12 kwietnia 2019

ROZDZIAŁ 25. 'CHCĘ ZATRZYMAĆ GO W MOIM SERCU'


*Cassandra*

W końcu nadeszło to, co musiało nadejść. Nie rozumiem nawet, dlaczego tak długo z tym zwlekałam. Nareszcie powinnam być w 100% bezpieczna we własnym mieszkaniu, a dzięki Louisowi mam pewność, że naprawdę tak będzie. W końcu przecież mówił, że... że jestem dla niego najważniejsza i nie pozwoli, aby coś mi się stało, tak? No i... uwierzyłam. To był pierwszy raz, kiedy rzeczywiście poczułam, że przy nim nie mam się czego bać, że nikt nic mi nie zrobi. Od tamtej chwili naprawdę czuję, gdy jestem z nim, że nic mi nie grozi, że jestem bezpieczna. Zaufałam mu, mimo że w ogóle nie zamierzałam. I nie żałuję tego.
Na początku naszej znajomości, nie to, że się nie lubiliśmy, zwyczajnie nie pałaliśmy do siebie największą sympatią, traktowaliśmy się neutralnie. Mogłam kiedyś powiedzieć, że go nienawidzę, ale w rzeczywistości nigdy tego nie czułam. Kiedy on wrócił po tych 3 latach, próbowałam trzymać go na dystans po tym, co wydarzyło się w Stanach. Za wszelką cenę starałam się, żeby nic więcej z tego nie wynikło, ale... nie podołałam temu. Od nieistotnej znajomości, przeszło przez przyjaźń, zauroczenie i ostatecznie wpadłam całkowicie. Zakochałam się w nim. Jak i kiedy? Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że z każdym spotkaniem go, każdą rozmową, to uczucie pogłębia się we mnie jeszcze bardziej.
Nie wiem nawet, czy z tej mojej miłości do niego coś w ogóle będzie. I niby powiedziałam mu, że się w nim zakochałam, zrobiłam to spontanicznie, ale nie jestem całkowicie pewna, czy on w to wierzy. Mówił mi, że mu na mnie zależy, że jestem dla niego najważniejsza, że nie pozwoli mnie skrzywdzić i daje jeszcze te wszystkie znaki jak całowanie w policzek, noszenie mnie na rękach, łapanie w pasie czy chociażby zwykłe przytulanie. Tylko że ja nadal nie wiem, na czym stoję. Zachowujemy się trochę jak para, a nią nie jesteśmy. Nie jestem pewna, czy jestem gotowa na kolejny związek, ale wiem, że się zakochałam i to tak na poważnie, a to, czy on cokolwiek do mnie czuje jest wciąż dla mnie tajemnicą. Niby widzę, że mu zależy, ale to tylko ja z nas obojga przyznałam przed nim, że coś do niego czuję. Może za dużo oczekuję, chcąc, by on mi też to powiedział, ale nasza aktualna relacja szczerze mi się podoba.
A tak w głębi serca, boję się tego uczucia. Jest inaczej niż z Nickiem, kompletnie inaczej. Nie wiem, co jeszcze może się wydarzyć, on jest nieprzewidywalny. Mimo że chcę, nie wiem, co zrobię, jeśli on kiedykolwiek to odwzajemni. Chyba boję się po prostu tego, że to wszystko może nie wyjść, że to niemożliwe, żebym kiedyś była w pełni szczęśliwa.
Kocham go, ale próbuję tego nie okazywać, żeby niczego nie przyspieszać. Chcę, żeby to wszystko działo się naturalnie, powoli. Chcę mieć jeszcze czas, aby to wszystko przemyśleć, aby zobaczyć, czy to prawdziwe uczucie, upewnić się. A może ja jednak powinnam się z tego wycofać? Jeśli nam nie wyjdzie, znów załamię się, tak jak po Nicku.
Boże, ja naprawdę się zakochałam. O żadnym innym mężczyźnie nie myślałam tak często jak o nim teraz. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Czy ja, aby na pewno powinnam pakować się w tą relację? Chyba łatwiej byłoby to wszystko sobie odpuścić... To nie wyjdzie. Nie powinnam pozwalać sobie na to wszystko... Nie zasługuję na to, by ktoś mnie kochał. Ale czy ja tak łatwo przestanę coś do niego czuć? Oczywiście, że nie. I nie chcę przestać czuć, ale boję się jednak tego, że po tym wszystkim znów będę nieszczęśliwa, gdy to nie wyjdzie.
Poza tym, pamiętam, co się stało w Stanach i boli mnie serce, gdy o tym pomyślę. Okłamuję go, on mnie też i chyba po tym, co mi zrobił przed 3 latami, nie możemy być razem. To raczej nie jest nam pisane. To pewnie tylko moje wyobrażenie w mojej głowie, które nie może być rzeczywiste i nie może nigdy dojść do skutku. I tak to sobie właśnie tłumacz, Cassandra... Nigdy nie będziesz szczęśliwa. I choć podoba mi się na ten moment ta nasza relacja, prawdopodobnie nic więcej z tego nie wyniknie i do niczego więcej nie dojdzie. Robisz sobie po prostu nikłe nadzieje, Cassandra. Jak zwykle...
Odeszłam kilka kroków i oparłam się plecami o ścianę, patrząc na Louisa, rozmawiającego ze swoimi pracownikami i czekając aż do mnie dojdzie. Nadeszła sobota, więc przyjechali tu, aby zmienić mi system zabezpieczeń. Louis chciał zrobić to jak najszybciej, bo po tym, co mnie spotkało, nie ufa starym zabezpieczeniom, podobnie jak ja i przez te 3 dni, odkąd się nie widzieliśmy, dzwonił po kilka razy, aby sprawdzić, czy wszystko u mnie w porządku.
Teraz wszyscy jesteśmy w holu na dole wieżowca. Musiałam udostępnić im pomieszczenie z monitoringiem, tuż za kontuarem portiera i dlatego też stoję tu i pilnuję wszystkiego w razie czego. W końcu to mój budynek, muszę mieć nad tym nadzór, nawet, jeśli Louis też tu jest.
Przeniosłam swój wzrok na portiera czytającego parę metrów dalej gazetę, a za chwilę widok zasłonił mi szatyn, który stanął na przeciw mnie. Popatrzyłam na jego wysoką sylwetkę, jego perfumy owiały mnie i znów poczułam to dziwne uczucie, które przy nim się pojawia. Powinnam przestać, prawda?
Oparł się o mebel, który stał za nim, łapiąc dłońmi za krawędzie biurka i spoglądał na mnie. Dzielił nas może metr, nie więcej i w ogóle mi to nie przeszkadzało.
- Za chwilę powinni skończyć już wszystko – poinformował mnie, a ja kiwnięciem głowy przytaknęłam, że rozumiem. - Chcesz dzisiaj podpisywać tą umowę? Jeśli ci to nie przeszkadza, możemy zrobić to za kilka dni.
- A mam jakiś inny wybór? - Uniosłam brwi, uśmiechając się.
- No na razie to chyba nie masz żadnego wyboru.
- Przecież mówiłeś, że mam. - Popatrzyłam na niego nieco podejrzliwie.
- Bo myślałem, że wybierzesz drugą opcję. - Podrapał się w tył szyi. - Tak na serio, to zapomniałem zabrać te papiery z firmy- wyjaśnił, a ja się zaśmiałam.
- Ale nie zapomniałeś, żeby tu przyjechać? Oj, Louis. - Pokręciłam ze śmiechem głową.
- Mogę po nie pojechać i tu wrócić, jeśli tak bardzo ci zależy.
- Daj spokój. Przyjadę na tygodniu i to podpiszę. O ile w ogóle muszę. - Przewróciłam oczami. - Nie potrzebna mi ta umowa. Wiesz doskonale, że nie pozwę was do sądu, gdyby ten system nawalił czy coś. Jeśli coś by się stało, to do ciebie zadzwonię.
- Ja to dobrze wiem, ale w papierach musi się zgadzać wszystko. Jak mi kiedyś policja zechce coś sprawdzać to jeszcze osądzą mnie o jakieś lewe interesy i wpakują mnie do paki.
