03 marca 2019

ROZDZIAŁ 23. 'MOŻE TYLKO SIĘ ŁUDZIŁAM, MOŻE LEKKO POGUBIŁAM?'


*Cassandra*

Wkurzył mnie. Ale bardziej niż wkurzył – zawiódł i zasmucił. Łzy same cisną mi się do oczu., gdy przypominam sobie, jak mnie nazwał. Już nie chodzi nawet o to, że oskarżył mnie o kradzież.
Zdzira. Zwykła zdzira.
Właśnie tym dla niego jestem, właśnie takie ma o mnie zdanie. To słowo odbija się w mojej głowie jak bumerang. Jak mógł mi to powiedzieć? Po tym wszystkim, co ostatnio między nami się działo? Po naszych rozmowach, które, jak myślałam, nie przeszkadzały mu, czerpał z nich radość? Po tym, jak dawał mi różne rzeczy, pomagał? Po jego licznych znakach, które wielokrotnie mi dawał? Cały czas zachowywał się względem mnie, jakby naprawdę mu zależało i nawet w końcu mi to powiedział. Ale czy aby na pewno mu zależy, żeby nazywać mnie tak okropnie? Chyba od nikogo nie usłyszałam nigdy w życiu takich słów. Jak widać, kiedyś musiał nastąpić ten pierwszy raz.
Tylko dlaczego akurat on? Osoba, do której coś poczułam. Tak, teraz, kiedy on o tym wie, mogę też spokojnie sama przed sobą się do tego przyznać. I nawet nie żałuję, że mu to wyjawiłam. Tej jednej rzeczy nie żałuję. I jedyne, co mnie teraz ciekawi, to to, jak zareagował, kiedy mu o tym powiedziałam i od razu wyszłam z jego domu. Przepraszam, pieprzonego pałacu. Chciałaby zobaczyć jego minę i wiedzieć, co na ten temat mi odpowie. Ale wyszłam, bo najzwyczajniej w świecie się rozpłakałam i nie wytrzymywałam tego, by stać obok niego, nie po tym, co mi powiedział. I gdybym miała zrobić to jeszcze raz, to nie zawahałabym się ani na moment i ponownie przywaliłabym mu w tą piękną buźkę.
Piękną... Boże, nawet do moich myśli nieświadomie wchodzi mi to, że się w nim zauroczyłam. Przecież wcześniej nie dostrzegałam tego, że jest aż tak przystojny. A teraz co? Po prostu strach myśleć, co jeszcze siedzi mi w tej głowie. Co on ze mną robi? Sama jego obecność w ostatnim czasie działa na mnie inaczej niż wcześniej. Po prostu czuję, że coś między nami się zmienia, to nie jest to samo, co kiedyś.
Tylko że on to wszystko zniszczył i rozmył mi jakiekolwiek nadzieje na to, że może jednak coś by z tego było. Teraz... chyba szanse są marne. Nie mam już na co liczyć. Dla niego jestem tylko... zwykłą zdzirą, tak jak mnie nazwał. Tylko wciąż nie jestem pewna, czy powiedział to szczerze, czy pod wpływem emocji. Ale nie o to chodzi. Powiedział to i wystarczyło, by dość głęboko zakorzeniło mi się w głowie coś, co przyniosło mi niewyobrażalny smutek. Nie powiem, że to na mnie nie podziałało, bo poruszyło mnie tak bardzo jak nic innego od jakiegoś czasu, rozżaliło mnie i wprawiło w rozpacz. Nigdy nie oczekiwałabym, że ktoś powie mi coś takiego. Nawet, jakbym była nie wiadomo jak okrutna. I dlatego nie mogę przestać nad tym zawodzić, nie potrafię zwyczajnie zapomnieć. A chyba powinnam...
I robię też teraz to, co należy. Chcę udowodnić mu, że nie jestem taką 'przyjaciółką' i nic mu nie ukradłam. Jeśli ten portfel po prostu się u mnie zawieruszył i go znajdę, to oddam mu go, żeby mieć czyste sumienie, że naprawdę tego nie zrobiłam. A jeśli i tak go nie znajdę, to w dalszym ciągu ciągu będzie widział we mnie złodziejkę i ja tego nie zmienię. On sam wbił to sobie do głowy, więc sam niech sobie to z niej wyrzuci. Tylko, żeby niezbyt późno. Ale czy ktoś powiedział, że po tym, co zaszło, tak szybko naprawi stosunki między nami? Ja z pewnością nawet o tym nie wspomniałam. Chyba, że coś mi umknęło, ale nie sądzę.
No i szukam tego pieprzonego portfela. Nie wiem, jak wygląda, gdzie może być i czy w ogóle on jest w moim domu. Ale nie zaszkodzi mi poszukać. Nikt mi nie będzie wmawiał, że ja coś mu ukradłam. Nawet nie ośmieliłabym się czegokolwiek zabrać mu bez wcześniejszego powiadomienia go o tym. Nie jemu. Naprawdę zaczęłam traktować go na poważnie, jak kogoś więcej niż przyjaciela, tylko że... on tego najwyraźniej nie zauważył. Dlaczego ja trafiam na takich ludzi na swojej drodze? I dlaczego ja w ogóle musiałam tak nieszczęśliwie się w nim zakochać? Los mnie za coś kara, a najgorsze, że ja nie mam pojęcia, za co.
- Szukasz czegoś, Cassie? - usłyszałam głos mamy za plecami, gdy zrzucałam z kanapy poduszki, żeby cokolwiek znaleźć. - Zgubiłaś coś? Szukasz i szukasz.
- Nie widziałaś może jakiegoś portfela? - zapytałam, przetrzepując kanapę.
Mama wraz z Maddie i Jakiem przyjechali do mnie na weekend, żebyśmy mogli wspólnie spędzić czas, ale ze względu na ten pieprzony portfel Tomlinsona, nie wiem, czy będę mieć z tego taką frajdę. Zwyczajnie wszystkiego mi się odechciało po tym wszystkim, co zaszło. Przyjechałam z treningu Nialla, z tamtego domu, a oni już na mnie czekali pod drzwiami penthouse'a i uświadomiłam sobie, że całkiem straciłam jakiekolwiek poczucie czasu. Zamiast natychmiast wrócić do domu, ja zboczyłam z drogi i stanęłam na uboczu, żeby w samotności się wypłakać z powodu tego idioty. Jestem tak głupia, że czasem już sama nie wytrzymuję.
- A jak wyglądał? - znów zadała pytanie.
Odwróciłam się w jej kierunku i zobaczyłam, że w rękach trzyma kubek z parującym w środku płynem.
- Prawdę mówiąc, to ja sama nie wiem. - Uniosłam obie brwi, uświadamiając sobie po raz kolejny tą rzecz. - Domyślam się tylko, że może być czarny i z prawdziwej skóry.
- Szukasz go, a nie wiesz, jak wygląda? - zapytała odrobinę zaskoczona.
- Bo to portfel mojego... przyjaciela – zawahałam się nad odpowiedzią.
Czy po tym, co się stało, on nadal zasługuje na miano mojego przyjaciela? Czemu to wszystko jest tak pokręcone? Nikt mi na to nie odpowie.
- Był dziś u mnie i jak wrócił do domu, zadzwonił, że zawieruszył mu się gdzieś, i... być może jest u mnie. No i... nie powiedział mi, jak wygląda – wymamrotałam, kłamiąc z tym, że do mnie dzwonił.
- Ach, przyjaciel? - Kobieta uśmiechnęła się podejrzliwie i upiła łyka napoju ze swojego kubka.
- Mamo! - oburzyłam się. - Tak, przyjaciel. Możesz sobie nie wyobrażać za dużo, proszę? - zapytałam, kładąc się na podłogę, by zajrzeć pod kanapę. Dlaczego ja tak rzadko sprzątam pod meblami? Chyba przydałoby się to robić częściej.
Pośród dużej ilości kurzu, zauważyłam ciemny przedmiot, a gdy sięgnęłam po niego ręką i wyciągnęłam, okazał być się właśnie ową rzeczą i nawet wyglądał tak, jak przewidywałam.
- Ale ja nie wyobrażam sobie...
- Mam! - krzyknęłam, przerywając jej.
Ten portfel musiał mu wypaść z kieszeni na podłogę i któreś z nas kopnęło go pod kanapę nieświadomie. Skąd mam wiedzieć, co on wyrabiał w nocy? Pewnie tłukł się na tej sofie, kiedy już poszłam do swojej sypialni.
- Szybko go znalazłaś, skarbie – powiedziała, gdy wstawałam z podłogi.
Otrzepałam ubranie i dłonie z kurzu, i spojrzałam jeszcze raz na portfel. Na grubym, skórzanym materiale wyszyto inicjały 'LT' i już nie miałam żadnych wątpliwości, co do właściciela. Nie musiałam nawet zaglądać do środka, by wiedzieć do kogo należy.
- Więc teraz pewnie pojedziesz go oddać swojemu przyjacielowi, co? - westchnęła.
- Tak, ale niedługo będę z powrotem. Tylko mu to oddam i od razu szybko wracam – obiecałam i już odwróciłam się, by wyjść, ale zatrzymałam się, patrząc na to, co zrobiłam w salonie. - Ja to wszystko posprzątam, tylko wrócę. - Wskazałam na pobojowisko, które stworzyłam. Po prostu, jakby po salonie przeszło jakieś tornado, tak to wyglądało. No... co jak co, ale bałagan to ja potrafię zrobić doskonale. Aż za bardzo.
- Jedź, posprzątam to – odpowiedziała z uśmiechem.
- Ale... nie, nie sprzątaj, ja to zrobię, jak wrócę. Przecież powiedziałam.
- Cassie, nie kłóć się ze mną – ostrzegła mnie. - Powiedziałam, że ja to zrobię, to tak będzie. Nie mam przecież nic innego do roboty – upierała się przy swoim, więc byłam zmuszona temu ulec i jej pozwolić.
- Dobrze, wygrałaś – westchnęłam. - W sumie tak, jak zwykle – wymamrotałam. - Wrócę najszybciej jak się da i porobimy coś wszyscy razem, okej? - Skierowałam się do przedpokoju, a ona  powędrowała tuż za mną.
- Pewnie. Tylko uważaj, jak będziesz jechała... - zaczęła już mówić, ale byłam zmuszona do tego, aby przerwać jej, bo wiem, że zaraz zacznie swoją nadopiekuńczą mowę. Tak jak zawsze wygłasza ją Jake'owi.
- Mamo, jestem już dorosła, tak? Wiesz, że jeżdżę ostrożnie i jestem w tym już doświadczona. Jake też jeździ dobrze, więc nie musisz cały czas się o nas martwić – mówiłam, zakładając swoją skórzaną kurtkę. - Niedługo wracam, czujcie się jak u siebie. Kocham cię. - Pocałowałam ją przelotnie w policzek i już mnie nie było.
Teraz muszę tylko szybko załatwić Tomlinsona i będę mogła cieszyć się czasem z rodziną.

