14 marca 2020

ROZDZIAŁ 38. ‘ZDAJE SIĘ, ŻE MAMY PROBLEM’


*Louis*
      
Literki w wyświetlaczu mojego telefonu zlewają się w jedno, ale czy to się liczy w ogóle? Ważny jest fun, zabawa, ważne jest to, co tu i teraz. A Floryda dołącza właśnie do mojej niedługiej listy miejsc na świecie, w których upiłem się i to dość porządnie, by zacząć powoli lekko się zataczać. Kilka dni w tym stanie było przeznaczonych przez nas na poznanie tego miejsca, a wraz z przyjściem weekendu trzeba było uczcić jakoś to, że w ogóle się tu znaleźliśmy. A czy jest jakiś lepszy sposób niż sobotni wieczór w klubie, z toną alkoholu z moją dziewczyną? Tylko ja, ona, a wszyscy ludzie wokół mogą iść się wypchać. Najważniejsza jest chwila, która pozostanie w mojej pamięci na długo. Albo i może nie... Jest duże prawdopodobieństwo, że do jutrzejszego poranka może wylecieć mi z pamięci wszystko, co wydarzyło się po naszym wyjściu z hotelu.
Kurwa... no i po cholerę ja aż tak bardzo się upiłem? Może i rzeczywiście przesadziłem? Chociaż... nie, w dupie mam to w tym momencie. Alkohol, zabawa, muzyka dudniąca wokół...to jest to, to właśnie definiuje moje życie w stu procentach. O tych innych procentach też myślę.
- No i co? – Śmieje się Cass obok mnie. – Która godzina? – przekrzykuje muzykę, szturchając mnie przy tym, przez co drink, który miałem w dłoni wylewa mi się na spodnie. Nie obchodzi mnie to jednak i nie zwracam na to w ogóle uwagi, a jedynie mrużę oczy, próbując wyostrzyć obraz przede mną, jednak na niewiele mi się to zdaje. – Louis! – krzyczy wprost do mojego ucha rozbawiona szatynka, zarzucając ręce na moją szyję.
- Nie wiem – odpowiadam zgodnie z prawdą, także zaczynając się śmiać. Sam nawet nie wiem, z czego tak właściwie się śmieję.
- Nie oszukuj, kochasiu. – Przekręca moją głowę w swoją stronę i patrzy mi prosto w oczy.
Ledwo napotykam jej wzrok, bo wszystko jest lekko zamglone, ale dostrzegam, że jej oczy są niemal czarne i błyszczące, prawie jak u kotka.
Przejeżdża paznokciem po moim policzku i patrzy na mnie z głupim uśmieszkiem. Jej policzki są całkowicie zaróżowione, zapewne jak i moje po takiej ilości mocnych trunków. Spróbowaliśmy tu chyba niemal wszystkich drinków z listy i stwierdzam, że mają bardzo atrakcyjną ofertę w tym klubie. Za atrakcyjną.
- Taak... litery mi się zamazują, ale to ja oszukuję – bąknąłem, na co uniosła telefon z mojej dłoni i sama na niego spojrzała.
- Nie widzisz, że jest jedenasta?
- O jedenastej to my przyszliśmy. – Uniosłem jedną z brwi i szerzej otworzyłem oczy, sam zdziwiony tym, ile my tak właściwie możemy już tu być.
- Kurwa... jest źle w takim razie – mruknęła. – To która może być?
- Pytasz pijanego?
Spojrzała na mnie i zamknęła oczy, odchylając głowę do tyłu. Kolorowe światła  migające w całym klubie padały na jej twarz i ukazywały to, jak w tej chwili wstawiona jest. Ze  mną raczej inaczej nie jest.
- Dobra, trzeba iść, zanim zrobi się jasno i mój braciszek się obudzi.
- Nagle przejmujesz się nim? – Zmrużyłem jedno oko.
- Ćśś... – Przyłożyła palec wskazujący do ust. -  Jestem starszą, odpowiedzialną siostrą...
- O, to żeś teraz powiedziała – wtrąciłem.
- Spadamy. – Pociągnęła mnie za rękę, wstając. – Zanim zorientuje się, że nas nie ma – zaczkała i potknęła się o nogę stolika, zrzucając z niego prawie wszystko, co się na nim znajdowało, przez co oboje głośno się zaśmialiśmy. – A ty zapłaciłeś w ogóle?
- Ale po co? – zapytałem rozbawiony, łapiąc ją w pasie.
- Nie zapłaciłeś? – wyszeptała zaskoczona w moje ucho. – O, ty niegrzeczny. – Zaśmiała się ponownie, dźgając paznokciem w mój tors. – Lubię bawić się w takich złych ludzi z tobą, panie biznesmenku. – Oparła się na moim ramieniu, gdy lekko zataczając się szliśmy w kierunku wyjścia.
- Jakich złych ludzi? – zapytałem niewinnie. – Ja nie widzę tu...
- Hej, wy nie zapłaciliście! – krzyknął ktoś za nami, przez co odrobinę otrzeźwiałem i prędko złapałem Cassandrę za rękę.
- Spieprzamy stąd nim nas złapią! – krzyknąłem, próbując biec, ale nie wychodziło mi to za dobrze w takim stanie upojenia.
- Ochrona! Łapać ich!
- Nie znajdziecie nas, łajdaki! – krzyknęła Cass, nagle dostając energii.
Niespodziewanie przyspieszyliśmy, wypadając na dwór, co było zadziwiające, biorąc pod uwagę, że miała na sobie szpilki, a oboje byliśmy pijani, i w ogóle szokujące było to, że mam świadomość jasnego myślenia i tego, w jakim obecnie stanie się znajduję. To chyba działa tak na mnie inny kontynent.
- Biegnij, Tomlinson! Dupę zepnij i biegnij!
- Co? – Zaśmiałem się na jej słowa, gdy przebiegaliśmy obok plaży.
- Chcą wyciągnąć od nas tylko kasę, samoluby!
- Bo nie zapłaciliśmy – wspomniałem ciszej rozbawiony.
- No właśnie – przyznała i na chwilę zatrzymała się, by zdjąć ze stóp szpilki. – Skończ gadać i biegniemy! – krzyknęła i pod wpływem adrenaliny znacznie przyspieszyła.
Na zewnątrz nie było za wiele ludzi, co świadczyło o tym, że naprawdę musiało być już późno. Mijaliśmy jedynie młode osoby, które były w podobnym stanie do nas, a w tle wciąż było jeszcze słychać stłumiony głos kogoś, to ewidentnie nadal nas gonił.
Pociągnęłam szatynkę w boczną drogę, na co zapiszczała, tracąc równocześnie równowagę. Kiedy wybiegliśmy na główną drogę, natychmiast oślepiły mnie błyski świateł samochodowych, które niezwykle dawały po oczach. Zmrużyłem je i ryzykując, przebiegłem w najbardziej odpowiednim momencie przez pasy, z Cassandrą za sobą. Nie przesadzę, jeśli powiem, że wstrzymaliśmy ruch, a wszystkie pojazdy zaczęły naraz na nas trąbić.
Dysząc, oboje wpadliśmy do hotelu, w którym się zatrzymaliśmy, budząc lekkie zdziwienie portiera. Pociągnąłem dziewczynę do windy i dopiero, gdy się w niej znaleźliśmy, a drzwi się za nami zamknęły, można było stwierdzić, że jako tako jesteśmy bezpieczni.