- Ale ty robisz lewe interesy – wyszeptałam ze śmiechem, ale tak, by tylko on zdołał to usłyszeć. 
- Zamknij się, Cassandra. - Zaśmiał się, unosząc ostrzegawczo palec wskazujący. - Nie w firmie. To, o czym ty gadasz, to kompletnie coś innego.
- Przecież wiem. - Zagryzłam dolną wargę, powstrzymując napad śmiechu. A kiedy westchnął, patrząc na moje usta, momentalnie rozchyliłam wargi, przypominając sobie, jak to na niego działa. Nie chcę, by zaraz tu się na mnie rzucił. W tej chwili wolę jedynie rozmawiać.
- Tobie czasem przychodzą głupie pomysły do głowy, więc nie wiadomo, w co wierzyć. - Zaśmiał się ponownie.
- Nie wierzysz mi? - Uniosłam jedną brew. - Zawiodłam się na tobie, Tomlinson. - Zmrużyłam oczy, kręcąc głową. Świetnie się bawiłam, tak mu dogryzając. Cały czas powstrzymywałam śmiech, ale szło mi raczej kiepsko.
- Przecież wiesz, że ci wierzę – powiedział łagodnie.
- Ach tak?
- Tak. - Odepchnął się od biurka i robiąc jeden krok, pokonał dzielącą nas odległość.
Kiedy objął mnie w pasie, patrząc mi głęboko w oczy, natychmiast serce mi przyspieszyło i nie mogłam się nawet odezwać. On znów to robi, a moje serce naprawdę wariuje w tej chwili.
Pochylił się nade mną i zaczął szeptać do ucha:
- Wierzę ci, ufam ci i cholernie za tobą szaleję, i powinnaś wiedzieć, że wprost uwielbiam się z tobą drażnić.
Odsunął się od mojego policzka, tylko po to, by spojrzeć mi głęboko w oczy. Czy on właśnie powiedział, że za mną szaleje? Musiałam się przesłyszeć, to moja wyobraźnia wstawiła tam to słowo. To nie jest realne, aby powiedział coś takiego.
- C-co to znaczy? - zapytałam, odzyskując na chwilę mowę.
Otwierał już usta, aby mi odpowiedzieć, ale tak jak w filmach, znalazło się coś, co musiało przeszkodzić w tym.
- Szefie? - usłyszałam obok głos i natychmiast odsunęłam się od szatyna, teatralnie odchrząkując.
Uśmiechnął się sam do siebie, głęboko wzdychając, kiedy mu niespodziewanie zwiałam. To nie była moja wina.
- Tak? - Odwrócił się do swojego pracownika, a ja patrzyłam na wszystko z trochę większej odległości. Oczywiście, że ten facet musiał coś sobie pomyśleć.
- Skończyliśmy wszystko – wyjaśnił mężczyzna w jego wieku.
- Wspaniale. Możecie już jechać, nic więcej nie ma do zrobienia – powiedział w chwili, gdy z pomieszczenia wyszedł także drugi mężczyzna.
W ciągu kilku minut zebrali swoje rzeczy, a kiedy podziękowałam im za założenie zabezpieczeń, uśmiechnęli się znacząco, patrząc na Louisa i wyszli. To już przejrzeli nas oboje.
Podeszłam do drzwi niedużego pomieszczenia i zamknęłam je kluczykiem, który był w zamku. Podałam go portierowi do przechowania i wróciłam do Louisa, który opierał się o ścianę, spoglądając w okno.
- Rozpadało się, co? - zapytałam, również kierując wzrok na to, co działo się za szybą.
- No... aż nie mam ochoty jechać w taką pogodę.
- To nie jedź – wypaliłam, a on spojrzał na mnie. Oczy mu zabłysły w momencie. - Zostań – wymamrotałam, kiedy doszła do mnie powaga słów, które przed chwilą opuściły moje usta. Dobra, już czasu nie cofnę. Sama tego chciałam. Przecież nie będzie tak źle.
- Czy ty właśnie zaprosiłaś mnie do siebie na dłużej? - zapytał trochę zszokowany, ale widziałam uśmiech na jego twarzy i iskierki w oczach.
- Tak jakby? - zająknęłam się. - I tak nie mam nic do roboty przez dalszą część dnia. Siedzę sama, więc pewnie skończyłoby się na jakiejś książce czy filmie, a tak to chociaż będę mieć jakieś towarzystwo. Ale jeśli nie chcesz zostawać, to nie musisz.
- Chcę – odpowiedział niemal natychmiast. - To chyba będzie lepsze niż jazda przez pół Londynu w taką ulewę. - Parsknął śmiechem.
- Czy ja wiem. - Wzruszyłam ramionami. - Nie jestem zbytnio ciekawa.
- Jesteś ciekawa w cholerę. Ostatnio, jak zostałem będąc na kacu, było nieźle i... - przerwał, kiedy zmroziłam go wzrokiem. - A... sorry, zapomniałem, co wydarzyło się potem. Nie było tematu.
- Tak, wolałabym, żebyś tym razem nie oskarżył mnie o żadną kradzież.
- To się nie powtórzy. - Uśmiechnął się przepraszająco.
- Chodź, człowieku. - Złapałam go za rękę i poprowadziłam do windy. Dopiero, gdy do niej weszliśmy, zorientowałam się, co zrobiłam. Ja go złapałam za rękę, tak? Co za debilka!
Niemal od razu puściłam go i miałam wielką ochotę w tej chwili strzelić sobie samej z otwartej dłoni w czoło. Westchnęłam, opierając się plecami o stalową ścianę. Zobaczyłam, że Louis mi się przygląda i momentalnie odwróciłam wzrok w inną stronę. Całe szczęście, że przynajmniej tego nie skomentował. Jeszcze.
Usłyszałam charakterystyczny dźwięk, oznaczający, że winda dojechała już na odpowiednie piętro i wraz z tym drzwi przed nami się rozsunęły. Wyszłam pierwsza, od razu kierując się do mieszkania i nie odwracałam się nawet za siebie, żeby zobaczyć, czy Louis za mną podąża. Wiedziałam, że idzie, bo już raczej by się nie zawrócił. W końcu to Tomlinson, a jak on czegoś chce, to naprawdę do tego za wszelką cenę dąży.
Wyjęłam z kieszeni bluzy klucze, kiedy byłam już przy drzwiach do swojego mieszkania. Gdy je natomiast otwierałam, szatyn stał tuż przy mnie i patrzył mi na ręce, co mnie niesamowicie dekoncentrowało.
Ostatecznie po kilku chwilach znaleźliśmy się w mieszkaniu. Zdjęliśmy przy drzwiach buty, a ja rzuciłam klucze, jak zwykle, gdzieś na szafkę przy wejściu, a potem oboje udaliśmy się do salonu. Od razu zajęłam miejsce w rogu kanapy, podkulając nogi, a on usiadł tuż przy mnie, rozkładając ramiona na oparciu. On siedział normalnie, natomiast ja odwrócona byłam o 90 stopni, tak jakby prostopadle do niego i miałam doskonały widok na jego postać.
- Co z tą biżuterią z napadu na jubilera z zeszłego tygodnia? - pierwsza podjęłam jakikolwiek temat. Miałam zapytać o to już wcześniej, ale jak o wielu rzeczach zapominam, tak i o tym nie pamiętałam, i na dobrą sprawę przypomniałam sobie dosłownie przed chwilą.
- Chłopaki powieźli ją gdzieś... gdzieś na południe. Kiedyś wrócą. - Wzruszył ramionami, a ja się z niego zaśmiałam.
- Kiedyś? To nieźle interesujesz się swoimi przyjaciółmi.
- To dla nich pieniądze, nie dla nas. Jak to sprzedadzą, to ktoś w końcu się ode mnie wyprowadzi. Ty już sobie zabrałaś kilka błyskotek, a jeszcze próbujesz wybłagać ode mnie jakieś pieniądze? - Dzióbnął mnie palcem z żebra, że aż lekko podskoczyłam, bo się tego nie spodziewałam.
