22 czerwca 2018

ROZDZIAŁ 7. 'DAJMY PONIEŚĆ SIĘ NA CHWILĘ; ZERO DO STRACENIA'

*Louis*

- Nie, raczej nie będzie mnie dziś w firmie. Mam trochę spraw do załatwienia, ale w domu — wyjaśniłem blondynce, przyciskając telefon ramieniem do ucha.
   Przerzucam po komodzie wszystkie papiery, które ostatecznie lądują na podłodze. Gdzie jest ta cholerna faktura za czerwiec? Musi tu być, nie mogła wyparować. Przecież to nie woda!
- W takim razie, kto reprezentuje firmę? Nie ma ani ciebie, ani twojego zastępcy. Gdzie on jest? — powiedziała do mnie z pretensjami.
- Cindy, nie wiem, gdzie jest Harry. Był w domu, ale wyszedł ze 2 godziny temu. Myślałem, że poszedł do pracy. — Zacząłem zbierać z podłogi kartki, każdą po kolei jeszcze raz sprawdzając.
- To co ja mam teraz zrobić? Wśród pracowników oficjalnie krąży informacja, że dziś nie ma szefostwa.
- To szybcy są — mruknąłem pod nosem. — A są na dziś ustalone jakieś spotkania? — zapytałem, biorąc do ręki telefon, który już mi wypadał spod ucha.
- Dziś nie, ale jutro — odpowiedziała trochę spokojniej.
- No, no to co ty się dzisiaj martwisz? Jeśli rzeczywiście część pracowników sobie odpuściła na czas, gdy nas nie ma, to powiedz, że mają się nie obijać, bo ja potem ich z tego rozliczę.
- Spróbuję — westchnęła.
- To jak coś to dzwoń, jestem pod telefonem.
- Jasne, ale wiesz co? — zapytała, a ja w odpowiedzi mruknąłem. — Weź może skontaktuj się z Harrym, co?
- Po co? Nie jestem jego ojcem ani opiekunką. Chyba umie sam o siebie zadbać, nie sądzisz?
   Wstałem z podłogi ze stertą kartek i włożyłem je do szuflady komody, gdy upewniłem się, że to nie jest coś, czego aktualnie poszukuję. Wciąż połowa dokumentów leżała jeszcze pod moimi stopami. Za dużo tego mam, ale nie mogę tego niestety wyrzucić, bo miałbym jeszcze większy problem niż mam teraz.
- Nie o to chodzi. Zawsze, gdy ma go nie być, wcześniej dzwoni. A skoro powiedziałeś, że wyszedł 2 godziny temu, a jego wciąż tu nie ma to chyba coś jest nie halo — wytłumaczyła, a ja zmarszczyłem czoło. — Louis, sprawdzisz co z nim?
- W takiej sytuacji spróbuję się z nim skontaktować. Nic nie obiecuję, że mi się uda. Cindy?
- No?
- Boisz się o niego? — zapytałem, podchwytliwie uśmiechając się sam do siebie. Powinienem zostać swatką.
- Ale co to za pytanie? — wykrztusiła z siebie po kilku sekundach. I tu ją mam. Oj, Cindy, Cindy. Masz prawi się zakochać w takim idiocie jakim jest Styles.
- Normalne — odpowiedziałem krótko. — No dobra, nieważne. Zadzwonię do niego, bo to rzeczywiście trochę jest podejrzane.
- Dzięki.
- Muszę kończyć, bo muszę coś zrobić. —Znowu przykucnąłem i wziąłem się za kolejne kartki.
- W takim razie nie przeszkadzam ci. Do ju...
- Albo czekaj — przerwałem jej. — Możesz coś dla mnie zrobić?
- Co właściwie?
- Pójdziesz do mojego biura i sprawdzisz czy nie ma gdzieś w nim faktury z linii produkcyjnej z czerwca? Jest mi potrzebna, a nie wiem czy nie zostawiłem jej w firmie.
- Zaraz tam pójdę. Oddzwonię, jeśli coś znajdę.
- Dzięki, jesteś moim wybawieniem.
- I czym jeszcze? Na razie, Louis.
- Do jutra, Cindy — westchnąłem, rozłączając się.
   Rzuciłem telefon na łóżko i zająłem się następnymi papierami.

*Cassandra*

   Poprowadzona według informacji, które na dole podali mi Niall i Liam, kieruję się schodami na górę. Porządnie mi odpieprzyło, że z własnej woli tu przyjechałam, ale raczej już się nie zawrócę. Nie mogę albo nie chcę. A prawda jest taka, że muszę wyjaśnić kilka rzeczy z Tomlinsonem, bo chyba mnie rozerwie coś od środka.
   Zanim dotarłam na szczyt schodów, jeszcze 5 razy biłam się z myślami, co ja właściwie tu robię. Naprawdę chyba mi się nudzi, skoro trafiłam tu.
   Znalazłam się na górze. Spojrzałam w lewo i w prawo, i jedyne co zobaczyłam to ogromnie długi korytarz, kremowe kolory ścian i ciemne panele. Jak to mówił Liam? Część zamieszkiwana przez szatyna — w lewo. Zgodnie z tym, co zapamiętałam, skręciłam w tym kierunku i powoli kierowałam się do ostatnich drzwi. Powiedział mi, że jest w swojej sypialni, właśnie tam. Osobiście, również z ostatnich zdarzeń pamiętałam, że to akurat tamten pokój. Mogłam właściwie więc nie pytać, ale chyba wolałam się po prostu upewnić. Nawet nie wiedziałam, że jest w domu. O ironio!
