*Cassandra*
Odebrał za trzecim
razem, a ja już od 15 minut chodziłam wściekła w tę i we w tę
po penthousie.
- Słucham –
usłyszałam zaspany głos w słuchawce. Ja tu zaraz dam mu słucham!
- Jeśli to ty,
Tomlinson, to już nie żyjesz – warknęłam do niego.
- Co? - zapytał
zachrypniętym głosem. - Po co do mnie dzwonisz?
- Skoro dzwonię, to
mam wyraźny powód – mówiłam tym samym tonem.
- Jest środek nocy,
a dokładniej... 24:30. Czego ty ode mnie chcesz, kobieto?
- Czego ja chcę?
Powiedz, że to nie byłeś ty.
- Ale co ja, do
cholery?
- Gówno! -
krzyknęłam do słuchawki.
- Cassandra, o co ci
chodzi? - teraz to on zmienił ton głosu.
- Włamałeś się do
mojego mieszkania czy nie?
- Już ci to mówiłem,
gdy byłem u ciebie. Sądzę, że nie muszę już tego powtarzać po
raz kolejny.
- Tomlinson –
wycedziłam przez zęby.
- Po cholerę ty z
tego powodu dzwonisz do mnie o tej porze?
- Posłuchaj,
kretynie. Ktoś okradł jedno mieszkanie w moim wieżowcu i teraz
mam policję na dole. To byłeś ty czy nie?
- Wytłumacz mi, po
co miałbym to robić?
- No, nie wiem! Sam
mi to wyjaśnij.
- Mam tyle zer na
koncie, że spokojnie wystarczy mi na drugie, a może i na trzecie,
czwarte życie, więc nie widzę powodu, dla którego miałbym
okraść mieszkanie. Mam do dyspozycji inne miejsca.
- Zapytałam, czy to
byłeś ty. Oczekuję krótkiej odpowiedzi. Tak albo nie.
- Nie, cholera jasna
– wkurzył się. - Czy ty w ogóle przeglądałaś monitoring? Na
którym to w ogóle było piętrze? Na samej górze?
- Na 7. - odparłam
już spokojniej.
- To super, bo ja na
tym piętrze nawet nie byłem. Byłem na dole i przyjechałem windą
na górę. Ty chyba naprawdę nie widziałaś tych nagrań, co?
- Nie, bo policja je
teraz ogląda. Jak to miałam zrobić?
- Eee... z nimi?
Raczej masz do tego prawo – zakpił ze mnie. - Wiesz co? Trzeba
było najpierw je obejrzeć, a dopiero potem do mnie dzwonić, jeśli
trzeba by było. Nie wiem jak ty, ale niektórzy mają sen w wersji
limitowanej, więc dla mnie każda minuta się liczy.
- Oj, nie pieprz
Tomlinson. Jutro dostaniesz swoją broń z powrotem.
- Co? Sama chciałaś
ją pożyczyć. Mowy nie ma.
- A właśnie, że
jest. Już dziś chowałam ją po kątach, bo myślałam, że będą
mi przeszukiwać mieszkanie.
- Skoro masz
pozwolenie na broń, to raczej nic ci nie zrobią – mruknął
znudzony.
- Jakbym miała,
byłoby super. Tyle, że ja je miałam, ale w Los Angeles, tam ma je
każdy, tu już nie mam. Papier został w Stanach, nie polecę tam
tylko z tego powodu.
- Boże, czy z tobą
muszą być takie problemy? Nie możesz mi oddać tej broni, bo nie
masz czym się obronić. Załatwię ci to pozwolenie, ale sądzę,
że i tak za dużo już dla ciebie robię.
- Bo gdybyś nie
robił, to wycofałabym się z tej akcji.
- To byś nie miała
z tego żadnych pieniędzy. Mogę już iść spać czy masz zamiar
jeszcze gadać?
- A idź ty w
cholerę. - Zerwałam połączenie i rzuciłam telefon na kanapę.
A) To nie był
Tomlinson.
B) Moje
zabezpieczenia jednak zawiodły.
Muszę postawić
sobie tu ochronę.
***
~~TYDZIEŃ PÓŹNIEJ~~
Jedna osoba, druga,
trzecia, czwarta stoją mi nad biurkiem i jeszcze telefony zaczęły
dzwonić, a ja już po prostu z niczym się nie wyrabiam. Nie mam 10
rąk i tak już raczej pozostanie. Wiem, że każdy ma do mnie arcy
ważną sprawę, ale ja i tak mam już wiele na głowie. Sądzę, że
gdybym przyszła o późniejszej godzinie, to miałabym tu jeszcze 5
osób. A tak przyszłam z samego rana i przynajmniej nie ma w tej
chwili takiego tłumu. A wiem, że byłby. To szanowana firma i duża
część pracowników musi najpierw ze mną przeprowadzić
konsultacje. Dodatkowo są oczywiście nowi pracownicy i jak to nowi,
trzeba im wszystko porządnie wytłumaczyć. A kto ma to robić jak
nie ja?