- Nie bądź taki mądry, chłopczyku. - Zmrużyłam oczy i wystawiłam mu język.
- Oj, źle robisz, pokazując mi ten język, dziewczynko.
- A co mi zrobisz? - Uniosłam brwi i głupio się uśmiechnęłam.
- Urwę ci go w końcu.
- Każdy tak mówi i nikt tego nie robi. Oboje też dobrze wiemy, że nic mi nie zrobisz, więc nie musisz mi grozić, bo to nie pomoże.
- Skąd masz pewność, że nic ci nie zrobię? Aż tak świetnie mnie znasz?
- Ostatnio mówiłeś, że nie pozwolisz, by coś mi się stało – przypomniałam mu ciszej, a wtedy on spoważniał. - Już od jakiegoś czasu czuję się przy tobie bezpiecznie i wiem, że nic mi nie zrobisz.
- Jak się trzymasz po... po tym wszystkim? - zapytał ostrożnie, chyba nie do końca wiedząc, jak ubrać to w słowa. Ale ja dobrze wiedziałam, że chodziło mu o to pobicie z przed kilku dni i próbę gwałtu. I szczerze mówiąc, dobrze, że prawie nikt nie wie o tej sprawie.
- Jest lepiej – powiedziałam ściszonym głosem, zwieszając głowę i podwijając nogi pod siebie. - Siniaki są widoczne, ale wciągu tygodnia, dwóch, wydaje mi się, że powinny zniknąć. Zadrapań już prawie nie widać, ale pozostało kilka blizn, a rana na nodze dobrze się goi. Fizycznie czuję się dość dobrze. To z moją psychiką jest źle... Myślę o tym nieświadomie w każdej wolnej chwili, a siedzę tu sama, więc dość często mam wolny czas. - Uniosłam wzrok do sufitu. - Nie mogę spać, bo śnią mi się koszmary. Zasypiam nad ranem, kiedy robi się jaśniej. Muszę włączać sobie muzykę, żeby zagłuszyć czymś myśli. Cały czas wraca do mnie to, co się wydarzyło.
- Minęły dopiero 3 dni, to normalne, że będziesz o tym pamiętać. - Położył dłoń na moim udzie, delikatnie ściskając. Przeszło mnie przyjemne ciepło, którego potrzebowałam.
- Wiem. - Zwiesiłam wzrok na jego rękę i za chwilę ułożyłam na niej swoją, by choć odrobinę odczuć, że nie jestem sama.
- Zapomnisz o tym. Zobaczysz, już niedługo. - Poruszył palcami, okazując mi swoje wsparcie.
- Wiem – powtórzyłam, kiwając głową. - Muszę wrócić do poprzedniego trybu życia. - Pociągnęłam nosem, szybko mrugając oczami, by się nie rozpłakać.
- Może przenocuję dziś u ciebie, co? Może gdybyś miała pewność, że ktoś jest tuż obok, wyspałabyś się i nie miała koszmarów.
- Nie, Louis. - Pokręciłam głową. - Muszę zmierzyć się z tym sama. Inaczej już zawsze tak będzie. Dam radę. Przecież jestem Cassandrą Miller, tak? - parsknęłam, unosząc na niego wzrok. - A Cassandra Miller nie może tak łatwo się poddawać.
- Ale Cassandra Miller jest też człowiekiem i ma prawo do tego, by się bać, mieć gorsze dni i być wrażliwą. Nie wahaj się prosić mnie o pomoc, dobrze? - zaproponował łagodnie, a ja przytaknęłam, kiwając głową.
- Boże, kto by pomyślał, że przestępczyni będzie się bać? - Parsknęłam śmiechem. - Jeszcze niedawno nawet nie przyszłoby mi do głowy, żeby czuć coś takiego. Jaka ja jestem dziwna.
- Dla mnie nie jesteś – powiedział, lekko się uśmiechając, więc to odwdzięczyłam.
- Jeszcze raz, dziękuję, że tam się pojawiłeś i mnie uratowałeś. Tylko dzięki tobie nie doszło do najgorszego. Nie musiałeś wcale mi pomagać, ale zrobiłeś to.
- Nie zasługujesz na to, co mogło się stać. Gdybym miał znów zostać postawiony przed takim wyborem, a mam nadzieję,że tak nie będzie, nie zawahałbym się ani chwili i wybrałbym twoje dobro. Czy ty byś tego chciała czy nie.
- Miło to słyszeć. - Zmusiłam się do kolejnego uśmiechu. - Możemy już o tym nie gadać? Im mniej o tym myślę, tym lepiej. Dlatego też chciałam, żebyś został ze mną chociaż trochę. Bo kiedy jestem sama...
- Zostanę – przerwał mi. - Ile tylko zechcesz – dodał.
- Dzięki. - Ścisnęłam go mocniej za dłoń.
- No, chodź tutaj. - Przygarnął mnie do siebie i mocno mnie przytulił, jakby wyczuł, czego potrzebuję.
Czytał mi w myślach, siedział w głowie? Żaden mężczyzna wcześniej nie martwił się o mnie tak bardzo jak on. I przyznam to otwarcie przed sobą: coraz bardziej pogłębia się to, co do niego czuję. I już się przed tym nie bronię. Straciłam kontrolę.
- Zapomniałam, że mam ci do oddania twoje ubrania – wymamrotałam w jego szyję.
- To dasz mi je, jak będę wychodził – odparł.
- Jasne – zgodziłam się.
Chwilę jeszcze trwałam w tym uścisku, a potem się odsunęłam, czując się znacznie spokojniejsza.  
- Chcesz coś do picia?
- Skoro mam zostać dłużej. - Zaśmiał się, czym sprawił, że znów udało mi się uśmiechnąć. - To co proponujesz? - zapytał, kiedy wstałam z kanapy.
- Woda, herbata, kawa... - mówiłam idąc do kuchni.
- A coś innego? - ponownie zapytał, siedząc wciąż w salonie.
Otworzyłam lodówkę i przemierzyłam ją wzrokiem od góry do dołu. Zorientowałam się, że tak właściwie nie mam prawie nic i zamknęłam ją z powrotem. Zrobiłam kilka kroków i stanęłam w przejściu między salonem a kuchnią, i bokiem oparłam się o ścianę, jednocześnie zakładając ręce na piersi, a wtedy on na mnie spojrzał.
- No, to mam tylko piwo, ale ci nie dam.
- Bo? - Uniósł brwi, chyba odrobinę zdziwiony.
- Bo jedziesz samochodem.
- No i?
- No i to, że nie dam ci. Nie będziesz jechał po pijaku. Nie chcę potem słyszeć w wiadomościach, że jakiś biznesmen spowodował wypadek albo co gorsza, jeszcze sam się w nim zabił.
- Miło, że się o mnie tak martwisz. - Uśmiechnął się szeroko, a jednocześnie tak złośliwie, że wiedziałam od razu, że znów się ze mną drażni. - Nie muszę nigdzie jechać. Mogę przecież zostać na noc.
- Oboje wiemy, jak ostatnim razem to się skończyło.
- Podobno mieliśmy już skończyć ten temat.
- Bo mieliśmy, to ty go zacząłeś.
- Ja? - Wskazał na siebie, a ja przytaknęłam. - Chyba się nie rozumiemy, złotko – powiedział uwodzicielsko, na co westchnęłam.
On robi to specjalnie, prawda? Definitywnie. On wprost uwielbia mnie tak wkurzać i patrzeć, jak się denerwuję.
- A w ogóle, to ty piwo pijesz? Myślałem, że wolisz coś w stylu wina albo czegoś mocniejszego.
- Piję tylko owocowe. Poza tym, to nie moje. - Wzruszyłam ramionami.
- A kogo?
- Tristana – odpowiedziałam krótko.
- A po co Tristan trzyma u ciebie alkohol? Wprowadza się czy już tu mieszka? - Wybuchł śmiechem.
- Wyobraź sobie, że często kończymy w domu jakieś projekty albo przychodzi z Kelly na kolację czy coś, więc kupił sobie na zapas i tu zostawił. To moi przyjaciele, powinieneś wiedzieć. Nawet ci ich przedstawiałam na imprezie, są narzeczonymi. - Podkreśliłam ostatnie słowo. - Nie próbuj nawet zaczynać tematu, że jest moim kochankiem albo coś w tym stylu, jasne? - wygłosiłam swój monolog, żeby udowodnić mu, że akurat ten jego żart nie był dla mnie wcale zabawny.
- Dobra, spokojnie, już się nie denerwuj. Przecież nie mówiłem tego poważnie.
- Czy według ciebie ja się zdenerwowałam? - zapytałam ze stoickim spokojem.
- No, to może powróćmy do tego, co masz jeszcze w tej lodówce do picia.
- Mówiłam, że już nic. Mogę zrobić różową lemoniadę – zaproponowałam.
- Różową? To niezbyt męskie. W ogóle lemoniada może być różowa?
- Ja taką robię, więc może. To moja specjalność – powiedziałam, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Ale ty teraz to mówisz poważnie? - Nagle przestał się śmiać.
- A wyglądam, jakbym żartowała? - zapytałam, delikatnie się uśmiechając.
- No dobra, niech ci będzie – odpowiedział z lekkim zawahaniem.
- Wspaniale, daj mi do 10 minut. - Odwróciłam się i weszłam do kuchni.
- Nie, ja muszę zobaczyć, jak robisz tą lemoniadę – usłyszałam głos dochodzący z salonu i w duchu się zaśmiałam. Czyżby nie wierzył, że może być różowa lemoniada?
Za chwilę też zobaczyłam w pomieszczeniu szatyna.
- Skoro musisz... - mruknęłam, wyjmując z szafki dzbanek.
- A nie otrujesz mnie? - zapytał, siadając przy wyspie kuchennej.
- Chcesz patrzeć mi na ręce. Jak mam cię otruć? - spytałam, stawiając przed nim pusty dzbanek. Spojrzał na niego niepewnie, a potem na mnie. - Boże, no przecież nic ci nie będzie. To zwykła lemoniada.
- Różowa – dodał, krzywiąc lekko nos.
- Ale jak najbardziej nadająca się do picia. I bardzo dobra – odpowiedziałam, ponownie otwierając lodówkę. Wyjęłam z niej drugi dzbanek, ten z zimną, przegotowaną wodą i wróciłam z nim do mężczyzny.
- Jak będzie niedobra, to złożę reklamację. - Patrzył, jak przelewam wodę do innego naczynia.
- Uwierz, że będzie dobra.
- Po cholerę przelewasz tak tą wodę?
- Bo bardziej podoba mi się dzbanek. - Uśmiechnęłam się głupio.
- W jakim sensie? - Zmarszczył brwi.
- No nie widzisz? Jest węższy, wyższy i ma nienaturalny kształt. - Odstawiłam puste naczynie do zlewu, sięgnęłam na półkę po wyciskarkę do cytryn i żółty owoc leżący w salaterce.
- O, czyli robisz do specjalnie dla mnie? - Oblizał usta i spojrzał na mnie uwodzicielsko.
A ja próbuję pokazać mu, że wcale mnie to nie rusza, ale nie wiem, czy mi to wychodzi. W środku po prostu cała aż skaczę i się gotuję. Nie myślałam nigdy, że aż tak się zakocham. Wkręciłam się po całości. Moje ciało inaczej reaguje, kiedy jestem przy nim. I lubię to. Nie chcę nic zmieniać.
- Nie, nie dla ciebie. Robię to dla siebie – powiedziałam, uśmiechając się w jego kierunku. Zorientowałam się, że chyba z nim flirtuję. Tak właśnie miało być? Chyba nie do końca.
- Mała egoistka – stwierdził, a ja wystawiłam mu język.
- Gdybym nią była, nie robiłabym dla ciebie tej lemoniady – odpowiedziałam, kończąc ściskać w dłoniach cytrynę.
- To już nie mówię nic, bo w ogóle niczego nie dostanę.
- Słuszny wybór. - Kiwnęłam głową, wyciskając owoc. Uzyskany sok wlałam do dzbanka z wodą, a Louis cały czas śledził moje poczynania .


- Tylko nie zdradź nikomu, jak ją robię, bo to mój sekret.
- To aż tak skomplikowane? - Uniósł jedną brew.
- No właśnie wcale. Jest bardzo proste. Tylko że większość ludzi dodaje albo różowy barwnik spożywczy, albo zwykły sok wiśniowy czy jakiś inny. No i lemoniada traci na smaku. Niewiele ludzi wie, że wystarczy dodać tylko... - podeszłam do szafki i wyjęłam z niej mały słoik – trochę miodu i... - sięgnęłam po kolejny owoc z miski – grejpfruta – dodałam, wracając na poprzednie miejsce.
- Lubisz gotować, co? - zapytał nieoczekiwanie, kiedy dodawałam łyżkę miodu do wody.
- Czy ja wiem... Rzadko coś robię, bo jestem tu sama na ogół, ale... można powiedzieć, że umiem, więc z chęcią to robię. - Zamieszałam wodę, a potem zaczęłam wyciskać grejpfruta. - Ale nie zapytam, czy ty też, bo prawie żaden facet nie gotuje. - Zaśmiałam się, dodając wyciśniętego soku. - No, chyba że ty jesteś wyjątkiem. - Wzięłam kolejnego grejpfruta i odcięłam kilka plasterków, i wrzuciłam do dzbanka.
- Czasem, jak muszę, to coś prostego się ugotuje.
- A co umiesz? - zapytałam, zrywając trochę mięty z parapetu, którą sama wyhodowałam.
- Jakieś naleśniki, omlety czy jajecznica dadzą radę.
- To przynajmniej to. - Wrzuciłam miętę i zamieszałam łyżką w dzbanku. - Gotowe – powiedziałam i wzięłam z szafki szklanki.
- I to już? - Wyprostował się, spoglądając na lemoniadę. - Kurcze, ona serio jest jakaś różowa – dodał z podziwem.
- Mówiłam ci. Bierz dzbanek i chodź do salonu.
- Czekaj. - Zatrzymał mnie. - Masz winogron – wskazał na salaterkę na blacie na przeciw niego.
- No, mam. I co? - spytałam, unosząc brwi, bo nie wiedziałam, o co mu chodzi.
- Zagramy w grę – odpowiedział i to już w ogóle zbiło mnie z tropu.
- Jaką znowu grę? Co ty wymyśliłeś, Louis? - jęknęłam, odrobinę tym przerażona.
- Polega to na tym, że stawiamy między nami winogron i zadajemy sobie nawzajem pytania. Odpowiesz prawdę na pytanie – zjadasz jedno winogrono, nie odpowiesz – zdejmujesz część garderoby. Rozumiesz?
- Nie zapędziłeś się, aby przypadkiem? - Szerzej otworzyłam oczy. - W tej grze chodzi głównie o to, żeby się rozebrać, tak?
- Nie, żeby odpowiadać na pytania. Tym sposobem lepiej się poznamy.
- To w takim razie, kto wygrywa?
- Ten, kto będzie miał na sobie jak najwięcej ubrań, żeby podziwiać tą drugą osobę bez nich – wyjaśnił z szerokim uśmiechem.
- Jesteś zdrowo popieprzony, tyle ci powiem – stwierdziłam. - Ale już nie raz widziałeś mnie prawie nago, a ja też chcę dowiedzieć się o tobie paru rzeczy, więc nie mam wyboru. I tak nie mam co robić. Bierz ten winogron – westchnęłam i ze szklankami w obu dłoniach wyszłam z kuchni, automatycznie przechodząc do salonu.
Postawiłam naczynia na ławę między obiema kanapami i usiadłam na jednej z nich. Za kilka chwil zjawił się też szatyn i ustawił na stoliku lemoniadę i winogron, i usiadł na kanapie na przeciw mnie, tej pod oknem.
- Przeraża mnie wizja tego, do czego ta gra może doprowadzić – wymamrotałam pod nosem, gapiąc się tępo w jeden punkt przede mną.
- Jak będziesz odpowiadać na pytania, to nie będzie tak źle. - Zaczął nalewać sobie do szklanki różowej lemoniady. Był rozluźniony jak cholera.
- I tego właśnie się boję. Po co ja się na to zgodziłam?
- Dla zabawy? Przyda ci się trochę rozrywki.
- Pytałam siebie, nie ciebie. - Spojrzałam na niego, kiedy pił napój.
- Miałaś rację, ta lemoniada jest świetna – pochwalił ją albo też i mnie.
- Przecież ci mówiłam, że jest. Ale to, jak ją robię, zachowujesz dla siebie, jasne? Bo inaczej już ci nic nie powiem i nie pokażę.
- Spoko, twoja tajemnica jest u mnie bezpieczna. - Odstawił szklankę na stolik.
- Mam taką nadzieję.
- No, to zaczynamy. - Klasnął w dłonie. - Rozluźnij się, to jak rozmowa.
- Zależy, o co masz zamiar pytać – powiedziałam cicho, opierając się o tył kanapy.
- Na początek coś prostego. - Zmrużył oczy, wyraźnie myśląc od czego ma zacząć. - No, dobra. To... Co lubisz robić?
- O matko, zadajesz trudne pytania. - Odetchnęłam głęboko.
- To dopiero pierwsze. - Zaśmiał się. - Przecież to proste.
- Och, uwierz, że nie jest. - Uniosłam prawą brew. - Już się boję, jak trudna będzie dalsza część pytań. Za dużo ode mnie wymagasz.
- Ale to tylko...
- Czekaj, myślę – przerwałam mu, tym sposobem go uciszając. - Okej, więc... lubię nawet czytać książki, tylko że mam na to za mało czasu. Tak samo jest z rowerem, mimo że nie jestem jakąś wielką fanką sportu...
- A widzisz? Jednak coś lubisz.
- Ale ja jeszcze nie skończyłam – odpowiedziałam szybko, a on parsknął śmiechem. - Lubię oglądać filmy i słuchać muzyki jak każdy człowiek, ale przez firmę nie mam kiedy tego robić. Uwielbiam też podróżować i zwiedzać, i... chyba więcej na razie nie wymyślę – skapitulowałam po mojej wyliczance.
- No, to jesteś bardzo oryginalna. - Zaśmiał się z mojej odpowiedzi. - Należy ci się winogrono – wskazał na salaterkę z owocami.
- Ha, ha, bardzo śmieszne. - Wystawiłam w jego kierunku język, jednocześnie sięgając po owoc, który po chwili znikł w moich ustach. - Ciekawe, co takiego ty wymyślisz.
- Nic nie wymyślę, bo mam podobne zainteresowania do twoich – odparł wzruszając ramionami.  
- Och, i kto tu jest oryginalny? - zakpiłam z niego, ale w głowie siedziało mi to, że lubi to, co ja, a tego raczej po nim się nie spodziewałam. W końcu to jest odmienny charakter od mojego. A przynajmniej tak myślę.
- Ej, jestem jak każdy inny człowiek. - Rozłożył ręce z uśmiechem.
- Oboje wiemy, że nie jesteś jak inni. - Przekrzywiłam lekko głowę. - Nie każdy jest właścicielem najpotężniejszej firmy świata i dowodzi gangiem, kradnie i...
- Już zrozumiałem, Cassandra. - Roześmiał się. - Twoja kolej.
- Jezu... Nie wiedziałam, że to może być tak trudne.
- Aha, czyli rozmowa w twoim wykonaniu to już szczyt wszystkiego, wyzwanie? - spytał rozbawiony, a ja popatrzyłam na niego spod przymrużonych oczu.
- Ci-cho – przesylabowałam mu, mając już gotowe dla niego pytanie. - Jako, że zadaję ci pierwsze pytanie i bardzo mnie to interesuje, musisz mi na nie odpowiedzieć albo dalej nie gramy.
- To wbrew zasadom.
- Mówi to ktoś, kto wymyślił sobie tą grę. Możemy nagiąć zasady.
- No, dobra, pytaj. Może nie będzie tak strasznie jak zapowiadasz.
- Dlaczego od pewnego czasu nazywasz mnie zdrobniale?
- Ale jak mianowicie? - Zmarszczył czoło.
- Cass. A jak niby inaczej?
- To nie mogę tak do ciebie mówić?
- Oczywiście, że możesz, ale wcześniej tak się do mnie nie zwracałeś. Mówiłeś do mnie tylko pełnym imieniem, nawet jeszcze w Stanach.
- Naprawdę tak zależy ci na odpowiedzi? To nic takiego, a ciebie to rzeczywiście ciekawi? - pytał dalej, specjalnie ociągając się z odpowiedzią.
- Inaczej chyba bym nie pytała, tak?
- Nazywam cię tak, bo Cass ładnie brzmi. Po prostu. - Wzruszył ramionami. - Lubię tak do ciebie mówić. Cassandra wydaje się takie trochę poważne, a Cass... w sumie sam nie wiem... Tak jakoś cię odmładza i...
- Aha, czyli to tyle? Myślisz, że jestem stara?
- O nie, ja tego nie powiedziałem – zaczął się szybko bronić. - Chyba nie zrozumiałaś, co miałem na myśli.
- Nie widzisz, że się z tobą drażnię? - W końcu się uśmiechnęłam.
- Małpa – stwierdził ze śmiechem, sięgając po winogrono. - Przeszkadza ci, jak mówię do ciebie zdrobniale?
- Nie, podoba mi się. Rodzina i przyjaciele od zawsze mnie tak nazywają, ale zdziwiłam się, że ty też zacząłeś. To wszystko.
- Hej, ja też jestem twoim przyjacielem, nie zapominaj o tym.
- Rany, wcale o tym nie wiedziałam, nie? Dawaj kolejne pytanie.
- Dlaczego przeprowadziłaś się do Londynu? - zapytał, a mnie na moment zatkało.
Walczyłam przez chwilę z własnymi myślami: skłamać czy sobie odpuścić, ale w ostateczności zdjęłam z siebie bluzę i rzuciłam ją w róg kanapy.
- Ej, poważnie na to nie odpowiesz? Chyba nie...
- Nie odpowiem – powiedziałam cicho, patrząc w podłogę.
- Jak chcesz. Nie zmuszam cię.
- A ty? - zapytałam, unosząc głowę.
- Co ja? - Spojrzał na mnie, nie rozumiejąc, o czym mówię.
- Dlaczego ty się tu przeprowadziłeś?
- Przecież wiesz. Uciekaliśmy przed tamtym gangiem.
- A, no tak, zapomniałam – przypomniałam sobie.
Nastała między nami chwila ciszy, podczas której on sięgnął po kolejne winogrono. Jak tak będzie wyglądać dalsza część gry, to z nas dwojga, ja szybciej zostanę bez ubrań. To się nazywa właśnie szczęście.
- Właśnie przyszło mi do głowy jedno takie pytanko, które nie wiedzieć czemu, zadam dopiero teraz. To jest penthouse, tak? - Rozejrzał się po wnętrzu, a ja przytaknęłam. - Nie bardzo na niego wygląda. Nie ma tu schodów – zauważył niesłusznie.
- Są – uświadomiłam go. - Za moją sypialnią, na końcu korytarza, są ukryte za ścianą. Rzadko wchodzę na to drugie piętro, prawie w ogóle go nie używam. Są tam tylko niektóre moje rzeczy ze Stanów, dokumenty i inne drobiazgi z których nie korzystam. Przydaje się też, kiedy przyjeżdżają goście.
- Skoro go nie używasz, to dlaczego mieszkasz w penthousie?
- To mój budynek, tak? To jedyne takie mieszkanie w tym wieżowcu, należy mi się. Czuję się bardziej władczo. - Roześmiałam się.
- I kto tu jest skromny? A mówiłaś, że to ja jestem władczy.
- Bywa, takie jest życie. - Uśmiechnęłam się w jego kierunku, przeżuwając owoc w mojej buzi. - Coś mi się jednak należy od tego świata.
- A co w ogóle policja zrobiła z tymi włamaniami, które były w tym budynku? - zapytał niespodziewanie o coś, o czym zdążyłam już nawet zapomnieć.
- Nic. - Wzruszyłam ramionami, nalewając do szklanki lemoniady.
- Jak to nic? Przecież śledztwo trwało, o ile dobrze pamiętam.
- No. Ale wszystko zamknęli, bo nie znaleźli żadnych dowodów. Nie było odcisków, śladów i tych cholernych nagrań z monitoringu. Chyba stwierdzili, że po tym nie znajdą sprawcy i wzięli, i je zamknęli. Całe to ich śledztwo było tylko stratą czasu. Zostawili mnie z tym i już.
- Ale nie było już po tym żadnych włamań, prawda?
- Nie i miejmy nadzieję, że z waszymi zabezpieczeniami wciąż nie będzie. - Upiłam kilka łyków napoju, a potem coś sobie uświadomiłam. - Ej, to było więcej niż jedno pytanie. Już dawno była moja kolej.
- Szybko się zorientowałaś, złotko. - Zaśmiał się z mojej spostrzegawczości.
- Nie jestem twoim złotkiem – powiedziałam chłodno, gdy odstawiłam na ławę naczynie z lemoniadą. - Ile masz lat i kiedy się urodziłeś?
- Pytasz serio?
- Zadziwiające, że nie wiem o tobie podstawowej rzeczy, więc tak, pytam serio.
- 25. Urodziłem się 24 grudnia 1991 roku.
- W wigilię? Nie wierzę ci. - Pokręciłam głową.
- Dlaczego miałbym kłamać? - zapytał, unosząc jedną brew.
- Okej... Ale ty nie pytasz o mój wiek, bo kobiet się nie pyta o takie rzeczy – ostrzegłam go, z powrotem opierając się o tył kanapy.
- 4 lipca 1994 roku, masz 23 lata – odpowiedział bez zająknięcia, a ja otworzyłam szerzej oczy, słysząc o czym mówi. - Urodziłaś się w rocznicę odzyskania niepodległości przez Stany, a nie wierzyłaś, że ja mogłem urodzić się w wigilię.
- Dupek.
- Przypominam ci, że to twoje rodzeństwo mi o tym powiedziało.
- Ale nie musiałeś mówić teraz tego na głos. - Zmrużyłam oczy. - Tak chcesz się bawić? Nie ma sprawy. Kim jest Natalie? - zapytałam poważnie, a on natychmiast znieruchomiał.
Zdałam sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie przesadziłam, ale już za późno. Chyba nie zamierza ciągnąć tej sprawy w nieskończoność?
- Zaszłaś za daleko, nie odpowiem na to – wydusił z siebie, patrząc na mnie pustym wzrokiem, wypranym z wszelkich uczuć. Spodziewałam się takiej reakcji, nie powiem, że nie. I nie spodziewam się też, że dziś mi to powie, bo to raczej nierealne w jego przypadku.
- A co jeśli ja chcę wiedzieć? Mam do tego prawo. Cały czas nazywasz mnie tym imieniem, a ja czuję się jak głupia, bo nie wiem, o kogo chodzi – zaczęłam się denerwować, ale jego najwyraźniej w ogóle to nie ruszało, bo zdjął swoją skórzaną kurtkę i rzucił ją dalej. - Louis, chcę wiedzieć!
- To w takim razie, o co chodzi z twoimi tatuażami?! - tym razem to on się uniósł, skutecznie mnie tym uciszając.
- Widzę, że zapowiada się bardzo ciekawa gra – wymamrotałam pod nosem, zdejmując ze stóp białe skarpetki.
W pewnej chwili myślałam, że dzięki tej grze dowiem się czegoś o nim, ale jak widać, to aż takie proste nie będzie i ta gra skończy się szybciej niż się zaczęła. To trochę sobie poczekam na tą prawdę. Więcej niż trochę. Może kiedyś się doczekam.

***

Nie twierdzę, że jestem mądra, grając w taką grę, w jaką gram z Louisem już od może godziny. Tak naprawdę sama nie wiem, ile w rzeczywistości minęło czasu, bo ani razu nie zerknęłam jeszcze na zegarek, ale podejrzewam, że upłynęło przynajmniej te 40 minut. I jak do tej pory, próbuję odpowiadać na wszystko, co się da, żeby nie musieć paradować przed nim nago, ale jemu to najwyraźniej jest wszystko jedno. Wydaje mi się, że w ogóle nie przeszkadza mu, że grozi mu rozebranie się do końca.
W tej chwili, od tego, kto wygra czy też przegra, dzieli nas jedna część garderoby. Oboje. Uzgodniliśmy, że dalej niż do majtek się nie posuwamy, dlatego on siedzi w spodniach z gołą klatką piersiową, przez co mam doskonały widok na jego umięśniony tors pokryty tatuażami i szczerze mówiąc, odpowiadał mi ten obraz przed oczami. I to jak bardzo. A jak jest ze mną? Otóż ja stwierdziłam, że zamiast t-shirtu zdejmę najpierw stanik, bo może on akurat przegra szybciej, więc siedzę teraz w majtkach i nawet zakrywającej trochę dupę bluzce, a pod nią nie mam nic. I w tej chwili, niezwykle cieszę się tylko z tego, że nie założyłam dziś stringów albo zbyt koronkowej bielizny.
Zgadza się, jestem widocznie zbytnio popieprzona, żeby przerwać tą porąbaną grę i po prostu walczę o swój honor. Jedynym plusem jest to, że w części garderoby wliczają się również akcesoria takie jak kolczyki, pasek do spodni czy gumka do włosów. Ale bądźmy szczerzy, już dawno to wszystko znikło z mojego ciała, a biorąc pod uwagę, że Louis oprócz paska do spodni nie miał nic więcej i wychodzi na to, że miał mniej na sobie... i teraz zostało nam po jednej rzeczy...
O tak, to pokazuje tylko, jak bardzo się pogrążyłam, nie odpowiadając na więcej pytań niż on. Wniosek z tego taki, że to ja mam jednak więcej do ukrycia niż on, a oboje od jakiś 10 minut usilnie próbujemy zrobić coś, żeby wygrać. I w głębi serca, nie robię tego tylko po to, żeby w całości się nie rozebrać, ale żeby to Louisa oglądać. Chociaż sam jego tors wystarcza mi w zupełności i przez następne pół godziny mogłabym w dalszym ciągu mu się przyglądać. Pół godziny. Godzinę. Dwie. Cały dzień. Tydzień. Miesiąc. Resztę życia.
Rany. Ja chyba naprawdę mocno się w nim zadurzyłam. Czy ktoś powie mi, czy coś takiego można w jak najmniej bolesny sposób odkręcić? Przynajmniej po części? Ja mu powiedziałam jakiś czas temu, że się w nim zakochałam, ale co on robi, to już nie ode mnie zależy. Niby te wszystkie gesty na coś wskazują, na przykład sytuacja z lobby, kiedy stał tak blisko mnie i mówił, że za mną szaleje, ale nie mam pojęcia, czy zanosi się na coś więcej. A ja nie będę robić z siebie idiotki i nie zapytam go wprost, czy on też coś do mnie czuje. Po pierwsze i najważniejsze: zapewne nie odważyłabym się na coś takiego. Tak, wiem, że to paradoks, przecież jestem przestępcą. Tylko że, jeśli chodzi o moje uczucia, a tym bardziej o gadanie o nich, to chyba jestem jakąś szarą myszką. Może nie wyglądam, ale w głębi serca, naprawdę nie potrafię mówić o tym, co czuję. Na razie zbyt dobrze to ukrywam, ale bądźmy szczerzy, raczej przez resztę życia wciąż tak będzie to funkcjonowało i pewnie nic się nie zmieni. Chyba że ponownie uda mi się wejść w kolejny związek. A wiemy, że po Nicku będzie trochę trudno. Szczególnie, że minęły dopiero 2-3 miesiące.
- Wciąż palisz papierosy? - zapytał, rzucając mi tym kolejne wyzwanie. Doskonale wie, o co zapytać, żebym przegrała, ale ja tak łatwo się nie dam. - No, dalej. Boisz się? - popędzał mnie, gdy przez chwilę się nie odzywałam i patrzyłam na niego mrużąc oczy.
- Ciebie? - prychnęłam, odwracając głowę. - Bardzo śmieszne. Wprost nienawidzę cię za to pytanie. - Spojrzałam na niego, zabijając go wzrokiem.
- Oboje wiemy, że jeśli nie odpowiesz, to będę wiedział, że palisz, ale jak odpowiesz, to masz szansę się wybronić – wyjaśnił jakbym to była najbardziej prosta rzecz w świecie.
- Ale mogę też skłamać – odpowiedziałam spontanicznie, próbując odciągając pytanie. A może uda mi się uniknąć tej odpowiedzi?
- Uwielbiasz tak ze mną pogrywać i się drażnić, prawda? - zadał kolejne pytanie, a ja tylko szeroko się uśmiechnęłam. - A więc? Co z tymi papierosami? - nie ustępował.
- Ugh... Ty po prostu kochasz uprzykrzać mi życie – podsumowałam. - Tak, nadal palę, ale tobie nic do tego, czaisz? To moje życie i mogę sobie robić z nim, co chcę. Powtarzam ci to już po raz kolejny i jedyne, czego pragnę to to, żebyś nie wtrącał się w tą sprawę. Rozumiesz czy znów mam ci to powtórzyć i jeszcze rozłożyć na czynniki pierwsze?
- A palisz przynajmniej mniej? - westchnął, dalej nie odpuszczając.
- Wiesz doskonale, że nie da się palić mniej, można tylko próbować. Ale ja się pytam, czy rozumiesz, co powiedziałam? Tak albo nie. Oczekuję jasnej odpowiedzi.
- Tak – odpowiedział niechętnie po chwili milczenia.
- No i superowo – wymamrotałam, sięgając po winogrono do salaterki. Zauważyłam, że właśnie się już kończy ten owoc, więc jeśli wytrzymam jeszcze kilka pytań, to albo żadne z nas nie wygra, albo to on przegra. Bo ja tak łatwo się nie dam.
- To dawaj teraz swoje pytanie.
- Bierzesz narkotyki? - zapytałam, opierając się o tył kanapy. Bardzo poważnie zadałam pytanie i oczekuję, że taką też dostanę odpowiedź.
- Małpa. Istna małpa w ciele...
- Osz ty! - Złapałam to, co miałam pod ręką, nie patrząc co to, i rzuciłam mu prosto w twarz. Dopiero, gdy to obiło się o jego nos, zorientowałam się, co to takiego było i szerzej otworzyłam oczy. Nie tylko z zaskoczenia, ale też z wstydu.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że rzuciłaś we mnie swoim stanikiem? - zapytał odrobinę rozbawiony. Widziałam to w jego oczach. Tylko że ja już taka rozbawiona nie byłam, gdy w jego dłoni wciąż tkwiła moja czarna, koronkowa bielizna.
- Nic nie mów, ani słowa, słyszysz? Tu nic takiego nie miało miejsca.
- Pewnie. - Zaśmiał się i odrzucił mi biustonosz, który natychmiast schowałam obok, pod swoją bluzą. Zażenowana to mało powiedziane.
- Ale nie wymigasz się od odpowiedzi na moje pytanie – ostrzegłam go.
- A już myślałem, że po tym, co właśnie zrobiłaś, to mi odpuścisz.
- Aha, chciałbyś.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - westchnął sfrustrowany.
- Przecież zadałam pytanie. No, ale wiesz, możesz nie odpowiedzieć, tylko że wtedy przegrasz, a ja będę wiedziała, że bierzesz. Jak chcesz.
- Nie, odpowiem. To nie jest jakaś wielka zbrodnia. - Odetchnął, przeczesując dłonią włosy. - Czasem biorę coś z towaru, który ma być na sprzedaż, albo zioło, albo... coś mocniejszego. To nie jest tylko amfetamina, jak kiedyś ci mówiliśmy.
- Jak często? - zapytałam, przyglądając się jego dłoniom, którymi się bawił. Miał zwieszoną głowę, więc widocznie nie był dumny z tego, co robi.
- Nieczęsto. Raz na... miesiąc. Może dwa razy – odpowiedział cicho.
- Może 3, może 4-5, tak? Bierzesz regularnie, prawda? Dlaczego to sobie robisz? Chłopaki zapewne o tym nie wiedzą, mam rację?
- Gdybyś miała tyle problemów, co ja, zrozumiałabyś. Każdego dnia boję się nawet o tą firmę. Jeden mały pieprzony błąd może zniszczyć dosłownie wszystko. Ciąży na mnie niewyobrażalna presja, a oliwy do ognia dodaje jeszcze to, co dzieje się w moim życiu prywatnym – przerwał na chwilę, głęboko odetchnął i oparł się o oparcie. - No... to widzisz, jak popieprzony jestem. - Zaśmiał się sam z siebie, ale wiedziałam, że wcale nie skakał ze szczęścia. - Papierosy nie zawsze wystarczają. Ciesz się, że ty takiego problemu nie masz. - Sięgnął po pełną szklankę z lemoniadą i upił z niej kilka łyków.
Zamierzałam odpowiedzieć coś w miarę pokrzepiającego, ale nim się na to zebrałam, minęła może minuta ciszy, a gdy otwierałam już usta, usłyszałam dzwonek do drzwi.
- W idealnym momencie – odezwał się szatyn z wymuszonym uśmiechem. - No, idź. Przecież to poczeka, nigdzie nie ucieknę. - zapewnił, kiedy ja wciąż milczałam i nie byłam pewna, czy wstać i pójść otworzyć, czy po prostu udawać, że nikt się do mnie nie dobija.
Westchnęłam, uniosłam się z kanapy i bez słowa skierowałam swoje kroki ku drzwiom wejściowym.
- Kelly? A co ty u mnie robisz? - Zmarszczyłam brwi, kiedy przed oczami zobaczyłam blondynkę z ogromnym tekturowym pudełkiem. - Nie uprzedzałaś, że dziś wpadniesz.
- Dzwoniłam kilka razy, ale nie odbierałaś, więc to już nie moja wina – wyjaśniła.
No, tak. Przez tą popieprzoną grę nie patrzyłam nawet na telefon. Pewnie został w innym pomieszczeniu albo jest tak wyciszony, że w ogóle go nie słychać.
- Przywiozłam ci w końcu wszystkie twoje rzeczy, które od ciebie pożyczałam, kiedy tu byłam i które ty zostawiłaś u nas – dodała, przepychając się obok mnie w drzwiach. Nawet nie zdążyłam jej zatrzymać ani powiedzieć, że u mnie ktoś jest.
Pospiesznie zamknęłam za nią drzwi i w szybkim tempie ruszyłam za blondynką, która właśnie stanęła w przejściu do salonu, prawdopodobnie zaskoczona tym, co zobaczyła.
- Och... cześć, Louis – powiedziała spokojnie, gdy zatrzymałam się tuż za nią, a wtedy szatyn podniósł wzrok znad telefonu na nas dwie.
- Cześć. - Uśmiechnął się całkiem szczerze i wrócił do swojego iPhone'a.
Problem tkwił w tym, że blondynka cały czas się na niego gapiła, a może raczej na jego gołą klatkę piersiową. I założę się, że trwałaby w tej pozycji w dalszym ciągu, gdybym delikatnie jej nie popchnęła.
- Chodź, Kelly. Postawisz mi to w sypialni – zwróciłam się do niej, widząc, że nie zamierza się ruszyć.
- Idę, idę – wymamrotała pod nosem i skręciła w lewo. Tylko że cały czas, gdy szła, patrzyła na niczego świadomego Louisa i do przewidzenia było, że potknie się o dywan i przewróci. Oczywiste było to, że tak będzie. Nie dość, że sama się wypieprzyła, to jeszcze rozsypała połowę zawartości pudełka na korytarz.
- Boże Przenajświętszy – wymamrotałam, nie mając do niej sił.
- Nic ci nie jest? - usłyszałam głos Louisa z drugiego pokoju.
- Żyje, nie musisz wstawać. Damy sobie radę – odpowiedziałam mu, pomagając wstać blondynce z podłogi. - Przypominam ci, że masz narzeczonego – wyszeptałam w jej kierunku, a potem zaczęłam zbierać porozrzucane ubrania.
- Nie wiem, o co ci chodzi. Po prostu się przewróciłam.
- Gdybyś nie gapiła się tak na jego klatę, to nic takiego by się nie wydarzyło. - Wrzuciłam wszystko byle jak do pudła.
- Nie gapiłam się – zaczęła się bronić.
- Tak, a ja jestem Matka Święta i w dodatku ślepa. - Uśmiechnęłam się sztucznie i ruszyłam z pudłem do sypialni.
- A przepraszam bardzo, możesz mi wyjaśnić, dlaczego wy się, kurde, porozbieraliście? Ominęło mnie coś czy raczej wszystko przerwałam? - pytała, gdy znalazłyśmy się w moim pokoju.
- To nie jest twoja sprawa.
- Ale tak jakby chciałabym się dowiedzieć, co tu się dzieje. On jest w samych spodniach, a ty w bluzce i majtkach, i... rany, ty nawet nie masz stanika – wyszeptała oskarżycielsko ostatnie słowa.
- Gramy w grę, okej?
- To widzę, że to musi być niezła gra – powiedziała z podziwem. - Bawicie się w lekarza, mam rozumieć?
- O Boże, daj mi spokój, co? Nic złego nie robię.
- O, to ja widzę co innego – zdziwiła się. - Kobieto, między wami ewidentnie coś jest. Wiem, że się nie przyznasz, ale ja to widzę.
- Nie ma nic. Nie denerwuj mnie, dobra?
- Dałaś mu różową lemoniadę, widziałam. Prawie nikomu jej nie robisz. Zależy ci na nim. Coś między wami jest – stwierdziła.
- Och, czyli jednak oprócz jego klaty zobaczyłaś też coś innego – zakpiłam.
- A właśnie... Zapomniałam ci wspomnieć, że zaczęliśmy z Tristanem planować ślub, także niedługo mi się pewnie przydasz.
- O, jak świetnie. To wszystko? Już idziesz?
- Wpadłam, żeby zobaczyć, jak się czujesz, ale widzę, że masz bardzo dogodne towarzystwo – powiedziała odrobinę kąśliwie.
A tak, powiedziałam Kelly, co mnie spotkało, o tym, że mnie pobito i przychodzi do mnie, żeby mnie nadzorować, ale najwyraźniej ja nie pomyślałam o tym, że dziś również się tu pojawi.
- Dlatego też już pójdę i zostawię was samych – uznała.
- Przecudownie, nareszcie – drażniłam się z nią i jeszcze się uśmiechnęłam.
Wyszła z mojej sypialni, a ja ruszyłam tuż za nią. W salonie ponownie się zatrzymała.
- To pa, trzymaj się. - Pocałowała mnie w policzek, a zaraz też wyszeptała mi do ucha: - Nie oszukasz mnie, widzę, że coś się święci.
- Wariatka – mruknęłam.
Odsunęła się ode mnie z uśmiechem i na chwilę, oczywiście, zerknęła na Louisa. A potem jeszcze raz się pożegnała, tym razem z nami obojgiem i wyszła.
Odetchnęłam głęboko i usiadłam na swoim poprzednim miejscu.
- Gotowa na kolejne pytanie? - zapytał uśmiechnięty.
- Raczej nigdy nie będę gotowa na twoje pytania, ale dawaj.
- Co z twoim tatą? Nigdy o nim nie wspominałaś.
Zamarłam, krew odpłynęła mi z twarzy, a po ciele przeszły dreszcze. To niemożliwe, żeby on to powiedział. To jest chyba koszmar. Nie tak miało to wyglądać.
- Nie odpowiem na to – powiedziałam w miarę spokojnie, patrząc w jeden punkt przede mną.
- Ooo... to musisz zdjąć bluzkę. - Zaśmiał się. - Przegrałaś.
- Nie, nie... - zaczęłam kręcić głową, ręce mi się już trzęsły.
- No, ale jak to? Tak się przecież umawialiśmy. - Wciąż się śmiał.
- Nie odpowiem na to – powtórzyłam drżącym głosem. Poczułam, jak do oczu napływają mi łzy i od razu zaczęły spływać po moich policzkach. - Nie odpowiem – zaszlochałam, cała się trzęsąc.
- Cass, co się dzieje? - Wstał i usiadł obok mnie. - Hej, przepraszam, nie musisz odpowiadać. Słyszysz mnie? - Próbował mnie dotknąć, ale mu to uniemożliwiłam, minimalnie się odsuwając.
- Nie chcę – powtórzyłam ponownie jak w transie, płacząc.
- Nie musisz, zapomnij o tym, tak? Nie było pytania, słyszysz? - Położył dłonie na moich ramionach, ale zaczęłam się wyrywać. Gdyby nie to, że zaciskał mocno palce, pewnie udałoby mi się odsunąć. - Uspokój się, wszystko jest w porządku. - Zmusił mnie, bym go przytuliła.
Mimo że na początku się opierałam i płakałam, jakby coś mnie opętało, uległam temu i wtuliłam się w niego.
- Przepraszam, nie powinienem był o to pytać. Nie płacz już, przepraszam. - Oparł swoje czoło o moje, kiedy po jakimś czasie kawałek się od niego odsunęłam.
Odzyskałam zdrowy rozsądek, kiedy zamierzał mnie pocałować i odepchnęłam go.
- Nie, zostaw. Powinieneś iść już – załkałam, mając uniesione dłonie.
- Co, ale...
- Idź już, dobrze? Nie chcę...
- A ja nie chcę iść, rozumiesz? I nie mam zamiaru stąd wychodzić. Zostanę i obiecuję, że nie powiem już nic tak głupiego – zapewnił mnie.
- Louis, idź...
- Przeprosiłem cię przecież. Co jeszcze mam zrobić? - zapytał za chwilę, co spowodowało między nami ciszę. Przede wszystkim, to mnie trapiły różnorakie myśli i prawdę mówiąc, to było mi chyba już wszystko jedno.
- Dobrze, ale... nie pytaj już o to – powiedziałam cicho, a on przytaknął i złapał mnie za dłoń.
- Dziękuję. - Uśmiechnął się delikatnie. - Może obejrzymy coś, co?
- To wciąż jest gra? - zapytałam przez śmiech i łzy.
- To już raczej nie. - Również się roześmiał.
- W takim razie, bardzo chętnie – zgodziłam się. Wstałam za chwilę z kanapy i podeszłam do szafki, z której wzięłam papierosy i zapalniczkę, a potem podeszłam do okna i je uchyliłam.
- Cassandra...
- Tylko nie próbuj mi przerywać i ten jeden raz nie zabierać mi papierosów, proszę cię – ostrzegłam odrobinę ostro.
- Chciałem tylko powiedzieć to, co powinienem powiedzieć już dawno. Nawet z tymi siniakami jesteś piękna – odpowiedział cicho.
Ta nasza relacja zdecydowanie za szybko się pogłębia...

***

06 kwietnia 2019

Info

Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam.
Tutaj miał być dziś rozdział 25, jednak ze względu na to, że w mojej rodzinie doszło do tragedii, po której przez kilka dni nie mogłam w ogóle się pozbierać, nie udało mi się przepisać tu tego, co miałam wstawić. Rozdział kolejny pojawi się w okolicach 13 kwietnia.
Jeszcze raz przepraszam, nie robię tego specjalnie. Najchętniej wstawiłabym to już dawno, ale wyszło tak jak zwykle.
Przepraszam,
/Perriele rebel