***

- Cassandra? Co robisz u nas o tej godzinie? - zapytał mnie Harry, który przed chwilą otworzył mi drzwi. Był jedynie w samych jeansach, bez bluzki, dzięki czemu miałam doskonały widok na jego umięśniony tors, pokryty różnorodnymi tatuażami. Muszę przyznać, że to jednak gorący facet. Zazdroszczę Cindy, że może mieć ten widok na co dzień. Niejedna dziewczyna by się pokusiła, żeby dotknąć tego ciałka.
- To, co muszę, by oczyścić się z zarzutów – westchnęłam i odwróciłam wzrok w ciemną noc. Sama nie wierzę sobie, że byłam w stanie tu przyjechać po tym, co dziś się stało. - Po prostu zawołaj Tomlinsona, to wszystko – wymamrotałam.
- Wejdź. - Harry się odsunął od drzwi, bym mogła przejść.
Głęboko odetchnęłam, unosząc do nieba wzrok. Boże, daj mi teraz sił.
Niechętnie przekroczyłam próg rezydencji i zaczekałam, aż chłopak zamknie za mną drzwi i stanie obok.
- Chodź, jest u siebie. - Objął mnie ramieniem i zaczęliśmy iść prosto, ale kiedy usłyszałam, co powiedział, momentalnie się zatrzymałam, jakby ktoś przykleił mnie do podłogi.
- Wolałabym jednak, żebyś to ty zawołał go tu na dół. - Popatrzyłam na niego błagalnym wzrokiem. A raczej wolałabym, żeby to on mu to oddał, ale muszę mu spróbować przemówić do rozumu, że ja tego nie zrobiłam.
Zmrużył oczy i zrobił minę, jakby chciał powiedzieć, że chyba sobie żartuję.
- To fajnie, ale ja po niego nie pójdę, bo robię kolację i za chwilę wszystko spalę.
- Mogę ci to przypilnować – zaproponowałam, a on pokręcił głową.
- Nie. Ma. Mowy – powiedział powoli, każde słowo oddzielnie. - To ja gotuję, nie ty i tylko mi wszystko spieprzysz – odpowiedział, zakładając ręce na piersi, a ja uniosłam brwi. - A poza tym, na dole jest większość chłopaków, więc jak masz do niego sprawę, to raczej sobie spokojnie tu nie pogadacie – dodał.
- Cudownie – wymamrotałam pod nosem. - Idź sobie do tej kuchni. Poradzę już sobie sama. Dzięki, że mi wszystko ułatwiłeś, Styles. - Popatrzyłam na niego ironicznie.
- A co chcesz od niego? -zapytał, łącząc usta w prostą linię.
- Teraz nie powiem ci już nic. Spadaj do swojej kolacji – powiedziałam kąśliwie i ruszyłam korytarzem, zostawiając go w tyle. Łaski bez, jeszcze coś ode mnie zechce.
Przez tą gadkę z nim straciłam tylko czas. Trzeba było już na samym wejściu pójść do Tomlinsona, a nie jeszcze konfrontować się ze Stylesem. Zawsze wielki problem znajdzie, a kiedy co do czego przyjdzie, to ty musisz zawracać sobie nim głowę, a on tobie nie ulegnie. Zazwyczaj. I taka to jest z nim sprawiedliwość. On jest ważniejszy!
Weszłam do salonu, by dostać się do schodów i zauważyłam chłopaków z gangu. Część z nich oglądała telewizję. Natomiast ta druga część siedziała na podłodze, paląc papierosy, a wokół nich walały się pieniądze i to naprawdę duże sumy. Wszyscy zwrócili na mnie uwagę, gdy pojawiłam się w zasięgu ich wzroku.
- O, Cassandra! - zawołał mnie Zayn, mówiąc niezrozumiale przez to, że zagryzał zębami papierosa, a ręce miał zajęte. Dopiero po chwili odłożył trzymane rzeczy i wyjął szluga z ust. - Grasz z nami w pokera? - zapytał, na co natychmiast pokręciłam przecząco głową.
- Ja tylko na chwilę przyjechałam – wytłumaczyłam, wskazując schody. Przytaknął, że rozumie i z powrotem wrócił do gry z chłopakami.
Wspięłam się na schody, gdy zobaczyłam, że nikogo nie interesuje, po co tu jestem. Tym lepiej, że mnie nie wypytują. Oczywiście, nie licząc Harry'ego, bo to kompletnie inna bajka.
Dotarłam na piętro i poczułam, jak zaczyna boleć mnie brzuch, a moje ciało przechodzi dreszcz. Wcale nie chciałam tu przyjeżdżać, ale byłam zmuszona. Dla mnie najlepiej by było, aby ktoś zrobił to za mnie, ale jeszcze tak daleko się nie posunęłam. Gdybym wysłała tu kogoś z tym jego pieprzonym portfelem, to nie jestem pewna, czy udowodniłaby, tym sposobem, że nie ukradłam tego. Wątpię. Ale teraz też pewnie tego nie dowiodę, więc za wiele bym nie straciła. Teraz chcę tylko jak najszybciej to załatwić i stąd wyjść.
Poszłam na sam koniec korytarza, aż dotarłam do ostatnich drzwi. Były otwarte na oścież, więc po prostu stanęłam w przejściu. Światło było zapalone, zobaczyłam szatyna leżącego w ubraniu na łóżku. Jedną nogę miał zgiętą w kolanie, ręce skrzyżowane pod głową, a oczy zamknięte, więc nie mógł mnie zobaczyć. Chwilę się wahałam, czy nie zawrócić, ale ostatecznie się powstrzymałam. Nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności w jego pokoju, więc odchrząknęłam, by zwrócić na siebie jego uwagę. Poskutkowało to tym, że otworzył oczy, a gdy mnie zobaczył, zmarszczył brwi i już otwierał usta, prawdopodobnie, by dowiedzieć się, co tu robię, ale nim się odezwał, ja zrobiłam to pierwsza, uniemożliwiając mu to.
- Nie martw się, nie włamałam się, jeszcze tak mnie nie poniosło. - Sztucznie się uśmiechnęłam, nie mogąc tego powstrzymać. - Harry mnie wpuścił. Nie myśl sobie, że mogłam zrobić ci najazd na chatę. Nawet jako zdzira, jak mnie nazwałeś, nie zrobiłabym tego.
- Wcale nie myślałem o tym, że mogłaś się wkraść – odpowiedział cicho, wstając z łóżka. Przeczesał swoje włosy, powoli do mnie podchodząc.
- Nie wierzę – prychnęłam. - Zdołałeś pomyśleć, że cię okradłam, to to równie dobrze mogłeś sobie wymyślić. - Odwróciłam wzrok, zaciskając mocno szczękę.
- Cassandra...
- Nic nie mów, dobra? - przerwałam mu ostro, wracając do niego wzrokiem. - Nie przyjechałam tutaj po to, by słuchać, jak znów o coś mnie oskarżasz. Możesz mówić sobie o mojej osobie, co chcesz, ale ja wiem, że względem ciebie i tej sprawy mam czyste sumienie. Nie wiem, czy w to uwierzysz i chyba już nie obchodzi mnie tak bardzo, czy tak będzie. Wiedz tylko, że zabolało mnie to, co o mnie powiedziałeś.
Nie wiem, jak zdołałam powiedzieć aż tak wiele. Czułam, że mój głos zaczyna drżeć, a gardło ściska się, gdy ja chciałam powstrzymać łzy. Myślałam, że jestem twarda, a jak widać zmieniłam się od czasu Stanów. Tak łatwo mnie teraz zranić. Co się ze mną stało? Kiedyś tak nie było. Kiedyś było łatwiej z moimi uczuciami. Dlaczego te czasy nie mogłyby powrócić? Gdzie się podziała stara Cassandra?
Sięgnęłam do małej torebki, którą miałam zawieszoną na ramieniu, odsunęłam ją i wyjęłam z niej skórzany portfel szatyna. Od razu wyciągnęłam rękę z jego własnością ku niemu, podając do rąk. Popatrzył na niego trochę podejrzliwie.
- Przyjechałam tylko po to, żeby ci to zwrócić – wyjaśniłam.
Wziął portfel do rąk, a ja spuściłam wzrok na jego stopy, na których były białe skarpety.
- Nie liczę na to, że zmienisz o mnie zdanie, ale może przynajmniej będziesz mieć na uwadze, że oddałam ci to, co twoje. Mogę powtarzać do upartego, że nie ukradłam tego, ale czy uwierzysz, to już twoja sprawa. Zapewne nie...
- Gdzie on był? - zapytał, a ja odrobinę podniosłam wzrok, by na niego spojrzeć.
- Pod kanapą. Pewnie ci wypadł.
-  Otwierałaś go? - zadał twardo kolejne pytanie, a ja prychnęłam.
- Nie wierzę w to, co słyszę. - Zaśmiałam się do siebie, unosząc wzrok do sufitu i powstrzymując niechciane w tym momencie łzy.
- Otwierałaś czy nie? - powtórzył. Wiedziałam, jak zaczyna się denerwować.
- Nie. Po co miałabym to robić? Żeby ukraść ci pieniądze? Kartę kredytową? Nie jestem taka, Louis. Nie okradłabym cię. Dlaczego nie możesz tego pojąć?
- W dupie mam te pieniądze, mogłaś je sobie wziąć. Jest w nim coś, czego nie powinnaś zobaczyć. - odpowiedział poważnie.
- Gumek nie widziałam? Ile ja mam lat? - zapytałam z niedowierzaniem, śmiejąc się. Nie wiem, jak mogę teraz się śmiać, ale coś ze mną jest nie tak.
- Myślisz, że robiłbym tyle szumu o coś takiego? Jest tu coś, o czym nie możesz wiedzieć i powinno ci to wystarczyć. Nie próbuj nawet go dotykać. - Pomachał mi przed oczami portfelem, a potem schował go do kieszeni spodni.
Super. Kolejne tajemnice. Teraz to już mam to w dupie. Wszystko mam w dupie. Wszystko związane z nim. Jak na tą chwilę. A znając mnie, tylko czekać, aż znów mi się odmieni.
- Świetnie. Nie tłumacz się. Już swoje powiedziałeś – wymamrotałam.
- Cassandra...
- Co? Co mi powiesz? Usłyszałam wystarczająco i nie mam pojęcia, dlaczego myślisz o mnie takie rzeczy. Nie wiem, ile razy musiałabym to powtórzyć, byś w końcu uwierzył, ale ja naprawdę nic ci nie ukradłam. Wymyśliłeś sobie coś i oskarżyłeś mnie, bo tak było ci wygodniej. Ktoś musiał ucierpieć, prawda? - Zaczęłam niekontrolowanie podnosić głos i wiedziałam, że zaraz mogę wybuchnąć.
- Czy ja mogę coś powiedzieć? - przerwał mi. Chciał złapać mnie za ramiona, ale wyrwałam się, więc o pół kroku się cofnął.
- Nie dotykaj mnie – syknęłam. Czułam, że zaczynam tracić nad sobą kontrolę i trzęsą mi się ręce.
- Dlaczego taka jesteś? - westchnął.
- Dlaczego JA taka jestem? O czym ty gadasz? Jak możesz...
- Chodziło mi...
- Mam cię dość – ucięłam, przełykając łzy. - Mam cię dość – powtórzyłam. - Nie chcę cię słyszeć ani widzieć. I nie zamierzam tu dłużej zostać. - Skierowałam się do wyjścia, nie słuchając, co do mnie mówi.
- Powiedziałaś, że coś do mnie czujesz! - usłyszałam jego krzyk, kiedy byłam na korytarzu.
Zatrzymałam się, zacisnęłam szczękę i odwróciłam się w jego stronę. Już płakałam.
- Jedyne, co chcę, żebyś wiedział to to, że jesteś dupkiem. Jesteś dupkiem, nie facetem.