Oparłem się o metalową ścianę, szybko oddychając i z góry popatrzyłem na Cassandrę, która również nie mogła złapać oddechu. Mimo to, oboje zaśmialiśmy się krótko w tym samym momencie. Kiedy podeszła do mnie i położyła dłoń na moim torsie, i zaczęła przesuwać ją ku szyi, zamknąłem oczy, rozkoszując się jej dotykiem i bliskością, chłonąc jej gorący oddech, którym ogrzewała moją skórę i wsłuchując się w jej szybkie bicie serca.
- Było fajnie – palnęła z pijackim śmiechem w chwili, gdy winda stanęła, a jej nos zdążył dotknąć jedynie mojej żuchwy.
Otworzyłem oczy i tym razem to ja ją porwałem, i szybkim krokiem skierowałem nas do naszego apartamentu. Od razu miałem zamiar wejść do środka, ale drzwi ani drgnęły, jedynie uderzyłem w nie swoim ciałem.
- Karta – wspomniała niecierpliwie, jednak szeroki uśmiech nie schodził z jej twarzy.
Nim sam zdążyłem zareagować, poczułem jej dłoń na swoim biodrze, która zaraz zsunęła się niżej i zawędrowała do tylnej kieszeni moich jeansów.  Szatynka wyjęła z niej srebrną kartę i niemal natychmiast otworzyła nią apartament, do którego prawie od razu wepchnęła mnie, nie czekając aż sam się ruszę.
- Och, widzę, że przejmujesz dowodzenie  - odezwałem się nonszalancko, gdy zauważyłem, że rzuciła kartę na komodę, a mnie ciągnęła w głąb korytarza.
- Zamknij się – rzuciła w moim kierunku i popchnęła mnie z ogromną siłą na ścianę. Spojrzała na mnie z pożądaniem, co spotkało się z moją aprobatą i sam wpiłem się w jej usta.
Składałem mokre pocałunki na jej szyi, ssałem skórę, kąsałem, aż pisnęła, kiedy przygryzłem jej wargę zbyt mocno.
- Cicho – szepnąłem ze śmiechem, wycierając kciukiem kroplę krwi z jej ust.
- Więc nie zmuszaj mnie do krzyku – odparła, z trudem łapiąc oddech.
Zignorowałem jej uwagę i odkręciłam nas tak, że teraz to ona przylegała do ściany.
Wygięła ciało w łuk, a szpilki, które trzymała w dłoni, za chwilę poleciały w górę i z hukiem uderzyły o przeciwległą ścianę.
- Mówiłem, żebyś nie hałasowała – skarciłem ją, gdy zaczynałem rozsuwać zamek jej krótkiej, obcisłej, czerwonej sukienki, tak kuszącej w tej chwili...
Złapała za kołnierz mojej koszuli i przyciągnęła do siebie, a potem tą samą dłonią chwyciła moją szczękę.
- Mi się nie rozkazuje, mi się ulega – wydyszała, a potem odrobinę za głośno krzyknęła, gdy robiłem jej malinkę na szyi. Wsunęła palce w moje włosy, a kiedy chciałem ją unieść, niespodziewanie za mną otworzyły się drzwi, przez co jak poparzony odskoczyłem od  Cassandry. Widząc przed sobą Jake’a momentalnie otrzeźwiałem i przetarłem dłońmi rozpaloną do granic możliwości twarz.
- Czy wyście już do reszty powariowali? – syknął chłopak, widocznie zaspany. – Dla waszej wiadomości, jest druga w nocy, a hałasujecie tak, że zaraz Maddie się obudzi i zapyta, co wy dwoje tu robicie  - upomniał nas.
Szatynka zmarszczyła brwi i zrobiła minę jak dziecko, mające przekazać swojemu bratu, że ewidentnie zniszczył nam zabawę.
Żadne z nas nic nie odpowiedziało, jedynie Cass spojrzała na niego z wyższością. Podeszła bliżej niego i schyliła się po szpilki. Jednak, gdy już się prostowała, straciła równowagę i poleciała na chłopaka, który w ostatnim momencie ją złapał. Przyjrzał się jej i się skrzywił, zaraz wzrok przeniósł na mnie. Szczerze, to ja sam ledwo stałem na nogach.
- Wy jesteście kompletnie pijani – stwierdził. – Byliście na jakiejś imprezie? – Popatrzył na nasze ubrania. – Cholera, kiedy wy w ogóle wyszliście stąd? 
- Jak widać, nie upilnowałeś nas. – Zaśmiała się Cassandra, chyba nie bardzo zdając sobie sprawę z tego, że rozmawia ze swoim młodszym bratem.
- To wy jesteście starsi i jak już, to wy powinniście być tymi odpowiedzialnymi za nas – uznał z powagą, na co ona prychnęła.
Pozostawałem cicho w tej rozmowie, świadom wszystkiego, co się dzieje. Nie chciałem pogarszać sytuacji i tym bardziej stawiać siebie w jeszcze gorszym świetle względem rodziny mojej dziewczyny. Bądźmy szczerzy,  nie mieli widzieć mnie aż tak pijanego i w dodatku zaciągającego Cass do łóżka.
- Zepsułeś nam zabawę – mruknęła.
- To wy zepsuliście mi sen. Rozumiem, że chcieliście się zabawić, ale mogliście coś wspomnieć, że gdzieś wychodzicie. Gdyby coś wam się stało, to nawet nie wiedziałbym, gdzie jesteście.
- Wyluzuj, Jake, nie jesteśmy dziećmi.
- No właśnie. Trochę odpowiedzialności nie zaszkodzi. A skoro jesteście pijani, to ta rozmowa na nic się zda w tej chwili. Rzucajcie się na siebie dalej jak przed chwilą, ale błagam, zejdźcie mi już z oczu i idźcie do swojej sypialni – westchnął zmęczony.
Cassandra ostatni raz spojrzała na swojego brata i bez słowa, zostawiając w tym mnie, ruszyła korytarzem.
Przełknąłem głęboko ślinę i podszedłem do chłopaka.
- Słuchaj, Jake... To, co się wydarzyło przed momentem nie powinno mieć miejsca, przede wszystkim nie powinniśmy być pijani i ja...
- Mówiłem, jesteście dorośli – przerwał mi. – Nie interesuje mnie to, co dzieje się między wami w nocy. Jeśli myślisz, że mogłeś stracić w moich oczach, to mylisz się, bo wciąż jesteś najodpowiedniejszą osobą dla mojej siostry, ponieważ przy tobie jest szczęśliwa. I zdaję sobie sprawę z tego, że pewnie napomnisz o tej rozmowie rano, ale musiałem to powiedzieć.
- Wątpię, że zapomnę. – Uniosłem jedną z brwi. – Dosłownie otrzeźwiałem, gdy wyszedłeś z pokoju – przyznałem, na co on cicho się zaśmiał.
- Boisz się mnie, stary? – Klepnął mnie w ramię. – Bez  przesady, jestem od ciebie młodszy o jakieś... siedem lat?
- Ale wciąż jesteś jej bratem.
- Tak, ale ja wciąż twierdzę, że jesteś świetnym szwagrem. A teraz naprawdę chcę spać, więc idź do niej nim się rozmyśli.  Przypominam, że widziałem, co tu się działo. – Zaśmiał się.
- Dobranoc, młody. – Uśmiechnąłem się, kręcąc głową i odchodząc.