Tak, więc od 10
minut mam przed sobą nowego pracownika, kompletnie zdezorientowanego
i wgniecionego w fotel, z którym nie mogę normalnie porozmawiać i
nic wyjaśnić, bo przylazł tu Tristan i ma o coś do mnie
pretensje, kierownik produkcji chrzani coś o zepsutej maszynie, a
mój księgowy w ogóle nie może się ze mną dogadać, bo nie wiem
całkowicie o co mu chodzi.
Telefon stacjonarny,
który stoi u mnie na biurku właśnie zaczął dzwonić, a ten
prywatny robi to już od dobrych kilkunastu minut i cały czas widzę
na nim wyświetlający się numer Tomlinsona. A w dupie go mam! Jak
to ja do niego dzwonię, to ma pretensje, że to robię. To teraz
niech se poczeka. Chyba mu się nie spieszy, a ja czasu nie mam.
Niech nie myśli sobie, że piątek u każdego jest taki super i
ekstra. Normalnie relax na całego od rana! Dla mnie wcale to nie
jest takie przyjemne, bo jest pieprzony koniec tygodnia i trzeba
wszystko podsumować, pozałatwiać. Ale w sumie w związku nie
jestem, Kelly wyjechała, Tristan przesiaduje tu ze mną, a ja i tak
wracam do pustego domu. Wychodzi na to, że nie powinnam mieć do
nikogo pretensji, bo i tak nie mam nic do roboty.
Uraz z przeszłości
powoduje, że z trudnością jest mi komukolwiek zaufać. I teraz
doskonale widzę, jak na tym wychodzę. Ale tylko ja i Kelly to
rozumiemy. Tylko my to przeszłyśmy i obie miałyśmy tylko
siebie.Wciąż mamy... Kelly ma trochę koleżanek w modelingu, ale
sama mówiła, że to nie są prawdziwe i trwałe przyjaźnie jak
nasza. A ja sama mam tylko tyle znajomych co tu w firmie. Nie
ukrywam, że na razie Kelly i Tristan mi wystarczają. Na razie.
- Pani Miller, cała
produkcja zatrzymana, linia stanęła i nie pakuje ubrań – mówił
kierownik produkcji, przekrzykując 2 osoby. - Jeśli nie... - mówił
coś dalej, ale inne głosy mi to zakłócały i nic nie słyszałam.
Telefon stacjonarny
znów zadzwonił i z tego względu, że po prostu już się
wnerwiłam, odebrałam, ale to w ogóle nie uciszyło tej trójki
stojącej naprzeciw mnie.
- Halo? - Głęboko
odetchnęłam, starając się nie patrzeć na tych ludzi. Zaraz
dostanę pierdolca.
- Pani Miller, jakiś
pan do pani. Mówi, że to pilna sprawa, ale nie ma umówionego
spotkania.
- Wpuść go, Andrew
– westchnęłam. - Skoro to pilna sprawa, niech wejdzie –
mruknęłam i odłożyłam słuchawkę. Widzę, że dziś to każdy
ma do mnie jakąś sprawę. Tak jak zawsze. Nic się w tej kwestii
nie zmienia, ani trochę.
Popatrzyłam przed
siebie, na przekrzykujących się pracowników i uznałam, że już
nie mam siły do tego. Krzyczeli do mnie, ale patrzyli się na siebie,
a nowy pracownik w ogóle nie wiedział o co w tym wszystkim chodzi.
- Cassandra, musisz
zejść do nas, do księgowości – usłyszałam swojego
księgowego, ale zaraz popatrzyłam na Tristana, bo mu przerwał.
- Ale najpierw musisz
po podpisywać projekty. Wszystko jest skończone, ale nie ma twojego
podpisu – powiedział Tristan, a ja dopiero teraz zobaczyłam w
jego rękach ogromną stertę teczek.
- A co my mamy zrobić
z linią? Coś się zepsuło, wszystko stanęło i... - mówił i
mówił, a ja zamknęłam oczy, zacisnęłam dłonie na krawędziach
biurka i nabrałam w płuca powietrza. Odczekałam tak jakąś
chwilę i miałam już odliczać od 1 do 10, ale ktoś zaczął
pukać do mojego gabinetu. Kim jest ten człowiek, który tu
przylazł?
Zacisnęłam zęby i
otworzyłam oczy, a w wejściu zobaczyłam Tomlinsona w garniturze.
Jeszcze jego tu brakowało. No, po prostu świetnie!
- Można? - zapytał,
przekraczając próg.
Ja nie wiem, jakim
cudem go usłyszałam pośród tych krzyków. Może mam takie dziwne
zdolności, ale na pewno nikt normalny tego by nie usłyszał przy
tym hałasie.
- A ty co tu robisz?
- zapytałam, marszcząc brwi, a on podszedł do mojego biurka i
stanął obok tej zgrai.
- Mam do ciebie
sprawę – powiedział, patrząc z rozdrażnieniem w bok. Tak,
mnie już dawno oni denerwują, a jego to dopiero mogą.
- Jaką? - zapytałam
i dostałam jakąś długą odpowiedź, ale oczywiście jej nie
usłyszałam. - Co?