***

Nie ma dla mnie nic lepszego od spędzenia czasu z rodziną. Paradoksalnie mam go tak mało, a przecież mieszkamy w tym samym mieście. Tylko, że nie od dzisiaj wiadomo, że Londyn jest ogromny i nie przypomina zwykłego miasteczka. Dlatego też tak cenne są dla mnie chwile spędzone wraz z nimi. I po prostu uwielbiam, kiedy przyjeżdżają do mnie na kilka dni albo ja do nich. Obiecałam sobie niedawno, że będę spędzać z nimi więcej czasu chyba wychodzi mi to coraz lepiej. Ale nie mogę też wiecznie z nimi być, bo i oni, i ja, mamy swoje życia i czasem trzeba zrobić coś dla siebie. Ja mam firmę, a dzieciaki szkołę, Jake dodatkowo pracę. Tylko mama nie pracuje, ale wiem że nie nudzi się aż tak bardzo, próbuje korzystać z życia najbardziej jak się da. Często spotyka się ze swoimi przyjaciółmi i w głębi serca, tak po cichu, liczę, że może spotka jakiegoś odpowiedniego mężczyznę na swojej drodze. Takiego, który się nią zaopiekuje, pokocha, będzie jej bronił i nie opuści. Chciałabym, by była szczęśliwa, ale to nie tylko ode mnie zależy. Myślę, że kiedyś przyjdzie czas na to, że nam wszystkim się ułoży. Póki co, nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać. Bo czasem jednak warto czekać.
- Ale... mamo! Jake oszukuje! - krzyknęła Maddie siedząca na moich kolanach.
Graliśmy w 'Monopoly', a Maddie, jako, że jest jeszcze mała i nie bardzo umie w to grać sama, jest w parze ze mną, co ją bardzo ucieszyło. Uwielbia, gdy podczas gier planszowych, tych trudniejszych, może być ze mną, bo czuje się wtedy wyróżniona.
- Jak to? - Mama uniosła głowę i spojrzała na naszego brata, który robił niewinną minę, powstrzymując śmiech. - Jake oszukuje? E, tam! Zdawało ci się – powiedziała, rzucając kośćmi do gry. Od kiedy tylko pamiętam, rodzice nas kryli i często przymykali na nasze wybryki oczy, udając, że nic takiego nie widzieli.
- Ale zabrał pieniądze z banku! Oszukuje! - mała nie dawała za wygraną.
- Maddie, spokojniej. - Zaśmiałam się, a ona odwróciła głowę i spojrzała mi w oczy z rozgniewaną miną. - Grasz ze swoją siostrą, tak? A ja dobrze znam się na inwestycjach, więc jeszcze zobaczysz, że wygramy.
- A Jake przegra. - Wystawiła język w kierunku brata, co spowodowało, że z trudem powstrzymywał śmiech. - Jake to oszust – podsumowała, sięgając po kostki do gry, gdy była nasza kolej. Zawsze skacze z radości, gdy wyrzuci największą liczbę oczek. I, co dziwne, dość często to się staje.
- A skąd ty wiesz, że to zrobiłem, co, młoda? - odezwał si, próbując się obronić.
- Bo mam oczy – burknęła, nawet na niego nie spoglądając, udając poważną. Ta dziewczynka wprowadza światło i radość do naszej rodziny, już odkąd się narodziła.
- To coś ci się przywidziało, dziecino – odpowiedział jej, ruszając się pionkiem na planszy gry.
Rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi, ale żeby wstać, musiałabym zdjąć Maddie z kolan, więc miałam utrudnione zadanie.
-  Pójdę otworzyć – zapowiedział Jake, wstając z fotela, a Maddie od razu wypatrzyła pieniądze z 'Monopoly', które trzymał ukryte pod tyłkiem i prawdopodobnie właśnie zapomniał o tym, że tam je schował, dlatego też zaoferował się do otwarcia drzwi.
- Wiedziałam! - pisnęła nasza siostra, a Jake zaczął się śmiać, idąc do drzwi. Wręcz uwielbia jej dokuczać. Ona jemu też. Pamiętam, że tak samo było ze mną i Jakiem, i nawet dobrze to wspominam. - Pożałujesz, Jake! - krzyknęła za nim mała.
Wciąż się śmiejąc, sięgnęłam po szklankę z sokiem jabłkowym i upiłam kilka łyków. Była kolej mamy, więc z uśmiechem patrzyłam, jak decyduje się wykupić jedno z miejsc.
Dzisiaj sobota, nie poszłam do firmy, więc jeszcze bardziej cieszę się z tego dnia i czerpię z niego radość, bo czasem wychodzi tak, że nawet w weekend muszę być w firmie, czego po prostu nienawidzę.
- Cassandra, to do ciebie... - usłyszałam głos Jake'a za plecami. Rozbawiona odwróciłam głowę w jego kierunku, a mój uśmiech natychmiast znikł.
- Dzień dobry – powiedział z lekkim wahaniem Louis w stronę mojej mamy, a ona mu odpowiedziała. W rzeczywistości nigdy jej nie poznał, nawet, gdy pomagał mi, kiedy była w szpitalu. A ona wręcz przeciwnie, doskonale wiedziała, kim jest, ale nie mówiła tego głośno.
Maddie zeskoczyła z moich kolan, by się z nim przywitać, a ja siedziałam jak zaczarowana, nie mogąc nawet się poruszyć. On tu przyszedł... Po co?
Głęboko przełknęłam ślinę i powoli uniosłam się z kanapy. Zrobiłam kilka kroków w stronę mężczyzny, wcale tego nie chcąc. Wspomnienie z poprzedniego dnia powróciło do mnie z zawrotną prędkością i na nowo przygasiło i zdołowało. Znowu poczułam się źle i wcale nie miałam ochoty na to, by z nim gadać. Stanęłam przed nim kompletnie rozbita, nie mówiąc ani słowa. Był w czarnych rurkach, w które wpuszczone była szara koszula, włosy miał uniesione i patrzył mi w oczy. Jego mina pokazywała, że czuje się winny. I byłam też ja, w czarnych legginsach z adidasa i pudrowym crop topie z krótkim rękawem. Trochę dziwne połączenie.
Oboje milczeliśmy, żadne z nas nie powiedziało ani słowa. Wiedziałam, że wszyscy na nas patrzą, ponieważ panowała absolutna cisza, jakiej nie zaświadczyłam od kilku dni. Chyba nikt z nas nie miał odwagi, by cokolwiek powiedzieć. Nie da się opisać, jaka panowała teraz atmosfera między nami.
- Co tutaj robisz? - odezwałam się cicho, jako pierwsza, przerywając trudną ciszę między nami.
Zamrugał oczami, spojrzał w ziemię, a potem wyjął zza pleców czerwono-biały bukiet róż. Popatrzył na nie, a potem powoli przeniósł wzrok na mnie, wciąż nie mówiąc ani słowa. Otworzyłam usta i nabrałam większej ilości powietrza na widok kwiatów. Zaskoczył mnie...
- Dzieciaki, chodźcie do pokoju – usłyszałam głos mamy i w duchu dziękowałam jej za to z całego serca. Musiała się zorientować, że to coś poważnego. Ona to po prostu wie.
Lekko przekręciłam głowę i zobaczyłam, jak szybko usuwają się do jednej z sypialni. I zaraz zostałam z nim sama. Powróciłam do niego wzrokiem, czując narastające napięcie.
- Nie chciałem zrobić ci takiej przykrości... - zaczął cicho.
- Ale zrobiłeś – ucięłam, gdy chciał się wytłumaczyć.
- Wiem... Nie panowałem nad sobą i... proszę, są dla ciebie - wysunął bukiet bliżej mnie.
Przez kilka sekund wpatrywałam się tępo w kwiaty, a dopiero po chwili wzięłam go w lekko drżące dłonie, wbijając w nie wzrok.
- Myślisz, że kwiaty pomogą po tym wszystkim, co zrobiłeś? - zapytałam smutno, decydując się podnieść na niego wzrok. Jak się okazało, wciąż patrzył tylko i wyłącznie na mnie, i widocznie wcale nie miał zamiaru przestać.
- Wiem o tym. To tylko... Mówiłaś kiedyś, że nikt nie dawał ci takich rzeczy, więc chciałem ci je dać, bo jesteś świetną dziewczyną i...
- Nie wysilaj się – przerwałam mu. - Nie wierzę ci już. W za dużo rzeczy uwierzyłam i się zawiodłam. - Popatrzyłam na niego już bardziej pewnie, odzyskując zdrowy rozsądek i zaczynając się denerwować. Nie pozwoliłam mu dojść do słowa, kiedy chciał coś powiedzieć. - Chodź do kuchni – wymamrotałam bezsilnie.
Ruszyłam przodem do wcześniej wymienionego pomieszczenia. Czułam na sobie jego wzrok, gdy powoli szedł za mną. I szczerze mówiąc, w tym momencie to miałam już to w dupie. Pewnie jeszcze wczoraj by mnie to obchodziło i w jakimś stopniu coś dla mnie znaczyło, ale po tym, co się stało, już tak nie jest. Nie potrafię sprawić, by w dalszym ciągu tak było.
- Jesteś bardzo podobna do swojej mamy – usłyszałam cichą uwagę za plecami.
Wzięłam do rąk ciemny, fioletowy wazon i spojrzałam na szatyna kątem oka.
- Wiele osób mi to mówi – odpowiedziałam bezuczuciowo. Odpowiedzi już nie dostałam.
Postawiłam wazon do zlewu, odkręciłam kran, a kiedy woda nalała się już do naczynia, wstawiłam do niego bukiet i ustawiłam na wyspie kuchennej. I wraz z tym fala złości do mnie wróciła.
- Jak po tym, co powiedziałeś, możesz tu przychodzić i dawać mi te pieprzone kwiaty?! - niemal od razu na niego naskoczyłam, nie kryjąc swojej rozpaczy. - Oskarżyłeś mnie o coś, czego nie zrobiłam i bezpodstawnie nazwałeś mnie zdzirą! I jeszcze masz czelność przychodzić tu i coś mi dawać!
- Nie chciałem, by to wszystko tak wyglądało! - przekrzykiwał mnie, bym dała dojść mu do słowa. - Pozwól mi to wszystko wytłumaczyć!
- Powiesz, że przepraszasz i co?! Myślisz, że to starczy?!
- Przestań już krzyczeć, Cassandra! - chciał mnie uciszyć.
Tylko, że ja potrzebuję się wydrzeć teraz, w jego obecności. Chyba za długo byłam cicho.
- Błagam cię, do cholery – zniósł nieco z tonu. Złapał mnie za moje uniesione z furii nadgarstki, ale natychmiast wyszarpałam się z jego uścisku, zagryzając mocno zęby.
Odetchnął głęboko, a ja w złości patrzyłam na niego z dołu. Mimo, że byłam wysoka, on w tej chwili przeważał nade mną wzrostem, bo nie miałam na sobie obcasów.
- Przypominam ci, że nie tylko ja tu krzyczę – syknęłam w jego twarz. Ominęłam go i stanęłam tyłem do niego, opierając dłonie o blat przy oknie. Patrzyłam w jeden punkt przed sobą, nieustannie zaciskając mocno szczękę, w duchu licząc, że pomoże mi to choć minimalnie wytrzymać jego towarzystwo. Nie chciałam go tu wcale.
- Chcę tylko kilkunastu minut. - Usłyszałam jego głos za plecami.
Mimo swoich przekonań, że nie mam zamiaru go słuchać, jednak się odwróciłam, postanawiając, że dam mu mówić przez chwilę. Jeśli tego nie zrobię, potem będę mieć wyrzuty sumienia, że nie dałam mu dojść do słowa i wyrzuciłam go z domu. Robię to tylko po to, by zauważył, że nie jestem taka jak on i mam w sobie choć trochę uczuć. Ale dla niego i tak nie warto.
- Wiem, że jesteś na mnie zła...
- Zła to mało powiedziane – wtrąciłam się z jadem.
- Tak, pewnie, tak... I wcale ci się nie dziwię, masz do tego całkowite prawo, ale... chcę tylko kilkunastu minut, to wszystko. Daj mi to wyjaśnić, niczego więcej od ciebie nie chcę. Czy możesz...
- Pospiesz się, bo twój czas mija – powiedziałam chłodno, spoglądając na zegar, wiszący na ścianie. - Ale nie martw się, może szybko cię nie wyrzucę. - Sztucznie się uśmiechnęłam, ale zaraz przestałam.
- Na początek: przepraszam, okej? Choć wiem, że to nie wystarczy. Zdaję sobie sprawę z tego, co powiedziałem, a czego nie. Tak naprawdę nie chciałem, żeby to wszystko tak wyglądało. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, że tak wybuchłem. Nie byłem sobą...
- Ostatnio coraz częściej nie jesteś sobą - wymamrotałam, nie patrząc na niego.
- Nie wiedziałem, że aż tak bardzo to widać... Cass, mi naprawdę jest przykro i rozumiem, że pewnie wolałabyś teraz mnie nie widzieć.
- Tak, bardzo dobrze myślisz. Pragnę w tej chwili, żebyś się stąd wynosił, bo nie mam siły ani cię słuchać, ani na ciebie patrzeć. Cholernie mnie boli to, co mi zrobiłeś, ale pozwalam ci jeszcze tu być, więc znaj moje miłosierdzie, bo długo nie będzie ono trwało, a ty nie powinieneś nawet go zaświadczyć – mówiłam z żalem, chcąc, aby naprawdę poczucie winy na niego spadło.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem kretynem i słusznie stwierdziłaś, że nie jestem facetem, bo prawdziwy facet nie zachowałby się tak. Żaden normalny mężczyzna nie zrobiłby tego, co zrobiłem ja. Tylko, jak widzisz, ja nie jestem normalny, a to, co powiedziałaś o mnie było prawdą. Nie zaprzeczę tego, bo wtedy to ja bym kłamał.
- Nie powiedziałam, że jesteś nienormalny, nigdy nawet nie pomyślałam tak – odezwałam się cicho. Chciałam, by o tym wiedział. On jest normalny, tylko... ma masę problemów i tajemnic, i nie daje sobie pomóc. Może gdyby kogoś do siebie w końcu dopuścił, to coś by się zmieniło?
Patrzył na mnie przez chwilę milcząc, bo widocznie nie wiedział, co ma mi odpowiedzieć, ale za chwilę kontynuował swoją wcześniejszą wypowiedź.
- Kiedy zorientowałem się, że nie mam portfela, od razu się wściekłem. Ale nie dlatego, że chodziło mi o pieniądze czy karty, bo to nigdy nie było dla mnie najważniejsze. I szczerze, gdybyś to je ukradła, to pewnie bym nawet nie zauważył.
- Nie ukradłam nic – powiedziałam twardo, czując, że nerwy biorą nade mną górę.
- Wiem o tym – szybko zareagował, kiwając głową. - Mam w portfelu... Boże, nie wierzę, że jestem w stanie ci to wyznać. - Przełknął głęboko ślinę. - Mam pewne zdjęcie, którego nie powinnaś, jak na razie, zobaczyć. Zawsze, gdy na nie patrzę, kiedy jest mi źle i ciężko, to pomaga mi to się uspokoić i... Właśnie wczoraj potrzebowałem na nie spojrzeć, ale tylko bardziej się zdenerwowałem, gdy nie mogłem znaleźć portfela. To ważne dla mnie zdjęcie, więc po prostu nieświadomie się wkurzyłem i już dalej nie myślałem. Naskoczyłem od razu na ciebie, bo stwierdziłem wtedy, że ukradłaś go, kiedy u ciebie spałem, nie przemyślałem tego w ogóle. Ja... nie byłem w stanie się kontrolować, nie robiłem tego celowo. Coś złego mną kierowało, a ja po prostu nie potrafiłem tego wszystkiego powstrzymać. Coś wybuchowego siedziało w mojej głowie i tylko mnie nakręcało. Dopiero, gdy wyszłaś, po tym, jak mnie uderzyłaś, zresztą słusznie... nie wiem, to jakby na mnie podziałało, znikł ten głos w głowie, mówiący, że to ty. Nie spałem całą noc, myślałem o tobie i uświadomiłem sobie, że nie mogłaś tego zrobić. Nie okradłabyś mnie tylko ze względu na kilka stów, nie miałabyś powodu, by to robić i... ja zrozumiałem, że to był zwykły przypadek...
- Chyba za późno to sobie uświadomiłeś. Dopiero po tym, jak oskarżyłeś mnie o kradzież – powiedziałam po jego długim monologu, spoglądając w podłogę.
- Było i jest za późno, i masz prawo być zła. Ale chcę, żebyś wiedziała, że wierzę ci. Chyba zawsze tak było, w głębi serca. Wierzę, że tego nie zrobiłaś i wcale nie myślę o tobie tego, co powiedziałem.
- Nazwałeś mnie zdzirą – powiedziałam przez łzy.
- Nieświadomie...
- Nikt nigdy tak mnie nie nazwał! - krzyknęłam płacząc. - Nie wiesz, jak cholernie zabolało mnie to! Nie rozumiesz! Nie jestem zdzirą! Nie jestem nią, nie jestem... - powtarzałam nieustannie jak mantrę.
Wstrząsały mną kolejne spazmy płaczu, nie potrafiłam się uspokoić. Cała się trzęsłam, policzki miałam mokre od łez, które spływały mi do ust, na szyję, na dekolt... Nie mogłam przestać, przez płacz zaczynałam się dusić. Nie pomagało nawet to, że podszedł do mnie Louis i próbował choć mnie dotknąć. Nie mogłam zapanować nad niczym, płakałam tak bardzo i tak głośno jak było to możliwe. Wyrzucałam z siebie cały ból, który z trudem trzymałam w sobie przez tyle czasu. Kiedyś w końcu musiało to nadejść. Nie jestem tak silna jak kiedyś i nie radzę już sobie z niczym.
- Nie jesteś zdzirą, nie jesteś nią – powiedział bardzo do tego przekonany szatyn i położył obie dłonie na moich mokrych policzkach. Patrzył mi głęboko w oczy i teraz to on wciąż to powtarzał. - Nie jesteś nią i nie byłaś.
- Mam tak mało przyjaciół, tak mało osób, którym mogę ufać – mówiłam z trudem, cały czas płacząc. - Nie mam prawie nikogo. Myślałam, że się przyjaźnimy, że jesteśmy przyjaciółmi – ciągnęłam rozpaczliwie.
Louis zdjął dłonie z mojej twarzy i zmarszczył czoło, miał zamiar coś powiedzieć, ale chyba nie mógł się na to zebrać.
- J-ja chciałam tylko... myślałam, że mnie lubisz... - powiedziałam cicho.
Już miał coś odpowiedzieć, ale do kuchni wbiegła Maddie, a tuż za nią moja mama. Natychmiast odwróciłam się w stronę okna, by nie zobaczyły, w jakim jestem stanie. Tylko, że one miały być przecież w pokoju...
- Przepraszam, kochanie, że wam przeszkadzamy. Jake uderzył mocno głową w szafkę. Weźmiemy tylko lód i już nas nie ma – wyjaśniła.
Pokiwałam głową, nic nie mówiąc. Za bardzo ściskało mnie w gardle, by odezwać się normalnym głosem. Oboje milczeliśmy, gdy mama z Maddie były w kuchni, nikt z nas dwojga nie odezwał się słowem. Patrzyłam za okno, zaciskając usta w prostą kreskę. Poczułam delikatny dotyk na mojej dłoni, którą trzymałam na blacie. Powoli przekręciłam głowę, by spojrzeć na rękę. Louis w bardzo powolnym tempie błądził palcami po mojej dłoni, bardzo dokładnie i ostrożnie badał każdy milimetr mojej skóry. Jego dotyk mnie uspokajał, przestałam płakać. Jak zahipnotyzowana patrzyłam wyłącznie na jego poruszającą się dłoń na mojej, ani trochę mi to nie przeszkadzało. A potem poczułam, jak Maddie ciągnie mnie za bluzkę, stojąc obok. Tylko, że nie patrzyłam na nią, a na twarz szatyna, który spoglądał mnie mnie. Tym razem widziałam jego poczucie winy, smutek i... troskę. Patrzył na mnie w tak łagodny sposób...


- Cassie, płaczesz? - zapytała mała dziewczynka zaniepokojonym głosem.
- Nie płaczę... - odpowiedziałam cicho, patrząc wyłącznie na chłopaka. Już nie płaczę.
- Maddie, chodźmy już do Jake'a. Cassie rozmawia z Louisem – usłyszałam głos mamy, a za chwilę obie wyszły z kuchni, zostawiając nas samych.
- Lubię cię – powiedział spokojnie Louis. - Zawsze cię lubiłem – wyznał. - I od dawna mi na tobie zależy. Jesteś dla mnie ważna, Cass.
- To dlaczego powiedziałeś, że...
- Bo jestem idiotą – przerwał mi. - Ale to wiedzą powszechnie wszyscy – parsknął. - Skąd twoja mama wie, jak mam na imię? - zmarszczył brwi.
Wysunęłam dłoń spod jego i podeszłam do innego blatu, na którym stał dzbanek z wodą.
- Widziała cię kilka razy, kiedy ty jej nie, więc chciała wiedzieć, kim jesteś – powiedziałam, odrobinę omijając prawdę. Nalałam do szklanki wody i upiłam kilka łyków, a potem odstawiłam ją z powrotem. - Na przykład, gdy przyjechałeś po mnie do jej domu – dodałam, odwracając się w jego kierunku.
Pokiwał głową, że rozumie i zbliżył się do mnie.
- Próbuję się zmienić... dla ciebie – powiedział, przełykając ślinę. Jego oczy się świeciły, jakby rozbłysły. Ja natomiast swoje otworzyłam szerzej na jego wyznanie. Czy może jednak...? - Tylko, że mi to nie wychodzi...
- Wychodzi ci, jesteś inny niż w Nowym Jorku – przyznałam ściszonym głosem.
- Tak myślisz? - zapytał, a ja pokiwałam głową.
- Powoli się zmieniasz...
- Chcę być dla ciebie lepszy, żebyś więcej przeze mnie nie cierpiała i nie płakała. Chcę wciąż się z tobą przyjaźnić, jeśli to możliwe, i spędzać wspólnie czas, i... Boże, tak cholernie mi na tobie zależy, nie chcę być z tobą skłócony. Nie zniosę tego, jeśli będziesz na mnie wciąż obrażona. Już teraz nie potrafię znieść tej złej atmosfery, która jest wokół nas, nie chcę, by dalej tak było. Nie rozumiem, co dokładnie między nami się dzieje, ale musisz wiedzieć, że ciężko mi z tym, co zrobiłem. Przepraszam, tak bardzo mi przykro.
- Louis...
- Ja wiem. Wiem, jak to wygląda. Najpierw na ciebie krzyczę, a teraz tu przychodzę i proszę cię o wybaczenie. Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała mnie znać po tym wszystkim. - Zwiesił głowę. Chyba mówił szczerze...
- Trudno jest mi wybaczyć, bardzo mnie zraniłeś – odpowiedziałam cicho.
- Obiecuję, że będę lepszy, staram się. Pamiętasz, ile rzeczy dla ciebie zrobiłem?
- Pamiętam – przyznałam. - Te rzeczy umiliły mi życie. - Uśmiechnęłam się smutno.
- Będę robił więcej, żebyś była szczęśliwa. Lubię widzieć twój uśmiech i twoje roześmiane oczy. Uwielbiam twój uśmiech. Tylko przemyśl to, wybacz mi. - Patrzył na mnie rozpaczliwie, a ja walczyłam z własnymi myślami.
- Skąd mam wiedzieć, że znów mnie nie zranisz?
- Mam pomysł – powiedział po chwili namysłu. - Gdy tylko powiem lub zrobię coś głupiego, uderz mnie, tak jak wczoraj. Będę wiedział, że przesadziłem i przekroczyłem granicę – mówił całkiem poważnie, a ja parsknęłam śmiechem.
- Nie zrobię tego – nie zgodziłam się. - To zbyt brutalne, nawet dla ciebie.
- To mów mi, kiedy przesadzę. Chcę się zmienić na lepsze. Tylko dzięki tobie to potrafię – wciąż mnie błagał, a ja wciąż biłam się z własnymi myślami. Ale czy teraz miałam jakiś wybór?
Nabrałam dużej ilości powietrza w płuca i pokiwałam głową.
- Dobrze, niech ci będzie. - Uśmiechnęłam się lekko. - Masz czystą kartę – dodałam, a on porwał mnie w ramiona i mocno przytulił. Na początku pisnęłam z zaskoczenia, ale potem nie kryłam szerokiego uśmiechu na moich ustach.
- Myślałem, że już do tego nie dojdzie - powiedział po oderwaniu się od mojego ciała.
- Ale to, że wybaczam, nie znaczy, że zapominam – uprzedziłam go, a on przytaknął.
- Wiem, ale będę lepszy. Dla takiej dziewczyny warto.
- Zobaczymy – westchnęłam, zagryzając zaraz dolną wargę, patrząc w ścianę za nim.
Nastała chwila ciszy, podczas której usłyszałam, jak mocno wciąga powietrze.
- Cass... urwałem się z firmy, ale muszę już wracać. Nie chcę, ale... jak tylko skończę pracę, to zadzwonię i gdzieś cię zabiorę, okej?
- Gdzie chcesz mnie zabrać? Moja rodzina jeszcze u mnie będzie.
- Nie znajdziesz dla mnie godzinki? - Uniósł brwi, robiąc smutną, udawaną minę.
- Niech ci będzie. – Zaśmiałam się. - Jedź już do firmy, bo zmienię zdanie.
- Zadzwonię – powtórzył. - Widzimy się później. - Zaczął odchodzić do wyjścia. - Pa, Cass.
- Pa. - Uśmiechnęłam się.
Kiedy wyszedł z kuchni, odwróciłam się z powrotem do okna, ale za chwilę poczułam, jak zostaję gwałtownie odwrócona. Niespodziewanie szatyn wpił się mocno w moje usta i zachłannie mnie całował, trzymając dłonie na obu moich policzkach. A potem szybko się ode mnie oderwał i odszedł, na chwilę jeszcze się zatrzymując i z uśmiechem mi machając.
Wyszedł z mojego mieszkania, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam i dotknęłam dłonią ust, które jeszcze przed chwilą całował. Wciąż z uśmiechem, usiadłam przy wyspie kuchennej i myślałam o tym, co właśnie przed chwilą się stało. Ja przez niego zwariuję To niemożliwe, by było prawdziwe. To jest wprost nierealne.
Zobaczyłam kątem oka, że mama siada obok mnie, ale nie przeniosłam na nią wzroku, bo wciąż byłam w szoku.
- Jak się czujesz, słonko? - zapytała, głaszcząc mnie po plecach.
- Chyba dobrze – odpowiedziałam, szerzej się uśmiechając.
- Czy wy... jesteście razem? - zapytała ostrożnie po kilkusekundowej ciszy, a ja odwróciłam głowę w jej stronę i zmarszczyłam brwi, już uśmiech mi znikł.
- Co? Nic z tych rzeczy – od razu zaprzeczyłam jej słowom. - Przyjaźnimy się.
- Ale bardzo ci na nim zależy, prawda?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - Pokiwałam głową, a ona założyła kosmyk moich włosów za ucho.
- Wiem, widzę to w twoich oczach. Nie ukryjesz tego.

***

*Cassandra*

Sama nie jestem pewna, dlaczego mu wybaczyłam i dlaczego pozwoliłam mu się z tego wszystkiego wytłumaczyć. Myślałam o tym, odkąd wyszedł z mojego mieszkania i wcale nie doszłam do logicznego wniosku. Może zrobiłam to dlatego, że potrzebuję jego bliskości? Potrzebuję jego w swoim życiu? Nie mam pojęcia.
Najpierw naprawdę byłam przekonana, że mu nie przebaczę, nie miałam zamiaru tego robić. Tylko że ja nie mam pojęcia, co w rzeczywistości mi się stało. Chyba zmiękłam pod wpływem jego dotyku, bo uspokoiłam się i przestałam płakać, gdy dotykał mojej dłoni, miał na mnie jakiś magiczny wpływ. Chyba po prostu temu uległam i tak łatwo dałam się omamić jego obietnicom i przeprosinom. No i co? Dałam mu kolejną szansę. Bądź co bądź, każdy na nią zasługuje. Tyle że on dostaje ją już po raz któryś i sama nie wiem, dlaczego ja na to w ogóle pozwalam.
Wczoraj mówił to w taki sposób, że zdołał mnie przekonać do mojego wyboru. Wydawał się być szczery i mam nadzieję, że właśnie tak będzie, i szybko mnie nie skrzywdzi. Ja naprawdę czuję, że on powoli zaczyna się zmieniać, myślę, że z każdym dniem jest coraz lepiej. Liczę na to, że było warto wybaczyć mu wszystkie jego błędy, bo nie cofnę już tego, co powiedziałam.
No i jeszcze mnie pocałował. I to chyba było taką kropką nad 'i'. Pocałował mnie z własnej woli, z takim uczuciem, że całkowicie już mi się pomieszało w głowie. Chyba na razie jest trochę za wcześnie na rozmowę z nim o tym, co się wydarzyło i, co cały czas dzieje się między nami. Po prostu to czuję. Na razie chcę się przekonać, jak nasza znajomość potoczy się dalej, czy jest szansa na... coś więcej?
Dlatego też zgodziłam się na to wieczorne spotkanie z nim. Nie mam pojęcia, gdzie chce mnie zabrać, ale jestem podekscytowana tym, że w ogóle coś takiego mi zaproponował. No i trochę boję się, co wymyślił. Nie wiedziałam nawet, jak się ubrać, więc zdecydowałam się na coś neutralnego. Mam nadzieję, że czarne rurki, bluzka z szarym, długim rękawem i dekoltem w łódkę, i ciemne trampki wystarczą, bo prawdę mówiąc, mógł wspomnieć mi coś o stroju.
Stoję pod swoim wieżowcem, przy ruchliwej ulicy, z każdej strony oświetlona lampami budynków i pojazdów, i wyczekuję na samochód Louisa już od dobrych 5 minut. Mam nadzieję, że nie pomyliłam godziny, tylko przyszłam za wcześnie, bo nie mam ochoty tak tu stać przez długi czas. Strasznie nienawidzę czekać na niektóre rzeczy, ale czasem muszę, więc wytrwale to robię, wciąż patrząc na przejeżdżające przede mną auta. Na pobocze zjechał jakiś motor, ale nie zwracałam na niego większej uwagi i dalej rozglądałam się po ruchliwej ulicy, dopóki coś nie odwróciło mojej uwagi.
- Cassandra! - usłyszałam krzyk i odwróciłam głowę w kierunku, z którego dochodził.
No i wtedy zorientowałam się, że tą osobą na motorze był właśnie Louis, który stał teraz obok maszyny, patrząc na mnie z uśmiechem. Szerzej otworzyłam oczy na ten widok, a serce znacznie mi przyspieszyło. Zaczęłam kierować się w stronę szatyna.
- O nie, nie mówiłeś o żądnym motorze – powiedziałam zaniepokojona. - Ja na to nie wsiądę.
- Hej, przecież już jechałaś ze mną. - Zaśmiał się. - Co jest? Boisz się?
- Nie najlepiej to wspominam, bo zaczęłam się wtedy dusić. - Skrzywiłam się na samo wspomnienie.
- To nie znaczy, że dziś musi być tak samo. Nie podobało ci się ostatnim razem?
- To znaczy... było fajnie, nawet bardzo...
- No, to na co czekasz? - zapytał, otwierając schowek, z którego wyjął czarną skórzaną kurtkę, a potem mi ją podał. Widząc moje wahanie, westchnął. - No, proszę. Zrób to dla mnie, Cassandra.
- Niech ci będzie – odpowiedziałam cicho i założyłam na siebie kurtkę, a potem Louis pomógł mi z kaskiem, który zaraz wyjął z bagażnika.
Ja naprawdę obawiam się tego, co zaraz nastąpi, aż drżą mi dłonie.
Szatyn usiadł na motorze, założył kask, a za chwilę ja usadowiłam się tuż za nim, przytrzymując się jego ramion. Odszukał moje dłonie za swoimi plecami i przeniósł je do przodu, łącząc na swoim brzuchu, pokazując mi w ten sposób, bym tak go trzymała.
- Louis? - odezwałam się cicho, a on, na tyle, ile mógł, obrócił głowę w moją stronę. - Obiecujesz, że nie będziesz jechał szybko? Nie chcę, tak jak ostatnio, dusić się i...
- Obiecuję – przerwał mi. - Jakby coś się działo, jakbyś gorzej się poczuła, po prostu pociągnij mnie za kurtkę, dobrze? - powiedział łagodnie, a ja pokiwałam głową, zgadzając się.
I już za chwilę byliśmy na środku ruchliwej ulicy, i... nie było źle. Co więcej, było bardzo dobrze. Podobało mi się jak za ostatnim razem, a moje powody do niepokoju były bezpodstawne, bo wszystko ze mną w porządku. Ku mojemu zdziwieniu, do celu dojechaliśmy po kilku minutach, z czego wywnioskowałam, że nie odjechaliśmy daleko i zaczęło mnie to jeszcze bardziej ciekawić.
- Co to za miejsce? - zapytałam, zdejmując kask, kiedy już oboje zeszliśmy z pojazdu.
Byliśmy na jakimś wzgórzu, było trochę drzew, a światła motoru oświetlały mi tylko kawałek widoku. Jakby jakiś park lub coś takiego. Tylko że ja nigdy wcześniej tu nie byłam.
- Nie poznajesz? - zapytał gdzieś za moimi plecami, a ja pokręciłam przecząco głową.
- Skąd mam wiedzieć, gdzie jesteśmy? Prawie wszędzie jest ciemno.
- Jak wszędz... Chwila, nie tu patrzysz. - Zaśmiał się. - Odwróć się – polecił, więc tak zrobiłam i od razu zobaczyłam coś niesamowitego. Natychmiast urzekło mnie piękno tego, co było przed moimi oczami i od razu zakochałam się w tym widoku.
- Wow... - zdołałam tylko tyle wypowiedzieć. Niekontrolowanie rozchyliłam lekko usta i się uśmiechnęłam. Odłożyłam z wrażenia kask na siedzenie motoru.
- Chodź bliżej – zaproponował kiwając głową w oświetlone, nocne miasto.
- Wolę nie. - Pokręciłam kolejny raz głową. - Wygląda mi to na jakieś wzgórze. Jeśli z niego spadnę i po...
- Nigdzie nie spadniesz. - Śmiał się z moich słów. - Daj mi rękę. - Wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja złączyłam usta w wąską kreskę. - No, dalej. Przecież będę cię trzymał – zachęcał mnie, a ja dalej byłam nieustępliwa, więc westchnął. - Nie pozwolę, by coś ci się stało, tak? - powiedział i właśnie to mnie przekonało.
- Ale będziesz trzymał mnie mocno, tak? - upewniłam się, a on szerzej się uśmiechnął i przytaknął, więc złapałam jego dłoń i natychmiast mocno ścisnęłam, dołączając do tego również swoją drugą rękę. Tak dla bezpieczeństwa.
Szatyn popatrzył na mnie, powstrzymując śmiech, a ja odwróciłam wzrok. Podeszliśmy bliżej zbocza góry, a gdy spojrzałam w dół i zobaczyłam, że do ziemi jeszcze daleko, chciałam się cofnąć, ale Louis mi nie pozwolił.
- Trzymam cię i nie mam zamiaru puszczać – wyszeptał do mojego ucha, opierając brodę na moim ramieniu.
Odwróciłam delikatnie głowę i spotkałam się z jego błękitnymi tęczówkami, które na mnie patrzyły, i szczerym uśmiechem. Nie zorientowałam się nawet, że nie trzyma mnie już za rękę, a mocno przyciska mnie za biodra do siebie, oplatając ręce w żelaznym uścisku wokół mojego brzucha.
Odwróciłam wzrok z powrotem na przepiękny widok i już nie żałowałam, że tu jestem. Było cudownie.
- Skąd mam pewność, że mnie nie popchniesz i nie zrzucisz?
- Za bardzo jesteś mi potrzebna w życiu, bym to zrobił – odparł, a mi serce zabiło szybciej.
Powiedział to...
- Jak to możliwe, że najlepsza kryminalistka, jaką znam, boi się? - zapytał tuż przy mojej skroni.
- Tak wyszło... - powiedziałam cicho.
- Coraz częściej łapię cię na tym, że czegoś się boisz. Nie mogę cię rozgryźć.
- Chyba też się dużo zmieniłam od czasu Stanów – wyszeptałam, by nie psuć nastroju i odwróciłam znów głowę ku niemu. Wciąż się uśmiechał i wciąż przytulał się do mojego ramienia. - Powiesz, co to za miejsce? - zapytał, a on przeniósł wzrok na miasto.
- Jesteśmy na obrzeżach Londynu, niedaleko twojego wieżowca. Doskonale widać stąd London Eye i Tower Bridge – wskazał dłonią, a mi w momencie przyspieszył oddech.
- Nie puszczaj mnie – wydusiłam, a on natychmiast ułożył rękę na poprzednim miejscu.
- Przepraszam. Mówiłem, że nie pozwolę, by coś ci się stało, nie wybaczyłbym sobie tego – wyznał, a ja poczułam, jak na moje policzki wpływa gorący rumieniec. Tylko on potrafi to ze mną robić. Chyba dobrze wybrałam, wybaczając mu. - Trzymam cię i już nie puszczę – obiecał, a ja przytaknęłam, głęboko w to wierząc.
- Pięknie tu – przyznałam.
- To prawda. W nocy to wygląda zjawiskowo, ale w dzień też nie jest najgorzej. - Zaśmiał się. - To jeden z lepszych widoków w tym mieście, ale mało kto o tym wie i nie przychodzi tu zbyt wiele ludzi. Myślę, że dużo tracą.
- A ty? - zapytałam.
- Co ja?
- Jak tu trafiłeś?
- Kiedyś... miałem w swoim życiu trudny okres i jeździłem motorem przed siebie, po prostu, żeby przestać na chwilę myśleć. Zaprowadziło mnie to tutaj. Od tamtej chwili przychodzę w to miejsce, kiedy coś mnie dręczy albo mam jakieś problemy, mogę pobyć sam. Uspokajam się, kiedy tu przyjeżdżam.
- Dziękuję, że mnie tu zabrałeś – wyszeptałam.
- Już nie żałujesz, że wsiadłaś na motor? - zapytał, a za chwilę oboje zaśmialiśmy się z tego, co powiedział.
- Ani trochę – przyznałam szczerze.
Nastało kilka chwil ciszy, podczas której patrzyliśmy na to, co przed nami. I to mi w zupełności wystarczyło. Chyba potrzebowałam tu przyjechać i zobaczyć to miejsce. Pokazał mi coś niesamowitego. To Londyn, jakiego nie znałam, nowe oblicze. To dziwne, że nie dostrzegłam tego przez tyle lat, dopiero teraz. Ale cieszy mnie to, że właśnie on otworzył mi na to oczy i to właśnie z nim tu i teraz jestem. Nie zmieniłabym nic w tej chwili.
- Trochę nie na temat, ale muszę teraz to powiedzieć, bo potem znów wypadnie mi to z głowy i o niczym nie będziesz miała pojęcia – odezwał się.
- O czym dokładnie?
- Za kilka dni kolejna, mała akcja. Za tydzień, pewnie w sobotę, ale zadzwonię do ciebie ze szczegółami. Mówię ci, żebyś wiedziała o tym, bo potem będziesz zaskoczona. Robimy napad na jubilera – wytłumaczył, a ja zmarszczyłam na jego słowa brwi.
- To ta akcja, którą wymyśliłam? - zapytałam, przypominając sobie.
- To ta, czuj się zaszczycona – odpowiedział, a ja się uśmiechnęłam. Jestem. Nie myślałam, że naprawdę dojdzie do tej akcji. Jestem pewna, że to głównie zasługa Louisa, ale to zachowam dla siebie. - Wracamy?
- A możemy tu jeszcze trochę pobyć? - zapytałam z nadzieją, znów patrząc w jego rozpromienione oczy, w których tańczyły iskierki.
- Dla ciebie wszystko – szepnął, a zaraz po tym poczułam, jak całuje mnie w skroń.
Chyba przeszliśmy na kolejny etap... I chyba mi się to podoba... Chyba bardzo...