***

*Cassandra*

- To ty? – usłyszałam obok siebie cichy głos wyrażający niedowierzenie i zdumienie w jednym.
Nie byłam pewna, czy rzeczywiście ktoś coś mówił, więc nie zareagowałam na to i tylko przytuliłam policzek z powrotem do wygodnej poduszki. Chciałam jeszcze na trochę zasnąć, ale ponownie coś przerwało mi tą ciszę i postanowiłam nasłuchiwać, by upewnić się, czy aby przypadkiem to mi się nie śni albo w głowie mi się nie pomieszało.
- Tak długo nie przychodziłaś – ktoś wymamrotał za moimi plecami.
Zmarszczyłam brwi, a potem otworzyłam oczy. Zobaczyłam pokój hotelowy, w którym zasypiałam przez ostatnie noce, więc nie pomyliłam apartamentu, ale raczej wątpliwe, by ktoś obcy był w tym momencie tu w pobliżu. Prawda?
- Natalie... – usłyszałam jeszcze ciszej i wtedy już zrozumiałam, co jest grane.
Głęboko odetchnęłam i przewróciłam się na drugą stronę. Usiadłam, widząc, że Louis leży na brzuchu, a jego twarz jest zwrócona w przeciwną stronę niż ja. Położyłam dłoń na jego rozgrzanych, nagich plecach i dostrzegłam wtedy, jak po jego ciele przechodzi dreszcz.
-  Chciałem tylko cię zobaczyć...
- Louis - odezwałam się spokojnie, poruszając delikatnie dłonią na jego skórze.
- Nie odchodź... – powiedział stłumionym, zduszonym głosem, zaczynając zwijać się w kłębek jak dziecko, co trochę mnie poruszyło.
- Louis, skarbie, obudź się – mówiłam do niego, ale nie reagował. Nie słyszał mnie, był jakby uwięziony we śnie, jakby coś go tam trzymało.
Kiedy jednak usłyszałam jego jęk, jakby zaczynał płakać i dusić się jednocześnie, znacznie bardziej się zaniepokoiłam. Nigdy wcześniej nic takiego się nie działo i właśnie to mnie przeraziło.
Zsunęłam się z łóżka, dostrzegając także, że mam na sobie za długą koszulkę szatyna, jednak nie to mnie teraz interesowało. Obeszłam łóżko dookoła i przyklęknęłam przy chłopaku. Ujęłam w dłonie jego rozpaloną twarz, ale mój sam dotyk nie był w stanie go obudzić.
- Zostań tutaj – powiedział rozpaczliwie. Brzmiał jak dziecko i to powodowało, że moje serce zmiękło, bez względu na to, że ma to coś wspólnego z tą Natalie. Zobaczyłam, jak bezbronny jest w tej chwili i przez to w moim gardle pojawiła się uciskająca, uciążliwa gula, której miałam ochotę się pozbyć, aby zaraz przypadkiem się nie rozpłakać.
- Kochanie, jestem tutaj, obudź się. – Gładziłam niespokojnie jego twarz, odsuwając z niej wilgotne kosmyki włosów, a jemu oddech o wiele bardziej przyspieszył.
- Nie idź, proszę – odpowiedział zduszonym głosem.
- Louis. – Potrząsnęłam jego ciałem. – Louis, to ja, obudź się – dodałam, nie przestając nim poruszać i powtarzać w kółko jego imienia.
Nagle zaczął jakby z bólu piszczeć, a jego oczy niespodziewanie prędko się otworzyły. Spojrzał na mnie, szybko oddychając, a ja zobaczyłam w jego minie coś w rodzaju ulgi. Ulgi, że nareszcie się obudził? Chyba tak.
- Cass – odezwał się mało słyszalnie, nie odrywając ode mnie spojrzenia.
- To ja, jestem tutaj. – Położyłam dłoń z powrotem na jego policzek. – Jestem – powtórzyłam, a on przytaknął i położył dłoń na mojej. Zamknął oczy i próbował unormować swój oddech, co raz przełykając ślinę.
- Dziękuję, że mnie obudziłaś – wyszeptał po upływie kilku chwil.
- Nie mogłeś się obudzić?
- To jakby... nie wiem. – Odetchnął głęboko. – Jakby... paraliż senny? Słyszałem ciebie, ale... nie mogłem nic zrobić, nie...
- Już spokojnie – przerwałam mu i pochyliłam się, by ucałować go w czoło.
- Całe szczęście, że byłaś obok. Nie wiem, czy sam bym się obudził – przyznał, kiedy odsunęłam się od niego.
- Louis, to nie pierwszy raz, gdy dzieje się coś takiego, gdy wołasz...
- Ja wiem – przerwał mi. Nabrał dużo powietrza w płuca i usiadł. – Wiem, ale nie mam na to wpływu.
- Dlaczego ją wołasz nieustannie? – zapytałam cicho.
- Proszę, nie chcę jeszcze o tym mówić. – Popatrzył na mnie błagalnie.
- Ale to nie jest drobna sprawa. Przed chwilą dusiłeś się przez sen. Piszczałeś, jakby ktoś cię krzywdził – uświadomiłam go, lecz on zwiesił jedynie głowę i nie odpowiedział mi na to. – Louis... nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby mnie tu nie było, gdybym cię nie obudziła... Może ty potrzebujesz jakieś terapii? To poważne..,.
- Nie. – Niemal natychmiast pokręcił głową. – Nie chcę żadnej terapii.
- W takim razie, myślisz, że jak uporasz się z tymi snami?
- Która godzina? – Zaczął rozglądać się po ścianach w poszukiwaniu zegara, a gdy go nie znalazł, sięgnął po swój telefon. – Już dawno minęła pora śniadania.
- Uważasz, że zmiana tematu to najlepszy sposób? – zapytałam urażona, trochę zbyt ostro niż zamierzałam.
- Nie, Cass – westchnął. – Po prostu... nie chcę o tym rozmawiać. Jesteśmy na wakacjach, no... według ciebie to wakacje, chociaż mamy grudzień – wymamrotał. – Chcę po prostu dobrze spędzić tu czas, a o tym możemy pogadać po powrocie do Anglii. Mieliśmy tu odpocząć, zapomnieć o kilku rzeczach, więc... proszę? Naprawdę nie chcę...
- Dobrze – westchnęłam, wstając. – Więc co robimy, skoro już i tak wstaliśmy? – zapytałam, przymykając oczy i dotykając dłonią czoła, bo nagle zabolała mnie głowa, przez co nieświadomie syknęłam.
- Ja proponuję ci wziąć coś na kaca, jeśli chcesz przeżyć dzisiejszy dzień – odparł.
Spojrzałam na niego, gdy kiwał głową i jęknęłam. Dopiero teraz, kiedy obudziłam Louisa i sama też w pełni się rozbudziłam, głowa zaczynała dawać o sobie znać, tak samo jak to, że robi mi się niedobrze.
- Zapomniałam, że mogę cierpieć po takiej mieszance alkoholi.
- To ty w ogóle coś pamiętasz ze wczoraj? – Uniósł brwi, a ja usiadłam przy walizce, by poszukać w niej leków przeciwbólowych.
- Dlaczego miałabym nie pamiętać? – mruknęłam.
- Czyli pamiętasz to, że uciekliśmy z klubu nie płacąc?
- Kurwa, co? – Spojrzałam na niego zdezorientowana, szerzej otwierając oczy. – My... ale... to możliwe, żeby ścigała nas teraz policja?
- Wątpię, że ktoś o takiej godzinie i jak było ciemno nas zapamiętał, ale bezpieczniej chyba byłoby nosić dziś okulary przeciwsłoneczne. Na razie chyba nam się upiekło.
- Nawet na urlopie musimy być przestępcami – wymamrotałam, wstając z podłogi z fiolką leków. Rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu butelki z wodą i skierowałam się do szafki przy łóżku, gdy ją zauważyłam.
- Musieliśmy się chyba nieźle upić, bo już zaczynam czuć, jak wszystko podchodzi mi do gardła – powiedziałam z niesmakiem.
- Z tego, co pamiętam, to chyba tak – odparł.
Spojrzałam znów na niego, kiedy przecierał dłońmi twarz, a wtedy nieświadomie runęłam na podłogę jak długa, wcześniej zaplątując się w kołdrę spadającą z łóżka. Głośno pisnęłam, odczuwając głęboki ból kostki. Usiadłam i natychmiast za nią złapałam, i ścisnęłam, krzycząc z bólu.
- Jezu, Cassandra – usłyszałam obok Louisa i kątem oka dostrzegłam, jak wstaje z łóżka.
Zacisnęłam mocno zęby, zaczęłam płakać. Louis szybko znalazł się przy mnie, a dodatkowo drzwi od sypialni się otworzyły i stanęli w nich Jake wraz z Maddie.
- Co tu się dzieje? – zapytał mój brat, na co mocniej się rozpłakałam, gdy poczułam, że Louis dotyka mojej nogi.
- Boli – pisnęłam. -  Zostaw – dodałam, dławiąc się łzami.
- To jest ta sama noga, którą skręciłaś wcześniej na rowerach? – zapytał Louis, na co ja pokiwałam głową, głębiej oddychając.
-  No wy chyba sobie żartujecie – wtrącił Jake, podchodząc bliżej nas.
- Co się stało, Cassie? – zapytała cicho Maddie.
Zerknęłam na nią i zobaczyłam, że jest przestraszona, ale nie byłam w stanie się odezwać.
- Twoja siostra potknęła się o kołdrę i przewróciła – wyjaśnił Louis.
- Cassie pojedzie do szpitala? – zapytała piskliwym głosikiem. Słyszałam, że zaraz sama się rozpłacze.
- Nie, mała. Cassie boli tylko noga. Jake, pomóż mi – szatyn poprosił mojego brata, by uniósł mnie wraz z nim, ponieważ sama nie byłam w stanie nawet się ruszyć.
Kiedy moja stopa dotknęła łóżka, ponownie pisnęłam.
- Wiem, że boli, ale musisz się położyć, żeby nie uciskać kostki – wytłumaczył, kiedy oboje złapali mnie za ramiona i delikatnie ułożyli na materacu. – Prawdopodobnie uszkodziłaś sobie ponownie tą kostkę, więc nie możesz wstać dopóki nie przestanie cię boleć. Zadzwonię do restauracji na dole po lód, bo, cholera, nie mamy nawet żadnego żelu chłodzącego ze sobą – powiedział z wyrzutem, sięgając po hotelowy telefon leżący na szafce pod ścianą obok.
- Louis? – odezwał się mój brat, przyglądając się mojej nodze.
Sama nie byłam w stanie na nią nawet patrzeć, wolałam tego nie robić.
- Może przejdę się do apteki, bo ta kostka nie wygląda za dobrze. Jest już spuchnięta – zwrócił się do szatyna, a potem do mnie: - Nie chcę cię straszyć, ale wygląda na to, że mogłaś znów ją skręcić.
- Bystry jesteś – jęknęłam rozpaczliwie.
- Potrzeba ci tą kostkę usztywnić – dodał Louis. – I  żadnego wstawania przez kilka godzin, bo może to źle się skończyć.
- Tak? To co z naszym zwiedzaniem Florydy? – zagadnęłam.
- A co ma być? Zostajemy w hotelu, nie ma opcji...
- O nie! – natychmiast zareagowałam. – Ja mogę zostać, bo i tak trochę źle się czuję, ale wy nie możecie być przeze mnie tu uziemieni.
- Nie zostawimy cię tu tak – zareagował Jake.
- Owszem, zostawicie.
- Cass... – westchnął Louis, wciąż jeszcze nie dzwoniąc do restauracji hotelowej.
- Idźcie sami, przecież nic mi nie będzie. Nie umrę, jeśli zostanę sama. Wy pójdziecie zobaczyć kolejne miejsca, a ja... ja i tak potrzebuję chyba jeszcze trochę snu – wymamrotałam, mrużąc oczy.
- Ty zostajesz, to i my zostajemy. Bez ciebie się nie ruszamy.
- Idziecie, bo inaczej sama wstanę i pójdę, a tego, sądzę, że nie chcecie – zagroziłam.
- To jest szantaż. – Mój brat zmierzył mnie wzrokiem.
- Ale ja nie żartuję – odpowiedziałam pewnie. – Przywiozłam was na wakacje, więc macie z nich korzystać.
- Rozumiem, że nie spoczniesz, dopóki nie dopniesz swego? – westchnął mój chłopak, na co pokręciłam głową. – Okej, w takim razie, gdzieś w pobliżu chyba jest jakieś oceanarium. – Przetarł oczy. – Ale ty nie ruszasz się z łóżka, zrozumiano? Przynajmniej przez dwie godziny. A zanim pójdziemy, to i tak musimy zająć się jeszcze twoją kostką.
- Gdyby nie ten wypadek wtedy na rowerze...
- Tak, wiem – przerwał mi ostro szatyn. – Wszystko przeze mnie, bo teraz ta kostka będzie bardziej narażona ma uszkodzenie, ale już cię przecież za to przepraszałem.
- Nie musisz się do mnie unosić – mruknęłam, odwracając od niego wzrok.
- Tak, masz rację. – Odetchnął głęboko po chwili ciszy. – Po prostu mamy fatalny poranek i tyle.
- Dlatego nie chcę ci go bardziej psuć i idziesz gdzieś z dzieciakami, żeby nie musieć mnie tutaj pilnować.
- Tak, pójdę przecież – odparł cicho, wybierając numer na telefonie. – To dla ciebie to robię. Dla twojej wiadomości, nie przeszkadzałoby mi, gdybym tu został z tobą, ale wiem, że mi nie pozwolisz.
- To dobrze mnie znasz.

