*Cassandra*
Zaparkowałam pod ogromnym wieżowcem firmy Apple, wciąż w lekkim
szoku, że osobiście znam właściciela tego imperium i na dodatek
jest on moim chłopakiem. W całym swoim życiu nie zdołałabym
sobie czegoś takiego wyobrazić, a co gorsza wierzyć, że mnie to
kiedyś spotka. Kto pomyślałby o czymś takim? Z punktu widzenia
zwykłego człowieka, to wręcz nierealne. Apple to jedna z
najpotężniejszych firm na świecie, co prowadzi do tego, że i
osoba Louisa jest równie potężna. To tak, jakby mieli we władaniu
cały świat elektroniki. Gdyby ktoś kiedyś, zanim to wszystko się
wydarzyło, powiedział, że będę znała właściciela Apple –
wyśmiałabym go z miejsca. A teraz co? Teraz, gdy stoję pod tą
firmą, nagle czuję przerażenie tym wszystkim. Jestem tu dopiero
drugi raz, a właśnie w tym momencie patrzę na ten monumentalny
budynek jakbym widziała go pierwszy raz, nie wierząc, że to
rzeczywiście ja pod nim stoję. To przypomina sen i powinnam się
chyba uszczypnąć. Dopiero w tej chwili uświadomiłam sobie, jaka
to presja i odpowiedzialność, spływająca nie tylko na Louisa, ale
tez i na mnie, jako jego partnerce. Jeśli kiedykolwiek miałabym
zostać jego żoną, czego na razie nie biorę nawet pod uwagę, to
to wszystko będzie dotyczyć także mnie... i tego właśnie się
boję. Mimo tego, że zarządzam własną firmą od kilku lat. To
jest dosłownie imperium. A licząc ostatnie artykuły w gazetach,
właściciel Apple to jeden z najbogatszych ludzi na świecie i
zapowiada się na to, że w dalszym ciągu nim będzie. I teraz
uświadomiłam sobie, że to jest rzeczywiście niebezpieczne, jak
mówił Louis, jeśli świat się dowie, że to wszystko jest jego. Z
jednej strony jest Jones i jego gang, jego świta, a z drugiej... ilu
jest ludzi, którzy chcieliby okraść takiego miliardera? Okraść
albo zabić, bo zazdroszczą tego wszystkiego. I ja mam być tego
częścią, tak? Nie spodziewałam się takiego wyzwania od życia.
Może na razie nie mam jakiegoś związku z tym, żadnego wkładu,
ale co, jeśli on tego z czasem zechce? Przy takim potężnym
biznesmenie ja jestem nikim, jestem mała. To jakby do niego należał
świat. Dlaczego tylko ja dopiero to wszystko sobie uświadomiłam,
jak już się za bardzo w to – w niego – wkręciłam?
Teraz to nic dziwnego, że zdecydował się być sponsorem mojej
firmy. Z początku byłam temu przeciwna, bo to duże koszty, a w tej
chwili... Dla niego to mały procent z tych pieniędzy, które
zarabia. Jemu prawie nic z tego nie ubyje, a mi wręcz przeciwnie. I
nie ukrywajmy, że dla mnie to będzie ogromna pomoc.
Louis patrzył w sobotę dokumentację mojej firmy, gdy mnie tam
zawiózł. Dałam mu dostęp do księgowości i wszystkiego, i
przesiedział tam ze mną aż do późna, za co jestem mu ogromnie
wdzięczna, bo teraz sam wie, jak wygląda sytuacja. I ostatecznie on
też przyznał, że za ciekawie nie jest. W poniedziałek przyjechał
nawet ze swoim najlepszym księgowym, by się upewnić, no i...
poskutkowało to tym, że Tristan się o wszystkim dowiedział. Tak
samo jak o tym, że Apple jest Louisa i to poufne, i jeśli komuś
piśnie choć słowo, to ja go własnoręcznie uduszę. I nawet w to
uwierzył, bo zobaczył, że jestem śmiertelnie poważna. Oboje
ustaliliśmy... no, dobrze, Louis ustalił, a ja nie mając większego
wyboru, zgodziłam się, że jego firma na razie zostanie sponsorem
mojej i takim sposobem nic nie będzie podejrzane. Nie będzie
nielegalnych wpływów na konto bankowe, a a byłyby, gdybyśmy
przeznaczyli pieniądze z gangu. Opcja ze sponsoringiem jest o wiele
bezpieczniejsza, ale nie wiem, czy to na długo pomoże firmie.
Owszem, jest rozchwytywana w Londynie i mamy dzięki temu dużo
klientów i projektów, ale nawet mimo tego, w finansach coś się
psuje. Szczerze: możemy zbankrutować i żarty już dawno się
skończyły. Teraz moja nadzieja pozostała w Louisie. Ufam, że się
to wszystko uda.
Zacisnęłam mocniej dłonie na kierownicy i odetchnęłam,
spoglądając w górę na kolosalny budynek. Wspaniale, że jakimś
cudem zapomniałam, gdzie jest jego biuro. No trudno, nie będę już
do niego dzwonić. Jakoś sobie poradzę, popytam, przecież ktoś mi
powie.
Chwyciłam w rękę swoją torebkę i opakowanie z lunchem na wynos
dla mojego chłopaka. Trochę jedzenia zawsze kogoś przekupi. Prawie
zawsze. No, ale jak się domyślam, to pewnie jeszcze nic dziś nie
jadł, więc tak, to coś poskutkuje. Ale czy tak jak ja tego chcę
to nie jestem pewna.
Wysiadłam z taksówki i od razu poczułam, jak mocno dziś wieje
wiatr. Opatuliłam się ciaśniej ramoneską, pod którą miałam
tylko koszulę i zamknęłam za sobą drzwi. Oczywiście, musiałam
oddać auto do przeglądu, bo zaczyna szwankować. Cudownie
Ruszyłam do budynku firmy, omijając duże kałuże pozostałe po
mocnym deszczu. Wchodząc do budynku, od razu owiało mnie przyjemne
ciepło. Idealna temperatura, jak na dzisiejszy dzień. Odgarnęłam
włosy, które zasłaniały mi widoczność i lekko się
uśmiechnęłam, widząc przestronny, bogaty hol, w którym już raz
byłam. Zobaczyłam recepcję, jednak za biurkiem nikt nie siedział.
Skierowałam swoje kroki w tamtym kierunku tylko dlatego, że obok
dostrzegłam stojącego mężczyznę w garniturze. Po tym, że
opierał się ramieniem o kontuar, wpatrzony w telefon,
wywnioskowałam, że zapewne był jednym z pracowników. Aczkolwiek,
całkowitej pewności nie miałam. Jednak zapytać nigdy nie
zaszkodzi.
- Przepraszam – zagadnęłam go, będąc wystarczająco blisko.
Usłyszawszy mnie, uniósł wzrok znad smartfona, zaraz chowając go
do kieszeni wewnątrz swojej marynarki.
- Słucham? - zapytał, odrobinę się prostując. Wyglądał, jakby
był w wieku Louisa. Był przystojny, jasne włosy zaczesane miał
do tyłu, średni zarost i niepokojący błysk w oku. Wyglądał jak
typowy biznesmen.
- Mogę wiedzieć, gdzie dokładnie jest gabinet pana Louisa
Tomlinsona? - zapytałam spokojnie, lecz ten od razu się spiął.
- Nie mogę podawać takich informacji – odpowiedział poważnie.
- Ja wiem, jak wygląda sprawa. Wiem, że to jest poufne i wiem o
wszystkim, ale muszę z nim porozmawiać. Ja już tu byłam. Proszę,
może pan mi pomóc?
- Skąd pani o tym wszystkim wie? Mam powody ku temu, żeby wezwać
ochronę, żeby panią wyprowadzili. Nie powinna pani o to
wypytywać.