- Mówię, że...
- Cisza! - krzyknęłam
ostatecznie i myślę, że usłyszeli mnie w całym budynku.
Wszyscy ucichli i
spojrzeli na mnie. Obeszłam biurko dookoła i stanęłam za nimi.
- Panie Bailey, skoro
cała produkcja stoi, proszę to jakoś naprawić albo zadzwonić po
kogoś, kto to zrobi. Wystarczy? - zapytałam, a on przytaknął. -
No, to proszę teraz zejść na dół i to zrobić – dodałam, a
on od razu wyszedł. - Diego, zejdę do was za kilkanaście minut, a
teraz idź. A ty, Tristan – westchnęłam, gdy kolejny pracownik
wyszedł. - Po prostu połóż to mi i daj mi spokój, a potem
możesz do mnie przyjść.
- Przyjdę jak zechcę
– odpowiedział, rzucając dokumenty na biurko i skierował się
do drzwi.
- Przyjdziesz, bo
Kelly nie ma i nie masz co robić – odparłam.
- Może już dalej w
to nie brnijmy – odrzekł, wychodząc.
Odwróciłam głowę
i zobaczyłam jeszcze nowego pracownika.
- Panie Jonas –
zagadnęłam, a on spojrzał na mnie. - Może pan poczekać jakieś
10 minutek pod moim gabinetem? Wrócimy do tej rozmowy.
- Tak... tak, pani
Miller. - Wstał, a ja ruszyłam za nim. Gdy wyszedł, zerknęłam
na korytarz.
- Jordyn, możesz
zająć się panem Jonasem przez kilka minut? Mam nagłe spotkanie –
wyjaśniłam, a ona pokiwała głową.
Zamknęłam drzwi i
się o nie oparłam, a potem zobaczyłam jak Tomlinson się na mnie
patrzy odrobinę zdziwiony.
- A ty mów jaką
masz do mnie sprawę, a jak nie chcesz gadać, to również możesz
wyjść.
- Ej, spokojnie. To,
że wyrzuciłaś stąd wszystkich swoich ludzi, to nie znaczy, że
mnie też musisz. Nie po to wdałem się w kłótnię z twoim
ochroniarzem.
- Mogłam cię nie
wpuścić – mruknęłam i przeszłam na fotel. - Po co do mnie
przyszedłeś?
- Postanowiłem
przyjść, bo nie odbierałaś telefonu.
- Widziałeś, co się
tu działo – odparłam. - Odebrałabym, gdybym mogła. Skąd
wiedziałeś, gdzie jest firma?
- Jest coś takiego
jak internet, złotko. - Uśmiechnął się złośliwie.
- Weź tak do mnie
nie mów, bo wyrzucę cię stąd szybciej niż tu wszedłeś. -
Założyłam ręce na piersi. - Nie mam dla ciebie czasu. Co chcesz?
- A więc... - Usiadł
przede mną. - Tak jak mówiłem, przyspieszamy akcję.
- Na kiedy?
- Na dziś.
- Na dziś?! -
Wyłupiłam na niego oczy. - Popieprzyło cię?!
- No chyba bym
specjalnie nie przychodził tu, gdyby była innego dnia. W końcu
bym się do ciebie dodzwonił, ale dziś już raczej mi się to nie
opłacało.
- No, to powiem ci,
że lepszego wyczucia czasu to nikt nie miał. Akurat dziś musiałeś
sobie wymyślić, kiedy jest pieprzony piątek, a mój dzień
wygląda jak wygląda.
- Nie wybrzydzaj, bo
to ja mam na głowie tą imprezę dziś wieczorem, a nie ty.
- No to odwołaj. -
Wzruszyłam ramionami. - Ja nie wiem, co wy robicie, że macie cały
czas imprezy. Niedawno już jedna była. Aż tak balujecie?
- Niedawno?
Wspominałem ci, że jest u nas co 2 tygodnie, a ja nie mieszkam
sam. Nie będę wprowadzać takiego rygoru chłopakom, żeby czuli
się jak w więzieniu. Dopóki sprzątają po balangach, ja problemu
nie widzę.
- Ale przepraszam cię
bardzo. Po cholerę ty mi się tłumaczysz ze swojego życia?
Uważasz, że mnie to tak bardzo interesuje czy jak? Nie obchodzi
mnie to zbytnio.
- Zacząłem mówić,
bo zapytałaś, więc nie gadaj mi takich pierdół jak teraz.
- Dobra, mów o
akcji, bo czasu nie mam – ucięłam.
- Wnerwiasz mnie. Nie
wiem, po co tu przychodziłem.
- Wiesz, że ja też
nie? - Uśmiechnęłam się. - No, mów – jęknęłam.
- Po pierwsze:
załatwiłem ci to pozwolenie na broń. - Włożył rękę do środka
marynarki. Wyjął z niej kartkę i rozłożył przede mną. -
Wszystko legalnie, ale lepiej nie pytaj, jak to zrobiłem – dodał,
a ja wzięłam papier do rąk.
