Mamy wtorek, który jest chyba dla mnie niezłym wybawieniem.
Wczoraj, jako, że był poniedziałek — początek tygodnia,
mieliśmy tu niezły zapierdol. Właściwie nie miałam przerwy, by
chociaż napić się wody. Rozpoczęło się przyjmowanie nowych
pracowników, więc wraz z Tristanem mamy kupę roboty, bo ty my
podejmujemy główną decyzję, co do tego, kogo przyjąć. No dobra,
tak naprawdę tylko ja powinnam to robić, ale oboje wiemy, że sama
z tym sobie raczej nie bardzo poradzę. Jak zwykle przesiedziałam w
firmie cały dzień, ale skoro nie jestem już z Nickiem, nie mam co
robić po pracy. Dlatego przesiaduję non stop w firmie, teraz to mój
drugi dom.
Jestem, mimo wszystko cholernie zmęczona i nie wiem, jakim cudem
stawiłam się tu już o 8:00 rano. No cóż... moja głowa jest
niezwykle dziwna. I to bardzo, bo nie pamiętam nawet, jak po
piątkowej imprezie Tomlinsona znalazłam się u siebie w domu, w
sypialni, w łóżku. Byłam jeszcze bardziej zdziwiona, gdy zeszłam
na podziemny parking i tam znalazłam swoje auto.
Chyba nie chcę wiedzieć, jak trafiłam do domu, biorąc pod uwagę,
że byłam pijana w sztok, a na imprezę pojechałam dokładnie tym
autem, więc raczej nie miał mnie kto odwieźć. Nie wiem, czy
wróciłam po pijaku, czy raczej ktoś sprowadził mnie do mieszkania
i chyba boję się tego dowiedzieć. Byłam na maksa pijana,
straciłam po tym pamięć, więc istnieje duże prawdopodobieństwo,
że mogłam kogoś przejechać, w ostateczności zabić, unikając
jakiejkolwiek kary.
Dwie noce z rzędu, podczas których piłam litry alkoholu raczej nie
wpłynęły na mnie dobrze. Najpierw 'domówka' u Kelly i Tristana,
ale przynajmniej wszystko po tym pamiętam i wiem, że poszłam u
nich bezpiecznie spać, a na drugi dzień, mimo że wciąż byłam na
kacu, zdecydowałam się na imprezę Tomlinsona i chyba właśnie to
wpłynęło na to, że utraciłam pamięć. Oczywiście, na początku
było w miarę dobrze, dopóki nie sięgnęłam po ich trunki, bo nie
skończyło się na kilku kieliszkach. Pamiętam tylko, jak tańczyłam
z obcymi ludźmi, a potem wyszłam zapalić, ale trafiłam na
rozmawiających Liama i Louisa. Teraz nawet nie wiem, o czym gadali.
No, a potem Tomlinson wyprowadził mnie na zewnątrz i mój film z
tamtej imprezy zdecydowanie się urwał.
Nie możesz tyle pić, Cassandra. Masz przecież firmę na głowie.
Tylko gdyby wszystko było takie proste, jak się innym wydaje.
Powinnam rzucić to w cholerę. Dobra, może i sytuacja w firmie
trochę się polepszyła, gdy zakończyliśmy ostatnie projekty, ale
teraz przyszli nowi klienci, a 1/3 pracowników jest w tym momencie
na urlopach. Ale jednak sytuacja znacznie się poprawiła. Tylko dziś
jest jakoś mniej pracy niż zwykle. Co więcej, znalazłam nawet
kilka albo kilkanaście minut na pierwszego dziś papierosa, więc
można powiedzieć, że nie jest tak źle. Bo w sumie w tym tygodniu
najintensywniej z całej firmy pracuję tylko ja, Tristan, moja
sekretarka — Jordyn oraz kadrowa. No, bo bądź co bądź, reszta
pracowników nie jest potrzebna nam do wyboru nowych ludzi. Nic im do
tego, kogo weźmiemy.
Oparłam się łokciami o barierkę balkonu, nie odrywając wzroku od
widoku i zaciągnęłam się po raz kolejny papierosem. Dym znalazł
się w moich płucach, a ja nieoczekiwanie zaczęłam się dusić. Co
jest, do cholery? Nie mogłam oddychać, złapać oddechu. Świetnie,
kolejny napad. Dlaczego akurat na mnie trafiło z tą astmą? Będę
zadawać sobie to pytanie do końca życia.
Podeszłam do stolika i pospiesznie zgasiłam w popielniczce
papierosa. Czym prędzej weszłam do swojego biura, podeszłam do
swojego biurka i wygrzebałam z torebki inhalator. Przyłożyłam
przedmiot do ust, a potem zaciągnęłam się kilka razy. Należyty
skutek otrzymałam dopiero po niespełna 20 sekundach.
Coś jest nie tak. Znów mam straszne napady astmy. Do tego, nigdy
wcześniej nie zdarzało mi się to podczas palenia. Gdybym w porę
nie zorientowała się, że duszę się przez astmę, a nie przez
dym, w najgorszym wypadku mogłam nawet umrzeć. Cóż... ja wiem, że
przy takiej chorobie nie powinnam w ogóle palić, ale jak raz się
zacznie, to już nie można przestać. Kiedyś może to rzucę, ale
nic nie obiecuję. Poza tym. To w większości wypadków przynosi
ukojenie, jakiego potrzebowałam.
Ale z tą astmą to... ja chyba powinnam się przebadać. Tak na
wszelki wypadek. A mówiąc: przebadać, myślę o tym, że zrobię
wszystkie badania kontrolne od góry do dołu, bo chyba jestem zbyt
przewrażliwiona na temat zdrowia.
Usiadłam przed biurkiem i odetchnęłam, a po chwili usłyszałam
pukanie .
- Proszę — powiedziałam, otwierając ponownie dzisiejszego dnia
laptop. Wraz z wypowiedzianymi przeze mnie słowami, drzwi do mojego
biura się otworzyły i zobaczyłam w nich mojego młodszego brata.
— Jake. — Wstałam i z szerokim uśmiechem na twarzy, podeszłam
do brata i mocno go uściskałam. — Jak ja cię dawno nie
widziałam, młody. — Zaśmiałam się, a on wtulił głowę w
moją szyję.
Był młodszy ode mnie o niecałe 5 lat, ale był minimalnie wyższy
ode mnie. Mówiąc minimalnie, mam na myśli te nieszczęsne 10
centymetrów. Wszyscy zastanawiają się, jakim cudem jest wyższy
ode mnie. Sądzimy, że swój niezwykle wysoki wzrost odziedziczył
po naszym tacie. Teraz widzę, że znów urósł, a ja delikatnie
przeważałam nad nim, tylko dlatego, że miałam na sobie 13
centymetrowe szpilki. Natomiast jemu wzrostu dodawała również
grzywka ułożona na żelu.
- No, jak do nas ostatnio nie przyjeżdżasz, to się nie dziw —
odparł.
- Przecież wiesz, że mam dużo pracy. Chętnie bym przyjechała,
gdyby nie to — westchnęłam i się od niego oderwałam. -
Właśnie, sam przyjechałeś?
- No co ty. — Zaśmiał się. — Maddie jest w waszej kuchni.
- Ciekawe, co wybłagała od pracowników. — Uśmiechnęłam się na
myśl o 7-latce. — Chodź, siadaj — wskazałam na biurko.
- Poczekaj. — Złapał mnie za rękę. — Mam coś dla ciebie.
- Wiesz, że nie musiałeś —upomniałam go.
Wyjął z kieszeni jeansowej kurtki granatowe pudełeczko i mi je
podał.
- Sto lat, solenizantko. — Pocałował mnie w policzek. — 23 lata,
szybko minęło...
- Nie musisz przypominać mi, jak stara już jestem — jęknęłam.
Tak, 4 lipca, oto dzisiejszy dzień.
- Lubię się tak z tobą drażnić.
- Wiem — przyznałam z uśmiechem. — A teraz chodź, siadaj —
poleciłam, otwierając małe pudełko.
Usadowiłam się za biurkiem, a on zajął miejsce naprzeciwko mnie. Gdy
zdjęłam pokrywkę upominku, moje oczy zabłyszczały, nie ukrywając
mojego dużego zaskoczenia. Moim oczom ukazała się złota
bransoletka z wygrawerowanym na niej napisem: 'You're our
heroine'. Była delikatna, nie
rzucała się w oczy, ale bardzo mi się podobała.
- 'Jesteś naszą bohaterką'? — odczytałam na głos.
- Jesteś — przyznał z uśmiechem mój brat.
- Dlaczego tak sądzisz? — zapytałam, ostrożnie odkładając
biżuterię na wcześniejsze miejsce.
- Jesteś naszą starszą siostrą. Gdyby nie ty, nigdy nie
znaleźlibyśmy się w Londynie na stałe. Utrzymywałaś nas, gdy
mama straciła pracę i nie było z nią najlepiej. Opiekowałaś
się mną i Maddie, robiłaś wszystko, abyśmy mieli udane
dzieciństwo. Byłaś, kiedy cię potrzebowaliśmy, choć sama
potrzebowałaś kogoś i za to chciałem ci podziękować. W swoim,
jaki i w imieniu Maddie: dziękuję. Taka siostra jak ty, to skarb.
Jesteś naszą bohaterką — wygłosił, a w moich oczach zebrały
się łzy.
- Nie wiedziałam, że jestem dla was tak ważna — powiedziałam
przez łzy i po prostu rozpłakałam się ze wzruszenia.
- Jesteś ogromnie ważna — przyznał.
- Chodź tu do mnie. —Wstałam i otarłam łzy. Otworzyłam ramiona
i gdy do mnie podszedł, ponownie go przytuliłam. — Dziękuję.
- Zasługujesz na o wiele więcej niż ta bransoletka.
- Nie, to nie prawda — pokręciłam głową, odsuwając się od
niego. — Nie musiałeś nic mi kupować, przecież wiesz, że...
- Chciałem — przerwał mi. — Masz urodziny, chciałem w końcu
odwdzięczyć ci się za to, co dla nas robisz.
- Ale ona musiała być droga, to złoto.
- Nie przejmuj się tym, to prezent. Trochę zarabiam i przeznaczyłem
te pieniądze dla ciebie, więc nie martw się. Radzimy sobie jakoś
— wyjaśnił.
Prawda jest taka, że naprawdę się
martwię. Mama nie pracuje od kilku lat, nie może, poza tym sama
wychowuje Maddie i Jake'a. To ja tak naprawdę ich utrzymuję. Jake
pracuje gdzieś dorywczo, ale od niedawna. Wiem, jak wygląda u nich
sytuacja z pieniędzmi i niczego od nich nie wymagam, nie potrzebuję
tych prezentów. Pomagam im, to moja rodzina, ale mama wciąż mówi,
że nie trzeba. To nie prawda, wiem, że potrzebują mojego wsparcia
finansowego i będę to robić jeszcze przez dłuższy czas. Ja też
mam się za co odwdzięczyć mamie.
- Chwila. — Zmarszczyłam brwi. — A co z mamą? — zapytałam.
- No, wiesz. Najpierw 5 razy lub więcej ostrzegała mnie, żebym nie
spowodował wypadku. — Zaśmiał się, a ja wraz z nim i ponownie
usiedliśmy na swoje miejsca. — Powiedziała, że sama mnie
zabije, jeśli rozwalę auto, ale to już norma.
- Tak bardzo ci nie ufa w tej kwestii? — Uniosłam prawą brew.
- Wiesz jaka jest. To mama. Jest zbyt opiekuńcza i boi się po
prostu.
- Bo myśli, że jeździsz jak szaleniec.
- Zwariowałaś? Maddie ze mną jechała przecież, jestem ostrożny.
- Mam nadzieję. — Oparłam się o tył fotelu. — No, to gdzie
mama? Nie przyjechała z wami? — zapytałam, marszcząc czoło, a
on westchnął i spojrzał w okno. Czyli jest nie za dobrze.
- Zawiozłem ją do szpitala... na badania...
- Co z nią? — zapytałam przejęta, a moje serce przyspieszyło.
- Uh... sama wiesz, jak jest. — Przełknął ślinę, był
niespokojny. — Znów jest ten okres, kiedy... kiedy jest po
prostu gorzej.
- Bierze leki?
- Pilnuję tego. Robię wszystko, by ją odciążyć, by odpoczęła.
- Dziękuję, że jesteś przy niej i pomagasz.
- To nasza mama. Wiesz, że zawsze będę to robić.
- Ufam ci, Jake. Postaram się teraz przyjeżdżać częściej.
- Jakoś sobie radzimy.
- Wiem. — Smutno się uśmiechnęłam. —Wiesz co? Zabiorę was na
wakacje.
- Poważnie? — zapytał oszołomiony.
- Zasługujecie na nie. Tylko dajcie mi czas, by to zorganizować. —
Zaśmiałam się. — Postaram się was zabrać tam, gdzie
zechcecie.
- Jesteś niesamowita — przyznał Jake. W tej samej sekundzie oboje
usłyszeliśmy ciche pukanie do drzwi.
- Proszę — powiedziałam z uśmiechem, oczekując małej
istotki.
Drzwi się otworzyły i do środka wbiegła uradowana Maddie. Drzwi
za nią zamknęła Jordyn, która ją przyprowadziła.
- Cassandra! — krzyknęła szczęśliwa i wskoczyła na moje kolana.
- Cześć, mała. — Przytuliłam ją do siebie. Obie emanowałyśmy
od środka ogromną radością. — Fajnie cię widzieć, wiesz?
- Wszystkiego najlepszego — powiedziała kładąc dłonie na moich
policzkach.
- Dziękuję. — Uśmiechnęłam się.
- Ej, potworku, a gdzie prezent? — wtrącił się Jake, a ja
zmarszczyłam brwi. Dziewczynka w reakcji na jego słowa zeskoczyła
z moich kolan i wybiegła z mojego biura.
- Zobaczysz, co zrobiła — powiedział Jake, przewidując o co
chciałam go za chwilę zapytać. I tak, jak mówił, zaraz wróciła
do mnie z powrotem, trzymając w rączkach coś niedużego.
- To dla ciebie — powiedziała szczęśliwa, dając mi to do rąk.
Wzięłam to od niej i ujrzałam własnoręcznie zrobioną ramkę ze
zdjęciem Maddie, Jake'a i naszej mamy.
- Jest przepiękna, dziękuję.
- Żebyś zawsze o nas pamiętała — dodała, a na moje usta wkradł
się duży uśmiech.
Położyłam ramkę na biurko i spojrzałam na nich.
- Jesteście kochani. Wiecie co? Proponuję lody. Kto chce iść ze
mną do lodziarni? — ożywiłam się, a Maddie wraz ze mną.
- Ja chętnie, ale nie jesteś potrzebna tutaj? Zawracamy ci
niepotrzebnie głowę. Chyba...
- Coś ty, przestań — przerwałam. — Akurat dziś jest mniej do
roboty, więc nic się nie stanie. Poza tym, w końcu mam urodziny,
prawda?
- Przekonałaś mnie. — Wstał z uśmiechem.
- Nick też będzie? — zapytała Maddie i mi serce rozpadło się na
milion kawałeczków.
Był dla niej jak tata, którego właściwie nie miała. Będzie
musiała pogodzić się z tym, że już go nie zobaczy, a raczej to
ja będę musiała jej to wytłumaczyć.
- Nie, kochanie, niestety nie — odpowiedziałam.
- Ej, siostra. Co jest? — zapytał Jake, gdy momentalnie
posmutniałam. Dotknął mojego ramienia i z niepokojem spojrzał mi
w oczy.
- Rozstaliśmy się z Nickiem — odparłam w miarę normalnym głosem.
- Co się stało?
- Po prostu nie wyszło, tak? — Smutno się uśmiechnęłam.
- Przykro mi.
- Tak... mi też. — Spuściłam głowę. — Idziemy na te lody? Bo
się rozmyślę.- Próbowałam ukryć swoje uczucia, ale nie wiem,
czy mi to wychodziło. Maddie uwierzy we wszystko, ale Jake...
- Idziemy na lody! — pisnęła mała i wybiegła na korytarz.
Chciałam ruszyć od razu za nią, ale zostałam złapana za rękę.
- Hej, możesz mi powiedzieć, jeśli chcesz. Jeżeli będziesz
potrzebowała pogadać — jestem, okej?
- Jasne. — Przytuliłam brata. — Cieszę się, że mam ciebie. Tak
rzadko wam to mówię, ale... tak strasznie was kocham.
- My też ciebie kochamy. Jesteśmy z ciebie dumni, pamiętaj.
- Mhm. — Pokiwałam głową. — Mam nadzieję, że mama znów wygra
tą walkę — powiedziałam cicho.
- Wygra — przyznał. Oby miał rację.
***
- A co tak właściwie było ciekawego w mojej kuchni, co? —
zapytałam dziewczynkę, którą trzymałam za rękę.
Właśnie wyszliśmy z firmy i powoli kierowaliśmy się w trójkę
do obiecanej lodziarni. Uwielbiam z nimi przebywać, uwielbiam
spędzać z nimi czas. Porzuciłabym chyba dla nich wszystko, jeśli
zaszłaby taka potrzeba.
- W jakiej kuchni? — odpowiedziała niewinnie pytaniem na pytanie,
robiąc uroczą minę, jakby naprawdę nie wiedziała co mam na
myśli. Potwierdzając zdanie mojego brata: to jest naprawdę mały
potworek. Uroczy, mały potworek.
Uśmiechnęłam się tylko, nie chcąc po sobie dać znaku, że wiem,
że ona oszukuje. Natomiast Jake, kompletnie odmiennie, zaczął się
niepowściągliwie śmiać, co spowodowało, że trudno było mi się
nie roześmiać. Z trudem zachowałam opanowany wyraz twarzy.
- A w jakiej? Tej w biurowcu, w mojej firmie. Byłaś tam zanim do
mnie przyszłaś, pamiętasz?
- Skąd wiesz? — Uniosła swoją główkę i spojrzała na mnie. I
co? Odgadłam cię maluchu?
Wciąż powstrzymywałam chęć roześmiania się i tylko posłałam
jej uśmiech, który miał za zadanie to wszystko skutecznie
zamaskować. Mam nadzieję, że tak było i ta nadzwyczaj mądra
istotka nie rozgryzie mnie. A przynajmniej nie tak szybko.
- Jake mi mówił — odparłam.
- Bo Jake musi wszystko powiedzieć! — krzyknęła i podrzuciła do
góry rączkę, za którą jej nie trzymałam.
- Ej, a co ja takiego zrobiłem? — wtrącił się mój brat. —
Powiedziałem tylko, że jesteś w kuchni, bo Cassandra o ciebie
pytała. Zrobiłem coś aż tak złego? — zapytał zaskoczony.
- Tak, bo miałeś powiedzieć, że nie przyjechałam z tobą.
Chciałam zrobić jej niespodziankę, a ty to zniszczyłeś —
burknęła. Czy mówiłam już, że jest zbyt mądra na swój wiek?
Czasem zastanawiam się, jakie ona ma IQ.
- Nie mówiłaś mi nic o tym. Skąd miałem to wiedzieć?
- Bo nie zapytałeś.
- Aha, czyli to jednak moja wina?
- Tak — powiedziała krótko, a ja cicho się zaśmiałam. Tak,
aby Maddie tego nie wyłapała na moją niekorzyść.
- No, to co było w tej kuchni? — zapytałam ponownie po chwili.
Musiało minąć kilka sekund nim mi odpowiedziała, ponieważ
musiała to sobie przypomnieć. Wywnioskowałam to po tym jak
przyłożyła swój wskazujący palec do policzka; czyli typowy
gest.
- Był tam Tristan i...powiedział, że jak mu zaśpiewam, to da mi
winogron. Więc zaśpiewałam mu moją ulubioną piosenkę i wtedy
otworzył lodówkę, i dał mi winogron, i... O, popatrz, wiewiórka!
— krzyknęła, puszczając moją dłoń. Pobiegła w lewą stronę,
prawie wpadając na Jake'a i szybko znalazła się pod rozłożystym
drzewem. Całe szczęście, że przechodzimy przez park. Gdyby
wyrwała mi się na środku ulicy, nie wiem co bym zrobiła. Na ogół
jest grzeczna, to fakt, nie ma się na co ją skarżyć, ale jak to
dziecko, ma dużo energii i po prostu jest ciekawa otaczającego ją
świata.
- Tylko uważaj, żeby cię nie ugryzła! — krzyknęłam,
zatrzymując się, lecz nie dostałam już odpowiedzi. Mam nadzieję,
że mnie usłyszała. — Nie sądzisz, że to szantaż? —
zwróciłam się ze śmiechem do brata, a on spojrzał na mnie mrużąc oczy
przez słońce.
- Ale co? Że niby Tristan szantażuje naszą Maddie?
- A nie? Jak to inaczej nazwiesz? Rzadko ją widzi i za każdym razem
prosi ją tylko o jedno: żeby mu zaśpiewała.
- To fakt, ma przepiękny głos jak na ten wiek.
- Ma talent. Będę musiała porozmawiać z mamą, by zapisała ją do
szkoły muzycznej. Szkoda by było, jakby zatraciła taką szansę.
No nic, nieważne. Co u ciebie?
- U mnie? Eee... po staremu — usłyszałam jego zająknięcie. A gdy
przeniosłam wzrok z Maddie na niego, zobaczyłam jak nienaturalnie
się uśmiecha. Mnie nie oszukasz, młody.
- Jake... co znowu przeskrobałeś? — Uniosłam prawą brew, w myśli
mając jego nie aż tak duże wybryki w ostatnich latach.
- A czy od razu musiałem coś przeskrobać? Nie rób ze mnie
chuligana, tak? Przecież mnie znasz.
- Właśnie, znam cię i to trochę chyba mnie przeraża. —
Westchnęłam i otworzyłam szerzej oczy.
- Nie przesadzaj. — Wzruszył ramionami.
- W takim razie, co u ciebie? — po raz kolejny zapytałam.
- Zaczęły się wakacje, nie mam szkoły, więc biorę więcej zmian
w pracy. Przynajmniej tak mogę pomóc mamie.
- Mówiłam przecież, że mogę wam pożyczać pieniądze.
- Przestań, nie. Masz swoje życie. A my... przecież sobie radzimy.
Już przecież mówiłem ci to kilkakrotnie.
- Ale wiesz, jakbyście jednak potrzebowali jakiś pieniędzy —
mówcie. Bez żadnych skołowań, tak?
- Uh, tak. — Wywrócił oczami, jednak udałam, że tego nie widzę.
- A tak właściwie, to gdzie ty pracujesz? — zapytałam naprawdę
ciekawa.
W naszą stronę nadbiegła Maddie i bez słowa złapała mnie za
rękę, więc znów ruszyliśmy alejką parku.
- Nie mówiłem ci? W supermarkecie, niedaleko. Przekładam głównie
towar, siedzę w magazynie. Chociaż ostatnio nawet wpuszczają mnie
też na kasę, więc... no.
- Naprawdę? Czyli będę cię mogła zobaczyć w akcji, bo często
tam chodzę.
- Wiesz... no nie wiem. — Spiął się.
- Dlaczego niby?
- Bo dają mnie na kasę tylko, gdy jest mały ruch. Boją się, że
coś schrzanię. — Zaśmiał się nerwowo, a ja to zdołałam
zauważyć.
- Więc przyjdę, gdy będzie mniejszy ruch.
- Emm... nie sądzę, by pozwolili mi gadać w godzinach pracy.
- Ale ja nic nie mówiłam o tym, że mielibyśmy rozmawiać.
Wspomniałam tylko, że fajnie byłoby cię zobaczyć.
- Taa...- wyjąkał. Coś mi było tu nie halo.
- Jake, czy ty coś przede mną ukrywasz? — zapytałam wprost.
- Ja? Zwariowałaś — stwierdził. — Co niby miałbym ukrywać? —
zapytał rozdrażniony.
Postanowiłam dalej go nie męczyć i nie
drążyć tematu. Nie wiem, co ukrywa, ale mam nadzieję, że nic
strasznego.
- Okej, nieważne. — Pokręciłam głową.
- Mhm.
- Ale jest coś jeszcze — ciągnęłam dalej. Usłyszałam, jak
wciąga powietrze.
- Co masz na myśli?
- Ty mi powiedz. Co robisz w wolnym czasie? Nie ma już szkoły,
pewnie jakieś imprezki, co? No mów, przecież nie powiem mamie jak
szalejesz — zachęciłam go. — Nie wspomnę jej o tych trunkach,
które zażywacie z przyjaciółmi. — Zaśmiałam się.
- Właściwie to... Jest taka dziewczyna... — zaczął, a ja nie
dałam mu skończyć.
- Jake, nie — przerwałam mu.
- Cassandra, jest inaczej — wyjaśnił, pogrążony w myślach.
Wspomnieniami wróciłam do okresu, gdy co tydzień przyprowadzał do
domu inną dziewczynę. Był jak każdy nastolatek w swoim wieku i
uchodził za typowego podrywacza, a ja próbowałam go tylko chronić.
Niestety, niedługo potem dowiedziałam się, że przespał się ze
wszystkimi dziewczynami ze swojej szkoły. Nie mam pojęcia, jak do
tego doszło. Kolejne laski przelatywały mu przez łóżko jak
powietrze. Chyba sam już nad tym nie panował. Był uzależniony, a
o tym wiedziałam tylko ja. Od tamtego czasu wciąż mam obawy, że
znów do tego wrócił. I chyba te obawy były jednak słuszne.
- Co masz na myśli, mówiąc: inaczej? — zapytałam, co chwilę na
niego spoglądając. Jeszcze będzie miał przez to kłopoty.
- Ona... jest nowa... To znaczy... ugh... zapisała się do mojej
szkoły jakieś 3 miesiące temu, przeprowadziła się z Chicago.
- I co? Od razu chcesz ją wykorzystać? — zaskoczyłam na niego.
- Cholera, przestań. To nie tak. Znam ją te trzy miesiące i nawet
jej nie tknąłem. Wiem, co masz na myśli.
- Czekaj, co? Czyli, że do niczego między wami nie doszło?
- Oczywiście, że nie — westchnął.
- Więc co z nią? — Zmarszczyłam czoło.
- Jest inna, jest... po prostu coś mnie do niej ciągnie. Poznałem
ją już jej pierwszego dnia, usiadła obok mnie, pomagałem jej
nadgonić materiał i nie wiem. — Wzruszył ramionami. — Po
prostu nigdy wcześniej nie spotkałem takiej dziewczyny jak ona.
Jest trochę buntownicza, ale uwielbiam to, jak się ze mną drażni.
Kocha adrenalinę, wiele nas łączy.
- Czyli jest w twoim wieku, tak? — spytałam dla pewności.
- Tak. Poczekaj, mam jej zdjęcie — przerwał i wyjął swój
telefon z tylnej kieszeni swoich czarnych rurek. Odblokował go i po
kilku sekundach urządzenie znajdowało się w mojej dłoni. — Ma
na imię Malia — dodał.
- Jest śliczna — powiedziałam, widząc na zdjęciu uśmiechniętą
dziewczynę z niedługimi, brązowymi włosami i ciemnymi oczami.
Skądś ją kojarzyłam.
- Potwierdzam to w 100% — powiedział łagodnie.
- Rany, ty się naprawdę zakochałeś — stwierdziłam, oddając mu
telefon.
Doszliśmy do lodziarni i stanęliśmy w niedużej kolejce.
- Jest inna, rozumiesz?
- Powtarzasz się — uświadomiłam mu ze śmiechem.
- No wiem, ale...
- Jest inna — dokończyłam za niego, a on nieśmiało się
uśmiechnął. Mój brat się zakochał, nie do wiary. — Mama wie?
- Jeszcze nie miałem okazji, by przedstawić ją mamie.
- Okej... ale nie zapomnij też o mnie, dobra? Chcę ją poznać.
- Emm... tylko ja nie wiem jeszcze czy z tego coś wyjdzie.
- Masz jej zdjęcia w telefonie, mówisz o niej w taki sposób i
jeszcze jej nie tknąłeś. Coś jest na rzeczy, nie mów nie.
- No, może — odpowiedział niepewnie.
- Tak, tak. — Pokiwałam głową.
Dotarliśmy na początek kolejki i miłej, młodej kobiecie w okienku
zaczęliśmy składać nasze zamówienia na lody. Każdy wziął w
kubeczku, a z racji, że to ja stawiam, pozwoliłam im wziąć tyle
gałek, ile chcą. W ciszy poczekaliśmy na nasze desery, a gdy je
już otrzymaliśmy — zapłaciłam za wszystko i usiedliśmy w
wiklinowych krzesłach przy 4-osobowym stoliku, zajmując tylko 3
miejsca.
Kocham przychodzić do tej lodziarni. Mają tu najlepsze lody w
Londynie, a traf chciał, że to akurat blisko firmy.
- Maddie, tylko nie mów mamie, że jadałaś tyle lodów, bo mnie
zabije — wspomniałam, nakładając na łyżeczkę trochę sorbetu z mango.
- Mhm — mruknęła oblizując swoją łyżeczkę.
- Okej, ufam ci, że nic nie powiesz.
- Będę cię krył. — Jake puścił mi oczko. — W ogóle, świetne
lody.
- Widzisz? Warto ze mną wychodzić. — Zaśmiałam się.
- O! Kogo ja widzę? — usłyszałam za plecami znajomy głos.
Odwróciłam głowę i zobaczyłam Tomlinsona. Serio? Ma cały
Londyn, a akurat trafił tu? Bo mu uwierzę. Śledzi mnie, to mój
jedyny argument.
- Cześć, dzieciaki. — Usiadł na wolnym krześle, a ja
zmarszczyłam czoło. Czego on ode mnie chce? Mam go niby częstować
czy jak?
- Właściwie, to ja nie jestem dzieckiem, mam 18 lat — wtrącił
Jake.
- A, to sorry, młody. To twoje rodzeństwo? — skierował pytanie do
mnie. No, raczej to moje dzieci nie są, a przynajmniej nie Jake, bo
wiekowo by się nie zgadzało.
- Tak, Jake i Maddie — wskazałam kolejno. — To mój...
przyjaciel, Louis — przedstawiłam im szatyna. Przyjaciel. No, a
co ja, kurwa, innego miałabym powiedzieć? Że tylko obrabujemy
razem bank? — Przepraszam cię bardzo, ale co ty właściwie tu
robisz?
- Ja? Przechodziłem obok, to się dosiadłem. Coś w tym złego? —
zapytał rozsiadając się wygodniej. Już miałam mu odpowiedzieć,
ale zadzwonił mój telefon. Odstawiłam kubek z lodami na stolik i
wygrzebałam z mojej torebki białego iPhona. Wstałam z miejsca i
spojrzałam na wszystkich.
- Przepraszam, muszę odebrać — wyjaśniłam i odeszłam na kilka
kroków, by móc porozmawiać w cichszym miejscu. — Słucham?
- Cześć, skarbie — usłyszałam głos rodzicielki po drugiej
stronie.
- Hej, mamo. — Odetchnęłam z ulgą.
- Masz fajną bluzkę — usłyszałam z tyłu głos Maddie i
odpowiedź Louisa, której nie zrozumiałam.
- Wszystkiego najlepszego, córeczko. Nie mogę uwierzyć, że jesteś
już taka dorosła.
- Dziękuję, mamo. — Uśmiechnęłam się.
- Przepraszam, że nie mogłam przyjechać, ale...
- Wiem, Jake mówił, rozumiem. Nie przepraszaj, teraz twoje zdrowie
jest ważniejsze, tak?
- Nie masz pojęcia, jak bardzo cię kocham, skarbie.
- Ja też cię kocham.
- Chciałabym cię zobaczyć, tak długo się nie widziałyśmy.
- Co ty na to, że przyjadę do was niedługo? Jak tylko będę miała
jakieś wolne, dobrze?
- Nie mogę się już doczekać — odpowiedziała radośnie.
Kątem oka zauważyłam, jak Louis odchodzi już od naszego stolika.
To po cholerę on przychodził skoro już sobie idzie? Chyba nie
zrozumiem tego człowieka.
***
Swoją obecnością na ten okazyjny wieczór zaszczyciła mnie Kelly,
więc nie jestem samotna. Niestety, Jake i Maddie musieli wracać i
gdyby nie blondynka, spędziłabym dalszą cześć dnia w pojedynkę.
Na szczęście jestem uratowana.
Jeszcze bardziej spodobał mi się fakt, że naprawdę miałam dziś
niezwykle mało pracy. Dostałam dużo życzeń i trochę prezentów
od pracowników, mimo że o to nie prosiłam. Zrobili to z własnej
woli i nawet tak trochę mnie to cieszy, bo to oznacza, że nie mają
mnie za taką złą szefową.
Po lodach poszłam jeszcze z Maddie i Jake'm do restauracji, ale już
na porządny obiad, aby nikt nie był głodny. Był to też pretekst,
by pogadać dłużej oraz by nie musieli wydawać własnych pieniędzy
na jedzenie, a raczej Jake, bo Maddie jest na to przecież za mała.
Spędziliśmy razem z 3 godziny, ale potem musieli jechać do mamy i
na tym się skończyło. Oczywiście, musiałam im obiecać, że w
niedługim czasie w końcu do nich wpadnę. I tak na pewno będzie,
tylko muszę załatwić jeszcze wiele spraw, a to nie będzie takie
łatwe.
Wróciłam do firmy, a jakąś godzinę temu do domu. I tak oto
jestem tu z Kelly, ale dziś już bez żadnego wina, żadnego
alkoholu. Zdecydowanie ostatnio przesadzam z tym, więc muszę
przystopować. Poza tym jest środek tygodnia, jutro znów mam pracę,
więc to kompletnie odpada.
- Gdzie zgubiłaś Tristana? — zapytałam przyjaciółkę, nalewając
do dwóch szklanek soku jabłkowego.
Spojrzałam na nią. Była
rozłożona na kanapie, bose nogi położyła na ławie przed nią,
a jej wysokie, czerwone szpilki leżały jak najdalej od niej.
- W domu — odparła krótko.
- Bo? — Zmarszczyłam czoło, wchodząc do salonu.
Stanęłam przed nią i postawiłam na stoliku szkło, a ona zabrała
nogi.
- Jak wróciłam do domu, zastałam zalaną łazienkę, więc był
zmuszony, by zostać i naprawić prysznic, bo nawalił. Boję się
wracać do domu, bo zapewne tam jest już powódź.
- Też bym się chyba bała na twoim miejscu — przyznałam siadając
obok.
- Jak sobie pomyślę, że będę musiała sprzątać całą tą wodę,
to już odechciewa mi się wracać do domu — westchnęła,
sięgając po sok.
- Może nie będzie tak źle... — próbowałam ją pocieszyć, ale
chyba moja lekko skrzywiona mina tego nie oddawała.
- Uwierz. Będzie — powiedziała poważnie.
Uśmiechnęłam się wymijająco i również wzięłam do rąk
szklankę. Chyba nie umiem pocieszać ludzi. Nie, zdecydowanie nie.
Usłyszałam dzwonek do drzwi i to było moje wybawienie od
'krępującej' sytuacji. Jeśli można tak ją w ogóle ocenić.
- Pójdę otworzyć. — Odstawiłam naczynie, wstałam i ruszyłam do
drzwi.
- Znów pani Brigit? — zapytała za mną.
- Nie. Załatwiłam to już. Jak na razie ma prąd i miejmy nadzieję,
że tak już pozostanie — odpowiedziałam.
Dotarłam do drzwi i jednym ruchem ręki je otworzyłam. Przed twarzą
wyrósł mi ogromy bukiet najróżniejszych kwiatów, zza których
wyłonił się mój portier. Emm... chyba nie bardzo rozumiem, co tu
się dzieje.
- Dzień dobry... — powiedziałam niepewnie, patrząc to na
mężczyznę, to na kwiaty.
- Dzień dobry, pani Miller. Ktoś przysyła kwiaty i czekoladki —
wyjaśnił, dając mi do rąk podarunki. Odebrałam je od niego z
lekko zdziwioną miną.
- Kto to taki? — zapytałam.
- Tego nie wiem, ten pan się nie przedstawił.
- Dobrze, w takim razie: dziękuję.
- Ależ proszę. Życzę miłego wieczoru. — Uśmiechnął się
szczerze. — Dobranoc.
- Dobranoc — odpowiedziałam, ponownie spoglądając na kwiaty.
Mężczyzna odszedł, a ja zamknęłam za nim drzwi. Powoli
skierowałam się do salonu. Bukiet był tak ogromny, że trochę
niewygodnie mi się z nim szło.
- Rany! Od kogo to? — usłyszałam głos Kelly przed sobą.
- Jeszcze nie jestem pewna — odpowiedziałam. — Pomożesz?
- Oczywiście. — Szybko wstała z kanapy i pomogła odstawić mi
kwiaty na podłogę pod pustą ścianę. — I jeszcze czekoladki?
Matko, dziewczyno, ktoś się o ciebie troszczy.
- Nie przesadzaj. — Zmrużyłam oczy. — Mam urodziny, to chyba
normalne.
- Mów, co chcesz. — Podniosła rękę w geście obronnym.
Zobaczyłam między kwiatkami doczepioną niedużą karteczkę i szybko
po nią sięgnęłam. Ujrzałam niezwykle staranne i czytelne pismo i
zaczęłam na głos czytać kolejne słowa krótkiego liściku.
'Słyszałem, że podobno masz dziś urodziny. W takim razie życzę
ci: sto lat, Miller — Louis.'
- To Tomlinson? — zapytała blondynka, a ja uniosłam głowę.
- Zapewne. Nie znam innego Louisa. — Wzruszyłam ramionami.
- No, no, powinnaś się cieszyć.
- Ale z czego? To normalne, mamy wspólny cel, więc trochę się
podlizuje — wyjaśniłam, siadając na kanapie.
- O matko. — Westchnęła. — Ty zawsze myślisz tylko w taki
sposób. Chyba marzenia to nie twoja mocna strona. — Usiadła
obok.
- O czym ty gadasz? — Zmarszczyłam czoło, nic nie rozumiejąc.
- Nieważne — ucięła. Patrzyłam na ten bukiet i coś nie dawało
mi spokoju. — Za kilka dni wyjeżdżam znów na miesiąc do
Stanów.
- Fajnie.
- Znów pokaz za pokazem, ale przynajmniej odwiedzę rodzinę.
- Yhm...
- Ej, słuchasz mnie? — Szturchnęła mnie w ramię i spojrzałam na
nią.
- Co?
- Ugh... Co aż tak zaprząta ci głowę? Tomlinson?
- Właściwie to... nie wiem, słuchaj. W piątek byłam u niego na
imprezie. Upiłam się tak, że prawie nic nie pamiętam, tylko
początek. Następnego dnia, jakimś pieprzonym cudem, znalazłam
się w swojej sypialni, w swoim łóżku, a gdy zeszłam na parking
— auto było na swoim miejscu. Nie wiem, jak tu trafiłam. Boję
się, że jechałam po pijaku — wyjaśniłam.
- To może lepiej spytaj Louisa. To była jego impreza, chyba powinien
cię widzieć jak wychodziłaś, nie sądzisz?
- Tak, masz rację. — Przetarłam twarz dłońmi. - Muszę go o to
spytać, bo to od samego początku mnie już dręczy.
- Więc go spytasz — podsumowała.
Spojrzałam na nią i przytuliłam się do jej ramienia.
- Ładne kwiaty, prawda? — zapytałam cicho.
- Przepiękne — przyznała i pogładziła mnie po włosach.
Lepszej przyjaciółki dostać nie mogłam.
![]() |
Kelly |
***
_________________
Znów rozdział na tygodniu, ale tak wyszło, chciałam go wstawić od razu po napisaniu.
Wiem, że rozdziały nie są często, ale robię co mogę, też chciałabym wstawiać je wcześnie, ale się nie udaje. Wcześniej pisałam, że mam na głowie szkołę, bo kończę gimnazjum i jest trochę obowiązków. W tym momencie tak już nie jest, ale mam duże problemy z prawą ręką, czasem z obiema i przez to nie daję rady pisać, bo niezwykle bardzo mnie boli. Na bieżąco coś piszę, gdyby nie ta ręka, rozdziały pojawiały by się zdecydowanie wcześniej. Mam nadzieję, że mnie rozmiecie i tak czy inaczej, zostaniecie ze mną. Ta ręka, to naprawdę nie jest przyjemna rzecz, jaka mnie spotyka i obawiam się, że będzie tak jeszcze przez kilka, kilkanaście tygodni, bo jest bardzo, bardzo przemęczona.
To tyle. Myślę, że za tydzień wstawię kolejny. Komentarze są moją motywacją do tego, wasze opinie są dla mnie ważne.
/Perriele rebel
Już nadrobiłam i jestem! :D
OdpowiedzUsuńNo nasza główna bohaterka ma urodzinki! Wszystkiego najlepszego, Miller!
Mam wrażenie, że to nie koniec sekretów Jake'a, więc zobaczymy, jak się to potoczy. Mimo to bardzo polubiłam tego chłopaka. Zresztą małą Maddie również. Cała ta trójka nie miała łatwego życia i zasługują na o wiele lepsze standardy.
Czyżby może z tej imprezy odwiózł ją do domu Tomlinson? Tak coś przeczuwam, ale może mnie inaczej zaskoczysz. Jednak byłoby to urocze, gdyby okazało się, że się nią zaopiekował. A to, że przysłał jej kwiaty i czekoladki to po prostu awww <3
Ciekawa jestem, kim dokładnie była ta Natalie... (Jeżeli pomyliłam lub źle napisałam imię to przepraszam, bo była ona w poprzednim rozdziale, który przeczytałam już wcześniej.)
Oczywiście, że chciałabym rozdziały częściej, ale rozumiem. Nic się nie martw, kochana. Będę zawsze z niecierpliwością czekała na następny rozdział.
To życzę zdrówka i dużo weny. ;*
Dziękuję za miłe słowa, z ręką już o wiele lepiej, a co do komentarza to WOW, dzięki za tą opinię, czytałam ją cały czas z wielkim uśmiechem 😄 Wiele dla mnie znaczą te komentarze, to właśnie dzięki nim rzucam wszystkie zajęcia w kąt i piszę rozdziały 😅
UsuńWreszcie znalazlam czas zeby napisac komentarz, bo przeczytalam juz dawno :D
OdpowiedzUsuńRozdzial super, ciekawe co ten mlody ukrywa przed nia, ze tak krecil w sprawie pracy w sklepie.
I ciekawe co ten Zayn tak na prawde chcial i te kwiatki.
Czekam z niecierpliwoscia na next, duzo weny zycze i do napisania ;*
Zayn? Chyba chodziło ci o Louisa 😂
UsuńCo do Jake'a, jego wątek jeszcze się pojawi,a rozdział prawdopodobnie będziew tym tygodniu 😊
Ajc, ale blad xD
UsuńWybacz to wszystko przez to, ze nie moglam od razu skomentowac, a rownolegle czytam ff kolezanki z kom wyzej gdzie teraz bardzo duzo jest Zayna 😅
Ale pomimo mojego bledu, to nadal jestem ciekawa co ten LOUIS (😂) ma w glowie :* I wlasnie widze kolejny rozdzial, wiec pedze czytac, wiec do napisania pod nastepnym rozdzialem 😁😘