   Znalazłam się na końcu holu, drzwi do jego sypialni były otworzone. Z tamtego miejsca widziałam jak klęczy na podłodze nad dużą ilością kartek. Każdą z nich oglądał, a mnie raczej nie dostrzegał.      Zrobiłam krok w przód i zapukałam w ciemne, niemal czarne drewno. Słysząc, że nie jest już sam w pomieszczeniu, podniósł głowę i spojrzał na mnie, otwierając ze zdziwienia usta. Jestem aż tak nieprzewidywalna?
- Eee... cześć — odezwałam się pierwsza.
- Hej, wejdź. — Pokręcił zszokowany głową. Zrobiłam kolejne kilka kroków ku niemu i stanęłam obok. — Możesz poczekać chwilę? Muszę coś znaleźć i uprzątnąć ten syf. — Wskazał na sterty, pewnie, dokumentów. — Po prostu... poczekaj, okej?
- Jasne — odpowiedziałam krótko.
   Wrócił do porządkowania kartek, a ja korzystając z chwili, rozejrzałam się po pokoju. Kiedy ostatni raz tu byłam, nie miałam zbyt dużej szansy na zobaczenie wystroju. A ja, jako, że się w tym specjalizuję, dość bardzo zwracam uwagę na te rzeczy.
   Na pierwszy rzut oka, jak i na kolejne, było tu dość ładnie, jak na sypialnię mężczyzny. Trzy ściany były srebrne, a ta przy której stało duże, dwuosobowe łóżko, była czarna. Obok łoża stały dwie szafki nocne po jednej po każdej stronie, na nich lampki, a na ciemnej podłodze leżał nieduży, czarny, puchaty dywan. Na wprost od drzwi wejściowych znajdowało się duże okno z czarną roletą, a przy nim szary fotel. Naprzeciw łóżka stała brązowa, dopasowana do koloru paneli, komoda, przed którą klęczał Tomlinson. Mebel stał między drzwiami. Jedne, z niedużą szybą, z pewnością prowadziły do łazienki. Pamiętam, bo gdy brałam w niej prysznic ta szyba tam była. Drugie drzwi nie były raczej normalne. Pokryte były szkłem i równie dobrze zastępować mogły duże lustro. Z tego względu, że były przesuwane i w tym momencie były do połowy otwarte, doskonale widziałam, że za nimi znajduje się garderoba. Niezły jest, ja nawet tego nie mam, tylko dużą szafę.
   Ogólnie, pomieszczenie było średniej wielkości, jak to sypialnia. Jednak bardzo spodobał mi się wygląd tego pokoju. Jestem pewna, że nie urządził tego domu sam, ktoś musiał mu przy tym pomagać. Chyba, że ma aż tak świetny gust. Wtedy to wszystko dobrze wyjaśnia. Dominowały tu ciemne kolory, tak, ale to ogromne okno wpuszczało dużo światła, rozjaśniając wszystko.
- Więc… co tu robisz? — zapytał po chwili, wstając z podłogi. Dużą kupkę kartek wsadził do otwartej szuflady w komodzie i potem spojrzał na mnie. Oparł się tyłem o mebel i założył na piersi ręce.
- Mam coś dla ciebie, Tomlinson — powiedziałam w końcu, odsuwając swoją torebkę.
- Poważnie? — Uniósł jedną brew do góry. — Nie wiem w co pogrywasz, ale nie mam urodzin, nie żeniłem się, niczego nie świętuję.
- Tak, bo oczywiście przyszłabym do ciebie z prezentem — powiedziałam z sarkazmem i spojrzałam na niego w charakterystyczny sposób.
- A szkoda — podsumował. — No, to po co przyszłaś?
- Chciałam ci coś oddać. — Westchnęłam, wyjmując z torebki szary materiał, złożony w kostkę. — Twoja koszulka — powiedziałam, podając mu ubranie do ręki. Odebrał je ode mnie i zmarszczył czoło.
- Serio? To było jakieś... — przerwał, spoglądając przed siebie, wyraźnie coś sobie przypominając — ponad 2 tygodnie temu. Nawet ja zdążyłem już o tym zapomnieć.
- Nieważne, po prostu chciałam ci ją oddać i podziękować za jej pożyczenie. Nie osądzaj mnie po tym, że oddałam ją dopiero dziś. Gdyby nie nadmiar pracy i lepsza pamięć, z pewnością wcześniej trafiłaby w twoje ręce. Ale jest jak jest i powinieneś się cieszyć, że w ogóle ci ją oddałam — wygłosiłam na jednym tchu, a on zaczął się śmiać. — Co? Z czego się śmiejesz, Tomlinson?
- Z ciebie — odpowiedział krótko.
- Bo? — spytałam, nie bardzo rozumiejąc jego odpowiedź.
- Nie musiałaś mi jej w ogóle oddawać. To tylko t-shirt, mam dużo takich. Ale doceniam to, że pofatygowałaś się do mnie taki kawał drogi.
- I mówisz mi to dopiero teraz? — spytałam, szeroko otwierając oczy.
   Zdezorientowana usiadłam na łóżko przed nim, przecierając twarz dłońmi.
- Kiedy miałem ci to powiedzieć? Wspominałem ci o tym, że sam o tym zapomniałem, więc nie miej do mnie pretensji — odparł, a ja popatrzyłam na niego spod przymrużonych oczu. — Co się tak na mnie patrzysz? — Odłożył bluzkę na komodę za sobą i nie spuszczał ze mnie wzroku.
- Zabiję cię kiedyś — stwierdziłam. — Obiecuję ci to.
- No, to fajne masz o mnie zdanie — zadeklarował. — Jak to poparzenie? — zapytał po chwili, a ja westchnęłam i spojrzałam w podłogę.
   Jak dobrze, że mam mały dekolt i nie może tego zobaczyć. No, ale w sumie jest w miarę dobrze.
- Mogło być lepiej — wymamrotałam ostatecznie i z powrotem uniosłam wzrok.
- Byłaś z tym u lekarza? — zapytał.
- Nie.
- Jesteś mocno popieprzona. — Pokręcił głową. — Gdybym wiedział, że nie pójdziesz do specjalisty, zawołałbym Liama, żeby to obejrzał.
- I kogo jeszcze? Może żeby cały twój dom zobaczył mnie na wpół gołą, co? — wyskoczyłam do niego z pretensjami.
- Chyba nie znasz znaczenia słowa 'lekarz'.
- Może nie znam i co? Przeszkadza ci to?
- Czy ja coś takiego powiedziałem? — również się uniósł, wskazując palcem na siebie. — Skoro ty wiesz lepiej od wszystkich, to ja nie wiem, jakim sposobem ty zarządzasz tą firmą.
- Tak? Bo ja też ostatnio zastanawiam się, jak to robię. — Skrzyżowałam ramiona i przybrałam najbardziej sztuczny uśmiech, jaki istniał. Już miał coś odpowiedzieć, ale przerwał mu jego dzwoniący telefon, który leżał na łóżku obok mnie. — Lepiej jak już pójdę . — Wstałam, gdy sięgnął po telefon.
- Nigdzie nie idziesz. To zajmie mi tylko chwilę — odpowiedział, odbierając.
   Pokonana, opadłam z powrotem na łóżko. I dlatego nie wiem, po co tu przychodziłam. Jestem zmuszona do siedzenia w tym miejscu i teoretycznie nie mogę wyjść.
- Tak, Cindy? — usłyszałam obok siebie i przewróciłam oczami. Oczywiście. Jego 'sekretarka'. Jego 'najlepsza przyjaciółka'. — Poważnie to znalazłaś? Gdzie była?
   No, właśnie widzę jak dbasz o porządek, Tomlinson. Chociaż muszę przyznać, że jak na dom, gdzie mieszkają sami faceci, jest tu niezwykle czysto jak na ten fakt.
- Okej, to połóż mi to gdzieś na wierzchu. Normalnie uratowałaś mi dupę. Wielkie dzięki.
   Bla, bla, bla. Rzeczywiście z niego wielki przedsiębiorca jak gubi coś ważnego. Dobra, ja jednak nie jestem lepsza.
- Okej, to widzimy się jutro. Jeszcze raz: dzięki. To na razie, Cindy. — Zakończył rozmowę, spojrzał na mnie i schował telefon do kieszeni jeansów. Położyłam dłonie na łóżko, po obu stronach mojego ciała i popatrzyłam na niego ze zwycięskim uśmiechem. — O co ci teraz chodzi? — zapytał.
- Mnie? O nic. — Wzruszyłam ramionami. — To nie do mnie dzwoniła pani sekretarka. — Dałam wyraźny nacisk na ostatnie słowa.
- To przyjaciółka. — Spojrzał na mnie poirytowany.
- Taa... Przyznaj, że już nie raz ją przeleciałeś.
- Przepraszam cię bardzo, ale po co niby miałbym tłumaczyć ci się z mojego życia? — Parsknął śmiechem.
- Nie wiem. Możesz mi to wyjaśnić, jeśli chcesz — zaproponowałam.
- I co jeszcze? Może to ciebie mam przelecieć, co?
- Ej, ej, ej. — Machnęłam rękami. — Chyba ta rozmowa zaszła już za daleko.
- Zdecydowanie tak — przyznał. — To co z twoją skórą?
- Zręczny powrót do poprzedniego tematu — mruknęłam. — Nic. Była przez kilka pierwszych dni czerwona, ale jest już lepiej. Schładzałam to, tak jak poleciłeś i szybciej się goiło.
- Czyli to po części moja zasługa. — Przyznał dumny. — Nie dziękujesz mi czy coś?
- Tak, dzięki — wymamrotałam.
- Ej, a tak właściwie, to co ty u mnie robisz? Nie przyszłabyś sama, gdybyś nie miała jakiejś sprawy.
- No przyszłam oddać ci bluzkę.
- Cassandra — wycedził przez zęby. — Czego ode mnie chcesz?
- Ugh, dobra! Przyszłam, bo... nie bardzo rozumiem jak... To znaczy, była ta impreza u ciebie w piątek i... O Boże, po prostu byłam tu i nagle zjawiłam się w domu i...
- Nie wiesz jak trafiłaś do domu — odpowiedział za mnie.
- Tak. Skąd wiesz?
- Magia. 
- Ale... — zaczęłam mówić, ale przerwałam. — Słuchaj. Słuchaj uważnie.