***


- To jak tam twoja noga? Żyje jeszcze? – zapytał mnie mój brat, kiedy wyszliśmy z naszego apartamentu.
Posłałam mu ironiczny uśmiech nim odpowiedziałam, na co parsknął śmiechem, gdy wciskał guzik przy windzie.
- Na razie jeszcze żyje. Na szczęście, na obecną chwilę nie boli, więc miejmy nadzieję, że nie jest najgorzej. –Odetchnęłam, wchodząc przed Jakiem do windy.
- Tak między nami, to Louis naprawdę się o ciebie martwił. Mówił mi o tym, kiedy byliśmy w tym oceanarium.
- Louis martwi się aż za nadto o mnie, czasem jest zbyt nadopiekuńczy.
- To raczej dobrze, nie uważasz? Przynajmniej wiem, że ktoś pilnuje mi siostrzyczki w razie niebezpieczeństwa. – Objął mnie w pasie i z uśmiechem mocno przycisnął mnie do siebie.
- I ty naprawdę sądzisz, że to odpowiednia osoba dla mnie? – zagadnęłam.
- Już ci o tym przecież mówiłem, Cass. – Poczochrał mnie po włosach, jakby to on był tym starszym z rodzeństwa. – To jest równy gość.
- Aha, mówisz tak dlatego, że możesz z nim pogadać na męskie tematy czy rzeczywiście tak jest?
- No... nie możemy uznać po prostu, że  jest w porządku? Dobra, więcej niż w porządku. Fajnie spędziliśmy sami z nim te godziny. Poza tym, można z nim normalnie pogadać o wszystkim i w ogóle. Widać, że cię kocha i nie chce twojej krzywdy, ale to już ci przecież nie pierwszy raz mówię.
- A tobie jak tu się podoba? W sensie, wybrałam dobre miejsce na wasze szkolne wagary czy mogło być lepiej? – Zaśmiałam się krótko.
- A ty jesteś ostatnio trochę ślepa? Przecież cieszę się z tego, że tu jestem. Gdybym wolał wrócić wcześniej do domu, to bym ci powiedział, ale widzisz, że tak nie jest – odpowiedział po tym, jak oboje wysiedliśmy z windy na parterze. – Co ty tak mnie wypytujesz? Twoje wycieczki są najlepsze na świecie – zaakcentował mocno ostatnie zdanie, co nie ukrywam, wprawiło mnie w ponowny uśmiech.
- Wiesz, nie wiem, co mam sądzić, bo ostatnio dziwnie się zachowujesz – podjęłam ostrożnie temat, na co on zatrzymał się i spojrzał na mnie.
- O co ci chodzi?
- Mi? – Uniosłam brwi. – Chcę wiedzieć, co się dzieje z tobą.
- Co ma się ze mną niby dziać? – Burknął i ruszył dalej w kierunku restauracji hotelowej, więc skierowałam swoje kroki tuż za nim.
- Ciągle odchodzisz gdzieś zadzwonić, nie rozumiem tego.
- To nie mogę już nawet pogadać przez telefon? – Zaśmiał się nerwowo, na co głęboko odetchnęłam, starając się być wciąż cierpliwa.
- Możesz, tylko nigdy nie rozmawiasz przy nas, a gdy odchodzisz z telefonem, to często wyglądasz na zdenerwowanego. Co ty ukrywasz, Jake?
- Ja nic nie ukrywam – niemal pisnął, kiedy weszliśmy do restauracji.
- Wiesz o tym, że możesz mi o wszystkim powiedzieć, prawda? Jeśli masz jakieś problemy...
- Możesz odpuścić? – zapytał odrobinę ostro, zatrzymując się nagle przede mną.
Spojrzałam w górę na jego poważną twarz i spotkałam się z lekkim rozdrażnieniem z jego strony. Ktoś wytłumaczy mi w ogóle, dlaczego on jest o tak wiele wyższy ode mnie?
- Nie mogę odpuścić, bo widzę, że coś się dzieje w twoim życiu i obawiam się, że to może być coś złego i nie zdążę cię przed tym uchronić, i to będzie wtedy moja wina.
- Nic się nie dzieje – powtórzył wyraźnie. – Daj spokój, okej? Przyszliśmy tu na obiad, a nie na kłótnię, więc zamknijmy ten temat – dodał, co spotkało się z moim niezadowoleniem, które wyraźnie pokazałam przez mocne zaciśnięcie szczęki. – Chodźmy, bo Louis z Maddie czekają – powiedział ciszej po chwili i odwrócił się ode mnie.
Ruszył do stolika, przy którym siedziała wspomniana dwójka, a ja, nim do nich dołączyłam, zmierzyłam jego sylwetkę wzrokiem i głęboko odetchnęłam, by się trochę uspokoić. Z trudem odgoniłam od siebie gniew i skierowałam się ku reszcie.
- A takie duże lody? – usłyszałam, jak Maddie pyta rozmarzona Louisa, trzymając przed sobą kolorowe menu, pełne zdjęć, kiedy zrównałam swój krok z bratem i byliśmy wystarczająco blisko nich.
- No, wiesz... ja nie mam nic przeciwko temu, ale jest też twoja siostra i nie wiem, czy jej się to spodoba – odpowiedział jej Louis, co spotkało się z moją aprobatą.
- Cassie mi pozwoli – powiedziała pewnie, na co prawie się zaśmiałam.
- A skąd taka myśl, że ci pozwolę? – zapytałam, stając za nimi.
Maddie, słysząc mój głos, odłożyła natychmiast kartę dań i wraz z Louisem odwróciła się w moim kierunku. O mało się nie przewróciła, gdy zeskakiwała z krzesła, by mnie przytulić.
- Sądzisz, że teraz ci pozwolę po przytulasie? – Zaśmiałam się, a ona pokiwała prędko głową. – No dobrze, ale... – przerwałam, kiedy spostrzegłam przed sobą nieduży bukiet żółtych i białych kwiatów, które trzymał stojący na przeciw nas szatyn. – Z jakiej to okazji?
- Musi być jakaś, bym ci je dał? – zapytał, nachylając się do mojego policzka, by go pocałować. – Pomyślałem po prostu, że ci się spodobają. Poza tym, siedziałaś tyle godzin sama w hotelu, więc chociaż tyle mogłem dla ciebie zrobić.
- I nie myliłeś się, bo są piękne – przyznałam, biorąc bukiet do rąk. – Szczególnie, że uwielbiam kwiaty. – Roześmiałam się i objęłam go w podziękowaniu. – Zdecydowanie muszę to wszystko nadrobić i po obiedzie gdzieś z wami wyjdę – zaproponowałam, zajmując miejsce przy stole.
- Czyli już lepiej się czujesz? – upewnił się, siadając obok mnie, podobnie jak moje rodzeństwo.
- O wiele lepiej – przyznałam. – Kwiaty też miały w tym swój wkład. – Uśmiechnęłam się tajemniczo, spoglądając na menu.
- O, czyli znalazłem niezłą przekupkę?
- O nie, nie wiem, czy następnym razem to się sprawdzi – ostrzegłam go. – Za często próbujesz wyciągnąć mnie z firmy, kiedy muszę pracować.
- Przynajmniej przez chwilę miałem nadzieję – westchnął. – Znajdę inny sposób – zapewnił.
- Porwiesz mnie? – Uniosłam brwi, nie spoglądając na niego, ponieważ czytałam listę dań.
- Być może – odparł z pewnością siebie i to spowodowało, że zerknęłam na niego zdumiona.

