06 października 2018

ROZDZIAŁ 14. 'CZY DASZ RADĘ PRZETRWAĆ NAJTRUDNIEJSZE DNI?'


*Cassandra*

- Za tobą jest moja firma. Odwróć się i zobacz – wskazał za mnie.
Serce zabiło mi mocniej. Na serio to robi? To nie może być możliwe. Obróciłam się i zobaczyłam monumentalny, przeszklony budynek, wydawać by się mogło, że kończył się w chmurach, na którym widniało srebrne logo... nadgryzionego jabłka.
Firma Apple. O cholera...
- I jak się czujesz z tym, że już wiesz? - usłyszałam za plecami.
- Ty... ale... - Nie byłam w stanie wypowiedzieć żadnego konkretnego słowa. - Ty sobie żarty ze mnie robisz czy jak? Tu jest ukryta kamera, tak? - Zaczęłam zadawać pytania.
- Nie – odparł krótko. - Mówiłem ci, że robię to, by pokazać ci, że ci ufam. Skoro teraz jesteś w naszym gangu, należy ci się choć ta prawda. - Podszedł do mnie bliżej.
- Nie wierzę... - wydukałam, patrząc w szoku na budynek.
- W co? Że to firma Apple? - zapytał, a ja pokiwałam głową. - Tego to się nie spodziewałaś, prawda?
- Znaczy... Mówiłeś, że jest największa na świecie, ale nigdy nie podejrzewałam, że może chodzić akurat...o to wszystko – wskazałam na budowlę. - Nawet przez chwilę nie przeszło mi na myśl, że Apple może być twoje.
- Czyli... Po twoich słowach mogę wnioskować, że zrobiłem ci niezłą konkurencję. Zgadłem? - zapytał chytrze, stojąc obok.
- I to ogromną. - Przełknęłam głęboko ślinę. - Teraz zaczynam rozumieć, skąd ty masz tyle pieniędzy.
- No... tak. - Zaśmiał się. - Przynajmniej masz pewność, że nie wybudowałem tego z kradzionych pieniędzy.
- Zależy ci na tym, żebym w to wierzyła? - Uniosłam brew.
- W pewnym sensie. - Wzruszył ramionami.
- Nie wiem, jakim cudem nie domyśliłam się – powiedziałam z podziwem. - Przecież to najpotężniejsza firma na świecie.
- Wiem – przyznał.
- Wysoką masz samoocenę, Tomlinson. - Szturchnęłam go w ramię ze śmiechem, co sprawiło, że również się zaśmiał.
- Cały czas dawałem ci jedną podpowiedź: że to największa firma na świecie. Nie wiem, jakim cudem, aż do teraz tego nie odgadłaś. Przecież wystarczyło wpisać ci to w wyszukiwarkę i byś się dowiedziała.
- Jak teraz na to wszystko patrzę, to rzeczywiście nie wiem, jakim cudem sama się tego nie dowiedziałam. - Zmrużyłam oczy, ponownie spoglądając na budynek. - Podsumowując: jestem głupia.
- Ej. - Wyjął rękę z kieszeni i położył mi ją na ramię. - Nie jesteś głupia. Po prostu jesteś zabiegana i sama masz masę własnych problemów.
- No tak, zapomniałam, że z wszystkiego ci się wyżaliłam – westchnęłam. - Zawsze muszę robić z siebie ofiarę losu. Nie wiem, po jaką cholerę ci to wszystko mówiłam. - Zakryłam twarz dłońmi, wbijając paznokieć w bok głowy.
- Powiedziałaś, bo potrzebowałaś się komuś wygadać. Znam to, też bym tak postąpił. - Pogładził mnie po ramieniu, a ja pod wpływem jego dotyku odrobinę się rozluźniłam. - A teraz już się nie zamartwiaj, bo zapewne chcesz zobaczyć, jak to wszystko wygląda – zaproponował.
- I to jeszcze jak – przyznałam, patrząc na niego z szeroko otwartymi oczami.
- No to zapraszam, panno Miller. - Objął mnie ramieniem, a ja wciąż nie mogłam wyjść z podziwu, jak to wszystko ogromne i bogate jest. Przechodziłam tędy setki razy, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że to wszystko może być Tomlinosna.
   Przeszliśmy kilka kroków chodnikiem, a gdy zatrzymaliśmy się przed szklanymi drzwiami – otworzył je przede mną, a w mojej głowie zabłysła pewna myśl.
Minuta... Masz nie więcej niż 30 lat. Dokładnie mówiąc: 25, wiem to. Firma została założona... z 40 lat temu, chyba. Jak to możliwe, że teraz to wszystko jest twoje? - zapytałam, gdy przepuszczał mnie w drzwiach.
   Wciągnął głęboko powietrze, zapewne układając w głowie, jak ma to powiedzieć. Zrobiłam krok do przodu i znalazłam się we wnętrzu budynku. Od razu zdałam sobie sprawę z tego, że prawie wszystko wygląda tak, jak od zawsze wyobrażałam sobie Apple'a. Bogate wnętrze i nowoczesna technologia. Wszystko w stonowanych barwach bieli, czerni i srebra, a także odrobiny połyskującego błękitu. Ogromna przestrzeń i już na samym wstępie duża ilość ludzi.
- A to jest ciekawa historia. Jest moje, bo... - urwał, wchodząc za mną – mężczyzna, który to założył, zbudował, to znajomy, a bardziej: dobry przyjaciel moich rodziców. Uznał, że to wszystko zaczyna go przerastać, a już taki młody nie jest. Chciał przejść na wcześniejszą emeryturę i odciąć się od Apple'a, ale w taki sposób, by mieć pewność, że firma trafia w dobre ręce. Nie wiem, dlaczego i pewnie już się nie dowiem, ale od razu pomyślał o mojej rodzinie, a dokładniej ujmując: o mnie. Miałem już jakieś doświadczenie w biznesie, więc 4 lata temu Apple'a przekazał mi. Pierwsze kilka miesięcy służył mi pomocą, ale szybko pojął, że nie jest mi ona w ogóle potrzebna i zniknął z życia publicznego. - Przeszedł kilka kroków z rękami włożonymi w kieszenie, a ja szłam za nim i dalej go słuchałam. - Dopiero pod moimi skrzydłami firma na nowo odżyła, rozkwitła, że tak powiem. Otworzyliśmy filie w kolejnych Stanach Ameryki i kilku krajach Europy, a 2 lata temu, jak sama już wiesz, również tu, w Londynie.
- Czyli to dzięki tobie firma... - urwałam, szukając odpowiedniego słowa – rozsławiła się, tak?
- Głównie tak – przyznał.
- No to, to jest naprawdę duże osiągnięcie. W sumie... to ty wygrałeś życie – stwierdziłam, unosząc brwi.
- Po części mówiąc: tak – powiedział, lekko się krzywiąc, ale nie wiedziałam, dlaczego. Postanowiłam, że o to pytać już nie będę.
- Czyli to nazwisko tego mężczyzny figuruje wciąż w internecie, a nie twoje, tak?
- Tak. Jak już ci wspominałem: względy bezpieczeństwa. Przedsiębiorcy, współpracownicy, rodzina, chłopaki. Oni wiedzą. Teraz do tego grona dołączasz również ty – dodał, mówiąc cicho ostatnie zdanie. Spojrzał mi głęboko w oczy, a ja ostrożnie nabrałam powietrza w usta. Co to miało znaczyć? Czy znów widzi we mnie tą... Natalie? Jak mam to w tej chwili traktować?
- Dlaczego ja? - zapytałam szeptem.
- Mówiłem. Pokazuję, że ci ufam. A czy ty ufasz mi?
- Ja... Louis, ja... nie wiem – odpowiedziałam, przełykając ślinę, całkowicie zbita przez niego z tropu.
- Zrobię coś, że mi zaufasz. Jeszcze się o tym przekonasz – zapewnił mnie. - A tymczasem, chodźmy dalej – wskazał głąb korytarza, więc powoli skierowałam się w tamtą stronę.
   Nastało kilka chwil ciszy, w ciągu których oglądałam wszystko, dokładnie przyglądając się każdej rzeczy. Nawet drobne szczegóły zachwycały. A czego innego można było spodziewać się po takiej firmie? W przeciwieństwie do takiego imperium, mój biurowiec jest daleko w tyle.
- Jak na tą chwilę oceniasz to wszystko? - zapytał nagle, a ja na niego spojrzałam.
- W skali od 1-10? - spytałam, a on z uśmiechem przytaknął. - 15 – odparłam, a on się zaśmiał. - No co?
- Myślałem, że dasz ze sto – odpowiedział, nie kryjąc rozbawienia.
- Wow, zadaję się z narcyzem – stwierdziłam, unosząc brew.
- Ej, tylko nie narcyzem. Chyba nie znasz mnie wystarczająco dobrze. - Ruszył dalej a ja szłam tuż za nim.
- Może i tak. - Wzruszyłam ramionami.
   Zatrzymałam się przy jednej ze ścian, na której widniała jakaś ciemna tablica pamiątkowa z wygrawerowanymi złotymi napisami. Zbliżyłam się do niej, by móc przeczytać, co na niej pisze.

   'Ku pamięci zmarłej tragicznie, dnia 31 sierpnia 2016r., naszej...'

   I nie doczytałam do końca, bo zostałam szarpnięta za rękę, tak, że obróciłam się w inną stronę.
Ała – jęknęłam, wyginając się pod wpływem bólu.
- Idziemy – wysyczał Louis, a w jego oczach można było zobaczyć, że jest bardzo wkurzony. Mało tego, był wkurwiony.
- Ale... chciałam to zobaczyć. - Obróciłam głowę w tamtym kierunku, ale znów pociągnął mnie do przodu.
- Tam nie ma nic ciekawego – wycedził przez zęby.
- Nic ciekawego? To przecież jakaś tablica pamiątkowa. Chciałam zobaczyć o kogo chodzi.
- Ale ja nie chcę, byś wiedziała. Rozumiesz? - zapytał zły, nieustannie ściskając mój nadgarstek, który zaczynał już niesamowicie piec pod wpływem jego niedelikatności.
- Znowu jakieś cholerne tajemnice? Wiesz co? Mam ich serdecznie dość. Po co mnie tu przyprowadziłeś, jeśli nie chcesz bym wiedziała niektóre rzeczy? - spytałam, żądając od niego należnych wyjaśnień.
- Nie twoja pieprzona sprawa – wycedził wkurzony. - Idziemy – warknął i pociągnął mnie dalej.
   Ścisnęłam szczękę i ruszyłam za nim. Znalazł się, kurwa. Jak baba w ciąży, dosłownie. Można było się domyślić, że tak będzie wyglądać ta nasza 'przyjaźń'.


- Więc te wszystkie iPady, iPhony, Mac, to wasze? - zapytałam po 5 minutach, gdy trochę ochłonął.
- Tak, używasz większości naszej elektroniki. Dodatkowo mamy też kilka sekretnych projektów, które niedługo powinny wyjść w życie. - Wszedł do windy, w której były już dwie inne osoby, prawdopodobnie pracownicy, więc ja zrobiłam to samo, ustawiając się obok niego na przodzie niedużego pomieszczenia.
- Sekretne, czyli...
- Zapomnij – przerwał mi, wciskając przycisk przed nami, a drzwi się zasunęły. - Wiem, o co chciałaś zapytać, więc nie, nie powiem o jakie projekty chodzi – dodał z lekkim uśmiechem. Okej, uśmiecha się, nie krzyczy, na razie jest w miarę dobrze i raczej nie oberwę.
- Ale warto było przynajmniej spytać – mruknęłam.
- Pojedziemy najpierw na górę – odezwał się po chwili milczenia. - Zobaczysz niesamowity widok z ostatniego piętra Apple, a dokładniej z mojego biura. To najwyższy budynek w Londynie, więc tak w sumie, tylko nieliczni mają tą szansę. A potem zjedziemy znów na dół i jeśli zechcesz, pokażę ci linie produkcyjne. Zobaczysz jak powstają wszystkie urządzenia, z którymi masz do czynienia na co dzień – wygłosił monolog, na koniec którego drzwi znów się rozsunęły i byliśmy już prawdopodobnie na samej górze, bo gestem wskazał mi, bym wyszła poza windę.
- Rozumiem, że mam jakąś darmową wycieczkę – odezwałam się.
- Chciałabyś darmową. - Uśmiechnął się. - Co najwyżej, mogę postawić ci lody w bonusie – zaproponował.
- To skorzystam przynajmniej z tego – odpowiedziałam. - Nie mogę uwierzyć, że z własnej woli mnie tu przyprowadziłeś. Byłam pewna, że nigdy nie dowiem się gdzie pracujesz, chyba że sama to odkryję. - Podążałam obok niego, wciąż rozglądając się.
- Dalej nie wiem, dlaczego aż tak bardzo zależało ci na tym, żeby wiedzieć. Potrafisz mi to wytłumaczyć? - zapytał, a ja wzruszyłam ramionami.
- Prawda jest taka, że jestem ciekawską osobą i umiem być dość często wścibska – odparłam.
- O tak, nie zaprzeczę – zgodził się ze mną.
   Wyszliśmy zza zakrętu i w tej samej chwili dostrzegłam idącego w zamyśleniu Harry'ego. Ubrany był w podobny sposób jak Louis teraz – czarne rurki, jasna koszula i ciemna marynarka, a do tego lśniące pantofle. W zęby miał włożony długopis, a w rękach niósł podkładkę z jakimiś papierami, na które nieustannie patrzył, idąc na ślepo.
Harry tu pracuje? - zapytałam zdziwiona Tomlinsona, a on spojrzał w stronę, w którą ja poprzednio patrzyłam.
- No, a nie mówiłem ci kiedyś? - zapytał, a ja uniosłam brwi. - Uznajmy, że nie. Jest moim zastępcą. Styles! - krzyknął do loczka, a ten uniósł głowę i dopiero po chwili odwrócił się w naszym kierunku, a widząc nas – pomachał, odwzajemniłam to uśmiechem. Wyjął długopis z pomiędzy zębów i zatrzymał się, by poczekać aż do niego dołączymy.
- Hej, Harry – przywitałam się z nim, podchodząc bliżej.
- Witaj, Cass. Widzę, że Louis pokazał ci firmę. Czy to ma oznaczać, że już w 100% należysz do gangu?
- A nawet w 200% - odpowiedział za mnie Louis.
- Kobieto – zagwizdał. - Jak tak stoi sprawa, to powinnaś docenić to, że ci nawet o tym powiedział. Uwierz, ale nie każdy to wie – mówił, gdy szliśmy w nieznanym mi kierunku.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Już nie raz to słyszałam – westchnęłam.
- Podoba ci się tu? - spytał.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo – odpowiedziałam z podziwem, a on zatrzymał się przy jakiś drzwiach.
- Przeczuwaliśmy, że to powiesz. - Zaśmiał się. - Okej, ja muszę spadać do siebie, ale obok biura Louisa powinna być moja Cindy. - Złapał za klamkę. - O, Cindy! - krzyknął, a na końcu korytarza ukazały się blond włosy dziewczyny. - Na razie. - Kiwnął do nas głową i zaszył się w swoim gabinecie.
- A Harry i Cindy to... - zaczęłam szeptem.
- Nie przejmuj się nim. - Machnął ręką, idąc dalej. - Stylesowi znów coś odwala. Po prostu wdał się w kolejny romans. To u niego normalne, przyzwyczaisz się – dodał, a my pojawiliśmy się przed biurem blondynki. No tak, zapomniałam, że jest jego sekretarką. Ale tak ogólnie, to przecież mi to nie przeszkadza. Więc w czym ja widzę problem?
- O, Cassandra. - Uśmiechnęła się na mój widok, więc odwzajemniłam gest. - Jak miło cię widzieć. Chcesz może kawy?
- Emm... nie, ja chyba dziś jednak sobie odpuszczę, ale dziękuję.
- To skoro tak, to muszę cię wyciągnąć któregoś pięknego dnia na zakupy i bliżej cię poznać.
- Zdecydowanie powinnyśmy to zrobić. - Zaśmiałam się.
- Jak mogę się z tobą skontaktować? - zapytała rozpromieniona.
- Louis ma wszystkie namiary na mnie – odpowiedziałam.
- Jak tak, to szykuj się na cały dzień ze mną.
- Na pewno nie pożałuję – odparłam ze śmiechem.
- Chodź, Miller. - Poczułam ramię Louisa na swoim. - Nie chcę być niemiły, ale dziś większość ma tu dużo roboty. Nie przeszkadzajmy Cindy.
- Widzisz? Ten to zawsze musi komuś przerwać. Ale jakoś się zgadamy – powiedziała pewna pozytywizmu.
- Pewnie – zgodziłam się.
    Zostałam poprowadzona kilka kroków dalej, aż pod kolejne drzwi, które otworzył przede mną Tomlinson i delikatnie wepchnął mnie do środka. Od razu zobaczyłam ogromne okno na całą ścianę, na przeciw nas, podobnie jak w moim gabinecie. Pomieszczenie odrobinę większe w porównaniu w moim biurem. Ciemne panele, idealnie komponujące się z jasnymi ścianami. Na środku, również wykonane w ciemnych barwach duże biurko, za którym stał czarny, obrotowy fotel, a przed nim dwa białe, już stabilnie stojące siedzenia. Pod ścianą, na przeciw biurka ustawiona była biała kanapa, a pod drugą ścianą wysokie szafki z półkami, pełne segregatorów i teczek. Na biurku stał najnowocześniejszy laptop Apple, a dookoła porozwieszane były czarno-białe, średniej wielkości zdjęcia różnych zakątków świata. Całość naprawdę budziła zachwyt i mówię to, patrząc okiem projektanta, jak i okiem normalnego człowieka.
   Zrobiłam krok do przodu, by lepiej dostrzec szczegóły. Niby było to normalne biuro, a powodowało u człowieka niemałe zaskoczenie. I z pewnością powodem tego było to ogromne okno, którego nie dało się nie zauważyć.
- Czyli... to twój gabinet, tak? - zapytałam, odwracając się w jego kierunku. Nie wiem, po co pytałam, jeśli już znałam odpowiedź na to pytanie.
- Dokładnie. - Pokiwał głową, sam się rozglądając. - Zwykły gabinet. - Wzruszył ramionami, a ja wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Zwykły? Proszę cię. Przy moim, to twoje wywołuje nagły zachwyt. I prawdopodobnie powoduje to to duże okno – wskazałam szybę.
- Tak – jęknął. - To tylko dzięki oknu. A widzisz? Mówiłem ci, że to twoja szansa, by zobaczyć widok jedyny w swoim rodzaju. - Uśmiechnął się szeroko w moim kierunku. - No, chodź bliżej. - Zaśmiał się. - Nie po to przyszłaś, by stać przy drzwiach. Raczej z tamtego miejsca nie zobaczysz wszystkiego tak dobrze – zachęcał mnie, więc pokonałam przestrzeń między oknem a wejściem i za chwilę stałam wraz z nim przy szybie.
   Spojrzałam w dół i to utwierdziło mnie jeszcze bardziej w tym, co mówił Louis o widoku z wieżowca. Niesamowite doświadczenie. Nie zawsze ma się szansę, by widzieć Londyn z najwyższego miejsca w mieście. Nie podejrzewałam, że ten budynek może mieć aż tyle pięter. To po prostu nierealne. Z tej wysokości nie widać ani trochę ludzi. To uczucie, jakbyś już była w chmurach, bo widać końce wszystkich budynków wkoło.
- Ile tu jest pięter? - zapytałam zszokowana.
- 72 – odpowiedział jakby to była normalna rzecz.
- 72? - Otworzyłam szeroko oczy. - Ale po co aż tyle? Wszystkie kondygnacje należą do firmy?
- Nie. - Zaśmiał się. - Od drugiej strony jest jeszcze jedno wejście, przez które wchodzi się do części mieszkalnej. Z połowy budynku zrobiliśmy hotel – wyjaśnił. - Największy w Londynie – dodał z chytrym uśmiechem.
- Wow... - wydałam cichy okrzyk zachwytu.
- Niezły widok, nie? - Oparł się rękami o barierkę przy oknie.
- Nigdy nie myślałam, że jeszcze coś takiego zobaczę w życiu.
- Marzenie jak z bajki – odpowiedział ściszonym głosem.
- O tym, że będę w bajce też bym nigdy nie pomyślała – mruknęłam i nieoczekiwanie oboje wybuchliśmy śmiechem.
- Widzisz? Potrafię zaskoczyć ludzi.
- Czasem potrafisz – przyznałam i ponownie odwróciłam się do okna.
   Westchnęłam i oparłam czoło o chłodną szybę, zamykając przy tym oczy.
- O co chodzi? - usłyszałam tuż obok.
- Coraz częściej zastanawiam się, dlaczego to akurat moje życie jest takie popieprzone – wyszeptałam, spoglądając ponownie na szatyna.
- Pod jakim względem?
- Pod wieloma – westchnęłam.
- Chcesz się znów wygadać? Tak jak zawsze to robisz? - zapytał z... troską? Ale po co miałby się o mnie martwić?
- Nie. - Pokręciłam głową. - Za dużo rzeczy ci mówię i to też jest jeden z moich błędów. Niektóre rzeczy, problemy powinnam zachować dla siebie – wytłumaczyłam cicho.
- Okej... Ale jak zechcesz porozmawiać... to... jestem – odpowiedział spokojnie.
   Delikatnie się do niego uśmiechnęłam i oderwałam głowę od okna. Miałam ochotę się do kogoś przytulić, ale uznałam, że Tomlinson to nie jest odpowiednia osoba do tego.
   Nastało kilka minut niezręcznej ciszy, podczas której ani ja, ani on nie odzywaliśmy się do siebie słowem.
- Chcesz zobaczyć linię produkcyjną? - zapytał pierwszy po niespełna 3 minutach, patrząc na mnie ostrożnie.
- Jasne. - Uśmiechnęłam się i odwróciłam, by skierować się do wyjścia, ale w mojej torebce zaczął dzwonić telefon.
- Zaraz zejdziemy, muszę tylko wziąć kilka dokumentów. Jak już idziemy to przy okazji to zaniosę.
- Yhm... - mruknęłam, grzebiąc w torebce. Lecz nim znalazłam telefon, on przestał na sekundę dzwonić i zaraz ponownie zaczął. - Cholera – przeklęłam pod nosem. Wygrzebałam iPhone i uniosłam go do ucha, widząc na wyświetlaczu zdjęcie Jake'a. - No, co tam Jake? - zapytałam z uśmiechem.
- Cassandra... mama... - usłyszałam jego roztrzęsiony głos.
- Co się dzieje? - zapytałam przerażona i momentalnie zaschło mi w gardle.
- Ona... nie wiem, co się stało. Zabrała ją karetka – usłyszałam, a po mojej twarzy zaczęły spływać pojedyncze łzy.
- O Boże... - Zakryłam usta dłonią. - Co się stało? - wydusiłam z siebie.
- Miała zawał...
   Moje ciało zrobiło się jak z waty, telefon upadł na ziemię, prawdopodobnie rozbijając się na dobre, a ja wydałam z siebie głośny krzyk rozpaczy, bezsilnie opadając na podłogę. Zakryłam twarz, zalewając się łzami, a w mniej niż 5 sekund obok mnie zjawił się Louis, tuląc moje ciało do siebie. Wbiłam paznokcie w jego plecy, nie zważając na to, że może go to boleć. Moja twarz była mokra od łez i jestem pewna, że mój krzyk słyszano w połowie budynku.
- Zawieź mnie do szpitala – wyszlochałam, nie puszczając go. Nie mogłam mówić, całe gardło miałam ściśnięte, przez co robiło mi się niedobrze.
- Co się stało? - zapytał przy moim uchu, a ja próbowałam się uspokoić, by mu odpowiedzieć, ale... nie mogłam.
- Moja mama miała zawał – powiedziałam mało słyszalnie.
- Ale żyje? - zapytał zaniepokojony po chwili ciszy.
- Nie wiem... - odpowiedziałam, silniej płacząc. - Ma chore serce...
- Zawiozę cię, będzie dobrze. - Uniósł mnie z ziemi i zaraz za mną wybiegł z biura, a ja modliłam się tylko o to, by moja mama przeżyła...

***

    Droga do szpitala dłużyła mi się niemiłosiernie. Siedziałam jak na szpilkach, nie wiedziałam czego oczekiwać i w ogóle nie mogłam usiedzieć. Do tego stopnia, że Louis siedzący obok, za kierownicą, nie odezwał się do mnie ani słowem, aż dotarliśmy do szpitala. Było mi niedobrze, bolała mnie głowa i szumiało mi w uszach, nie zwracałam w ogóle uwagi na wiadomości lecące cicho z radia. Nic mnie nie obchodziło, nic oprócz mojej mamy.
    Nie słyszałam nic w około, siedziałam wyprostowana, patrząc tylko na drogę przed nami.
Jesteśmy – usłyszałam głos Louisa, który wyrwał mnie z chwilowego otępienia.
   Uniosłam głowę i zobaczyłam gmach szpitala przed nami. Chwyciłam do ręki torebkę i wybiegłam z samochodu, kierując się do budynku. Nie wiedziałam, że szatyn podąża za mną. Zorientowałam się dopiero, gdy byłam przy recepcji, dopiero, gdy poczułam jego wspierającą dłoń na moim ramieniu, dopiero, gdy poczułam, że nie jestem sama.
- Moja mama... została prawdopodobnie przywieziona tu karetką... przed chwilą – wysapałam w kierunku pielęgniarki siedzącej za biurkiem.
   Uniosła głowę, a ja w niecierpliwieniu oczekiwałam aż mi odpowie.
Ashley Miller – uprzedziłam jej pytanie nim zdążyła o cokolwiek zapytać.
- Miller... Miller... - szukała wzrokiem po monitorze. - A tak, 10 minut temu została przyjęta na oddział. Ale najpierw proszę pójść do jej lekarza, jest w gabinecie dwunastym – pokierowała mnie, a ja pokiwałam głową.
- Bardzo dziękuję – odeszłam od recepcji.
   Przeszłam kilka metrów, ale nie zdołałam już dalej iść na obecną chwilę. Czułam kołatanie serca, oddech znacznie mi zwolnił, a przed oczami pojawiły się pojedyncze czarne plamki. Podeszłam do ściany i oparłam się o nią ręką, a potem przyłożyłam też do niej czoło, by choć trochę wyrównać oddech i odrobinę się uspokoić. Kręciło mi się w głowie i robiło mi się słabo. Przełknęłam ślinę i ponownie poczułam dłoń Tomlinsona, ale tym razem na biodrze.
- Wszystko w porządku? - zapytał łagodnie. - Potrzebujesz inhalatora? - zadał kolejne pytanie.
   Jedno wydarzenie sprawiło, że się o mnie martwi. Nigdy nie pomyślałabym, że to właśnie on może być delikatny. Przecież to nie pasuje kompletnie do jego charakteru. Jakby miał dwie różne twarze...
- Nie – wyszeptałam. Opuściły mnie wszystkie siły. - Po prostu źle się poczułam – dodałam odrobinę głośniej.
   Poruszył swoją ręką, głaszcząc, jakby chcąc dodać mi otuchy.
- Przynieść ci wody albo...
- Nie trzeba – przerwałam mu. - Zaraz będzie mi lepiej.
- Mów, to ci pomogę.
- Dziękuję. I dziękuję, że mnie tu przywiozłeś. To wiele dla mnie znaczy – powiedziałam całkiem szczerze.
- Zostanę tu jeszcze trochę, jakbyś mnie potrzebowała, okej?
Dziękuję – powtórzyłam cicho. - Pójdę już porozmawiać z lekarzem. - Oderwałam się od ściany i chciałam przejść choć krok, ale z niewiadomego powodu mnie zatrzymał.
- Już ci lepiej? - zapytał zmartwiony.
   W jego oczach zobaczyłam wymalowaną troskę. W tej chwili był całkiem innym człowiekiem. Tak jakby ktoś go podmienił.
- Teraz tak. - Pokiwałam głową. - Dziękuję, że przy mnie jesteś.
- Będę czekał na korytarzu. - Zsunął dłoń z mojego ciała i pozwolił mi iść dalej.
   Cała się trzęsłam. Gdy wchodziłam do gabinetu lekarza, nie mogłam wymówić słowa. Nie wiem, jakim cudem ostatecznie mi się to udało.
- Proszę siadać – powiedział, wskazując krzesło przed sobą.
   Nie odpowiedziałam. Cicho podeszłam bliżej i zajęłam miejsce.
Co z moją mamą? - odezwałam się łamliwym głosem.
- Przeszła zawał. Niestety, dość ciężki. Prawdopodobnie coś musiało ją zdenerwować i to go spowodowało. Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy... - mówił nieprzerwanie.
    Mówił wiele, a ja część tego wszystkiego słyszałam jak przez mgłę. Siedziałam cicho, jakby ktoś mnie zahipnotyzował. Siedziałam, jakbym przeżywała szok pourazowy. Nie wiem dokładnie, co mówił. Nawet nie wiedziałam najważniejszej rzecz. W końcu mu przerwałam i zapytałam.
- Czy ona żyje? - zapytałam z bijącym sercem.
- Żyje – uspokoił mnie, a ja poczułam ulgę.
   Potrzebowałam usłyszeć tylko to jedno, najważniejsze słowo.

***

*Louis*

   Próbowałem ją wesprzeć. Na tyle, ile potrafiłem. Albo na tyle, ile było mnie stać w tej chwili. Ale nie wiem, czy mi to wyszło chociaż w najmniejszym stopniu. Próbowałem, naprawdę tego chciałem, ale akurat w chwili, gdy usłyszałem, co stało się jej mamie, podłamałem się z powodu własnych przeżyć, bo sobie przypomniałem. Jestem takim idiotą! To ona jest podłamana, a ja w ogóle nie powinienem. Tylko... tak bardzo przypomina mi JĄ i... i po prostu odczuwałem to wszystko 2 razy mocniej niż powinienem, razem z nią. Współczułem jej.
   Coraz bardziej zaczynam się nią interesować, coraz bardziej martwię się o nią i coraz częściej jej pomagam. Częściej boję się o nią i nie chcę, by stała jej się jakakolwiek krzywda. A to wszystko dlatego, że widzę w niej JĄ. Było tak od samego początku. A mi coraz trudniej jest kontrolować to wszystko, właśnie przez tom że nie mogę rozpoznać, z którą z nich jestem.
   Teraz Cassandra jest w sali u mamy, a ja zostałem na korytarzu z jej rodzeństwem. Wszyscy są zrozpaczeni, a nawet mi osobiście ulżyło, gdy usłyszałem, że kobieta żyje. Siedzę po jednej stronie korytarza, a Jake, wraz z Maddie na kolanach, po drugiej stronie. Dziewczynka, cała zapłakana, łka w szyję swojego brata, a z jego twarzy również było widać, że spływały pojedyncze łzy, które chciał, mimo wszystko, ukryć. A na jego miejscu, to chyba też bym się rozryczał, nie patrząc na opinie ludzi wkoło.
   Wstałem i podszedłem bliżej nich, kucając obok.
- Hej, malutka. - Uniosłem rękę i pogłaskałem po jej plecach.
   Mimo wszystkiego, co inni ludzie o mnie myślą, lubię dzieci, co więcej, nawet potrafię się nimi trochę opiekować. Ale tylko taki starszymi, na pewno nie niemowlętami. A z takimi 7-latkami jak Maddie, łatwo nawiązać jakąś rozmowę.
- Maddie – wypowiedziałem jej imię, a ona podniosła główkę i patrząc na mnie, wycierała piąstkami swoje załzawione oczka. - Pójdziemy potem z Cass na lody? Chciałbym zobaczyć ten twój piękny uśmiech. - Połaskotałem ją delikatnie po policzku, a ona krótko się zaśmiała. - To co? Pójdziemy? - ponownie zapytałem, a ona pokiwała głową. To dziecko, trzeba oderwać jej myśli od smutnych rzeczy choć na chwilę.
- A przytulisz mnie jak Nick? - spytała, a ja zmarszczyłem brwi.
- Kto? - zapytałem, nie wiedząc, o kogo chodzi.
- To były chłopak Cassandry – wyjaśnił Jake cicho, a wtedy zrozumiałem. Był dla niej bliski.
- Ale ja nie...
- Po prostu ją przytul – wytłumaczył, a ja przytaknąłem.
    Maddie zeszła z jego kolan i wpadła w moje ramiona. Poczułem tycią istotkę przy mnie i momentalnie się rozczuliłem. Od dawna nie miałem kontaktu z dziećmi. Zapomniałem jak to już jest. A zapłakane dziecko w moich ramionach, to jeszcze rzadszy widok.
- Wszystko będzie dobrze z mamusią? - zapytała piskliwym głosikiem.
- Oczywiście, że będzie. Zobaczysz, że do was wróci – odpowiedziałem, a ona mocniej ścisnęła moją szyję i nie puszczała.
   Usłyszałem charakterystyczny odgłos otwieranych drzwi i gdy uniosłem głowę, obok nas stała Cassandra.
- Cassie! - krzyknęła mała i wyrwała się z moich ramion, by po chwili znaleźć się na jej rękach.    Rodzina nazywa ją: Cassie. Zanotuj to sobie w głowie, Tommo.
   Wstałem na równe nogi i zobaczyłem, jak Cassandra całuje Maddie w czoło, mocno do siebie przytulając.
- Co z mamą? - zapytał Jake, unosząc się z krzesła.
- Lepiej. Jest osłabiona, właśnie zasnęła – odparła szatynka wymęczonym głosem. - Dzieciaki, musimy pogadać – zaczęła, a ja poczułem, że nie powinienem uczestniczyć w tej rozmowie i odsunąłem się na kilka kroków. Aczkolwiek, słyszałem wszystko. Słowo w słowo.
- O co chodzi? - odezwał się Jake, a szatynka postawiła dziewczynkę na ziemi, przed sobą.
- Pojedziecie do mnie, oboje. Na czas, gdy mama zostanie w szpitalu, przeprowadzicie się do mnie.
- Co takiego? Ale przecież wiesz, że nic by się Maddie nie stało ze mną – zaprotestował chłopak.
- Będziemy mieszkać u Cassie? - zareagowała dziewczynka, a Cassandra pogłaskała ją tylko po głowie.
- Wiem, Jake. Wiem, że świetnie byś się nią zaopiekował i myślę, że mama też to wie.
- Więc dlaczego nie możemy zostać w naszym domu? - upierał się przy swoim.
- Zrozum, Jake. Mama będzie po prostu o was spokojniejsza, gdy będzie wiedziała, że jesteście ze mną. Poza tym, sami wiecie, jak to wszystko funkcjonuje, kiedy jest w szpitalu. Wiem, że nie było takiej sytuacji już od dłuższego czasu, ale to nic nie zmienia.
- Mam już 18 lat, nie jestem dzieckiem. Mogę zostać z Maddie. A ile ty miałaś lat, gdy to stało się pierwszy raz? 17?
- Ale tylko ja byłam wtedy z wami i ja byłam najstarsza. Zawsze byliście ze mną w te dni... po prostu, proszę. Niech mama nie denerwuje się już tym, gdzie jesteście.
- Dobrze. Niech tak będzie – westchnął pokonany.
- Pożegnajcie się z mamą. Wrócimy wieczorem, kiedy się obudzi. Zadzwonię po taksówkę – powiedziała, wyjmując z torebki swój telefon. Iphone, był teraz cały pobity, po tym, jak odebrała telefon od swojego brata, a smartfon upadł na podłogę. Zdecydowanie taki był minus telefonów mojej firmy.
- Zawiozę was – wtrąciłem się do rozmowy, a oni popatrzyli na mnie. - Nie po to cały czas tu jestem, by wam nie pomóc. - Znów podszedłem bliżej nich.
   Patrzyła na mnie, jakby biła się z własnymi myślami, jak powinna postąpić, by było dobrze.
- Dziękuję – powiedziała po chwili, nabierając ogromnej ilości powietrza w płuca. Teraz to ona zrobiła kilka kroków w moją stronę.
   Staliśmy twarzą w twarz, a ona spoglądała mi prosto w oczy. Znów zobaczyłem w niej JĄ.
Sprawiłeś, że ci zaufałam - wyszeptała. - Wypełniłeś swoje zadanie – dodała cicho i zaraz znalazła się w moich ramionach.


***


* Wszystko związane w firmą Apple w tym Fanfiction, nie ma rzeczywistego odzwierciedlenia w prawdziwym życiu. Wszystko jest jedynie moim wymysłem.

1 komentarz:

  1. Uwielbiam i nienawidzę jednocześnie!!
    Żeby tylko mamuśka wróciła do zdrowia
    Boże Lou jest raz taki kochany, a za chwilę taki wredny..
    Ciekawe co z tego wyjdzie :3
    Czekam na mecz!! Buźka 😘😘

    OdpowiedzUsuń