- To przynajmniej z
tym nie będę mieć kłopotu. Dzięki.
- Teraz mogę ci dać
dodatkowe pistolety, jak chcesz. Nie ma żadnego ograniczenia co do
tego, ile posiadasz spluw.
- Okeej... A kolejna
sprawa? - zapytałam.
- Zaplanowałaś już
co zrobisz z tym dyrektorem? - odpowiedział pytaniem na pytanie, a
ja zamknęłam oczy.
- I tak muszę z nim
pogadać, więc wezmę go na kolację do restauracji. Jakoś zdobędę
jego portfel i prześlę wam wszystkie kody zabezpieczeń. Ale to wy
mnie tam wieziecie i po mnie przyjeżdżacie.
- Stoi – zgodził
się. - Jesteś przygotowana? Jak treningi z Niallem? - zagadnął.
- Mówiłeś, że
miałeś treningi z Niallem, więc chyba wiesz, co twierdzę w tej
chwili. Ale nie mam już zakwasów, forma mi wraca, jest dobrze. Nie
narzekam na niego.
- Mam nadzieję, bo
inaczej będę ryzykował jak będziesz wchodzić z nami do banku.
- Już ryzykujesz,
Tomlinson. - Uśmiechnęłam się krzywo.
- Ja tak nie
twierdzę. - Wzruszył ramionami.
- Co z tymi ludźmi,
co was śledzą? - zapytałam.
- Na razie sprawa
ucichła, ale lepiej bądź się na baczności. Nie wiadomo, co może
im odstrzelić.
- To skoro na tą
chwilę jest spokój, to dlaczego przyspieszasz akcję? -
Zmarszczyłam brwi.
- Kto wie, czy oni
nie wiedzą, co chcemy zrobić? Też mogą napaść akurat na ten
bank, więc nie możemy ryzykować. Potem może być już za późno
– wytłumaczył.
- Okej, a kim oni w
ogóle są? - spróbowałam zapytać, ale na wiele nie liczyłam.
Nic z niego nie wyciągnę.
- Są groźni, tyle
ci powiem.
- Nie o to mi
chodziło – westchnęłam.
- Kiedyś ci to
powiem, ale teraz nie. Na razie najważniejsza jest ta akcja i nic
nie może stanąć na przeszkodzie.
- Możesz się nie
zgodzić, ale mam propozycję – zaczęłam, odrobinę się
prostując. A co mi szkodzi zapytać?
- Co masz na myśli?
- Pójdę na tą
kolację z tym dyrektorem dziś wieczorem, ale czy napad nie może
odbyć się jutro w nocy?
- Hm... - zamyślił
się. - Nie zgodzę się bez dobrych argumentów.
- Po pierwsze: macie
tą imprezę, będzie za duże zamieszanie. Nie rozdzielicie się, a
kilka osób wystarczy, by zawieść mnie do restauracji –
wymieniłam.
- Z tym się zgodzę
w 100% - przyznał. - Mów dalej.
- Jeśli napadniemy
na bank od razu po kolacji, tego samego dnia, będzie za bardzo
podejrzane. Od razu policja może chcieć rozmawiać ze mną.
Najpierw byłam z dyrektorem, a potem "przypadkiem", w tym
samym dniu obrobiono bank.
- Może i masz rację
– westchnął.
- A więc? Jaka jest
twoja decyzja? Oczywiście to do ciebie należy ostatnie słowo, ale
ja tam chcę mieć jak najmniej do czynienia z glinami. Oczywiście
bez obrazy dla Zayna.
- Zróbmy tak jak
mówiłaś i po sprawie. - Pokiwał głową.
- Tak? To mi pasuje.
Tylko tak w ogóle, to ja nie wiem o której stąd wyjdę. -
Rozejrzałam się po biurze.
- Lepiej, żebyś nie
siedziała do późna, bo nici z jutrzejszej akcji. To od ciebie
zależy czy odbędzie się, czy nie.
- Myślisz, że nie
wiem? Gdyby nie było z tego pieniędzy, to nie robiłabym tego.
- Głupi nie jestem.
Każdy leci na pieniądze. Zadzwonisz do niego zaraz, tak? Żebyś
się z tym wyrobiła.
- Do kogo? -
Zmrużyłam oczy.
- Do dyrektora! -
powtórzył, a mi rozjaśniło się w umyśle.
- Aaa... no,
zadzwonię. - Spojrzałam w okno. - Coś jeszcze chcesz czy to
wszystko? - zapytałam.
- Jak na razie...
wszystko – powiedział.
Zerknęłam na niego
ponownie. Siedział wygodnie w fotelu i ani mu się śniło stąd
wychodzić. Zmrużyłam oczy.
- Co?
- Masz zamiar tak tu
siedzieć? - zadałam pytanie odrobinę zdziwiona.
- Fajnie masz w tej
firmie – odparł.
- Pewnie w twojej i
tak lepiej, nie? - Uniosłam brwi.
- Nie mam wysokiej
samooceny. To innym ludziom oceniać, nie mi. - Wzruszył ramionami.