***

Radosny pisk Maddie rozległ się po całej sali, gdy Jake, z którym była w parze, trafił kulą w kręgle, strącając je wszystkie za jednym zamachem.
- Jesteśmy mistrzami! – krzyknęła uradowana, kiedy ich imiona powędrowały na samą górę na tablicy wyników.
Otworzyłam szeroko usta, zaskoczona, że tak szybko wyszli na prowadzenie i wyprzedzili mnie i Louisa, co nie było aż takie proste, jakby mogło się wydawać.
- Moglibyście mi powiedzieć, jak wy to zrobiliście? – zapytałam podpierając ręce na biodrach. -  Przecież... to ja dopiero byłam na pierwszym miejscu, a wy byliście za Louisem, to... jak wy...
- Magia, siostra. – Zaśmiał się Jake, rozkładając ręce na boki. – Oboje gramy lepiej drużynowo niż ty i Louis oddzielnie – dodał, na co zmrużyłam oczy i udałam lekko obrażoną.
- To nie jest jeszcze koniec gry. Zobaczycie, kto wygra. – Wskazałam na nich, próbując być groźna.
- Tak, zobaczymy – mruknął Louis za mną, biorąc kulę do kręgli.
- Ty też sobie nie myśl, że  wygrasz – ostrzegłam go.
- Pewnie – prychnął, wzruszając ramionami. Na luzie podszedł do toru i przybrał odpowiednią postawę.
Moje zaskoczenie wzrosło znacznie, gdy i on właśnie zbił wszystkie kręgle.
- A-ale... jak ty...
- Mówiłem – odparł spokojnie.
- O nie, ja wam nie dam tak łatwo wygrać. Po moim trupie – niemal krzyknęłam i szybkim krokiem podeszłam po fioletową kulę.
Wciąż jesteśmy na Florydzie i to jeden z najlepszych wyjazdów, jakie miałam w życiu. Jestem tu z rodziną i chłopakiem, i oprócz tego, że nie ma z nami mamy, chyba niczego więcej nie pragnę. Byliśmy w wielu wspaniałych miejscach w tym stanie w ciągu ostatnich dni i nie żałuję pójścia w żadne z nich. Nie żałuję nawet tego, że dziś zdecydowaliśmy się przyjść do kręgielni, bo od rana pada i to nie jest najlepsza pora na wyjście gdziekolwiek. Niedługo jednak już wracamy do Londynu, więc mam nadzieję, że los nie będzie względem nas tak okrutny i pogoda nie będzie już tak paskudna jak dziś, bo inaczej sporo się zawiodę.
Co do naszej ucieczki z klubu bez płacenia... Na obecną chwilę nikt stamtąd nas nie poznał i jeszcze nie mamy z tego względu kłopotów. Jeśli do czasu wylotu stąd dalej tak będzie, to uznam, że mamy niezłe szczęście w tym wypadku. No, gorszymi przestępcami niż jesteśmy już nie będziemy, a o naszym drobnym występku nikt nie musi wiedzieć.
Moja noga także żyje, ma się wręcz bardzo dobrze i tylko najadłam się strachu, a ten urlop... jak już mówiłam, wbrew pozorom i tego, co tu się dzieje, jest niesamowicie udany. Przyznać też muszę, że dzieje się tak również za sprawą tego, że jest tu osoba, którą kocham. Nie żałuję tego, że poprosiłam go o ten wyjazd i gdybym jeszcze raz musiała dokonać decyzji, nie wybrałabym inaczej.
Odetchnęłam głęboko i zamachnęłam się, a wtedy kula wyleciała z mojej ręki. Gdy już zmierzała ku kręglom, niespodziewanie wypadła z toru, nie spychając żadnego z nich.
- Co?! – krzyknęłam w osłupieniu. – To niemożliwe, to...
- Nie potrafisz przegrywać, siostrzyczko – odezwał się Jake za mną. – Musisz się nauczyć – szepnął mi do ucha, nabijając się ze mnie.
- Jak ja cię zaraz strzelę, to nie pomoże nawet to, że jesteś w parze z naszą siostrą jako jedyny! – Prędko się do niego odwróciłam.
- Ktoś musi z nią być, bo jest zbyt mała, by sama grać. – Zaśmiał się.
- No właśnie, więc lepiej uważaj – powiedziałam poważnie.
- Grajcie beze mnie na razie – usłyszałam głos mojego chłopaka i w jego kierunku się odwróciłam. – Opuśćcie moją kolejkę albo... niech ktoś rzuci za mnie, obojętnie – dodał z przymkniętymi oczami.
- Okej – przytaknął mój brat, a ja zdołałam jedynie pokiwać głową nim odszedł.
Zmarszczyłam brwi i odwróciłam się z powrotem do toru z kręglami. Wymusiłam uśmiech, jednak nie rozumiałam, dlaczego  Louis odszedł. Coś mi nie pasowało w tym i jeszcze raz obróciłam się, by spojrzeć na szatyna. Jednak widok, jaki zastałam, nie uwolnił mnie od niepokoju, a wręcz go wzmożył.
Stał przy stoliku, opierając się o niego dłońmi, głowę miał zwieszoną. Gdy zaczęłam kierować się w jego kierunku, zauważyłam, że oczy ma zamknięte i głęboko oddycha. Kiedy stanęłam obok niego i położyłam dłoń na jego plecach, które okazały się być wilgotne od potu, wzdrygnął się i przeszedł go mocny dreszcz.
- Coś się dzieje? – zapytałam cicho, obserwując jego reakcję.
Na rękach pojawiła mu się gęsia skórka, a oczy miał lekko załzawione.
- Nie – szepnął, odrywając dłonie od stolika. – Muszę napić się wody – dodał, przełykając ciężko ślinę. Chciał odejść w kierunku baru, ale niespodziewanie zachwiał się i gdybym nie złapała go za ramię – upadłby.
- Louis, źle się czujesz? – zapytałam, usadzając go na krześle.
- Nic mi nie jest – odpowiedział nerwowo. – Mówiłem tylko, że chcę się napić. Dlaczego się mnie czepiasz? – zapytał już ostrzej niż się spodziewałam, na co wyżej uniosłam brwi, a wszelkie emocje zaczęły się we mnie kłębić.
- Louis, ja się ciebie nie czepiam, tylko widzę, że coś jest nie tak – niemal warknęłam. – Na ogół nie wyglądasz tak, jakbyś miał za chwilę zemdleć – oznajmiłam, wciąż go przytrzymując na miejscu, ponieważ usiłował wstać z siedzenia, na co nie zamierzałam mu pozwolić.
- Puść mnie, kurwa – wycedził przez zęby.
- Nie klnij na mnie, bo ja nic ci nie zrobiłam. – Uniosłam głos, dzięki czemu przestał przynajmniej mi się wyrywać i trochę rozluźnił spięte mięśnie, co od razu wyczułam pod swoimi palcami, które ściskały jego ramię.
Mam pozwolić mu się ruszyć, jak przed chwilą zakręciło mu się w głowie, tak? Nie ma mowy.
- Proszę, pozwól mi wstać – powiedział już łagodnie, tak jakby nie miał juz sił.
- Nie – wyraźnie zaznaczyłam, kręcąc głową.
- Muszę się napić – powtórzył.
- Dobrze, w takim razie przyniosę ci coś do picia, ale ty masz siedzieć – odpowiedziałam, puszczając jego ramię. Odeszłam na krok i zagroziłam palcem. – Siedź – powtórzyłam jak do małego dziecka.
- Gdybyś tak nie gadała, to już dawno wróciłabyś z tą wodą – wymamrotał, odchylając głowę do tyłu i zamykając oczy.
Chwilę jeszcze mu się przyjrzałam i ruszyłam do baru obok stolików.
- Cassandra! – usłyszałam krzyk brata i w jego stronę na chwilę się odwróciłam.
- Grajcie na razie bez nas! Potem dołączymy! – odkrzyknęłam, gdy byłam już przy ladzie barku.
- Co podać? – zapytał mężczyzna za kontuarem, a ja na chwilę zaniemówiłam, bo nagle wyparowało mi z głowy, po co ja tak właściwie przyszłam.
- Wodę – odpowiedziałam niepewnie.
- Gazowana, niegazowana?
- Lepiej niegazowana – wymamrotałam, ale najwyraźniej zdołał to usłyszeć, bo kiwnął głową i schylił się.
Przetarłam dłonią twarz i sięgnęłam do kieszeni moich jeansów, i wyciągnęłam z nich 10-dolarowy banknot, kiedy mężczyzna wyjął spod lady niedużą butelkę.
- Bez reszty – dodałam, kładąc pieniądze na blacie i zabierając ze sobą wodę.
Wróciłam do Louisa, który teraz podpierał głowę ręką umieszczoną na stole. Usiadłam obok i podsunęłam mu butelkę, którą gdy tylko zobaczył, wziął w dłonie i łapczywie zaczął pić. Dostrzegłam, że jego ręce drżą bardziej niż jeszcze przed kilkoma minutami.
- Ty się trzęsiesz, Louis – odezwałam się z niepokojem, obserwując jego ruchy. – Możesz mi powiedzieć, co się dzieje? – zapytałam nerwowo, lecz nim dostałam odpowiedź, spotkałam się z kilkoma minutami napiętej ciszy, podczas której nie patrzył na mnie, a gdzieś w dół.
- Mówiłaś, że nie widzisz u mnie objawów odstawienia narkotyków... – zaczął dość spokojnie, po czym w końcu spojrzał na mnie. – To teraz widzisz.
- Co takiego? – wyszeptałam. – To znaczy...
- To znaczy, że nie byłem czysty, gdy myślałaś, że nie biorę – wyjaśnił krótko i za chwilę ponownie upił kilka łyków wody.
- T-ty... kłamałeś? – zapytałam prawie bezgłośnie, przytłoczona tym, że zostałam oszukana przez jedną z najbliższych mi osób. – Ćpałeś w tajemnicy regularnie, a mi mówiłeś, że bierzesz tylko, kiedy musisz, że rzadko? – Mój głos niemal zapiszczał.
- Dlatego właśnie nie widziałaś objawów odstawienia – dodał cicho.
- Jeśli teraz tak się czujesz... kiedy brałeś ostatnio? – wydusiłam z siebie.
- Tuż przed wylotem z Londynu. Gdy wszyscy spali, wróciłem do domu i wziąłem dawkę. Myślałem, że to wystarczy i utrzyma mnie przynajmniej przez tydzień w normalnym stanie. – Przełknął ślinę. – Ale jest odwrotnie niż myślałem. Nie brałem od kilku dni, bo nie mam tu towaru. Jedynie alkohol i papierosy dają mi lekkie ukojenie.
- Rozumiem, że miałam nie dowiedzieć się, że wciąż ćpasz, prawda? – zapytałam, patrząc na niego rozpaczliwie, lecz on już nie odpowiedział, a jedynie zwiesił głowę. – Louis, ja... Ja nie wiem, co mam robić, jak ci pomóc. Ostatnio, kiedy cię przyłapałam, mówiliśmy o opcji odwyku...
- Nie, proszę, jeszcze nie... – wyszeptał.
Odetchnęłam głęboko i rozejrzałam się po kręgielni, by upewnić się, czy aby przypadkiem nikt się nam nie przysłuchuje. Ponownie przetarłam twarz dłońmi, pochylając się w jego stronę. Popatrzyłam na niego, naprawdę nie wiedząc, co zrobić, jak znaleźć wyjście z tej sytuacji, bo wygranie z czymś taki równało się z cudem.
- Nie brałem od kilku dni, ja... Dam radę...
- Musisz, bo nie pozwolę, byś zdobył tu dragi – przerwałam mu. – Skąd ty w ogóle wziąłeś je w Anglii? Chłopaki mieli je przed tobą schować i wszystko pozabierać z domu. Nie rozumiem, jak ty...
- Najwyraźniej nie znaleźli wszystkich zapasów – wtrącił cicho, na co szerzej otworzyłam oczy, zszokowana tym, co właśnie mi wyznał.
-  Masz skrytki z dragami w domu – stwierdziłam, nie zapytałam, i aż zawiedziona prychnęłam. Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać, gdy nic mi nie odpowiedział. – Oczywiście, że masz. Przechytrzyłeś nas wszystkich, mogłam się tego spodziewać. Dlaczego nie zorientowałam się wcześniej? – pytałam samą siebie. – Oczywiste, że gdybyś przestał brać, to zachowywałbyś się jak teraz, a nie tak normalnie, jak zazwyczaj. – Pokręciłam głową i spojrzałam gdzieś indziej niż na niego, zagryzając wargę. – Czuję się oszukana – wyznałam niemal żałośnie. – I tak jest przecież – przyznałam. – Teraz będziesz tak się czuł przez resztę wyjazdu?
- Zaraz powinno mi przejść... tak myślę. T-to chwilowy napad... Przepraszam, że psuję to wszystko, te wakacje.
- To nie chodzi o to, że psujesz. Ja się o ciebie najzwyczajniej boję. Gdybym się tobą nie interesowała, gdyby mnie to nie obchodziło, nie reagowałabym tak.
- Próbuję przestać, ale nie jestem w stanie szybko...
- Wrócimy do tematu w Londynie – przerwałam mu.
- Jak wrócimy będą święta...
- Po świętach. – Przeniosłam swój wzrok na niego. – Rzucisz te dragi, bez względu na to, czy chcesz, czy nie. Jeśli sam się z tym nie uporasz, zmuszę cię do tego, przyrzekam – powiedziałam poważnie. – Nie zamierzam patrzeć, jak umierasz. Ty pomogłeś mi rzucić palenie, to teraz moja kolej na uratowanie ciebie. I nie próbuj przed tym uciekać.