***

_________________________
To jeszcze żyje! Nie zamknęli, nie usunęli mojego bloga i miejmy nadzieję, że tak zostanie. Prawdopodobnie to tylko ja coś źle zrozumiałam, ale zawsze trzeba być przezornym. Liczę na to, że ten blog będzie dalej funkcjonował i...może wpadnie trochę nowych czytelników?
Jak na razie mam pewien problem z materiałem na kolejny rozdział, ze względu na to, że przez szkołę mam zbyt mało czasu na pisanie, więc kolejny rozdział może pojawić się z opóźnieniem. Ale się pojawi! Zawsze kończę to, co zaczynam.
/Perriele rebel

2 komentarze:

  1. O! Tym razem jestem pierwsza? :D
    Na szczęście wszystko w porządku i blog pozostał. Bardzo mnie to cieszy, bo nie mam Wattpada, a za żadne skarby nie chciałabym rozstać się z tym opowiadaniem. Tym bardziej, że teraz tyle się tu zadziało!
    Louis zachował się jak dupek i tu nie ma żadnych wątpliwości. Nie dziwię się, że Cassandra tak zareagowała. Myślę, że każda z nas zareagowałaby podobnie. W końcu kiedy tak ważna osoba mówi Ci, że jesteś zwykłą zdzirą i posądza o kradzież... To naprawdę musiało zaboleć.
    Jednak Louis okazał się prawdziwym facetem i do niej przyjechał. A spróbowałbyś nie, to bym Cię sama z domu wytargała! I to było urocze, że przyniósł jej kwiaty. No, a jeszcze bardziej było urocze to, jak gładził ją po dloni i to, jak to na nią działało! I ten pocałunek aww <3
    I ta ich przejażdżka motorem. Louis tutaj jest taki kochany, miły i taki troskliwy dla Cass. Oby już tak zostało! Polubiłam takiego Louisa.
    Mam nadzieję, że teraz będzie tylko lepiej i czekam, aż "przyjaciel/przyjaciółka" zamieni się w "chłopak/dziewczyna". To byłaby mieszanka wybuchowa, ale jaka! Tylko już mi tu ich nie rozdzielaj!
    No to wyczekuję już następnego rozdziału i mam nadzieję, że opóźnienie nie będzie zbyt duże. Dużo weny życzę.
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Cuuuudooo :3
    Niestety nie mam czasu napisać dłuższego komentarza, ale nadrobię to pod następnym rozdziałem :3
    Weny kochana i do napisania :*

    OdpowiedzUsuń