- Też mogłabym
ocenić, gdybym wiedziała która to firma.
- Będziesz dalej
drążyć ten temat, prawda? - zapytał chłodno.
- Może.
- A obiecałaś, że
nie będziesz o to pytać. - Skrzyżował ręce.
- Mam słabą pamięć.
Nie pamiętam, co mówiłam 2 tygodnie temu. Ale pojęłam, że co
bym nie zrobiła i tak mi nie powiesz. Nie rozumiem cię, wiesz?
Współpracujemy razem przy akcji. Ty możesz wiedzieć, gdzie
pracuję i tak sobie przychodzić tu, do firmy, ale ja to już o
twojej nic nie mogę wiedzieć, tak? - wygłosiłam krótki monolog.
- To nie jest fair.
- Takie życie,
złotko. - Popatrzył na mnie, a ja myślałam, że cholera mnie
zaraz weźmie.
Wstałam i miałam
ochotę go trzepnąć porządnie w tę jego twarz.
- Wypieprzaj stąd,
Tomlinson. -Wskazałam na drzwi.
- Co takiego ci
zrobiłem?
- Jeszcze raz
nazwiesz mnie: złotko, a umrzesz. Przysięgam ci to.
- Gdybyś tak
pamiętała swoje groźby i obietnice, to już dawno bym nie żył –
w momencie mnie zgasił.
Obeszłam biurko i
chwyciłam go za koszulę, podnosząc do pionu.
- Wypierdalaj,
powiedziałam – syknęłam mu w twarz.
- Zadzwonisz do tego
dyrektora. Przyjedziesz do nas i zawieziemy cię do tej restauracji
– powiedział niewzruszony moimi słowami.
- Nie będziesz mi
rozkazywać. Wiem, co robię i umiem się sobą zająć. - Obróciłam
go do drzwi i w ich kierunku go pchałam.
- Nie wątpię. Tak
ci tylko przypominam.
- Wynocha! -
krzyknęłam, otwierając drzwi. Wypchnęłam go na korytarz, a
Jordyn i pan Jonas popatrzyli na nas w dziwny sposób.
- Masz do nas potem
zadzwonić – drążył temat.
- Tak, tak, idź już.
Nie mam czasu, nie chcę cię tu teraz widzieć.
- Do zobaczenia
wieczorem, Miller – powiedział na koniec i odszedł.
Głęboko
odetchnęłam i spojrzałam na nowego pracownika.
- Panie Jonas,
jeszcze chwileczkę, dobrze? Zawołam pana – zwróciłam się do
mężczyzny, a on pokiwał głową.
Z powrotem zaszyłam
się w gabinecie. Stanęłam przy biurku, chwyciłam w ręce telefon
i wyszukałam numer dyrektora banku. Tylko miej czas dzisiaj,
człowieku, proszę cię.
- John Blake,
słucham? - Odebrał niemal natychmiast.
- Panie Blake –
zaczęłam, uśmiechając się zdenerwowana. - Mówi Cassandra
Miller, potrzebuję się dzisiaj spotkać.
Panie Boże, ja
wiem, że i tak pójdę do piekła, ale miej dla mnie jakąś litość.
Potrzebuję tych pieniędzy na ten moment w życiu. Mam nadzieję, że
to mi wybaczysz.
***
Minusem tego, że
mieszkam sama, nawet nie mam chłopaka, jest to, że trudno sobie
zapiąć samej sukienkę, która ma suwak z tyłu. Okej, do pracy
bardzo często zakładam sukienki, ale by ją zasunąć muszę wstać
z godzinę wcześniej i siłować się z tym zamkiem. Ale gdybym
jednak kogoś miała, to może takich problemów bym nie miała.
Zacznę chyba kupować sobie sukienki z zamkiem po boku albo
najlepiej w ogóle bez niego. To ułatwiłoby mi znacznie życie.
Tylko ręka boli jak robisz to sama. W końcu udaje ci się jakoś
ubrać i czujesz wielką ulgę, i postanawiasz, że więcej tego nie
ubierzesz, a w rezultacie znów bierzesz się za tą samą sukienkę.
Znacznie łatwiej jest zdejmować niż zakładać kiecki z zamkiem z
tyłu. A ja jestem tak inteligentna, że i tak musiałam założyć
taką, ale szczęście, że już jestem po jej zapięciu.
Wybrałam bordową,
obcisłą sukienkę i czarne szpilki, a włosy rozpuściłam i
pofalowałam, ale po moim trupie, że będę uwodzić tego dyrektora.
Umówiłam się z nim na rozmowę, bo przede wszystkim jest mi ona
potrzebna, a kody do zabezpieczeń zdobędę swoją drogą. Jeszcze
mi brakuje domniemanego romansu z facetem starszym ode mnie o 30 lat,
ani mi się to śni. Zdobędę to, co trzeba, ale bez żadnego
uwodzenia. Mam jeszcze dla siebie jakiś szacunek i naprawdę nie
zamierzam pakować się w jakąś przypadkową znajomość. Nie
odmalowałam się jak prostytutka, bo w żadnym wypadku nie chcę, by
traktowano mnie jak baby z marginesu. Gdybym chciała, to bym sobie
poszła do klubu nocnego i do striptizerek. Ale nie chcę i temat
zamknięty.