***

Wyjrzałam przez okno samolotu, popijając co chwilę kawę z wysokiego kubka. Plusem tego, że lecimy samolotem Louisa jest właśnie to, że ten napój jest tu wyższej jakości niż podczas normalnego lotu, bo szatyn naprawdę dba o to, by rzeczy, które mogą, były tu jak najbardziej świeże. No, może nie tyle on, a jego obsługa, która jest tutaj na pokładzie. Tak czy inaczej, w tym momencie potrzebuję tej kawy, bo nie mam zamiaru dalej iść spać. Przede wszystkim dlatego, że przespałam ponad połowę lotu i już czuję, że to jednak było dla mnie ciut za dużo, bo boli mnie głowa. Za jakieś dwie, trzy godziny lądujemy w Londynie, więc mam nadzieję, że mi się polepszy, bo resztę dnia mogę być naprawdę nerwowa i wtedy nie wiem, czy ktokolwiek ze mną wytrzyma.
- Zobacz - usłyszałam głos Louisa siedzącego na przeciw.
Spojrzałam na niego znad kubka, odrywając wzrok od widoku za szybą i spotkałam się z jego uśmiechem. Obrócił laptop na stoliku w moją stronę, ukazując mi tym zdjęcie, które wzbudziło moje lekkie zaskoczenie.
- Kiedy ty je zrobiłeś? – zapytałam, odstawiając na bok kawę.
Fotografia została zrobiona całkowicie z ukrycia i przedstawiała mnie roześmianą, i stojącą przy Kaczorze Donaldzie, podczas wczorajszego pobytu w Disney Worldzie . Mimo, że nie spodziewałam się, że takie zdjęcie istnieje, wyglądało nawet ładnie, bo nie było ani trochę pozowane. W sumie, nie jestem dość skromna, mówiąc o fotografii, która przedstawia mnie samą.
- Mówił ci ktoś, że jesteś bardzo fotogeniczna? – zapytał, na co oderwałam wzrok od ekranu, przenosząc go na niego. 
- Mówił ci ktoś, że jesteś bardzo przebiegły?
- Coś tam ktoś kiedyś wspominał. – Zmrużył jedno oko. – Zobacz kolejne zdjęcia – polecił mi, więc przewinęłam obraz i teraz zobaczyłam nas wszystkich na tle ogromnego zamku disneyowskiego. – Zgrałem je z naszych telefonów, kiedy spałaś. Muszę powiedzieć, że to była chyba najlepsza i najbardziej udana atrakcja naszej podróży – przyznał.
- I myśli to dorosły facet? – Zagięłam go. – To był park typu Disneyland, a ty...
- Była najbardziej udana, bo wszyscy świetnie się tam bawiliśmy – przerwał mi.
- Jasne. – Powstrzymałam śmiech. – Przyznaj po prostu, że podobały ci się te księżniczki, które ciągle chodziły dookoła.
- Dlaczego miały mi się podobać, skoro mam własną księżniczkę obok? – zapytał kreatywnie, po raz kolejny mnie tym zaskakując.
- Nie podlizuj się, Tomlinson. – Wystawiłam język w jego stronę i wzrokiem powróciłam do monitora, na którym widniałam ponownie ja, przed tym samym zamkiem, w uszach Myszki Mickey. – Przyznaj, że bardzo podobałam ci się jako taka myszka. – Zagryzłam dolną wargę, patrząc mu w oczy, co poskutkowało tym, że pochylił się w moją stronę.


