostowałam. - Nic
ci nie jest? Bardzo boli?
- Jest w porządku. -
Kiwnęłam głową, lekko przyciskając palec do oka.
- Na pewno? Może
przyłożysz lód...
- Na pewno. - Lekko się
uśmiechnęłam, delikatnie spychając jego dłonie ze swojej
twarzy. - Mógłbyś zrobić mi kawę? - zapytałam, siadając przy
wyspie kuchennej. Przetarłam oko jeszcze raz palcem i spojrzałam
przed siebie.
- Obok ciebie stoi moja.
Ja nie będę już jej pić, więc możesz ją wziąć.
- Dzięki – mruknęłam
i sięgnęłam po biały kubek, w którym było upite może kilka
łyków kawy, ale wciąż była ona gorąca. Od razu jej spróbowałam
i poczułam przyjemne ciepło rozchodzące się po moim przełyku. -
Bardzo się upiłam wczoraj, prawda?
- No... dość sporo –
odpowiedział Louis, odwrócony do mnie tyłem.
- Zrobiłam coś
głupiego? - zapytałam, mrużąc oczy. - Powiedzcie, że nie –
dodałam z nutą nadziei.
- Nic nie pamiętasz? -
odezwał się Liam, a ja pokręciłam głową.
- Jak przez mgłę,
raczej niewiele – przyznałam.
- Może to i lepiej –
odparł ponownie Liam, a ja jęknęłam.
- Czemu? Co zrobiłam?
- Chciałaś pojechać
swoim autem do domu. - Odwrócił się do mnie Louis, wzdychając. -
Pijana wsiadłaś za kierownicę, już odpaliłaś silnik i w
ostatniej chwili cię zatrzymałem. Gdybym nie rzucił się na
maskę, to nie wiem, co mogłabyś zrobić. Pewnie być pojechała,
a dalej... wolę nie myśleć.
- Jak to rzuciłeś się
na maskę? Nic ci nie zrobiłam? - Szerzej otworzyłam oczy
zaniepokojona i w tym samym momencie w sercu zaczęło mnie kłuć.
- Żyję, widzisz
przecież. Przez chwilę trochę bolały mnie tylko żebra, ale nic
poważniejszego. Ale...
- Ale co? - Serce
szybciej mi zabiło, zaraz po tym, gdy upiłam z pół kubka kawy.
- Mówiłaś, że...
wołam przez sen Natalie i to często. Czy to prawda? - zapytał
ciszej, a Liam przerwał swoje zajęcie i spojrzał ostrożnie na
nas.
- T-tak... nie chciałam
ci o tym mówić. Myślałam, że to minie, ale chłopaki mówili,
że od dłuższego czasu tak masz i...
- I co? - ponaglał mnie,
kiedy przerwałam i spojrzałam na swoją rękę.
- Trzęsie się. -
Uniosłam wyżej brwi.
- Co? - zapytał, nic nie
rozumiejąc.
- Moja ręka –
wyjaśniłam z przyspieszonym oddechem.
Oboje
do mnie podeszli i spojrzeli zaskoczeni na moją drżącą dłoń.
- Nie jest ci zimno? -
zapytał podejrzliwie szatyn, a ja momentalnie jęknęłam i
złapałam się za serce. - Cassandra, co się dzieje? - Dotknął
mnie zaniepokojony, a ja poczułam, że zaczyna brakować mi tchu.
Brałam
głębokie wdechy, chciałam coś powiedzieć, ale za bardzo ściskało
mnie w klatce piersiowej, by to zrobić.
- Louis, idź po jej
inhalator, zaczął jej się atak astmy – usłyszałam Liama,
który instruował mojego chłopaka.
Szatyn
znikł, a ja zostałam sama z Liamem, który usiłował mnie
uspokoić.
- N-nie... m-mogę...
- Zaraz będzie ci lepiej
oddychać, tylko wytrzymaj jeszcze chwilę. - Złapał mnie za rękę,
która przeraźliwie mocno się trzęsła. - Patrz na mnie i
oddychaj. - Pokazywał na swoje usta, ale niewiele to pomagało.
- M-moje... serce... -
Nie dałam rady dokończyć, za bardzo mnie bolało. Czułam, jakby
to miał być koniec, jakby to był zawał albo coś podobnego.
Bałam się i to mi nie pomagało.
Za
chwilę wrócił Louis, ale dla mnie to było jak niekończące się
godziny. Włożył mi inhalator do ust, a ja łapczywie zaciągnęłam
się lekiem kilka razy, aż oddech mi nie zwolnił.
- Moje serce –
wydusiłam, wciąż trzymając ręce na klatce piersiowej.
- Boli cię? - zapytał
Louis, a ja przytaknęłam z jękiem.
- Napiłam się twojej
kawy i coś zaczęło mnie...
- Piłaś z białego
kubka? - wtrącił Liam, a ja przytaknęłam. - Matko Boska,
pomyliłaś je, to moja. Najwidoczniej dla ciebie jest za mocna i
nie możesz przyjmować tyle kofeiny. - Od razu odsunął ode mnie
kawę.
- T-tak szybko by
podziałało?
- Każdy organizm jest
inny.
- Przecież ja zaraz
zejdę, moje serce – ponownie jęknęłam. - Czuję, jakbym miała
zaraz umrzeć – dodałam szczerze.
- Przyniosę ci leki.
Przejdzie ci, ale nie pij już kawy dzisiaj – powiedział poważnie
Liam.
- Tylko lepiej niech mi
pomoże. Nie chcę wylądować w kostnicy.
- Nie wylądujesz,
Cassandra.
- Zaufaj mu – dodał
Louis, siadając przy mnie. - I nie strasz mnie tak, to już
kolejny raz w ciągu dwunastu godzin. - Przytulił moją głowę, a
ja starałam się uspokoić.
- Czasem trzeba cię
postraszyć – odpowiedziałam słabo. - Świetnie zaczęłam
dzień. Najpierw wywaliłam się na przypadkowym człowieku, potem
przywaliłam ramieniem w futrynę, dostałam z łokcia w oko, a
teraz przedawkowałam najwyraźniej z kofeiną.
- Jeszcze rzygałaś nad
ranem.
- Och, cudownie.
***
Minęło
kilka godzin, żyję, na szczęście, ale nieźle najadłam się
strachu., podobnie jak Louis. Byłam śmiertelnie przerażona, że
mam zawał i umrę, i naprawdę w głębi serca wpadłam w panikę.
Nigdy więcej nie napiję się czyjejś kawy. Już raz się
wystraszyłam, choć to podobno nie było aż tak niebezpieczne, ale
drugi raz nie chcę tego doświadczyć. Jeden razy wystarczył mi,
żeby teraz nie spożywać kawy przez tydzień. I tak ostatnio piję
jej za dużo, więc to będzie dla mnie idealny detoks.
Moja
głowa po wczorajszej nocy nadal boli, ale już nie tak samo mocno
jak ka początku, więc to naprawdę da się jeszcze przeżyć. A to,
co wprawia mnie w uśmiech na mojej twarzy, to śpiew mojego
chłopaka. Nie myślałam, że dziś będzie i grał, i śpiewał, i
muszę przyznać, że to bardzo poprawiło moje dzisiejsze
samopoczucie.
Powoli
szłam do salonu, dokładnie słuchając każdego dźwięku
fortepianu i każdego słowa piosenki, którą wykonywał mój
chłopak. Była to kolejna piosenka w jego interpretacji, której nie
znałam, ale wyczuwałam, że coś dla niego znaczy, jakby się z nią
utożsamiał. Każdy utwór jaki wykonywał, był w jakiś sposób z
nim powiązany, wiedziałam to, domyślałam się po tekście.
Wszystko śpiewał z jednakowym zaangażowaniem, pierwszy raz
widziałam, by ktoś aż tak wczuwał się w to, o czym śpiewa, a on
doskonale wiedział, o czym śpiewał. W nim grała muzyka, widziałam
tą pasję i cieszyłam się, że gra częściej na fortepianie, że
już się z tym nie kryje, że używa też swojego anielskiego głosu.
Jestem pewna, że chłopaki już nieraz go słyszeli przede mną, ale
teraz często wraz ze mną dołączali się do przysłuchiwania. Choć
robił to amatorsko, oczarowywał sobą wszystkich, to nie była
zwykła gra i zwykły śpiew. To coś więcej.
Podeszłam
cicho od tyłu, żeby mu nie przeszkadzać, pragnęłam dalej tego
słuchać. Przysiadłam się obok i zaczęłam obserwować jego palce
poruszające się po klawiszach fortepianu. Poczułam, że patrzy
wprost na mnie, nie przerywając śpiewu. Uśmiechnęłam się, gdy
skanował wzrokiem moją twarz, każdy jej fragment. Wydawał się,
jakby nagle odleciał gdzieś myślami. Jakby przyglądał się mi,
ale w głowie miał zupełnie coś innego. Ale o czym myślał,
wiedział tylko on.
- 'I always needed time to on my own / 'Zawsze potrzebowałem czasu spędzonego w samotności
I
never thought I'd need you there when I cry / Nigdy nie pomyślałbym,
że będę cię potrzebować, gdy płaczę.
And
the days feal like years when I'm alone / I dni wloką się latami,
odkąd jestem samotny
And
the bed where you lay is made up on your side / A łóżko, na którym
leżałaś jest pościelone po Twojej stronie.
(…)
When
you're gone / Gdy odchodzisz
The
pieces of my heart are missing you / Każdy kawałek mojego serca za
Tobą tęskni
When
you're gone / Kiedy cię nie ma
The
face I came to know is missing too / Twarz, którą znałem tak
dobrze, jej także mi brakuje
When
you're gone / Kiedy cię nie ma
All
the words I need to hear / Wszystkie te słowa, których potrzebuję
usłyszeć
To
always get me through the day / Aby przebrnąć przez cały dzień
And
make it okay / I czuć się dobrze
I
miss you / To tęsknię za tobą
I've
never felt this way before / Nigdy wcześniej nie czułem się w ten
sposób
Everything
that I do reminds me of you / Wszystko, co robię przypomina mi o
Tobie
And
the clothes you left, they lie on my floor / A ubrania, które
zostawiłaś, leżą na podłodze
And
they smell just like you, I love the things that you do / I pachną
zupełnie jak Ty, kocham wszystko to, co zwykłaś robić
(…)
When
you're gone ...'/ Kiedy cię nie ma...' *
- Pięknie
– odezwałam się, gdy nastała cisza. - Jak zawsze – dodałam.
- To
ważna dla mnie piosenka. - Przełknął głęboko ślinę, już na
mnie nie patrząc.
- O
kim myślałeś, gdy ją śpiewałeś? - zapytałam ściszonym
głosem.
Złączył usta w wąską kreskę, a potem pokręcił przecząco
głową. Zrozumiałam, że nie chce o tym rozmawiać.
- Nie
będę naciskać. Powiedz, kiedy będziesz gotowy. - Położyłam
dłoń na jego i lekko ścisnęłam. Pociągnął cicho nosem i
pokiwał głową. Płakał, ale starał się, bym tego nie
zauważyła.
- Nie
płacz, bo i ja się rozpłaczę – powiedziałam, próbując go
pocieszyć, ale sama miałam ochotę naprawdę się rozpłakać
przez tą piosenkę. Miałam już łzy w oczach, a gardło
ściśnięte. Głębiej odetchnęłam, a wtedy on się odezwał.
- Mówiłaś,
że nie będziesz już taka uczuciowa i emocjonalna. - Zaśmiał się
cicho, a ja mu zawtórowałam. Łzy wypłynęły z moich oczu, ale
się śmiałam.
- Czasem
będę. Chodziło mi bardziej o to, że przyłożę się do gangu i
nie będę tyle ryczeć. Tylko że z tym płakaniem coś mi nie
wychodzi.
- Od
dwóch tygodni nie widziałem u ciebie żadnej łzy. - Spojrzał na
mnie zaczerwionymi oczami. - Aż do teraz.
- W
końcu odpocząłeś trochę od tej beksy jaką byłam, nie? -
Ponownie się zaśmiałam.
- Teraz
to nie mam pojęcia, co ci odpowiedzieć. - Uśmiechnął się.
- Przytaknij,
cokolwiek – westchnęłam. - Nie płakałam tyle czasu, ale
jeszcze dłużej nie paliłam. - Zagryzłam dolną wargę, czekając
na jego reakcję.
- Nie
zapaliłaś ani jednego? - zapytał, a ja przytaknęłam.
- W
środę mam badania i kontrolę u lekarza. Liczę, że nareszcie
mnie pochwali. - Uśmiechnęłam się nieśmiało, zwieszając
głowę.
- Moja
dziewczyna. - Poczułam, jak całuje mnie we włosy. - Wierzyłem w
ciebie.
- Chyba
ostatecznie już się z tym pożegnam. - Zerknęłam na niego. - A
co z tobą?
- Nie
biorę dragów, ale... - Zawiesił na chwilę głos, na co
zmarszczyłam brwi. - Cass, nie dam rady jeszcze rzucić palenia,
nie przy tym, co dzieje się dookoła. Jones, powiedziałaś mi o
naszym dziecku... m-moje sny... - zawahał się i przerwał, nie
patrząc mi w oczy.
Nie wróciliśmy już do tego tematu o jego snach, o tym, że krzyczy
w nocy. Czuję, że na razie nie powinniśmy do tego wracać,
najlepiej zapomnieć na trochę, chociaż nie będzie to łatwe. Woła
tą kobietę tak często, gdy przy nim śpię... Ale nie podejmę
tego tematu ponownie. Zrobiłam to po alkoholu i żałuję, że mój
pijacki wtedy umysł nie wstrzymał się i nie ugryzłam się wtedy w
język. Inaczej by się nie dowiedział i o to mi chodziło przez
pewien czas. Na pewno nie czuje się z tą myślą swobodnie.
Nie dość, że mylił mnie z nią na początku, miał jakieś omamy,
to teraz woła ją, gdy śpi przy mnie i pewnie teraz myśli, że to
nie w porządku względem mnie. Tak, trochę mi przykro, ale... w
końcu powinnam się dowiedzieć, o co chodzi, prawda? Tylko, jak ja
mogę wyglądać jak ktoś inny? Magia? Jakaś zaginiona bliźniaczka?
O ile wiem, nie mam takowej.
- W
porządku, najważniejsze, żebyś nie brał. Wiadomo, że nie
rzucisz wszystkiego na raz, trzeba stopniowo. Przyjdzie na to czas i
rzucisz.
- Rozumiesz
mnie jak niewielu – westchnął.
- Bez
względu na wszystko i nawet na to, czy ja się jeszcze zmienię,
czy nie... zawsze będę cię kochać i traktować tak samo,
pamiętaj. - Spojrzałam mu w oczy, a on przytaknął.
- Dlaczego
wczoraj wyjątkowo tak się upiłaś? - zmienił temat, na co
westchnęłam.
- Wiedziałam,
że w końcu o to zapytasz. - Uniosłam wyżej brwi. - Mam problemy
w firmie.
- Coś
poważnego?
- No...
trochę. Chodzi o finanse. Wciąż brakuje pieniędzy, nawet jeśli
zleceń jest tona. Nie wiem, co mam zrobić, wszystko zaczyna się
sypać. Księgowi pokazują mi ciągle wyciągi z banków, rachunki
i to wszystko... Nikt prócz mnie nie zdaje sobie sprawy, jak
niebezpiecznie się robi, wszystko leci w dół. Nawet, gdy ciągle
siedzę w firmie i w dokumentach, na spotkaniach i u klientów, nic
nie pomaga. Poza tym, trzeba było zakupić nowe maszyny, więc kasa
już całkiem się posypała. Wiem tylko ja, nikt z firmy, więc nie
mam żadnego wsparcia, pomocy, nie daję już sobie z tym rady, nie
mam pomysłów, nie...
- A
jakbyśmy znów napadli na bank albo jakiegoś jubilera? Wszystkie
pieniądze przekazalibyśmy tobie, chociaż może...
- Jeśli
mnie sprawdzą, to zorientują się, że są jakieś nielegalne
wpływy do firmy. - Pokręciłam bezradnie głową. - Raz mogłam
sobie na to pozwolić, bo jeszcze nie było tak źle i dało się to
zatuszować, ale teraz naprawdę jest kiepsko.
- Nie
przemyślałem tej kwestii. - Potarł kciukiem czoło.
- Tak
jak i ja na początku. Nie wiem, czy coś da się jeszcze zrobić.
- Wpadnę
do ciebie któregoś dnia i zobaczę, jak to wygląda.
- Zrobiłbyś
to dla mnie? - Uniosłam wzrok z nadzieją.
- Przecież
mówię. Pomogę ci, Cass. - Złapał mnie za dłoń, a ja lekko się
uśmiechnęłam i mu podziękowałam.
- Muszę
jeszcze dziś tam pojechać, ale nie wiem, jak to zrobię. -
Odetchnęłam, rozluźniając się. - Głowa mnie wciąż boli i nic
mi się nie chce, i w ogóle...
- I w
ogóle to masz kaca – dokończył za mnie, a ja się zaśmiałam.
- No.
- Kto
da radę, jak nie ty? Mogę cię tam potem zawieźć i od razu
zajrzę do dokumentów.
- Byłoby
wspaniale, ale jakbyś spotkał Tristana, to nie mów mu, że tak
się upiłam, co? - Zmrużyłam jedno oko.
- To
nie twój rodzic. Dlaczego miałby się dowiedzieć?
- Lepiej,
żeby się nie dowiedział. Przez chwilę, według niego,
nadużywałam alkoholu i chciał zgłosić to, że przychodzę na
kacu do firmy i zaniedbuję ją przez to, a w rzeczywistości aż
tak poważnie to nie wyglądało, no... przynajmniej z mojej
perspektywy. Nie pochwala tego, gdy dużo piję, jeśli sam jest
trzeźwy.
- Ale
jako tako, chyba nie miałaś aż tak wielkiego problemu z
alkoholem, co?
- Coś
ty. - Szturchnęłam go łokciem w ramię. - Nie stoczyłam się,
dobra? Kilka razy zdarzyło mi się przyjść po grubszej imprezie
do pracy, ale tak źle nie było. Przez jakiś czas piłam wino czy
coś mocniejszego, gdy wracałam do domu, ale to głównie dlatego,
że zaczęły się kłopoty w firmie.
- Naprawimy
to – westchnął i przytulił mnie do siebie. - Wszystko.
- Obyś
miał rację. - Zamknęłam oczy. - Gdy śpiewałeś tą piosenkę...
Przypomniał mi się mój tata – dodałam z trudem, ledwo
słyszalnie.
- Och,
Cassie. - Mocniej mnie utulił, a ja rozpłakałam się jak dwa
tygodnie wcześniej, kiedy usłyszałam, że nazwał mnie jak moja
rodzina. Jak nazywał mnie też tata.
- Tak
mi go brakuje.
***
* Avril Lavigne – 'When You're Gone'
__________________________________________Jeśli mam być szczera... już kilka razy chciałam porzucić to opowiadanie, mimo że zawsze wszystko kończyłam. Przyczyna? Zbyt słabe statystyki. Nigdy jeszcze tak mało osób nie czytało moich rozdziałów. Ale coś się zmieniło, coś przemówiło do moje rozumu.
Zdałam sobie sprawę, że dla jednej komentującej tu stale osoby jest warto. Warto, bo i ta osoba chciałaby poznać koniec tej historii, tak samo jak ja chciałabym ją napisać.
I wiem, że ta osoba, którą mam na myśli, wie, że to właśnie o niej piszę.
Dlatego: DZIĘKUJĘ, z całego serca dziękuję.
Jeśli choć jedna osoba to czyta i jej się to podoba, to naprawdę warto jest to kontynuować, mimo że chęci do tego są mniejsze.
Dziękuję i wciąż mam nikłą nadzieję, że może więcej osób natknie się na tą książkę, może ją zainteresuje, a jak nie... mówi się trudno. Ja pragnę pisać to dalej, skończyć i... być może w przyszłości podjąć się wydania tego, co jest moim skrytym marzeniem. Mimo że jakoś tej książki może nie powalać.
/Perriele rebel
Jak wydasz to opowiadanie jako książkę to na pewno ją kupię!!! Rozpromuje gdzie się da!
OdpowiedzUsuńI dziękuję <3 Rozdział super, już myślałam, że jej w końcu powie o Natalie, ale chyba jeszcze trochę na to poczekam.