Psiknęłam się
perfumami od Hugo Bossa, a gdy odstawiłam flakonik, usłyszałam
przyjście wiadomości. Sięgnęłam po swojego iPhona i weszłam w
przysłany sms.
'Jesteśmy
już na dole, możesz schodzić.'
Louis. No to chwilę
jeszcze sobie poczekają. Nastała zmiana planów i to oni
przyjechali do mnie. Wykręciłam się tym, że nie ma sensu mi
jechać do nich, skoro i tak mnie wiozą, więc równie dobrze
mogliby od razu po mnie podjechać. A tak naprawdę, to nie chciało
mi się znów jechać do tego domu, tym bardziej, że właśnie mają
imprezę.
Schowałam telefon
do torebki i podeszłam do szafki nocnej. Z szuflady wyjęłam spluwę
pożyczoną od Tomlinsona i również wsadziłam ją do torebki.
Dobrze, że nie jest taka mała, bo nic w niej już bym nie
zmieściła.
Nigdy nic nie
wiadomo, trzeba wszystkiego się spodziewać. A jeśli ten drugi
gang wyczuł, co chcemy zrobić i zaatakują mnie w restauracji?
Muszę być przygotowana na to, by w razie czego móc się obronić.
Obejrzałam się
jeszcze raz w lustrze zawieszonym nad komodą, na przeciw łóżka,
przeczesałam lekko dłonią włosy, zabrałam torebkę i żakiet z
łóżka, i wyszłam z sypialni.
Po jakiś 5 minutach
znalazłam się na dole w lobby.
Wszędzie pusto, nie
widać nikogo, a jest dopiero przed dziewiętnastą. Wieżowiec się
wyludnił czy jak? Pan Foster siedzi przy papierach, a oprócz niego
nie ma tu żywej duszy.
Zerknęłam w stronę
przeszklonych drzwi, drzewa przechylały się w jedną stronę, chyba
zanosiło się na burzę. A była taka piękna pogoda przez tyle dni.
Zawsze to deszcz krzyżuje wszelakie plany. A nie, głupi ludzie też
to często robią. Aż za często. Westchnęłam i ruszyłam w
kierunku wyjścia. Pytanie tylko, gdzie zaparkowali. Czy na zewnątrz,
czy jednak zachciało im się zjechać na parking podziemny? Ale
jednak pomyślmy. Czy naprawdę chciałoby im się tam zjeżdżać?
No, właśnie. W tej kwestii można się domyślić.
Wyszłam z budynku,
rozejrzałam się i zobaczyłam ciemny pojazd, za którego kierownicą
siedział Zayn. Louis, Zayn – policjant i kogo jeszcze wzięli? Może
od razu sędziego sądowego? Nie zdziwiłabym się. Skierowałam się
do czarnego, sportowego auta, otworzyłam drzwi i usadowiłam się z
tyłu. To wiem już, że wzięli dodatkowo Nialla. Tylko pytanie: po
co jeszcze on do tego?
- Cześć, wszystkim
– przywitałam się pierwsza i za chwilę usłyszałam trzy
odpowiedzi. - Po co przyjechaliście po mnie w tyle osób?
Wystarczyłaby jedna, macie mnie tylko zawieść i odebrać. Chyba,
że coś jeszcze wymyśliliście. - Uniosłam brew.
- Nie, przyjechaliśmy
w trójkę tylko po to, by zwiększyć ci bezpieczeństwo –
usłyszałam głos Tomlinsona.
- Może nic mi nie
będzie. - Przewróciłam oczami.
- Nie jesteśmy pewni
tego w 100% - odparł Niall.
- Dobra... A dlaczego
taki skład? I serio, policjant?
- No, Zayn jedzie
właśnie ze względów bezpieczeństwa, a ja bo to mój gang i ja
za to odpowiadam. Już rozumiesz? - znów usłyszałam głos Louisa.
- A po co Niall? -
zapytałam ponownie, patrząc na blondyna.
- Podobno to jego
lubisz najbardziej - odparł Zayn.
- I w tym jednym
macie rację – przyznałam. - Czyli kierowaliście się tym, że
jemu krzywdy jakby co nie zrobię?
- Dokładnie.
No to mnie
przejrzeli.
***
- Emm... tak, panie
Blake – zgodziłam się z sugestią mężczyzny.
-Oczywiście
będziemy robić wszystko tak, aby nie ucierpiała na tym pani firma.
To mogę przyrzec – zaświadczył. - Nie zrobimy nic, co miałoby
zaszkodzić firmie – dodał.