- Chce pan nasłać policję na Cassandrę Miller? - zapytałam,
unosząc brwi, na co on, słysząc moje nazwisko, szerzej otworzył
oczy.
- To pani... Ta firma to pani...
- Tak, firma 'Miller' jest moja. Potrzebuje pan jeszcze jakiś
informacji, żeby mnie wpuścić?
- B-była pani umówiona na spotkanie? - zawahał się.
- Nie potrzebuję umawiać się na godzinę. Jestem tu prywatnie.
- Tym bardziej nie może pani wejść. - Pokręcił głową.
- Znam osobiście pana Tomlinsona, jestem jego partnerką –
wyjaśniłam w końcu, nie mając innego wyboru. - Muszę się z nim
teraz zobaczyć i to wszystko. Nie proszę o... - przerwałam,
słysząc, jak blisko nas coś spada na ziemię.
Skierowałam swój wzrok w kierunku, z którego doszedł łomot.
Zobaczyłam kobietę, prawdopodobnie starszą ode mnie, wyglądała
na przerażoną, a dokładniej: jakby właśnie zobaczyła ducha. Po
sposobie ubrania rozpoznałam, że również tu pracuje. U jej nóg
leżały rozrzucone teczki, które przed chwilą musiały jej upaść.
Wpatrywała się we mnie z wymalowanym szokiem na twarzy, na co
uniosłam jedną brew.
- P-panna Natalie? P-przecież pani...
- Nie jestem żadną Natalie – niemal natychmiast jej przerwałam,
nie pozwalając skończyć. - Wiem, że pani tak się wydaje, ale
nie jestem Natalie – dodałam nieco ostrzej niż zamierzałam.
Chyba jednak zaczynał już mnie irytować ten temat. Co ja mówię?
Już dawno był on dla mnie drażliwy. Ale wiem kolejną rzecz,
oprócz tego, że wyglądam jak ta kobieta. Osoby z tej firmy
prawdopodobnie ją znały, więc albo tu pracowała, albo była
naprawdę w sposób szczególny związana z Louisem. Jedno, jedyne
pytanie nurtuje mnie od początku. No, dobrze, tak właściwie dwa.
Kim jest tak kobieta? I kiedy w końcu dowiem się prawdy?
- I proszę mi więcej nie mówić, że...
- Cassandra! - usłyszałam krzyk za plecami.
Zdezorientowana odwróciłam się, słysząc znajomy głos i ujrzałam
stojącego na końcu korytarza Harry'ego. Pomachał mi, więc mu
odmachałam i wróciłam wzrokiem do kobiety, lecz ta już na mnie
nie patrzyła, a zbierała to, co wcześniej upuściła.
Odetchnęłam głębiej i odwróciłam się do mężczyzny, z którym
wcześniej rozmawiałam. Z niewyjaśnionego powodu, zbladł i również
patrzył na mnie jak na zjawę. Ja wyglądam dziś jakoś
nienormalnie czy co? Nie mam trzech głów, żeby tak na mnie
patrzyli.
- Proszę pana – westchnęłam, próbując być cierpliwa i utrzymać
nerwy na wodzy. - Ja chcę tylko się dowiedzieć, gdzie jest jego
gabinet, to wszystko. Byłam już tu jakiś czas temu, ale nie
pamiętam, gdzie on jest, wypadło mi z głowy.
- J-ja nie jestem pewny, czy...
- Jakiś problem, James?
Poczułam dłoń na ramieniu, a gdy odwróciłam głowę, ujrzałam
obok Harry'ego.
- Cześć, Harry – westchnęłam z nadzieją, wiedząc, że on na
pewno mi pomoże.
- Ta pani szuka gabinetu pana Tomlinsona. Mówiłem jej, że...
- Więc dlaczego jej jeszcze nie wskazałeś drogi?
- Przecież to poufne – powiedział niespokojnie mężczyzna.
- Tak, poufne. Ale czy ta pani mówiła ci, kim jest?
- Tak, panie Styles, partnerką pana Tomlinsona.
- Tym bardziej powinieneś jej wytłumaczyć, w którym kierunku ma
iść. Nasza firma sponsoruje jej. Już chyba wiesz, prawda? Ona nie
potrzebuje umówionego spotkania. Na przyszłość wolałbym, żebyś
pamiętał.
- To się więcej nie powtórzy, panie Styles – zapewnił go ten
James.
- Świetnie, na to liczę. - Harry posłał mu władcze spojrzenie, a
potem poczułam, jak przesuwa rękę po moich plecach. - Chodź,
Cass. Zaprowadzę cię, i tak do niego idę. - Uśmiechnął się do
mnie i kiwnął głową w głąb holu. Przytaknęłam i ruszyłam za
nim.
- Wiesz co? Byłam przekonana, że jeśli zapytam, to ktoś tutaj mi
pomoże znaleźć drogę, ale jak widzę, wszystkich doskonale
przeszkoliliście, że to poufne – odezwałam się, gdy szliśmy
długim korytarzem.
- Tak, tylko czasem, tak jak dziś, jeśli ktoś naprawdę szuka kogoś
tutaj, to trudno uzyskać mu informacje. Mogłaś do kogoś z nas
zadzwonić, nawet do Cindy, to ktoś zszedłby po ciebie albo
wytłumaczył ci drogę.
- Chciałam zrobić niespodziankę Louisowi i... - przerwałam,
spoglądając na ścianę, obok której przechodziliśmy. - Była tu
kiedyś taka tablica pamiątkowa. Chciałam ją przeczytać, ale
chyba znikła – powiedziałam, marszcząc brwi. - Dziwne... albo
mi się zdawało, że tu była, ale wątpię. Przewiesiliście ją
może? - zapytałam zaintrygowana, na co spojrzał na mnie, nie
mówiąc nic przez chwilę.
Zobaczyłam, jak obija od środka językiem policzek i głęboko się
nad czymś zastanawia.
- Już byłaś tu, a nie wiesz, gdzie Tomlinson ma biuro? - zapytał,
zmieniając temat. Nie skomentowałam tego olania mojego pytania i
odpuściłam, dorównując mu kroku, gdy ruszył.
- Jakoś wypadło mi z głowy. - Wzruszyłam ramionami.
- To zapamiętaj, bo nie jestem pewny, czy ktoś kolejnym razem cię
poinformuje. Widziałaś, jak było dzisiaj. Ostatnie piętro,
dokładnie 72 piętro, i potem idziesz do końca korytarza. Przed
jego gabinetem jeszcze Cindy ma biurko.
- Dzięki, zapamiętam już. To jest wręcz niewiarygodne, że tu jest
tyle pięter. - Uśmiechnęłam się lekko. - Harry?
- Hmm? - mruknął, przywołując przyciskiem windę.
- Wszyscy tutaj jakoś się dziwnie na mnie patrzą. Nie czuję się
komfortowo, nie wiedząc, o co im chodzi. Jeszcze tamta kobieta w
holu nazwała mnie Natalie i...
- Natalie? - upewnił się, a ja przytaknęłam. Oboje wsiedliśmy do
windy. - Nie słuchaj wszystkiego, o czym tu mówią. Kolejnym
razem, gdy tu przyjdziesz, obiecuję, że nie będą tak cię
obserwować. Trzeba im coś tylko wytłumaczyć, nie przejmuj się
nimi.
- Mam się nie przejmować, kiedy ludzie nazywają mnie tym imieniem?
I jak ma to rozwiązać tą kwestię w ogóle? Harry, ja nie wiem o
niczym, nie wiem, o co chodzi z tą sprawą, tą kobietą, a ty
mówisz mi, żebym się nie przejmowała? Wiesz, co ja czuję niemal
codziennie? Spróbuj postawić się na moim miejscu – powiedziałam
urażona, a on na chwilę zamilkł. Nie odpowiedział mi na to i
zwiesił wzrok na pudełko, które trzymałam w rękach.
- Przyniosłaś lunch dla Tomlinsona? - ponownie zmienił temat, lekko
się uśmiechając.
- Dla niego, nie dla ciebie. - Również się uśmiechnęłam,
zapominając o tym, co mówiłam wcześniej. I tak nic nie zdziałam,
i tak nikt mi nic nie powie.
- Chcesz go przekupić do czegoś? - Uniósł jedną brew rozbawiony.
- Skąd wiedziałeś? - Zaśmiałam się.
- Poważnie? - Sam wybuchł śmiechem, a winda się otworzyła. - Co
chcesz, żeby zrobił? Kupił ci auto, sukienkę, kolczyki...
- Za to chyba mogę zapłacić sama, nie uważasz? - zapytałam, gdy
przemierzaliśmy korytarz.
- Cholera, to czego ty od niego chcesz? Dziecka? - pytał rozbawiony.
- Powiedzmy, że czeka go obiad z moją rodziną.
- O wow... no, to grubo, jest o co prosić.
- Ale wiesz, że mogłam mu tak po prostu przynieść ten lunch?
- Taa... znam cię, Miller. - Mrugnął do mnie.
- No, bez przesady.
- Ale następnym razem możesz przynieść i mi coś.
- Spadaj – mruknęłam. - Cześć, Cindy – zwróciłam uwagę
blondynki, a ona podniosła głowę znad dokumentów, wyraźnie
ucieszona na mój widok.
- O, Cassandra, hej. - Szeroko się uśmiechnęła. - Długo cię nie
widziałam.
- Mam trochę na głowie, ale niedługo znów możemy gdzieś wyjść.
Co ty na to?
- Byłoby wspaniale.
- W takim razie, jeszcze się dogadamy.
- Chodź, kobito, bo jedzenie wystygnie twojemu chłopu. - Harry
pociągnął mnie za ramię, na co przewróciłam oczami. - Jeszcze
się nagadacie.
- Potrafisz zepsuć moment, Styles – mruknęła Cindy, patrząc na
mnie porozumiewawczo.
Pokręciłam głową, wzdychając i weszłam za nim do gabinetu
mojego chłopaka.
- Znalazłem na dole twoją zgubę, stary – odezwał się Harry,
podchodząc do biurka.
Zamknęłam drzwi za nami i zobaczyłam, że Louis stoi na balkonie
paląc papierosa, odwrócony do nas tyłem.
- Jaką zgubę znowu? - zapytał szatyn, odwracając się, a wtedy
dostrzegł mnie. Uśmiechnął się lekko i pospiesznie zgasił
papierosa.
Podeszłam bliżej, by pocałować go na powitanie i wtedy zauważyłam
to, co za szybą.
- Nie wierzę, że mogłam zapomnieć, gdzie jest twoje biuro. Takiego
widoku za oknem z takiej wysokości się nie zapomina.
- To już nie zapomnisz – odpowiedział z uśmieszkiem. - A ty co
chcesz? - kiwnął głową w kierunku Harry'ego.
- Ja tylko po to – odparł, zbierając teczki z biurka.
- Co ty mi znowu kradniesz, Styles? - jęknął.
- Podpisałeś to już, wiesz co i jak. Tobie to niepotrzebne, a mi
tak.
- Bierz i się zmywaj.
- Och, tak, zmyję się – zakpił. - Nie będę ci przeszkadzał z
dziewczyną.
- Czasem mógłbyś się zamknąć – wymamrotał Louis, a ja prawie
się zaśmiałam.
- Dobra, zamknę się na spotkaniu o drugiej. Wtedy zapragniesz, żebym
się odezwał. Ale co tam, nie chcesz mnie słuchać, to...
- Idź już, dobra? - powiedział zniecierpliwiony szatyn, na co ten
zmrużył oczy i więcej się nie powiedział nic. Zrobił obrażoną
minę i bez słowa wyszedł.
- No, to co tu robisz? - Pogłaskał mnie po ramieniu, a ja uniosłam
to, co miałam w rękach. - Co dla mnie przemyciłaś?
- Przyniosłam ci lunch. Makaron z kurczakiem i warzywami. Wiem, że
lubisz, więc kupiłam niedaleko na wynos. Oczywiście, gdybym sama
miała czas to ja bym to zrobiła, ale wiesz, jak jest. - Oblizałam
usta, a on uśmiechnął się, zabierając pudełko ode mnie.
- Skąd wiedziałaś, że nic jeszcze nie jadłem? - zapytał,
siadając za biurkiem.
- Intuicja – odpowiedziałam z pewnością. - Ciepło tu u was. -
Lekko się skrzywiłam i zdjęłam ramoneskę z siebie, pozostając
w koszuli z długim rękawem. - Tobie nie jest gorąco w tej
marynarce? - Podeszłam bliżej, a kurtkę wraz z torebką
powiesiłam na oparciu fotela stojącego naprzeciw niego.
- Chcesz, żebym zaczął się teraz rozbierać? - Zmrużył jedno
oko, zaczynając jeść, na co się zaśmiałam. - Ty coś jadłaś?
- Coś, rano. - Oparłam się tyłem o biurko i usiadłam na nie,
będąc na przeciw szatyna. - Byłam dziś u lekarza – zaczęłam
spokojnie, na co on za chwilę przestał jeść, czekając na to, co
dalej mam do powiedzenia.
- I?
- I... - potrzymałam go chwilę w napięciu - na razie jest dobrze –
dokończyłam, a na jego usta wpłynął szeroki uśmiech. - Płuca
prawie się nie pogorszyły i to wszystko dzięki tobie. Lekarz mnie
pochwalił i mówi, że to widać, że już nie palę. Wspominałam
mu o plastrach nikotynowych, nie zabronił dalej ich używać Badał
mi jeszcze kostkę i jest już w porządku. Widzisz? Wszystko ze mną
okej.
- Oprócz tego, że masz astmę – wspomniał, wystawiając w moją
stronę widelec z nabitym makaronem, który od razu wzięłam do
ust.
- Taa... tego już raczej się nie wyleczy. Muszę tylko brać leki
non stop, żebym nie dusiła się tak często. Może przez to nie
umrę.
- Mogłabyś umrzeć, gdybyś dodała papierosy. Nie byłaś zbyt
mądra paląc.
- Wiesz jak to brzmi, gdy mówisz to ty, a sam paliłeś przed
kilkoma minutami? - zapytałam przekręcając głowę, a on już
chciał coś powiedzieć, ale tylko się uśmiechnął.
- Dobra, tu może i masz rację – przytaknął. - Co nie zmienia
faktu, że jednak ty przy astmie nie powinnaś palić. To jak
mieszanka wybuchowa.
- Jestem tego świadoma – westchnęłam i spojrzałam na zawartość
pudełka, w której została tylko połowa makaronu. - Szybko to
pochłonąłeś – zauważyłam.
- Czego się spodziewałaś? Głodny jestem. - Włożył widelec
ponownie do ust. - Poza tym, to jest naprawdę smaczne – dodał z
pełną buzią
Uśmiechnęłam się, widząc jak mu smakuje. Patrzyłam na niego,
jakby był dzieckiem, które nie jadło obiadu od kilku dni. Opierał
się o oparcie fotela, nogę założoną miał na drugą i dość
szybko pałaszował to, co miał w pojemniku, skupiając swą uwagę
na tym.
Nastała cisza między nami. Minuty mijały, a ja patrząc na jego
twarz uświadamiałam sobie, jak ważny dla mnie jest. Jednak dobrze
wybrałam. Przy nim nic mi nie grozi, nie skrzywdzi mnie. Boże, jak
ja go kocham.