- Cały czas cię słucham.
- I prawidłowo. Byłam u ciebie, rano zjawiłam się w domu w swoim łóżku, a samochód był na parkingu. Film urwał mi się, gdy wpadłam na ciebie i Liama, jak się kłóciliście.
- Nie kłóciliśmy się. — Spiął się nagle. — Musiałaś coś opacznie zrozumieć.
- Albo najwyraźniej zapamiętałam to na swój sposób. — Uniosłam jedną brew. — Nieważne. Pamiętam tylko, że gadaliście, ale o czym to nie wiem. Po prostu chcę się dowiedzieć czy nie wiesz, jak trafiłam do domu. Wiesz coś czy raczej...
- To ja cię odwiozłem — przerwał mi.
- Co?! — Otworzyłam szeroko oczy. Zerwałam się z miejsca i chwyciłam go za bluzkę, szarpiąc. — Ty dupku! Myślałam, że jechałam po pijaku i kogoś potrąciłam! Mogłeś powiedzieć mi o tym wcześniej!
- Uspokój się, Miller! — Złapał mnie za nadgarstki, przez co nie mogłam nim już szarpać. — Zostaw mnie, okej? Nie jechałaś po pijaku i nikogo nie potrąciłaś. Zawiozłem cię bezpiecznie do domu. Mówiłaś, że to twój budynek, więc zapytałem i twój portier powiedział, gdzie stawiasz samochód, a potem dałaś mi kluczyki do swojego apartamentu. Więc, żebyś nie szlajała się po pijaku, położyłem cię do łóżka.
- Skąd znałeś adres? — wycedziłam przez zęby.
- Podałaś mi go, kiedy zataczałaś się do samochodu całkowicie zlana w trupa. To oczywiste, że nic nie pamiętasz po takiej ilości alkoholu. Powinnaś się cieszyć, że cię odwiozłem a potem tłukłem się tu taksówką.
- To dlaczego wcześniej mi tego nie powiedziałeś? — znów zapytałam.
- Bo nie pytałaś. Więc po co miałem wyskakiwać z tematem?
- Nie wiesz jak się przeraziłam, gdy nie wiedziałam jak trafiłam do domu.
- Wszyscy żyją, więc możesz puścić już moją koszulkę — powiedział, wciąż trzymając moje ręce zaciśnięte na jego bluzce.
   Wyrwałam się z jego uścisku, cofnęłam o krok i odetchnęłam.
- Zaraz... Mieszkanie było zamknięte, gdy wstałam, jak... Cholera, masz moje zapasowe klucze! — znów na niego naskoczyłam.
- A niby jak inaczej miałem zamknąć mieszkanie?
- Oddawaj — wysyczałam. — Oddawaj, do cholery, moje klucze!
- Masz! — krzyknął, szybko otwierając szufladę komody i rzucając metalem na łóżko. — I przestać w końcu się drzeć, bo mam cię dość!
- Chciałeś mnie okraść? — zapytałam, łapiąc w dłonie klucze.
- Tak, okraść, sprzedać w kasynie i mieć z tego jeszcze więcej pieniędzy! Po co? Powiedz mi, po co, skoro mam miliony.
- Myślałam, że miliardy — wcięłam się mu w zdanie, co nie uszło jego uwadze. Już miał coś odpowiedzieć, ale tylko westchnął.
- Nieważne, ile mam pieniędzy. Nie o tym rozmawiamy.
- Już nie rozmawiamy, skończyliśmy ten temat.
- Tak? A jednak wciąż coś do mnie gadasz.
- Bo ty... — Zacisnęłam dłonie w pięści. — Chwilunia. To już wiem jakim cudem dostałam od ciebie wczoraj kwiaty. Znałeś mój adres, więc...
- Spostrzegawcza jesteś, powiem ci. Chyba to było logiczne, nie?
- Uh... Naprawdę masz odpowiedź na wszystko, co mówię.
- No widzisz? Wygrywam. — Uśmiechnął się. Ten jego uśmiech zaczyna działać mi na nerwy.
- Minuta, a skąd wiedziałeś, że miałam wczoraj urodziny?
- Spotkaliśmy się wczoraj na mieście, prawda?
- No... ale szybko sobie poszedłeś. Właściwie od razu.
- No, nieważne jak szybko poszedłem. Jak poszłaś gadać przez telefon, twoja siostra wygadała się, że masz urodziny, więc stwierdziłem, że coś ci dam.
- Nie musiałeś tego robić.
- Podobały się kwiaty? — zapytał.
- Oczywiście, że tak. Kocham kwiaty. Czekoladki w sumie też.
- Czyli trafiłem.
- No, jakimś cudem trafiłeś. Dzięki.
- Tylko tyle powiesz? Dzięki? — Uniósł brew, a ja przewróciłam oczami i głęboko odetchnęłam. Panie Boże, daj mi siły do tego kretyna.
- Dziękuję, wspaniały Louisie Tomlinsonie. Wystarczy?
- Może być. Nie wiedziałem, że jestem wspaniały.
- To tak jak ja — mruknęłam. Odwróciłam głowę i zobaczyłam obok jego łóżka czarny kask. — Masz motor? — zapytałam, wskazując na nakrycie głowy.
   Spojrzał w tamtą stronę i podszedł do ściany, a potem wziął kask w dłonie.
- No, mam. Chcesz się przejechać? — zapytał chytrze.
- Że co? Nie, nie. Raczej nie — spanikowałam.
- Przestań. Nigdy nie jeździłaś?
- No, ja... kilka lat temu może... dobra, nie jeździłam — skapitulowałam.
- Nigdy?
- Nie — przyznałam.
- To jedziesz ze mną. — Złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę wyjścia.
- Nie, nie, nie. Nie zmusisz mnie. — Opierałam się, przez co się zatrzymał.
- Czyżby? Powiedz, co niby miałaś dziś robić?
- A więc...
- Nie zmyślisz nic. Wiem, że gdybyś pracowała, nie przyszłabyś tu. — Popatrzył na mnie z ironią. Kurcze, zna mnie lepiej niż ja siebie.
- Dobra, tak. Moja przyjaciółka wyjechała, nie mam co robić, więc przyszłam. Ale tylko na chwilę, żeby wyjaśnić kilka rzeczy.
- No jasne — powiedział z sarkazmem. — Chodź!
- Nie! Nie jestem... dobrze ubrana — powiedziałam na szybko.
   Obejrzał mnie z góry z dół i uniósł brwi.
- Popieprzyło cię? Masz długie, jeansowe spodnie, normalną bluzkę i tenisówki. Wystarczy, że dam ci jakąś kurtkę.
- Wolałabym nie.
- Idziemy, Miller. — Pociągnął mnie za rękę.
- Nie, nie zmusisz mnie. Nie, nie.
- Boisz się? — zapytał chytrze.
- Ja? — wskazałam na siebie i nerwowo się zaśmiałam. — Ta, chciałbyś — prychnęłam. — No dobra, boję się, więc nigdzie mnie nie zabierzesz — powiedziałam to tylko dlatego, że mam nadzieję, że jednak tego nie zrobi.
- Yhm. — Popatrzył na mnie. — Trzeba przezwyciężyć ten strach.
- Nie, nie zrobisz tego. Nie, błagam cię, Tomlinson — wyjęczałam, gdy wyciągnął mnie już na korytarz.
- Ufasz mi? — zapytał nagle, a ja popatrzyłam na niego jak na idiotę.
- No nie bardzo...
- No, to pora, żebyś zaufała.
- Co mam zrobić, żebyś przestał? — jęknęłam.
- Co mam przestać?
- Ugh... Ciągnąć mnie na ten motor.
- Oboje wiemy, że raczej nie przestanę, prawda?
- Powiem ci tylko tyle, że jesteś idiotą — wycedziłam.
- Więc jak? Kochasz adrenalinę, będzie fajnie.
- Ale jak spadnę z tego motoru i umrę, to cię zabiję — warknęłam, wyrywając mu z rąk kask i idąc wzdłuż korytarza.
- Em... Jak chcesz mnie wtedy zabić, jak nie będziesz już żyć?
- Idziesz? — zapytałam poirytowana, zatrzymując się.
   Uśmiechnął się złośliwie i zaczął za mną iść. Zbiegłam po schodach i od razu zderzyłam się z czyimś ciałem.
- Sorry — powiedziałam pospiesznie.
   Podniosłam głowę i zobaczyłam niższą od siebie o kilka centymetrów blondynkę w kucyku. Miała na sobie sportowe ciuchy i torbę na ramieniu, a za nią stał Niall. Kurwa, kim ona jest?
- Nic się nie stało — powiedziała z uśmiechem.
- O, cześć, Chloe — usłyszałam za plecami głos Tomlinsona.
- Cześć, Louis — odpowiedziała.
- Idziemy? — Popatrzył na mnie i kiwnął w prawą stronę głową
- Jasne... — wymamrotałam, wymijając blondynkę.
- Zapomniałbym. Niall — zawrócił się do blondyna, odwracając się do niego ponownie, więc się zatrzymałam. — Widziałeś dziś Harry'ego?
- No, widziałem — odparł blondyn.
- Kiedy?
- Ze 2 godziny temu, a co?
- Nie wiesz, gdzie poszedł?
- Aaa, to ty nie słyszałeś? — Na jego twarzy pojawił się dziwny uśmiech.
- O czym?
- Pojechał zarezerwować kolację i hotel, i coś jeszcze kupić — wyjaśnił.
- Po cholerę?
- Boże, domyśl się. Cindy...
- Żartujesz? — Louis szeroko otworzył oczy.
- Nope.
- Co ty mówisz? To dlatego nie pojechał do firmy, już czaję. Dobra, dzięki.
- No... jak Styles się zakochał... — zaczął mówić, idąc z blondynką w drugą stronę — to bądź przygotowany na niespodzianki w pracy.
- Już się właśnie boję. — Pokiwał głową.
   Zobaczyłam jak dwójka znika za ścianą i odwróciłam głowę do szatyna.
- Kto to był? — zapytałam.
- Kto, Niall? — Zaśmiał się, a ja trzepnęłam go w ramię.
- Ona. Przecież znam Nialla.
- To była Chloe — odparł.
- Kurwa, to dużo mi powiedziałeś. Słyszałam jak ma na imię. To jego dziewczyna? — zapytałam, a on wybuchł śmiechem.
- Pff... Chloe? Dobre sobie. To jego klientka. Chociaż... kto go tam wie?
- Czekaj, jak klientka? On...
- Nie, nie jest gwałcicielem ani nic z tych rzeczy. — Westchnął. — Chyba jesteś mocno stuknięta — przyznał.
- To nie ja zmuszam kogoś do jazdy na motorze! — wybuchłam, a on wzruszył ramionami.
- Jest prywatnym trenerem, tak? Trenerem sportowym, to jego praca. Widocznie ma teraz z Chloe trening u mnie w domu.
- Myślisz, że mógłby trochę mnie potrenować? — zagadnęłam po chwili, a on spojrzał na mnie i dokładnie obejrzał.
- Raczej tego nie potrzebujesz — stwierdził.
- Yhm, bardzo śmieszne. — Zrobiłam skwaszoną minę. — Idziemy?
- O, czyli jednak chcesz! — rozweselił się.
- Ugh, skoro muszę. — Głęboko odetchnęłam. — W którą stronę?
- Do końca korytarza i za kuchnią jest przejście do garażu — poinstruował mnie. Pokiwałam głową, dając znak, że rozumiem.
   Szłam w podanym kierunku, a on zaraz za mną. Minęłam kuchnię, w której wciąż był Liam i poszłam dalej. Natomiast Louis zatrzymał się w tamtym miejscu.
- Liam, jadę na motor. Zamkniesz garaż?
- Spoko — usłyszałam głos z kuchni.
   Minęła chwila i Louis zaraz do mnie dołączył. Przeszłam kilka kroków i zatrzymałam się przed drzwiami.
- Tu? — zapytałam, wskazując palcem, a on przytaknął. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Stanęłam wryta, gdy zobaczyłam ogromny garaż, który mieścił strasznie dużo samochodów. 15? Jak? — T-to wszystkie twoje?
- Tylko trzy. — Wzruszył ramionami i wziął z haczyka na ścianie zestaw kluczy. — I motor, oczywiście — dodał.
   Wcisnął coś pilotem i otworzyły się bramy garażowe, wcisnął coś innym pilotem i w dali otworzyła się brama wjazdowa. Ominął mnie i szedł na na koniec garażu, więc ruszyłam za nim. Gdy dotarliśmy na sam koniec, zobaczyłam maszynę śmierci. Mogłam spisać testament.
- Zaraz coś dla ciebie znajdę — powiedział i rozejrzał się dookoła. Podszedł do metalowej półki, wziął z niej drugi kask i coś czarnego, a potem wrócił do mnie. — Masz kurtkę. — Podał mi ubranie do rąk, a ja odstawiłam swój kask na siedzenie motoru.
   Dokładnie obejrzałam skórzaną kurtkę i stwierdziłam, że była to damska kurtka.
- To twojej laski? — zapytałam.
- Co? — Zmarszczył czoło.
- Kurtka.
- Nie mam dziewczyny — westchnął.
- Ah tak? To skąd masz damskie ubrania?
- Nie interesuj się, dobra? — powiedział trochę poddenerwowany.
    Postanowiłam nie drążyć tematu i po prostu założyłam na siebie tą kurtkę. Kurde, pasuje idealnie. Nie mam pojęcia jak to jest możliwe. Wzięłam w rękę kask, ale jeszcze wstrzymałam się z tym, by go założyć.
- Daj torebkę, będzie wygodniej jechać — polecił, otwierając bagażnik przy motorze.
   Pokiwałam głową i podałam mu do ręki, a on ją schował. Podszedł jeszcze raz do metalowej półki i wziął z niej kurtkę dla siebie, którą po chwili założył. Wsadził na głowę kask, a ja zrobiłam dokładnie to samo, a przynajmniej próbowałam, bo nie radziłam sobie zbytnio z zapięciem.
- Pomogę ci. — Zabrał moje ręce i złapał za zatrzask.
- Nie przytnij mi brody — mruknęłam.
- To się nie ruszaj — odparł tym samym.
   Usłyszałam cichy trzask i zaraz Louis sprawdził czy rzeczywiście jest zapięte.
- Dobra, gotowe. — Wsiadł na motor, włożył kluczyki do stacyjki i spojrzał na mnie. — Jedziesz?
- Przecież wiesz, że nigdy nie jechałam czymś takim. Jak mam niby na to wsiąść? — zapytałam.
- Chodź tu przede wszystkim, okej? — westchnął i wtedy dostrzegłam, że stałam kilka metrów dalej, na uboczu. Podeszłam bliżej i czekałam na dalsze instrukcje. — Złap się za moje ramiona, postaw lewą nogę na tej podstawce i po prostu przerzuć drugą nogę, okej? — wytłumaczył mi, a ja pokiwałam głową.
   Złapałam się mocno za jego ramiona, ustawiłam nogę i przerzuciłam drugą, a potem opadłam na siedzenie za nim. Udało się, jest postęp. Może z tego nie spadnę.
- Brawo, kobieto, a teraz złap mnie w pasie, bo inaczej na stówę spadniesz. Raczej nie gryzę — dodał, zapalając silnik.
   Niechętnie wyciągnęłam ręce do przodu i oplotłam go nimi w pasie, a potem złączyłam dłonie, mocno zaciskając.
- Jesteś kryminalistką. Jakim cudem boisz się wsiąść na motor? — Parsknął śmiechem.
- Nie wiem, ty mi możesz to wytłumaczyć — prychnęłam.
- Siedzisz wygodnie? — zapytał, obracając głowę w moją stronę.
- Tak. Gdzie jedziemy?
- Przejechać się. — Wzruszył ramionami.
- Dobra, ale mam nie spaść i nie umrzeć, jasne?
- I tak nie mam prawa jazdy, więc mi go nie zabiorą.
- Że co?! — wystraszyłam się.
- Żartowałem. — Zaśmiał się.
- Zabiję cię, Tomlinson — warknęłam. — Zabiję cię.
- Chciałbym wiedzieć, że masz tyle odwagi, ale to nie prawda — odparł, a ja poczułam jak motor rusza. Wyjechaliśmy z garażu, a potem motor nabrał szybkiej prędkości. — Trzymaj się, bo będzie jeszcze szybciej! — krzyknął na głównej drodze.
   Jeszcze szybciej?! Po co ja się na to zgadzałam?!


***
*Louis*

   Jeździmy wokół Londynu już prawie godzinę z zawrotnie szybką prędkością. Szybko, bardzo szybko, a jej to najwyraźniej się podoba. Jeszcze nie spadła, a to dobry znak Tylko żebym tego przez przypadek nie wypaplał.
- L-Louis — usłyszałem za sobą cichy głos, ale nie byłem pewny czy, aby na pewno coś do mnie mówiła, czy po prostu mi się wydawało.
   Po chwili poczułem jak mocniej mnie ściska i zacząłem zwalniać.
- Co się dzieje? — zapytałem, patrząc w lusterko. Już nie rozglądała się i nie patrzyła na wszystko z wielkim zainteresowaniem. Teraz była pochylona, nie widziałem jej twarzy i już wiedziałem, że coś jest nie tak. Coś było nie w porządku. — Cassandra?
- Zatrzymaj... się... — usłyszałem jeszcze ciszej. Niemalże niesłyszalnie.
   Zacząłem zwalniać i cały czas patrząc w lusterko na to co się dzieje z dziewczyną, zjechałem na pobocze. Przejeżdżamy przez las, więc akurat nie ma dużego ruchu. Zatrzymałem się i odwróciłem o kilka stopni w jej stronę głowę.
- Co jest? — zapytałem, ale nie dostałem odpowiedzi. — Cassandra? — zaniepokoiłem się nie na żarty.
   Zszedłem z motoru i zdjąłem kask. Spojrzałem na nią, była pochylona do przodu, nie reagowała w ogóle. 
- Cholera, co się dzieje? — zapytałem ponownie.
   Położyłem swój kask na asfalcie, wyciągnąłem ręce w kierunku szatynki, a potem jak najszybciej zdjąłem z jej głowy nakrycie. Wtedy zobaczyłem, że się dusi.
- Nie... nie mogę... — tylko tyle zdołała wypowiedzieć, a ja nie do końca wiedziałem jak jej pomóc. To stało się nieoczekiwanie, lekka panika wzięła nade mną górę.
- Masz przy sobie inhalator? — zapytałem przejęty, a ona pokiwała głową.
- W...
- W torebce? — zapytałem, a ona przytaknęła. — Chodź, pomogę ci zejść. — Objąłem ją w pasie i ostrożnie zdjąłem z motoru.
   Postawiłem ją obok siebie i dla bezpieczeństwa nie puszczałem. Otworzyłem bagażnik i wyjąłem z niego jej niedużą, czarną torebkę. Odsunąłem ją i zacząłem przewracać wszystko, co w niej było. W poszukiwaniu inhalatora natrafiłem na jeszcze 20 innych rzeczy. Papierosy, zapalniczka, dwa zestawy kluczy, dokumenty, jakieś kosmetyki. Cholera wie, co ona jeszcze tu ma. Po kilku sekundach w końcu wygrzebałem nieduży przedmiot i przyłożyłem go do ust szatynki.
   Zrobiła kilka wdechów i na szczęście to wystarczyło, by przestała się dusić, ku mojej uldze.
- Przepraszam — wyszeptała po chwili.
- Za co? — Ściągnąłem brwi. — Że zaczęłaś się dusić? — zapytałem, nie rozumiejąc o czym mówi.
- Musiałeś się zatrzymać i...
- Zwariowałaś — stwierdziłem. — Jak możesz za to przepraszać? Ja naprawdę nie rozumiem twojego toku myślenia — powiedziałem zdumiony. — Lepiej powiedz, jak to możliwe, że zaczęłaś się dusić? Czy to przypadkiem nie zdarza się wieczorem i rano?
- Głównie tak — odpowiedziała cicho. — Ale jechałeś naprawdę szybko i... podobało mi się, ale zaczęłam tracić kontrolę nad oddechem i... i nie wiedziałam jak to opanować.
- Czyli to moja wina — podsumowałem.
- Nie. Nie powiedziałam tego. Po prostu...
- Rozumiem — przerwałem jej. — Jest w porządku.
- Na pewno?
- Tak. To raczej ja powinienem ciebie o to pytać. Jedziemy?
- A mógłbyś jechać trochę wolniej? — zapytała cicho.
- Będę — przytaknąłem.
   Podniosłem wzrok i zobaczyłem w dali samochód, stojący kilkanaście metrów dalej, który jechał za nami już spory kawałek. Świetnie. Po prostu tego mi brakowało!
- Tylko wstąpimy jeszcze do Zayna, okej? Mam do niego ważną sprawę — wymamrotałem w zamyśleniu.
- Jasne. Louis?
- Co? — wyrwałem się z zamyślenia i znów na nią spojrzałem.
- Dzięki, że mi pomogłeś — wyznała, a ja uśmiechnąłem się na jej słowa.
   Gdybym jej nie pomógł, raczej udusiłaby się i to byłaby po części moja wina.

***
*Cassandra*

   Zeszłam z motoru i zdjęłam z głowy kask, a potem wzięłam go w ręce. Odwróciłam się i zobaczyłam przed sobą posterunek policji. Co to, do cholery, ma wszystko znaczyć?
- Co ja ci zrobiłam, że przywiozłeś mnie na policję, Tomlinson?
- Co? — zapytał zamyślony, stając obok mnie.
- Co my robimy na policji? — zapytałam ponownie.
- Przecież mówiłem, że mam sprawę do Zayna.
- Zayn jest w więzieniu? — Szeroko otworzyłam oczy.
- Nie. — Roześmiał się. — Pracuje tu przecież.
- Czekaj, Zayn jest gliną? — zapytałam oszołomiona.
- Dziwi cię to? — zapytał, idąc w kierunku wejścia. Od razu ruszyłam za nim, niosąc w ręku kask.
- Raczej tak. Nieczęsto słyszy się o policjantach-przestępcach, którzy są w gangu.
- Lepiej nie mów tego głośno — upomniał mnie. — Jeśli ktoś to usłyszy — będzie katastrofa — syknął w moim kierunku.
- No tak, sorry — speszyłam się.
   Otworzył ogromne drzwi i weszliśmy do środka. Od razu doszło mnie ogrom dźwięków. Szumy, chaos, piski jakiś maszyn. Podeszliśmy do recepcji, gdzie siedziała policjantka, na oko — 40 lat.
- Szukamy komisarza Malika — zaczął szatyn, a kobieta w mig odpowiedziała, nawet nic nie sprawdzała.
- Jest u siebie, pokój nr 12 — odpowiedziała.
- Dziękuję. — Szatyn pokiwał głową. — Chodź — zwrócił się do mnie i skierował nas w głąb posterunku.
   Mijaliśmy wiele umundurowanych osób i przez to nie czułam się jakoś dobrze w tym miejscu. Ze względu na moją przeszłość i bliską przyszłość, chyba wolę unikać policji, tak byłoby najlepiej, ale oczywiście musiał mnie tu przywlec. Dotarliśmy pod pokój nr 12. Chciałam wejść wraz z nim, jednak on szybko mnie zatrzymał.
- Zostań, to potrwa tylko chwilę — powiedział i zostawił mnie samą na korytarzu. Idiota. W takim razie, po co z nim tu przychodziłam, skoro nie mogę wejść dalej?
   Usiadłam na pobliskim krześle, kładąc kask na kolanach. Jednak po chwili, patrząc w nudzeniu na drzwi, spostrzegłam, że Louis nie zamknął ich do końca i pozostały lekko uchylone. Wyprostowałam się i odrobinę przysunęłam do drzwi, aby móc lepiej słyszeć co się dzieje. Muszę wiedzieć co on ukrywa, skoro dalej wejść nie mogłam.
- Malik, cholera. Wiem, że nas śledził — usłyszałam głos Tomlinsona. Czy to ma zwiastować coś złego? Najwyraźniej.
- Jesteś pewny, że to on?
- Jestem pewny bardziej tego niż czy nie mam dziecka, o którym nie wiem. Jechał ciągle za nami, jak stanęliśmy — zatrzymał się kilkanaście metrów dalej. Kurwa, jeszcze wiem co widziałem!
- Mówiłeś jej, że ktoś za wami jedzie?
- Oczywiście, że nie.
- Tak czy inaczej, mamy problem. Teraz już na pewno ją widział. Wykorzysta to jakoś i...
   Przerwałam nasłuchiwanie, bo w moją stronę szło 2 policjantów. Odsunęłam się na poprzednie miejsce jak najdyskretniej, aby nie dać im znaku, że podsłuchiwałam innego komisarza. Minęli mnie, nawet na mnie nie spoglądając i gdy miałam znów przysunąć się do drzwi, one się z hukiem otworzyły.
- Idziemy. Zawiozę cię do domu. — Przede mną pojawił się wkurzony Louis. Stanęłam na równe nogi i popatrzyłam na niego jak na idiotę.
- Co? Przecież ja mam samochód pod twoim domem.
- Przywiozę ci go. Muszę wiedzieć, że dotarłaś bezpiecznie do domu. — Wyminął mnie, a ja zaczęłam za nim biec.
- Mogę wiedzieć co się dzieje?! — naskoczyłam na niego.
- Nie ma opcji. Tym sposobem wyślę cię tylko na śmierć.
   
Czy ja dobrze usłyszałam?! Na śmierć?! Po co ja się pakowałam w tą znajomość...?

***

1 komentarz:

  1. Cholerna astma... Wspolczuje wszystkim, ktorzy ja maja.
    Rozdzial jak zwykle super. Cos mi intuicja podpowiada, ze brat Cassandry bedzie pracowal w tym gangu, ktory sledzi Lou..
    Dzisiaj krociutko, bo juz jest 1 w nocy i oczka mi sie kleja.
    Takze do napisania, zycze duzo weny i zdrowka :*

    OdpowiedzUsuń