Gadam z tym facetem
już ponad półtora godziny i nawet tego nie odczułam. A wszystko
dlatego, że musiałam omówić z nim ważne kwestie, by mieć
pewność, że firma nie zbankrutuje i nie najedzie nam komornik. Co
nie oznacza, że nie zamierzam namieszać w papierach, gdy dostaniemy
się do banku. To jest dla mnie szansa, by coś na tym skorzystać. A
to, że dostanę przy tym część pieniędzy, tylko podsyca mnie do
tego, by to zrobić. Będę mogła przekazać trochę pieniędzy
mamie i trochę zainwestować na wakacje z Maddie i Jakiem.
- Myślę, że
dojdziemy do porozumienia. - Uśmiechnęłam się.
Wziął do rąk
kieliszek, by napić się wina, więc ja również uniosłam swój do
ust. To był idealny moment, by powołać swój plan do życia. A to,
że stolik nie jest bardzo szeroki, nie utrudnia mi tego, a wręcz
pomaga. Upiłam na szybko łyk i gdy dyrektor banku wciąż pił
swoje wino, pospiesznie postawiłam swój kieliszek, 'odrobinę'
przechylając go w jego stronę, co spowodowało, że część mojego
trunku wylała się na jego szarą marynarkę. I o to chodziło,
dziewczyno. Uśmiechnęłam się w myślach, ale na zewnątrz
próbowałam pokazać stres, przestrach i zaniepokojenie całą
sytuacją.
- O matko! - Zerwałam
się z miejsca. - Panie Blake, najmocniej przepraszam. - Chwyciłam
ze stolika białą serwetkę i zaczęłam ścierać nadmiar wina z
rękawa jego marynarki.
- Nic się nie stało,
pani Miller – powiedział nadzwyczaj spokojnie i próbował zabrać
moje ręce. Tak chcesz się bawić? Niedoczekanie twoje. Nie uda ci
się, to mi się uda.
- To był wypadek,
tak bardzo przepraszam. - Wciąż trzymałam kurczowo ręce przy
jego marynarce, chcąc zetrzeć z niej napój. - Proszę dać
marynarkę, zmyję to w łazience.
- Ale nie trzeba,
spokojnie. Zaniosę to do pralni.
- Ale nalegam. To
wino i jeśli zaraz tego się nie zetrze, zostanie plama już na
stałe – mówiłam, próbując pozostać przy normalnym tonie
głosu. No weź zmięknij, człowieku! Sama zaraza ci zerwę to z
ramion, jak nie chcesz współpracować.
- Plama na stałe,
mówi pani? - zapytał nieco podejrzliwie. A weź ty się facet
wypchaj!
- Tak. - Popatrzyłam
na niego nerwowo. - Wiem, co mówię, bo sama nie zaprałam kiedyś
wina ze swojej bluzki i została okropna plama – powiedziałam.
Cóż, teraz próbuj, dziewczyno, wszystkiego. Aż się uda.
- No, dobrze –
poddał się. Poczułam, jak ogarnia mnie wielka ulga. Chyba ta
trudniejsza rzecz już za mną.
Zdjął marynarkę z
ramion i podał mi ją do rąk. Wzięłam ją wraz ze swoją torebką,
wiszącą na krześle. Teraz tylko nie przyczep się do tego, że
biorę ją ze sobą, bo wszystko stracę.
- Wrócę za kilka
minutek. Muszę tylko wziąć torebkę, bo mam w niej chusteczki.
Rozumie pan, prawda? - zapytałam nieco zestresowana.
- Ależ oczywiście.
Niech robi pani to, co trzeba – powiedział łagodnie. Co trzeba,
powiadasz? Jasne, że zrobię to, co trzeba.
Uśmiechnęłam się
przepraszająco i skierowałam się do damskiej łazienki. Teraz już
chyba z górki, prawda? Weszłam do niedużego pomieszczenia. Pusto,
tym lepiej. Postawiłam torebkę na szafce pomiędzy umywalkami i
zajęłam się marynarką. Przeszukiwałam kolejne kieszeni w celu
znalezienia tego, po co tu przyszłam, ale skutek był marny. Gdzie
ty masz ten portfel? Nie mów tylko, że masz go w spodniach.
Gdy już straciłam
nadzieję, zobaczyłam wewnątrz marynarki zasuwaną, mało widoczną
kieszonkę. To musi być to. Odsunęłam kieszeń i włożyłam rękę
do środka, wyjęłam czarny kwadrat. Aha, i mam cię. Odłożyłam
marynarkę obok umywalki i otworzyłam portfel,gdzie po kilku
minutach znalazłam zgiętą kartkę, a na niej szereg zapisanych
cyfr. Tylko, żeby nikt mnie nie przyłapał, bo będzie ze mną
marnie. Pospiesznie wygrzebałam z torebki telefon, włączyłam
aparat i zrobiłam kilka zdjęć kartce. To muszą być te kody. A
jeżeli nie – zabijcie mnie. Co innego by to było? Jeśli to nie
one, to niech Tomlinson sam sobie radzi, bo ja już nic na to nie
poradzę.
Odłożyłam telefon
na szafkę, kartkę zgięłam z powrotem i schowałam do portfela, a
portfel do marynarki. Akurat w chwili, gdy z jednej z kabin wyszła
kobieta w moim wieku. Kurwa, przecież miało być pusto. Mam tylko
nadzieję, że nic nie widziała.
Wzięłam telefon ponownie do ręki i nie patrząc na kobietę, kilkoma kliknięciami
wysłałam zdjęcie kodów do Louisa i wybrałam jego numer. W
oczekiwaniu na to aż odbierze, popatrzyłam na dziewczynę, która
myła ręce. Patrzyła się ze strachem w oczach na moją torebkę.
Co do cholery? Zerknęłam na torebkę i zobaczyłam, że wystaje z
niej pistolet Tomlinsona, Wyciągnęłam spokojnie w jej stronę
rękę.
- Nie martw się,
skarbie. Mam pozwolenie na broń. - Uśmiechnęłam się sztucznie w
jej kierunku, a ona nic mi nie odpowiedziała i pospiesznie wyszła
z łazienki.
- Że co? -
usłyszałam w słuchawce i przewróciłam oczami.
- Nie do ciebie.
Wysłałam ci to już, możecie po mnie przyjechać.
- Okej, ale my cały
czas czekamy za restauracją – odparł.
- Czekacie prawie 2
godziny? - Otworzyłam szerzej oczy.
- No, a co?
Potrzebujesz ochrony.
- Dobra, nieważne –
westchnęłam. - Podjedźcie pod wejście i zadzwońcie za jakieś
5-7 minut bym mogła wyjść, żeby nic nie podejrzewał.
- Jasne –
usłyszałam, a potem zerwało połączenie.
Schowałam telefon i
zajęłam się marynarką. Ale zetrzeć to jednak to muszę. Teraz
już nie mam wyboru.
Tarłam, szorowałam
i polewałam wodą, i cudem, i ku mojemu zaskoczeniu, to po chwili
zeszło. Wystarczyło, że wyschnie i gotowe. Odetchnęłam z ulgą.
I wszystko mi się dziś udało. Zebrałam wszystkie rzeczy i wyszłam
z łazienki, a za chwilę stałam już przy stoliku.
- Udało się, panie
Blake. Tylko jest trochę mokra, ale zaraz powinno wyschnąć –
powiedziałam z lekkim uśmiechem, podając mu materiał do rąk.
- Bardzo dziękuję,
pani Miller. To... - przerwał, gdy mój telefon zaczął dzwonić.
Serio tak szybko, Tomlinson? Trzeba było poczekać aż chociaż
usiądę do stolika.
- O, przepraszam –
powiedziałam, wyjmując telefon. - Halo? - Odeszłam kawałek od
stolika.
- Możesz wychodzić.
- Mogłeś poczekać
z minutę, ale już idę – odpowiedziałam wzdychając. Wróciłam
do stolika i wyjęłam z torebki kilka banknotów. - Panie Blake,
niestety, ale muszę już iść. - Położyłam pieniądze na stół.
- Ależ nic nie
szkodzi. Oczywiście to, o czym rozmawialiśmy dojdzie do skutku.
- Mam taką nadzieję.
- Uśmiechnęłam się i zabrałam torebkę wraz z żakietem. -
Żegnam pana. - Podałam mu rękę, którą uścisnął.
- Do widzenia, pani –
dostałam odpowiedź i czym prędzej wyszłam z restauracji.
Tuż przed wejściem
stał samochód chłopaków. Szybko do niego wsiadłam i głęboko
odetchnęłam.
- I co, Miller? Było
tak źle?- zapytał Louis.
- A weź ty mi daj
spokój i jedźmy – odparłam.
- Wpadniesz do nas na
imprezę? - tym razem usłyszałam Nialla.
- A daj mi spokój z
waszą imprezą. - Zamknęłam oczy.
- Czyli teraz zawieźć
cię do domu, tak? - spytał Zayn.
- Tak –
odpowiedziałam stanowczo.
- Przyjedź jutro
koło 22:00 – zaczął Louis. - Tylko ubierz się na czarno, żebyś
nie rzucała się w oczy.
- Przypominam ci, że
nie jestem nowa w kryminalistyce, więc nie tłumacz mi co mam
robić, bo wiem to doskonale – prychnęłam.
- To dobrze, tym
lepiej. Pamiętaj, 22, okej?
- Jak bum, cyk, cyk –
odparłam zmęczonym głosem. - Dacie mi sprzęt i broń już u was,
tak?
- Tak.
- Potem już więcej
mnie nie zobaczycie – ziewnęłam.
- Coś mam
przeczucie, że to nie będzie nasza ostatnio wspólna
akcja – mruknął Tomlinson.
Co on chrzani?
- O czym ty gadasz? -
Otworzyłam z powrotem oczy.
- Świetnie się z
tobą współpracuje, Miller. Jutro coś ci powiem, tak łatwo od
nas nie uciekniesz. - Wymienił z Zaynem uśmiech, który mogłam
dostrzec w tylnym lusterku.
Że co, kurwa?!
Wiedziałam, że wpakowałam się w jakieś gówno. Jak zwykle,
Cassandra! Bądź z siebie dumna, bo trzeba!
***