- Dobra, muszę o coś cię zapytać – zaczęłam, wzdychając,
kiedy zauważyłam, że skończył jeść. Odchyliłam się
nieznacznie na biurku i złożyłam usta w dziubek, układając
sobie w głowie plan swojej wypowiedzi.
- Och, to już wiem z jakiego względu przyniosłaś mi ten lunch. -
Poprawił krawat i usiadł wygodniej. Spojrzałam na niego spod oka
i zmierzyłam go wzrokiem.
- Żebyś nie umarł z głodu.
- Jasne... - odpowiedział, przeciągając 'a' przy wymowie, a ja
burknęłam.
- Dobra. - Zeskoczyłam z biurka tak, że było słychać, jak moje
szpilki odbiły się od podłogi. Włożyłam dłonie do kieszeni
czarnych spodni i powoli pokonałam drogę do ogromnego okna.
- Wiedziałem – parsknął. - O co w takim razie chodzi?
- O... moją rodzinę? - powiedziałam, lekko się wahając. Oparłam
się o barierkę przy szybie i spojrzałam na swojego chłopaka,
który marszczył czoło.
- Co z nią? Czuję, że próbujesz albo coś ode mnie wyciągnąć,
albo o coś mnie wybłagać, ale nie mogę się domyślić o co.
Powiesz mi teraz czy... mam zgadywać? Chociaż to, tak jak teraz
myślę, może być nieco trudne.
- Nie zmuszę cię do niczego, ale... miło byłoby, jakbyś się
zgodził. Zdaję sobie sprawę z tego, jaka decyzja może być
trudna do podjęcia i... - przerwałam na chwilę, nie wiedząc, co
dalej powiedzieć. - Pojedziesz ze mną na obiad do mamy i
dzieciaków? - wypaliłam szybko, czekając na jego reakcję.
- S-słucham? - Szerzej otworzył oczy.
- No, proszę – jęknęłam, podchodząc do niego. Usiadłam mu na
kolanach i złapałam za jego koszulę. Nie puściłam jej, patrząc
na niego błagalnie. - Proszę – powtórzyłam ciszej z nadzieją.
- Mam zjeść z nimi obiad, tak? - zapytał dla pewności, a ja
przytaknęłam.
- To tylko jeden obiad, na razie. Nie proszę o wiele. Nie proszę o
dom, bogactwa, zamek... Jeden obiad.
- Nie jestem pewien, czy powinienem. Dlaczego pomyślałaś, że
mógłbym jechać?
- Bo... chciałam powiedzieć mamie o tych wakacjach, na które chcę
ich zabrać, a ty lecisz z nami, więc...
- Więc chcesz, żeby twoja mama upewniła się, że ze mną można
bezpiecznie lecieć – dokończył za mnie, a ja westchnęłam.
- Tak jakby? Sądzę, że skoro lecisz z nami, to należałoby, żebyś
też ze mną pojechał. Co o tym myślisz? Poza tym, moja mama
pewnie chciałaby bardziej poznać chłopaka, z którym spotyka się
jej córka. Tym bardziej ze wzgląd na to, że... mieliśmy mieć
dziecko – dodałam ciszej, puszczając jego koszulę i zwieszając
wzrok.
- Już nie raz mnie widziała i...
- Tak, ale nie gadaliście dłużej, nie o takich konkretnych
rzeczach. Domyślam się, że jednak chce wiedzieć o podstawowych
rzeczach jak... nie wiem... twoja rodzina, wiek, wykształcenie. Nie
wiem, o co zapyta, ale...
- No właśnie. I ja się właśnie boję, o co może zapytać –
przerwał mi.
- Nie jest aż tak wścibska, jest wyrozumiała. Ale mi też zależy,
żeby mój chłopak zjadł posiłek z moją rodziną i miał z nią
dobre stosunki. Jednak tak dużo razy się nie widzieliście, a już
jutro mija dwa miesiące odkąd jesteśmy razem.
- Tak szybko? - zamruczał w moją szyję, a ja się uśmiechnęłam.
- Pewnie nawet nie wiesz, jaki jest dzisiaj dzień przez pracę, co? -
Zaśmiałam się.
- Trochę. - Zmrużył oczy. - Cindy tylko mi mówi, czy mam jakieś
spotkanie i o której. Nie mam czasu patrzeć, jaki jest dzień.
- Ale znajdziesz czas, aby pojechać do mojej rodziny.
- Tak na to naciskasz – westchnął. - Naprawdę tego chcesz? -
zapytał zrezygnowany, a ja pokiwałam głową. To tylko obiad, nie
musisz się niczego obawiać, przecież ja tam będę. Jeśli
zechcesz, to wyjdziemy wcześniej, ale... Nie pogryzą cię
przecież. Maddie cię uwielbia, Jake sądzę, że też cię lubi, a
mama naprawdę cię toleruje, ale nie widziałam cię tyle razy co
moje rodzeństwo i na pewno chce cię poznać. Ale wierzę, że i
ona cię polubi. Dlaczego ty w ogóle tak się przed tym wzbraniasz?
To moja rodzina, jest mi też... przykro, że nie chcesz tam
pojechać. Możesz wytłumaczyć mi o co chodzi?
- O nic, po prostu... tak jakby to moja teściowa, prawda? Jeśli
zrobię lub powiem coś źle to już mam przechlapane do końca
życia i... nieważne, Cass.
- Ty się po prostu boisz – stwierdziłam, próbując się nie
roześmiać.
- Powiedz mi, to ona mnie zaprasza czy ty wpraszasz się ze mną?
- Nieważne – odpowiedziałam przez śmiech, który pojawił się u
mnie mimowolnie. - I nie wpraszam się, bo to moja mama. Po prostu
zadzwonię i powiem, że wpadnę z tobą. Wiem, że się zgodzi, nie
będzie mieć nic przeciwko. No proszę.
- Muszę to przemyśleć, Cass. - Odetchnął. - Zrobiłbym dla ciebie
wszystko, ale...
- Masz jeden dzień na decyzję – nakazałam, a on wydał z siebie
dźwięk zdumienia.
- No ładnie, mam jeszcze wyznaczony czas.
- No, muszę wiedzieć, co jej mam powiedzieć. Jeśli się zgodzisz,
to wybierzemy dzień, który nam obojgu pasuje, a tak to sama mogę
już pojechać.
- Daj mi pomyśleć, na spokojnie. Nie powiedziałem jeszcze, że nie
pojadę.
- Wiesz, co cię przekona? Moja mama wyśmienicie gotuje, nie
pożałujesz. - Pociągnęłam go za krawat z zadziorną miną.
- Tak samo dobrze jak ty? - wymruczał, a ja zobaczyłam, jak jego
oczy ciemnieją.
- Po kimś to muszę mieć. - Zagryzłam dolną wargę z uśmiechem.
- Teraz to specjalnie robisz – uznał, mając na myśli moje usta.
- Jakoś muszę sobie radzić. - Pociągnęłam go ponownie za krawat
i przyciągnęłam do siebie, by złączyć nasze usta w pocałunku.
Poruszały się w rytmicznym tempie. Spłynęło na mnie pożądanie,
na które oboje nie mieliśmy czasu w ostatnich dniach.
Przesunęłam dłonią w dół jego torsu i poczułam, jak drży pode
mną. Jego ręka wplotła się w moje włosy, a druga ułożyła się
za kolanami. Westchnął w moje usta, a ja nim zdążyłam wziąć
chociażby oddech, zostałam uniesiona i usadzona na biurku. Zaczęłam
szybciej oddychać, gdy całował mnie po szyi. Rozsunął moje nogi
i stanął między nimi, by mieć do mnie łatwiejszy dostęp.
Jęknęłam, gdy przygryzł moją skórę. Przestałam myśleć, a
głowę zajmowało mi tylko podniecenie, żyłam chwilą. Louis
rozluźnił swój krawat, a potem zdjął go i rzucił na fotel.