- Bardzo – szepnął, walcząc ze mną na spojrzenia, jednak przerwał nam to sygnał dźwiękowy dochodzący z jego laptopa, więc od razu powróciłam wzrokiem do urządzenia.
- Przyszedł ci e-mail – poinformowałam go, odkręcając komputer w jego kierunku.
- Pewnie coś z firmy – westchnął. – Muszę zobaczyć – dodał.
- A czy ja coś mówię? – Zmarszczyłam brwi, z powrotem biorąc w ręce kubek. – Dobrze sobie zdaję sprawę z tego, z czym równa się posiadanie własnej firmy, więc nie musisz mnie za to przepraszać – zapewniłam, upijając łyk gorącego napoju i powracając wzrokiem za okno.
Posiadanie wi-fi w samolocie to jedno z lepszych udogodnień w naszej sytuacji, szczególnie, gdy lecimy do Stanów i lot jest tak długi jak ten. Dzięki czemu możemy prawie cały czas mieć kontakt z Londynem i wiedzieć, co się dzieje w firmach czy też z gangiem, a nie ukrywam, że czasem to nawet ratuje nam życie. Ale w tej kwestii już raczej nic się nie zmieni, bo jako kryminaliści zawsze będziemy na ostrzale.
Nasze, tak zwane, wakacje ostatecznie dobiegły końca. Tak jak mówiłam wcześniej, nie żałuję tego wyjazdu w najmniejszym stopniu. No, może czuję się odrobinę winna, że Maddie opuściła tydzień szkoły, a Jake college’u, ale to chyba nie jest wielka tragedia, jakoś to odpracują potem. Jestem pewna, że nie bardzo rozpaczają z tego powodu, że opuścili kilka dni nauki, zwłaszcza, że w wakacje żadne z nas nigdzie nie wyjeżdżało. Czas spędzony na Florydzie przydał się nam wszystkim, ale już za chwilę niestety trzeba wracać do codzienności, czy tego chcemy, czy nie.
Zwiedziliśmy mnóstwo miejsc w ciągu tych paru dni, trochę się zabawiliśmy. Możemy wliczyć w to także nasz ‘ekstremalny’ wypad do klubu, chyba nie zapomnę go do końca życia. Tak, rzeczywiście nam się upiekło, nie dorwali nas, więc... raczej wątpię, że jeśli kiedyś ponownie tam wrócimy to nas rozpoznają. Natomiast do problemu narkotykowego mojego chłopaka nie powracaliśmy. Tak jak było ustalone, porozmawiamy o tym jakoś po świętach, żeby nie psuć już sobie tej atmosfery przez najbliższe kilka dni. Osobiście widzę, że nie jest w najlepszej formie i co jakiś czas ma jakieś drgawki albo nie czuje się najlepiej, ale zauważyłam też, że stara się z tym walczyć. Nieustannie próbuje nie drażnić się byle czym, próbuje być spokojny i zapewne robi to też dlatego, że nie jesteśmy sami i nie chce pokazać swojej złej strony przy moim rodzeństwie.
Co do jego kontaktu z dzieciakami, nie mam większych zastrzeżeń, dogadują się, nawet więcej. Czuję, że Maddie w pewnym stopniu zaczęła się do niego przyzwyczajać, a Jake znalazł sobie nowego kumpla, mimo że w dalszym ciągu zachowuje się dość dziwnie i wciąż wychodzi, by gdzieś zadzwonić. Ale postanowiłam na razie w to nie wnikać, a uzbroić się w  cierpliwość. Choć wolałabym mieć pewność, że nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo, nic innego nie mogę na chwilę obecną zrobić.
Ten wyjazd miał być też po to, żebym zobaczyła prawdziwe oblicze Louisa przy mojej rodzinie, jak zachowuje się przy nich i jaki jest naprawdę. Czy w takim razie już wybaczyłam mu te wszystkie występki i błędy? Chyba nie muszę nawet potwierdzać, że tak. W innym wypadku, prawdopodobnie musiałabym się z nim rozstać. Nie potrafiłabym być z kimś, kto zachowuje się... kto jest po prostu jakimś problemowym tyranem, kto nie akceptuje mojej rodziny, nie potrafi dogadać się z innymi ludźmi, kto... kto po prostu ma wszystkie te cechy, które sprawiają, że odpycha od siebie wszystko i wszystkich. A Louis w Stanach pokazał, że w rzeczywistości taki nie jest, że nie popełniłam błędu wiążąc się z nim. Pokazywał mi to w najmniejszych gestach, ale przede wszystkim wtedy, gdy martwił się o mnie, kiedy źle się czułam i nie próbował wszcząć kłótni. Wiem, że w każdym związku w końcu i tak zdarzają się kolejne kłótnie, ale podoba mi się, że próbował temu zapobiec, mimo że nie czuł się najlepiej z powodu odstawienia dragów.
Tyle wydarzyło się na Florydzie, ale nie o wszystkim sposób jest powiedzieć. Disney World, kąpiele w oceanie, zoo z najbardziej egzotycznymi zwierzętami na ziemi, obserwatorium i planetarium NASA, park rozrywki, świat Harry’ego Pottera, rejs statkiem, wyspa ze zwierzętami z Disney’a, cudowne widoki, krajobrazy, kaloryczne posiłki, na których nikt nie przejmował się tym, co je, pływanie z delfinami... i jeszcze tyle miejsc, których nie jestem w stanie w tym momencie wymienić. W przyszłości chciałabym przeżyć tą przygodę jeszcze raz, z tymi samymi ludźmi. Już dawno tak świetnie się nie bawiłam. Odrobiliśmy czas wakacyjny w stu procentach.
- Możemy pogadać? – zapytał Louis, wyrywając mnie z moich myśli.
Upiłam kolejny łyk kawy i przytaknęłam, przenosząc wzrok na niego.
- Tylko lepiej nie tu. – Spojrzał znacząco na moje rodzeństwo i już wtedy pojęłam, że coś się dzieje.
Uśmiech zszedł mi z twarzy, a serce znacznie przyspieszyło, kiedy niepewnie pokiwałam głową. Odstawiłam kubek na stolik i wstałam zaraz po nim. Ruszył  pierwszy i skierował nas na tył samolotu, gdzie nie było nikogo i nikt nie mógł nas usłyszeć.
- Co jest? – zapytałam, gdy stanęliśmy. Ze zdenerwowania przełknęłam głęboko ślinę, kiedy Louis jedynie patrzył na mnie w skupieniu i się nie odzywał.
Odetchnął głęboko, widać było, że stres bierze nad nim górę i to właśnie mnie niepokoiło. On prawie nigdy się nie stresuje.
- Dzieje się coś złego, mam rację? – wydusiłam, z trudem oddychając. – To ten e-mail, który dostałeś przed kilkoma minutami? – pytałam spanikowana.
- Posłuchaj, uspokój się najpierw. – Położył obie dłonie na moje ramiona. – Nie dopuszczę do tego, żeby wydarzyło się coś, co nam zagrozi...
- Wiedziałam, że coś się dzieje – przerwałam mu rozpaczliwie. Przez nerwy nie kontrolowałam swojego głosu. Brzmiałam tak, jakbym płakała, jakby ktoś robił mi jakąś krzywdę. – Mów, o co chodzi, Louis.
- Próbuję, ale nie wpadaj jeszcze w panikę. Jesteśmy ponad dwie godziny od Londynu, do tego czasu już może być w porządku. Nie chcę ci tego mówić i cię denerwować, ale wiem, że powinienem.
- Ale coś z samolotem? Jest jakaś awaria? Tristan napisał ci,  że coś z moją mamą?
- Z twoją mamą wszystko w porządku, z samolotem też – zapewnił mnie.
- W takim razie co? – jęknęłam.
- Mamy pewnego rodzaju problem. – Zagryzł policzki od środka, uciekając ode mnie wzrokiem.
- Jaki problem? – ponagliłam go.
- Chłopaki napisali mi, że Jones ze swoimi ludźmi są na lotnisku i najwyraźniej czekają, aż wylądujemy. Są wszyscy, więc to nie może być przypadek. Nie wiadomo, jak dowiedzieli się, że dziś tam będziemy.
- C-co takiego? – Poczułam, jak brakuje mi powietrza.
- Prawdopodobnie chcą nas zaatakować, ale...
- Jesteśmy z dzieciakami. – Popatrzyłam przerażona w ich kierunku. W tym momencie z czegoś oboje się śmiali i to jeszcze bardziej łamało mi serce. – Jeśli bylibyśmy sami... ale jesteśmy z nimi...
- Chłopaki już tam jadą, żeby się z nimi rozprawić, zanim dolecimy. Jeśli im się nie uda, będziemy lądować awaryjnie na innym lotnisku albo będziemy krążyć nad Londynem. Wymyślę coś, co powiedzieć pilotowi, ale to będzie ostateczność. Mamy zapas paliwa jeszcze na kilka godzin, więc damy radę – zapewnił mnie, ale w moich oczach pojawiły się łzy.
- A co jeśli jednak nie? Oni są nieobliczalni, już nie raz to pokazali. Tu nie chodzi o mnie. Nie boję się o siebie ani o ciebie, bo wiem, że oboje jakoś się przed nimi obronimy, ale Maddie i Jake... M-my przecież nie mamy nawet broni na pokładzie, nic co...
- Posłuchaj. – Objął dłońmi moją twarz, po której spływały już łzy.
Miałam nie płakać tyle, ale ta sytuacja za wiele na mnie wywiera.
- Zrobię wszystko, żeby twoja rodzina była bezpieczna. Nie dopuszczę do tego, żeby komukolwiek na pokładzie stała się krzywda, rozumiesz? Wyjdziemy z tego wszyscy razem, cało.
- Obiecaj mi to – wyszeptałam niemal bezgłośnie.
- Przyrzekam – zapewnił i pocałował mnie w czubek głowy, i przytulił do siebie, próbując choć trochę mnie uspokoić.