- Ktoś może wejść – jęknęłam, wplątując dłoń w jego włosy
i przyciskając jego głowę do mojej szyi.
Zaczął rozpinać guziki mojej koszuli, schodząc pocałunkami na
mój dekolt.
- Mam przestać? - zapytał z przyspieszonym oddechem, zdejmując z
siebie marynarkę.
- Nie, ale...
- Nikt nieproszony nie wejdzie. - Ponownie wpił się w moje usta, a
ja zapomniałam o tym, co mówiłam. Byłam za bardzo w nim
zatracona. Silne pragnienie wzięło górę i nie mogłam tego
powstrzymać.
Sięgnęłam do jego paska i odpięłam go. Poczułam, jak euforia we
mnie wzrasta, gdy wyjął koszulę z moich spodni i włożył pod nią
dłoń, przejeżdżając po moim brzuchu, a potem wciskając palce
pod moje spodnie.
- Louis, mam... - usłyszałam za sobą głos i jak oparzona odsunęłam
od siebie szatyna, kiedy zorientowałam się, że to Cindy. - Jezu,
przepraszam – powiedziała pospiesznie, zamykając za sobą z
łomotem drzwi. W jej głosie usłyszałam zażenowanie i wstyd z
tego, czego była świadkiem.
- Cindy. - Zaśmiał się w moją szyję, a ja pacnęłam go po
głowie.
- To nie jest śmieszne. Mówiłeś, że nikt nie wejdzie. A gdybyśmy
zaszli dalej?
- Mówi się trudno, liczy się chwila. - Ponownie pocałował mnie w
usta, kiedy zapinałam guziki swojej bluzki. - No, nie mów, że tak
się przestraszyłaś. To była tylko Cindy.
- Tak i teraz będę musiała spojrzeć jej w oczy, kiedy będę
wychodzić.
- To zapytaj ją, co sama robi tu z Harrym. - Zmrużył oczy, patrząc
na mnie. - Ale wygląda na to, że zepsuła nam moment –
westchnął, zapinając pasek od spodni. - A było miło. I gorąco
– dodał.
- Tak, było – zgodziłam się z nim, dopinając ostatni guzik. -
Która godzina? - zapytałam, a on wzruszył ramionami, nakładając
na siebie marynarkę.
Rozejrzałam się po jego biurku. Dostrzegłam jego smartfon leżący
obok laptopa i wcisnęłam przycisk, by sprawdzić czas. Uśmiechnęłam
się, widząc na wyświetlaczu swoje zdjęcie, na którym miałam
rozpuszczone włosy, ubrana byłam w piżamę i siedziałam na jego
tarasie o poranku, z roześmianym wyrazem twarzy, bez grama makijażu.
- Świetna tapeta.
- Tak mogę widzieć cię, kiedy tylko zechcę. Ślicznie wtedy
wyglądałaś.
- Bez makijażu? - Uniosłam jedną brew, a on przysunął się bliżej
mnie i położył dłoń na moich plecach.
- Nie wiem, dlaczego nie lubisz swojego naturalnego wyglądu.
- Bo ta twarz ma niedoskonałości – wskazałam na swoje policzki.
- Tylko dla ciebie tak jest. - Pacnął mnie palcem w nos.
Spojrzałam jeszcze raz na jego telefon i westchnęłam, widząc,
która jest godzina.
- Dochodzi pierwsza, muszę już jechać. Mam spotkanie o drugiej. -
Zsunęłam się z biurka i poprawiłam swoją koszulę, wpuszczając
ją do spodni.
- Widzisz? Ja też.
- Ale ja muszę jeszcze dojechać do firmy, mądralo.
- Co to za spotkanie? Nowe zlecenia, jak zgaduję.
- Yhm, projekt na nowy wieżowiec w centrum. Trochę pracy nad tym
jest, a i wymagania mają wygórowane.
- Kurde, jak tak teraz myślę, to Cindy przyszła pewnie tu odnośnie
tego mojego spotkania za godzinę, a my ją przegoniliśmy.
- No widzisz? Ty mnie nie słuchałeś, jak mówiłam, że ktoś
wejdzie – zakpiłam, ubierając na siebie ramoneskę.
- Bo miałem nadzieję, że tak nie będzie.
- Ty masz dużo pracy i ja też, więc zobaczymy się wieczorem, co?
Albo dopiero jutro, nie wiem, kiedy skończę.
- Zadzwoń potem – poprosił, gdy podeszłam do niego, żeby go
pocałować.
- Jak znajdę czas.
- Dzięki za lunch.
- Nie ma sprawy, panie zapracowany.
- To ty się już zmywasz po niecałej pół godzinie – zauważył.
- Widzisz, ile mam pracy? Właśnie dlatego potrzebne mi te wakacje.
- Pojadę z tobą na ten obiad – wymamrotał mało słyszalnie, a ja
byłam przekonana, że się przesłyszałam.
- Co powiedziałeś?
- Pojadę z tobą na ten obiad do rodziny – powtórzył głośniej,
a ja szeroko się uśmiechnęłam.
- Kocham cię.
- Powinnaś, za to, co dla ciebie robię.
- Jeszcze ci się spodoba.
***
*Louis*
Ignorowałem dzwonek telefonu aż do tego czasu, gdy stał się tak
natrętny, że nie dało się już po prostu wytrzymać. Warknąłem
zirytowany brzęczącym urządzeniem, przewracając po biurku papiery
w celu jego odnalezienia. Gdzieś dzwonił, ale kompletnie nie
wiedziałem, w którym miejscu.
- Czego chcesz? W pracy jestem – warknąłem do słuchawki. - Nie
mam czasu. Mów szybko, o co ci chodzi – ponagliłem, w tym samym
czasie wpisując numery do dokumentacji. To, że miałem podzielną
uwagę było niezwykle pomocne.
- Lepiej, żebyś jednak miał ten czas, Tomlinson – usłyszałem
zdenerwowany głos Nialla, na co głęboko odetchnąłem i
zaprzestałem pisania.
- Okej, co się dzieje? Co tym razem? Kolejna fałszywa bomba pod
budynkiem? Jakaś twoja kochanka zbiegła? Ja nie mam nic z tym
wspólnego.
- Chodzi o Cassandrę – przerwał moje kpiny i natychmiast serce
zabiło mi mocniej.
- W sensie? - Ścisnąłem mocno szczęki.
- Może być w niebezpieczeństwie – odparł, a między nami
zapanowała cisza. - Louis? Jesteś tam?
- W jak dużym niebezpieczeństwie? - Wstałem z fotela i podszedłem
do okna, czekając w napięciu na jego odpowiedź.
- Wracałem z siłowni, przejeżdżałem obok jej firmy. W pobliżu
kręcili się ludzie Jonesa. Nie wiem, czy wiedzą o tym, gdzie ona
pracuje i nie wiem, czy widzieli też ją, ale naprawdę podejrzanie
wyglądali.
- Cholera – syknąłem, zaciskając dłoń w pięść. - Jaka jest
szansa, że mają na nią namiary?
- Biorąc pod uwagę, że to Jones – dość dużą. Wiesz, że jest
zdolny do wszystkiego i jakoś mógł ją wytropić. Była dziś na
rehabilitacji? Mogli ją śledzić.
- Nie jestem pewien. Mówiła, że ma spotkanie i dużo pracy. Wątpię,
żeby dziś była, ale rano miała kontrolę u lekarza.
- Miejmy nadzieję, że przez ostatnie dwie godziny nie wychodziła z
firmy i to tak naprawdę nie o nią chodzi. Nie dzwoń na razie i
jej nie niepokój.
- Oszalałeś? Nie może jeszcze wiedzieć. Będę u niej za jakieś
pół godziny, może trochę dłużej i wtedy jej powiem.
- Do twojego przyjazdu zostanę pod jej firmą, żeby się upewnić,
czy nadal nie kręcą się w pobliżu. Tylko tak możemy zapewnić
jej bezpieczeństwo.
- Dzięki, pospieszę się. Uważaj, żeby ciebie nie poznali.
- Spokojna głowa – powiedział pod koniec, po czym się rozłączył.
Ścisnąłem w ręce telefon i popatrzyłem w dół za okno. Nie
pozwolę, by ją skrzywdzili, muszę chronić ją za wszelką cenę.
Może to jedynie przypadek, ale co, jeśli nie? Spokojniejszy będę,
kiedy to sprawdzę i okaże się, że się pomyliliśmy. Mam
nadzieję, że nie mieliśmy racji, bo w innym wypadku... ta gra może
być niebezpieczna i wszystko zaczyna się na nowo. Była przerwa
przez chwilę, a jeśli on znowu chce dopaść... To jest jak walka
na śmierć i życie. Cało wychodzi sprytniejszy, sprawniejszy i
silniejszy. Tylko jak bardzo silniejszy się stał?
Pospiesznie wykręciłem numer do Zayna, jednocześnie zbierając
swoje rzeczy. Schowałem klucze od auta i portfel do kieszeni, a gdy
w końcu odnalazłem klucz i do swojego gabinetu, Mulat w końcu
odebrał.
- Jesteś w pracy? - wypaliłem pierwszy, nim on zdążył się
odezwać.
- Jestem, ale...
- Możesz się wyrwać z komisariatu? - zapytałem, zamykając swoje
biuro.
- Zależy, o co chodzi.
- O Jonesa, Cassandrę i jej bezpieczeństwo – wyjaśniłem, oddając
klucz Cindy, która patrzyła na mnie nic nie rozumiejąc.
- Gdzie mam przyjechać?
- Pod firmę Cassandry, Niall już tam jest.
- Będę za góra trzydzieści minut.
- Świetnie, widzimy się na miejscu.
***
- Dlaczego akurat teraz, kiedy życie zaczyna powoli mi się układać,
ten pajac musiał wrócić? - warknąłem, wchodząc do firmy
Cassandry z Malikiem w mundurze tuż za moimi plecami. Nialla
zostawiliśmy w razie czego jeszcze przez budynkiem, żeby
obserwował, czy coś się nie dzieje.
- Jones nie przestanie, dopóki nie dopnie swego, wiesz o tym. Idzie
po trupach do celu, a on szczególnie pragnie usunąć ciebie.
- Ale Cassandry nie musi do tego mieszać – mruknąłem, wciskając
przycisk obok windy.
- To dlatego, że wygląda jak...
- Wiem o tym – przerwałem mu poirytowany. - I właśnie dlatego
się, kurwa, o nią boję. To podobieństwo do niej może ją wręcz
zabić, a oni i tak nie zdają sobie sprawy, że to nie jest ta sama
kobieta, bo w to uwierzyć jest trudno.
Oboje weszliśmy do windy, która natychmiast zamknęła się za
nami, kiedy wybrałem piętro.
- Najlepiej byłoby, gdyby w ogóle jej nie widzieli. Wtedy miałbym
pewność, że nic jej nie zrobią.
- Wiesz o tym, że to nierealne. Ona musi wychodzi z domu, ma firmę,
swoje sprawy... chociażby nawet gang. Nie można jej zamknąć w
klatce albo traktować jak laleczkę z porcelany. Ona też ma prawo
do własnego życia i nikt jej tego nie zabroni.
- I dlatego też musimy ją ochronić i zapewnić jej w miarę
normalne życie, o ile można je nazwać normalnym w naszym
przypadku – odparłem, wychodząc na korytarz, na którym
znajdowało się biuro Cass.
- Właśnie po to tu przyjechałem. Trzeba się upewnić, że nic jej
na razie nie grozi i może to czysty przypadek, że Jones
przejeżdżał obok.
- O tym mówię przecież – wymamrotałem.
- Jesteś pewny, że wokół budynku też są kamery?
- Nie, ale niedługo się okaże – odpowiedziałem, zmierzając na
koniec korytarza. Pospiesznie zapukałem do gabinetu mojej
dziewczyny i od razu złapałem za klamkę, ale drzwi nie ustąpiły,
a obok mnie pojawiła się młoda dziewczyna.
- Proszę pana, tam nie wolno – powiedziała ostro.
Spojrzałem w stronę biurka Jordyn, która pomaga Cass, jednak
nikogo tam nie zobaczyłem.
- Kim pani, do cholery, jest? - Zmarszczyłem brwi.
- Zastępuję sekretarkę pani Miller. - Złapała mnie za ramiona,
próbując przesunąć, jednak mnie to w ogóle nie ruszyło. - A
pan kim jest, że wchodzi pan jak do siebie? To nie jest żaden
hotel, żeby...
- Niech się pani zainteresuje sobą – syknąłem w jej kierunku,
łapiąc za jej nadgarstki, usiłując zdjąć je ze swoich ramion,
jednak na marne.
- Niech się pan odsunie, bo wezwę ochronę!
- To pani niech mnie wpuści! I proszę mną nie szarpać!
- Ale pani Miller nie ma! - wyjaśniła w końcu, a ja wyszarpałem
się z jej uścisku i spojrzałem na nią groźnie, poirytowany jej
osobą.
- Jak to jej nie ma?
- Ma spotkanie w konferencyjnej, potrwa jeszcze przynajmniej pół
godziny.
- W takim razie, zaczekamy w jej biurze – postanowiłem.
- Ale tam nie wolno – powtórzyła, na co mocno zacisnąłem
szczęki.
- Jestem partnerem pani Miller. Właściwa sekretarka o tym wie i już
dawno by mnie wpuściła, bez żadnego 'ale'. I proszę mieć też
na względzie to, że jestem tu z policjantem na służbie. -
Spojrzałem na Zayna, który jak na zawołanie pokazał odznakę
policyjną. Zadziwiające jest to, że nawet się nie odzywał,
sądząc pewnie, że sam sobie z tym poradzę. Co do tego, to nie
byłbym aż tak pewien, mógłby mi trochę pomóc. - Gdyby tamta
sekretarka tu była, nic takiego, co dzieje się teraz nie miałoby
miejsca – dodałem.
- Ja rozumiem, ale nie jestem upoważniona do...
- Pani nas wpuści – odezwał się w końcu Malik.
- Ja nie mogę...
- To rozkaz – dodał poważnie. - Ja bym się nie sprzeciwiał
funkcjonariuszowi. - Popatrzył prosto w jej oczy, na co ona
momentalnie się spięła. Głęboko odetchnęła i podeszła do
biurka, a potem podała mi klucz z miną pokazującą, że odniosła
porażkę.
- Dziękuję. - Sztucznie się uśmiechnąłem i otworzyłem drzwi.
- Lepiej dla pani, żeby więcej nie odmawiała pani policji, tak na
przyszłość – ponownie usłyszałem głos Malika, na co
przewróciłem oczami.
- Jeszcze kilka razy powtórz, że jesteś z policji – mruknąłem z
ironią, gdy wszedł za mną i zamknął za sobą drzwi. - Skromny
jak zawsze. Chwalipięta.
- Gdyby nie ja, to pewnie byś tu nie wszedł, więc nie pieprz,
Tomlinson. - odpowiedział posępnie, na co zmroziłem go wzrokiem.
- To co? Ściągnąłeś mnie z komisariatu, żeby teraz siedzieć
tu z jakąś godzinę i czekać?
- Przeżyjesz, nie jesteś jedynym policjantem w pracy, dadzą sobie
bez ciebie radę.
- Nie byłbym tego taki pewien – mruknął, siadając na kanapę.
- Słuchaj, Malik – wycedziłem przez zęby. - Bezpieczeństwo
Cassandry jest w tej chwili dla mnie ważniejsze niż twoja
pieprzona praca – powiedziałem poddenerwowany całą sytuacją, a
on tylko spojrzał na mnie i więcej się nie odezwał.
Nie obchodzi mnie, co sobie o mnie myśli, są ważniejsze rzeczy na
głowie.
***
- Słyszałam, że ktoś się awanturował z moim pracownikiem,
chłopaki – doszedł mnie głos Cassandry po niespełna
czterdziestu minutach czekania w jej gabinecie.
Odkręciłem się na fotelu w jej kierunku i zobaczyłem, że zamyka
za sobą drzwi, a w ręku trzyma torebkę i trzy segregatory.
- Łagodniej nie można było? - zapytała, odstawiając rzeczy na
biurko.
- Nie dało się – mruknąłem, a ona podeszła bliżej i pochyliła
się nade mną, żeby szybko ucałować moje usta.
- Tyle dobrego, że jeszcze nie zdemolowaliście mi firmy. - Uniosła
brwi.
- Świetne biuro, przy okazji – odezwał się za nią Zayn, a ona
spojrzała na niego, gdy teatralnie rozglądał się po
pomieszczeniu
- Projektujemy między innymi wnętrza, to mówi samo za siebie –
odparła, a ja mimowolnie rozejrzałem się po ścianach, na których
wisiały przeróżne ramy przedstawiające zdjęcia i projekty ubrań,
budynków, wnętrz i innych rzeczy dopasowanych do tego typu
miejsca.
Mój wzrok przeniósł się również na szafkę, na której leżały
próbki różnych materiałów. Nie rozumiem, dlaczego wcześniej nie
zwróciłem na to uwagi, to miejsce naprawdę wygląda nieziemsko.
- Fakt – przyznał Mulat.
- Co jest aż tak ważne, że nie mogliście poczekać aż skończę
pracę? Na przykład do jutra? I dlaczego ty u licha jesteś w
mundurze? - skierowała słowa do Zayna. - Chyba nie zamierzasz mnie
aresztować, co? Nic nie zrobiłam.
- Sprawa takiej rangi nie może czekać – odezwałem się, a ona
popatrzyła z lekkim przerażeniem w oczach.
- Ogarnij się, Miller. Nie przyszedłem cię aresztować. Masz
wybujałą wyobraźnię – przyznał, a ja kiwnąłem głową w
zgodzie, gdy na mnie nie patrzyła.
- To po co tu jesteście? Ja pracuję. - Zmarszczyła czoło i
sięgnęła po telefon, kiedy przyszła do niej jakaś wiadomość.
Nie odpisała, jedynie przejechała wzrokiem po wyświetlaczu.
- Potrzebujemy dostępu do monitoringu twojej firmy – wytłumaczyłem
jej.
- Że co? - Popatrzyła zdezorientowana najpierw na mnie, potem na
niego.
- Słuchaj, Niall do mnie dzwonił. - Wstałem z fotela i podszedłem
do niej, ujmując jej dłonie w swoje. - Jechał obok twojej firmy i
widział ludzi Jonesa, i... nie wiemy, czy przejeżdżali tędy tak
po prostu, przypadkowo, czy specjalnie i śledzą cię, obserwują.
Nie wiemy, czy jesteś bezpieczna, nawet w firmie.
- Chcą mnie dorwać, tak?
- Cass, to...
- Wychodziłaś z firmy dziś, przynajmniej przez ostatnie dwie
godziny? - przerwał mi Zayn, pojawiając się obok, a ona szybko
zamrugała, jakby analizując w głowie wszystko, co ostatnio się
działo.
- Od drugiej miałam to spotkanie, więc nie. Rano byłam u lekarza,
potem u Louisa w firmie i później przyjechałam tutaj.
- Nie widziałaś, żeby ktoś cię wtedy śledził? - zapytał
ponownie.
- Nie przykładałam do tego większej uwagi, ale nie sądzę, żeby
ktoś mnie obserwował czy chociażby namolnie jechał za mną.
- Jednak, żeby mieć pewność musimy sprawdzić monitoring z
zewnątrz – odezwałem się tym razem ja, a ona przytaknęła,
puszczając moją rękę.
- Jasne, chodźcie – powiedziała odrobinę zdenerwowana. Widziałem
to na jej twarzy, nagle lekko zbladła. Wcześniej, gdy trzymałem
ją za rękę, czułem, że była już lekko zimna i delikatnie
chyba zaczynała drżeć.
Dlaczego ja musiałem ją w to wplątać? Gdyby nie ta sprawa, to
teraz nie musiałaby się tym stresować, a widzę, że nie jest na
to obojętna. Kurwa, musiałem ją wprowadzić w to gówno? Tylko
czasu już nie cofnę, ale mogę to jeszcze naprawić, a przynajmniej
się staram. To że sama jest przestępcą i naprawdę jest silna,
nie znaczy, że nie jest kobietą, człowiekiem i też się nie boi.
Potrafi walczyć, kiedy trzeba, kiedy ma broń, nie mam do tego
większych zastrzeżeń, ale co innego, kiedy masz przygotowaną całą
akcję, a co innego, gdy ktoś atakuje z zaskoczenia i w pojedynkę
nie masz większych szans na obronę.
Wyszliśmy z jej gabinetu i natychmiast napotkałem wzrok kobiety,
która zatrzymywała nas jeszcze jak tu przyszliśmy. Wyglądała na
zmieszaną, a ja jeszcze dodatkowo zmroziłem ją wzrokiem, przez co
spuściła głowę.
Głęboko odetchnąłem i ruszyłem za szatynką. Wsiedliśmy do
windy, gdzie od razu objąłem ją w pasie i poczułem, jak pod
wpływem mojego dotyku się rozluźnia.
- Dlaczego obawiacie się, że mogli tędy przejeżdżać? - zapytała
znacznie cichszym głosem, a ja westchnąłem i poruszyłam palcami
na jej biodrze.
- Nastały ciężkie czasy. Nie wiadomo czy...
- Chcą mnie też dorwać, tak? - przerwała mi, powtarzając swoje
wcześniejsze pytanie, a ja słyszałem, że jest zaniepokojona.
- Będę szczery: tak. - Głęboko odetchnąłem. - Nie ma co ukrywać,
bo tak jest. Po pierwsze to chcą złapać nas, ale ty często
jeździsz z nami, widzieli cię nie raz i... podejrzewam, że i ty
możesz być już dla nich celem.
- Czyli jak przeżyję to będzie cud, tak? - Przełknęła głęboko
ślinę, a ja potarłem kciukiem czoło. I co ja mam jej teraz
odpowiedzieć?
- Ochronimy cię za wszelką cenę, co by się nie działo, tak? -
Pogładziłem jej ramiona, przez co na mnie spojrzała.
Otwierała już usta, żeby coś mi odpowiedzieć, ale winda
zatrzymała się na parterze. Spojrzała na moje usta, nie przejmując
się obecnością Zayna i tym, że drzwi się już otworzyły, jednak
nie pocałowała mnie.
- Chodźcie – szepnęła i się obróciła na pięcie.
Każdy z pracowników wyglądał na zdezorientowanego obecnością
policjanta, gdy szliśmy przez wąski korytarz, aż nie doszliśmy do
jego samego końca. Wtedy weszliśmy do centrum monitoringu, gdzie
siedział starszy mężczyzna z ochrony. Widząc Zayna w mundurze,
zmarszczył brwi, widocznie zdziwiony.
- Coś nie tak, szefowo? - zapytał, patrząc podejrzanie na Zayna.
- Joseph, prosiłabym, żebyś dał nam dostęp do monitoringu i
zostawił nas samych na przynajmniej kilka minut. Możesz pójść
na przerwę – powiedziała Cassandra, a on bez zbędnych pytań
przytaknął i za chwilę znikł.
Cassandra usiadła do biurka i zaczęła coś klikać w komputerze, a
potem odsunęła się z krzesłem i ukazała nam wideo z monitoringu.
- Zobaczycie cały dzisiejszy dzień, oczywiście w przyspieszonym
tempie – wyjaśniła, na co Zayn podszedł bliżej ekranu.
Przez kilka minut trwała cisza, podczas której oglądaliśmy
nagranie z monitoringu, jednak potem zauważyłem, że Cass zwiesza
wzrok i bawi się palcami. Zaczęła niespokojnie się poruszać i
już za chwilę wstała, i podeszła do mnie.
- Jestem w stanie sama się obronić, w razie czego – powiedziała
cicho, łapiąc mnie za rękę.
Spojrzałem na nią, bijąc się z własnymi myślami.
- Nie jesteś – odpowiedziałem szczerze. - Oni są zdolni do
wszystkiego, są od ciebie silniejsi. Pamiętasz, jak potraktowali
Nialla? Wtedy, gdy miał wypadek.
- Nie możesz być ze mną 24/7, to niemożliwe.
- Posłuchaj, robimy wszystko, co możemy, żebyś była bezpieczna.
Dlatego też musimy sprawdzić monitoring, żeby się upewnić, że
cię nie śledzą.
- Chcę, żebyś wiedział, że doceniam, co dla mnie robisz. Nawet,
jeśli coś mi się stanie, nie chcę, żebyś myślał, że to
twoja wina.
- Robię wszystko dla twojego bezpieczeństwa – powtórzyłem.
- Nie widać ich – odezwał się Zayn, a ja odetchnąłem z ulgą. -
Widocznie mamy szczęście i nie kręcili się specjalnie niedaleko.
- Przynajmniej tyle dobrego – wymamrotała, a ja ucałowałem ją we
włosy.
- Musisz nosić przy sobie broń – powiedział z powagą Zayn.
- Nosi. - Kiwnąłem głową.
- Cały czas noszę, Louis mi kazał. Praktycznie nie wyjmuję jej z
torebki – wyjaśniła, a ja dostrzegłem, że wygląda na
zmęczoną.
- To dobrze, to już daje naprawdę wiele.
- Myślicie, ę to rzeczywiście możliwe, że zamierzają mnie
skrzywdzić? - zapytała cicho.
- Nie wiem, Cass. Naprawdę nie wiem, ale są zdolni do wszystkiego.
- Czyli trzeba zacząć się modlić – wymamrotała, wtulając się
w moją klatkę piersiową, okrytą jedynie białą koszulą, a ja
ją objąłem.
- O której dziś kończysz? - zapytałem cicho.
- Nie wiem, mam dużo pracy. Może będę siedzieć do późna, jak
wczoraj.Przez ostatnie dni wychodzę stąd prawie ostatnia.
- Przyjadę po ciebie – zaproponowałem.
- Nie trzeba. Tristan mnie podwiezie, też będzie tu ze mną
siedział.
- Jednak wolałbym dziś osobiście cię odebrać i wiedzieć, że
jesteś bezpieczna.
- I za to właśnie cię kocham. - Mocniej mnie ścisnęła.
Obronię ją. Obronię ją za wszelką cenę. Przysięgam.
***
- Zmęczona? - zapytałem, gdy zauważyłem, że prawie w ogóle się
nie odzywa, a jej twarz nie wyraża żadnych emocji, w szczególności
tych pozytywnych.
- Yhm... nawet nie wiesz, jak bardzo – wymamrotała. - Jednak to
dobrze, że po mnie przyjechałeś, bo nie wiem, czy dałabym radę
potem wejść do mieszkania. Zasnęłabym po drodze w windzie –
dodała bezsilnie. - Dzięki, że jesteś.
- Drobiazg. - Uśmiechnąłem się lekko. - Jeszcze dziś Niall
zabierze twoje auto z przeglądu i odstawi na parking pod twoim
wieżowcem, więc nie musisz się o nie martwić.
- To dobrze, muszę przecież jutro też jakoś dojechać do firmy.
Nie lubię jeździć taksówkami - westchnęła.
- Dziś było tak ciężko? - zapytałem, wyjeżdżając z autostrady.
- Dziś... A mógłbyś się zatrzymać na chwilę? - spytała cicho,
kiedy otworzyła oczy.
Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc, dlaczego tego chce, ale
spełniłem jej prośbę, zjeżdżając na pobocze.
- Jaki piękny – wyszeptała, wyglądając przez okno.
- Co takiego jest piękne?
- Zachód słońca – wyjaśniła ledwie słyszalnie. - Już dawno
miałam okazję, żeby zobaczyć niebo o tej porze. Tak mało mam
ostatnio czasu, nawet na takie drobne przyjemności – westchnęła
znów. - Siedzę tylko w tej firmie, mam mniejszy kontakt ze światem
zewnętrznym i przyrodą... to straszne.
- Naprawdę długo nie widziałaś zachodu słońca? - zapytałem
poruszony.
- Naprawdę. To, że się tu dla mnie zatrzymałeś, chociaż odrobinę
polepszyło mi dzień. To pierwszy raz w ostatnim czasie, kiedy nie
jest jeszcze ciemno, kiedy wracam do domu.
- Wiesz co? Pojedziemy na kolację, nie dasz rady sama już dzisiaj
nic ugotować, a powinnaś coś zjeść.
- Ja karmiłam rano ciebie, teraz ty karmisz mnie? - Uśmiechnęła
się ledwie. Widać było, że bardzo jest zmęczona. Może nie
tylko fizycznie, ale i psychicznie.
- Dokładnie. - Położyłem dłoń na jej kolanie, na co odwróciła
głowę w moją stronę i zamknęła oczy. - Taka mała przyjemność
na koniec dnia. Pewnie potrzebujesz tego po tym całym, ciężkim
dniu – dodałem i ruszyłem dalej, wyjeżdżając na mało
ruchliwą dziś ulicę.
- Yhm... miło będzie zjeść coś z tobą po tylu godzinach w
biurowcu – mruknęła.
- Działo się dzisiaj coś ważnego? W sensie... wszystko jest ważne,
ale...
- Ale w kwestii finansowej – powiedziała za mnie, a ja z wahaniem
przytaknąłem. - Przyszedł nowy klient, chce wybudować
restaurację. No i mamy kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt nowych
zleceń na projekty ubrań. W sumie, to nic nadzwyczajnego. Dużo
daje jedynie twoja pomoc, gdyby nie to...
- Mówiłem, że razem wyciągniemy firmę z dołka i robię wszystko,
by tak właśnie było.
- Tylko że to duże pieniądze...
- Nie dla mnie. Wiesz, że kasa nie gra roli. A jeśli to pomoże to
twoja firma może zyskać jeszcze więcej. Nie możesz wahać się
prosić mnie o pomoc.
- Gdybym cię nie poznała, nie poradziłabym sobie – odpowiedziała
mało słyszalnie.
Złapałem ją za rękę i do końca drogi trwaliśmy w ciszy. Ale
przyjemnej ciszy. Między nami jedynie radio grało cicho nową
piosenkę Beyonce.
- Jesteśmy już... - zacząłem, gdy zatrzymałem auto pod
restauracją, ale westchnąłem, widząc, że już zasnęła. - Och,
Cassie... ledwo żyjesz, potrzebujesz tych wakacji – mówiłem
cicho przed siebie.
Delikatnie odgarnąłem kilka kosmyków włosów z jej twarzy, nie
chcąc jej budzić. W ciszy obserwowałem jej spokojną twarz i w
ogóle nie dziwiłem się jej, że zasnęła. Na zegarku widniała
dość wczesna godzina, świadcząca o tym, że szatynka rzeczywiście
opadła już z sił.
***