***

*Louis*
- Patrzcie! Patrzcie! – pisk Maddie słychać było na całym pokładzie zaraz po wylądowaniu. – Patrzcie! – krzyknęła ponownie, przez co ze zmarszczonymi brwiami odwróciłem się w jej kierunku i zauważyłem, że skacze przy oknie, śmiejąc się. – Pada śnieg! – pisnęła ponownie, więc wszyscy podeszliśmy do szyb.
Rzeczywiście sypało i to dość porządnie jak na Londyn.
- No ładnie. Nie było nas tylko tydzień – odezwała się Cassandra, obejmując ramionami siostrę, by ta nie spadła z fotela, na który właśnie wskoczyła.
Próbowała być spokojna i zachowywać się normalnie, aby nie dać po sobie znać, że coś się dzieje. Mimo, że dobrze ukrywała swoje emocje, wiedziałem, że i tak denerwuje się tą sprawą. Nawet, jeśli przed pól godziną powiedziałem jej, że wylądujemy tam, gdzie to było w planie.
- To mamy niezłe powitanie – przyznał Jake. – Chyba możemy już wychodzić, co? – zapytał, patrząc na mnie, na co pokiwałem głową.
- Sprawdźcie, czy zabraliście wszystkie wasze rzeczy. Nic tu nie zginie, ale zaoszczędzimy czasu – odparłem, zabierając ze stolika pokrowiec z laptopem.
Na wszelki wypadek ruszyłem pierwszy do wyjścia, gdyby jednak było jakieś niebezpieczeństwo.
Oczekując, aż schody z pokładu się rozłożą, wzrokiem odszukałem Cass i resztę, żeby w razie czego wiedzieć, czy są obok. Napotkałem napięte i zdenerwowane spojrzenie Cass, która trzymała Maddie na rękach, mimo że ta była na to już trochę przyduża. Widziałem strach wymalowany na jej twarzy, strach o swoich bliskich. Poruszyłem ustami, chcąc powiedzieć, aby się uspokoiła. Przytaknęła, ale to nie zmieniło jej poważnego wyrazu twarzy. Była profesjonalistką, wiedziała, jak w razie czego się obronić, choć wcześniej zaczęła panikować. W obliczu niebezpieczeństwa potrafi zrobić wielkie rzeczy, jestem pewny, że broniłaby te dzieciaki własną piersią, a ja nie odwróciłbym się od niej.
Przeniosłem wzrok na wyjście i zauważyłem kilka aut na platformie lotniska. Były jednak one znajome. Widziałem też chłopaków, więc z ulgą zszedłem z pokładu. Obraz lekko przysłaniały mi wirujące w powietrzu płatki śniegu, a wiejący wiatr powodował znaczny chłód.
- Uważajcie, żeby się nie poślizgnąć wychodząc – zwróciłem się do reszty, a potem znalazłem się na twardym podłożu. Zauważyłem Harry’ego i Nialla, do których od razu podszedłem.
- Witamy w domu, urlopowicze! – usłyszałem z tyłu głos Zayna. Wiedziałem, że robi to po to, żeby Jake i Maddie nie zorientowali się, że coś nie gra. – Takim to dobrze, wakacje w grudniu. Mogliście mnie zabrać ze sobą.
- Nie ma tak dobrze. – Zaśmiała się cicho Cassandra.
- Cześć. – Podałem chłopakom dłoń na powitanie. – Jak wygląda sytuacja?
- Nie ma tu już ich, ale przyznali, że usiłowali na was napaść po lądowaniu. Zdziwieni byli, że dowiedzieliśmy się o ich planie.
- Całe szczęście, że mniej więcej da się obserwować ich zamiary z ukrycia, bo byłoby dziś po nas. – Pokręciłem głową. – Dzięki za ostrzeżenie i szybką reakcję. Gdyby coś im się stało, nie wybaczyłbym sobie.
- Dlatego do ciebie napisaliśmy. W innym wypadku i tak byśmy próbowali ich powstrzymać, ale tu woleliśmy cię ostrzec, w przypadku, gdybyśmy nie wyrobili się przed samolotem. Sam rozumiesz – odezwał się ochryple Harry.
- Jak ich stąd wykurzyliście? Co zrobiliście?
- Nie obyło się bez strzelaniny – odparł Niall.
- Zrobiliście rozróbę na lotnisku?
- A mieliśmy wybór? Zayn powiedział, że wszyscy jesteśmy z policji, więc jakby was pytali, to lepiej nie zaprzeczajcie, bo jeden samolot nie odleciał przez nas, a pół lotniska ewakuowano. Są pewni, że jesteśmy z jakiś tajnych służb, a nie przestępcami, i tak niech pozostanie. Udało nam się kilku ludzi od Jonesa postrzelić, ale pewnie się z tego wyliżą. Ważne, że ich stąd przegoniliśmy. Reszta chłopaków pilnuje wjazdu na lotnisko.
- Narobiliście dużych zniszczeń?
- Powiedzieliśmy, że pokryjesz koszty – powiedział Harry, na co westchnąłem.
- Cóż... albo życie, albo kasa – wymamrotałem. – Najważniejsze, żeby pracownicy lotniska nie wiedzieli, kim w rzeczywistości jesteśmy. Co im powiedzieliście?
- Że kryminaliści szykują zamach na prywatny samolot i muszą pozwolić nam działać. I tak byli świadkami tej strzelaniny.
- No i nic innego i tak nie można byłoby im powiedzieć, bo zaczęliby się pytania – zgodziłem się. – Dobra, spadajmy stąd, bo i tak nakręciliście nam wystarczającego stracha. Na jeden lot wystarczy. – Głęboko odetchnąłem i odwróciłem się od nich. Zauważyłem, że Cassandra patrzy na mnie cierpliwie, więc pokiwałem w jej kierunku głową, by zapewnić ją, że jest już wszystko w porządku. Dostrzegłem, że oddycha z ulgą i na chwilę zamyka oczy, a potem stawia Maddie na ziemi.
- Podstawiliśmy tu auta, żeby szybciej was stąd zabrać. Raczej już dziś tutaj nie wrócą, ale nigdy nic nie wiadomo – mówił Niall, idąc za mną.
- Ci ludzie znów chcą się doigrać – syknąłem. – Już nie jest tak bezpiecznie.
- Chcą kolejnej wojny, mam rację? – usłyszałem Harry’ego obok.
- Tylko że to już jest wojna, a my tylko jesteśmy pionkami, którymi mogą manipulować w tej cholernej grze. Nie poddam się bez walki, do dnia w którym umrę.
***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz