22 grudnia 2018

ROZDZIAŁ 19. 'RADZĘ SOBIE ŚWIETNIE, PRZECIEŻ WIESZ'


*Cassandra*

Zaraz koniec wakacji, a ja nigdzie nie wyjechałam i jedyne, co robię w mieście, to krążenie po nim w rozmaitych sprawach. Od Tomlinsona, przez firmę, do mamy i rodzeństwa. I wiem, że w tym miesiącu już nigdzie nie zabiorę Maddie i Jake'a, choć bardzo bym tego chciała. Może uda się we wrześniu albo w październiku? Mam nadzieję, że wyrwę się chociaż na kilka dni za granicę. Teraz dzieje się zbyt wiele. Trzeba pozałatwiać różne sprawy i dopiero wtedy wylecieć na zasłużone wakacje. Tylko czy kiedyś odzyskam ten spokój?
- I jak było na pierwszej lekcji? - zapytałam Maddie, gdy odjechałyśmy spod domu Kelly.
W poniedziałek wróciła w końcu do Londynu i mimo, że miałyśmy wiele momentów na spędzenie czasu razem, dopiero dzisiaj, akurat w piątek, udało mi się wyjść wcześniej z firmy i poszłyśmy na lunch. I co do groźby Tristana, byłam w biurze cały tydzień, od rana do wieczora, alkoholu też udało mi się nie tknąć, więc sądzę, że nic się nie stało, kiedy o czternastej opuściłam firmę. Nie powiem, że nie wkurzyło mnie to, kiedy oświadczył, że mam się wziąć w garść, bo inaczej zgłosi sprawę w odpowiednie miejsce. I nie powiem, że nie lubię alkoholu, bo wtedy też bym skłamała. Ale staram się i chyba to widzi.
To prawda, nie jestem święta i trzeba przyznać, że piję trochę więcej niż zwykle, ale nie uzależniłam się. Gdyby tak było, to nie potrafiłabym wytrzymać bez alkoholu. To mój sposób na odreagowanie. I tak zwykle kończy się na góra 3 kieliszkach i nigdy jeszcze nie obudziłam się, nie pamiętając ostatniego dnia. Dobra, raz na imprezie Tomlinsona, ale raz. Tristan przesadza, ot co, dlatego zamierzam mu udowodnić, że wszystko ze mną w porządku i coś tylko mu się ubzdurało. Umiem wytrzymać w abstynencji, oboje dobrze to wiemy. Nie zrobi ze mnie alkoholiczki, kiedy nigdy nią nie byłam. Pieprzy głupoty, bo za długo był bez Kelly. Teraz jak wróciła, to już nawet nie zauważa tego, co robię, tak bardzo jak w zeszłym tygodniu. Wszystko wyolbrzymił i za bardzo się o mnie martwi. Znam swój umiar i granicę, i nie chciałam nigdy być alkoholiczką, by staczać się na dno. W każdej chwili potrafię przestać i nie ciągnie mnie do alkoholu, a samo wino nie byłoby zbyt mocnym trunkiem do upicia się. Może raz lub dwa się zdarzyło.
Ale podsumowując, nie ma się co o mnie martwić i nie sięgnę po procenty, by Tristan miał z tego satysfakcję. Jeśli myśli, że nie potrafiłabym od tak tego odstawić, to się myli. Nie jestem jak niektórzy ludzie i wiem, że alkohol do niczego mnie nie doprowadzi, choć czasem jest potrzebny i pomaga ukoić nerwy. Chcę tylko udowodnić, ze nie mam z nim problemu. I nie wypieram prawdy, po prostu tak jest, widać to. To Kelly po pokazach pije więcej niż ja w tygodniu, tylko że Tristan o tym nie wie.
A co do mojej przyjaciółki, to za bardzo się rozgadałyśmy, bo zorientowałam się, że spóźnię się odebrać Maddie ze szkoły muzycznej i obie po nią pojechałyśmy, a własnie teraz odstawiłam blondynę do domu, w drodze do mieszkania mamy. I tak, w końcu zapisałam małą na zajęcia ze śpiewu i mam nadzieję, że to ją cieszy.
- Było super! - pisnęła z tylnego siedzenia.
Spojrzałam w lusterko i zobaczyłam jej uradowaną minę, przez co i na moje usta wpłynął szeroki uśmiech.
- Pani powiedziała, że może też mnie nauczyć grać na pianinie, a ja chcę. Mogę, Cassie? Mogę?
- Oczywiście, że możesz. - Skręciłam w ulicę, na której stał dom mojej rodziny. - Porozmawiam z panią Clark przy twoich kolejnych zajęciach, zgoda?
- Zgoda! - Zaklaskała w dłonie i tylko się zaśmiałam.
Przez następne kilka minut słuchałam, jak śpiewa piosenki, które grały w radiu, a jakiś czas potem dotarłyśmy na miejsce.
Wyjęłam kluczyki ze stacyjki, zabrałam torebkę, wysiadłam z auta i otworzyłam drzwi Maddie, a ona natychmiast wyskoczyła z pojazdu i pobiegła w kierunku domu.
- Hej! A twój plecak?! - krzyknęłam za nią.
Zatrzymała się, odwróciła w moją stronę i zaraz złapała się za głowę, co miało pokazać, że o tym zapomniała.
- Dobrze, już dobrze, wezmę go. Biegnij – westchnęłam i się uśmiechnęłam, a jej już za chwilę nie było. Niedługo zapomni własnej głowy i wtedy to będzie kłopot.
Sięgnęłam do wnętrza auta po nieduży, różowy plecak i zawiesiłam go sobie na ramię. Zamknęłam samochód i ruszyłam do drzwi, z trudem omijając duże kałuże. Było to o tyle trudniejsze, że wciąż miałam na sobie szpilki i musiałam uważać, by przypadkiem się nie potknąć i wywalić prosto w wodę, tym samym brudząc swoją białą koszulę.
Weszłam do mieszkania i od razu doszedł do moich nozdrzy wyborny zapach ciasta mojej mamy, na które na samą myśl ponownie wkradł się na moją twarz uśmiech. Odstawiłam plecak siostry pod ścianę w przedpokoju, a sama zdjęłam buty ze stóp, zostając na bosaka.
- Nie zmokłaś dziś rano, gdy Jake wiózł cię do szkoły? - usłyszałam głos rodzicielki, kiedy wchodziłam do kuchni.
- Nie, bo jak wysiadaliśmy, to Jake okrył mnie swoją bluzą i sam zmókł – odpowiedziała i nie dało się nie zaśmiać na te słowa, a wtedy mama podniosła wzrok i zauważyła moją obecność.
- Widzisz, jak twój brat o ciebie dba? - zapytała z uśmiechem małą, a ta od razu pokiwała głową. - No dobra, to możesz już lecieć do Jesy, ale wróć na obiad, dobrze?
- Dobrze! - Wybiegła z kuchni i tylko tyle było ją widać.
- Hej, mamo. - Podeszłam do kobiety i ucałowałam jej policzek.
- Cześć, Cassie. - Uściskała mnie.
- Czuję to twoje czekoladowe ciasto, prawda? - zapytałam, odsuwając się od niej i obie się zaśmiałyśmy. Zawsze miałam wyczulony węch.
- Celnie zgadłaś – potwierdziła moje przypuszczenia. - Siadaj, nałożę ci – wskazała na stół, a sama podeszła do blatu, na którym stał wypiek.
Usiadłam przy niedużym stole, tak jak poleciła i za chwilę dostałam mały, biały talerzyk z kawałkiem gorącego jeszcze ciasta.
- Przepyszne – powiedziałam z pełnymi ustami, gdy wzięłam pierwszy kęs do ust. - Moje ulubione – dodałam.
- Wiem, słonko. - Uśmiechnęła się szeroko.
Uwielbiam, jak moja mama gotuje. W dzieciństwie rzadko jadłam w restauracjach i być może tak bardzo przypadły mi do gustu jej potrawy. Szczególnie mocno ubóstwiam jej niedzielną pieczeń i prawie zawsze, kiedy mam być u nich na obiedzie, robi ją specjalnie dla mnie. To są takie nasze małe rzeczy, które po prostu kochamy.
Kiedy zjadłam pół kawałka, coś mnie naszło i drugą połowę odłożyłam z powrotem na talerz, stwierdzając, że to odpowiedni moment.
- Co jest, nie smakuje ci jednak? - zapytała zasmucona, a ja podniosłam wzrok na nią i zmarszczyłam czoło.
- Nie, smakuje. Tylko, że... - Przełknęłam głęboko ślinę, zastanawiając się, co powiedzieć na początek. - Mamo, ostatnio dużo się działo w naszym życiu i... niektórych rzeczy ci nie powiedziałam. Nie wiesz o czymś. Już dawno chciałam ci to powiedzieć, ale byłaś w szpitalu i... - mówiłam chaotycznie, pocierając tatuaż na swoim nadgarstku.
- I nie chciałaś mnie martwić, tak? - Usiadła obok i złapała za moje dłonie, a ja zgodziłam się z nią, kiwając głową. - Ale teraz jest ze mną dobrze. Musimy pogadać, kochanie, jeśli rzeczywiście coś się dzieje. - Potarła kciukiem skórę na mojej ręce. - Możesz mówić. Wiesz, że nie będę cię oceniać. Wspieram cię we wszystkim, to dzięki tobie tu jesteśmy i nie musimy się martwić o przeżycie.
- Chodzi o nasz dom w Stanach... - zaczęłam cicho, nie wiedząc, jak zareaguje.
Oczywiście, nie powiem jej o tym, że prawie umarłam na akcji i miałam włamanie. Nie jestem aż tak głupia. Nie powinnam o tym pierwszym mówić, a gdybym pisnęła słówko o obu tych rzeczach, to mama nie na żarty wpadłaby w panikę i wtedy to już byłaby tylko moja wina.
- Zaczynam się bać. Co z nim? - Zobaczyłam na jej twarzy niepokój.
- Nie musisz się obawiać. Kryzys już dawno zażegnany. - Uśmiechnęłam się lekko, ale za chwilę ten uśmiech znikł. - Jakiś czas temu przyszło do mnie pismo, kiedy byłaś w szpitalu. To było od banku. Zapomniałam zapłacić rachunki, chcieli przysłać komornika... Ale już w porządku, wszystko naprawiłam i nie odebrali nam domu.
- Bogu dzięki – uspokoiła się mama. - Wiem, że to może dziwnie wyglądać, że to ty płacisz za to, ale... chyba bym nie przebolała, gdyby nagle ktoś zabrał nam to. Wszystkie wspomnienia...
- Mamo, spokojnie – przerwałam jej. - Już tak wiele razy mówiłam ci, że to tylko pieniądze. Nie powinna gryźć cię ta myśl, jestem twoją córką.
- No właśnie, to rodzice powinni wspierać finansowo swoje dzieci, a nie odwrotnie. Tak źle się czuję z tym, że musisz za nas płacić...
- Mamo, już o tym rozmawiałyśmy. - Położyłam dłoń na jej ramieniu, spoglądając w oczy. - To nie jest dla mnie problem. Cieszę się, że mogę wam pomóc i niczego wam nie brakuje. I nie obwiniaj się o nic. - Uśmiechnęłam się.
Pokiwała głową i ponownie mnie uściskała, a gdy się od siebie oderwałyśmy, zdążyła się zorientować, że jeszcze coś nie gra. Niczego przed nią nie ukryję.
- Cassie, widzę, że to nie wszystko. Co jeszcze się stało? Co cię gryzie? Spróbuję pomóc, na tyle, ile umiem.
- Nie możesz – odpowiedziałam cicho, patrząc na nią ponownie. Zagryzłam dolną wargę, gdy poczułam, że do oczu zaczynają napływać mi łzy.
- Dlaczego? - zapytała. Zauważyła moje łzy w oczach, bo wyglądała na przestraszoną.
- Na początku zeszłego miesiąca robiłam badania kontrolne.
- Cassie, tylko nie mów, że to coś poważnego.
- Chciałabym – wyszeptałam, lekko wzruszając ramionami. Poczułam, jak nieoczekiwanie po moim policzku spłynęła łza. A miałam nie płakać...
- To płuca, tak? - zapytała, od razu przewidując to, co zamierzałam powiedzieć.
- Tylko to... Z całą resztą jest dobrze – odpowiedziałam przez ściśnięte gardło.
-  Co powiedział twój lekarz? 
- Że to wszystko przez papierosy, a astma wszystko pogarsza. - Starłam pojedynczą łzę z twarzy. - Jest dym w płucach, powstaną nieodwracalne zmiany i nie przeżyję 20 lat, jeśli tego nie rzucę – dodałam. - Mamo, ja nie chcę umierać. - Rozpłakałam się na dobre, a ona natychmiast skryła mnie w swoich ramionach, głaszcząc po głowie. - Ja wiem, że mówiłam wiele rzeczy, ale już nie chcę... ja chcę żyć. - Przycisnęłam czoło do jej szyi.
- Skarbie, mówiłam ci tyle razy: nie bierz się za te świństwo – zaczęła spokojnie. Nie krzyczała, tuliła mnie tak jak matka dziecko, które zbłądziło. - Ale co się stało, już się nie odstanie... Damy razem radę, tak? Wyciągniemy cię z tego, wszystko będzie dobrze – szeptała tuż przy moim uchu.
Pokiwałam głową i odsunęłam się od kobiety, ocierając potok łez.
- Jestem taka głupia...
- Nie jesteś – przerwała mi, ponownie łapiąc za rękę. - Uległaś okropnemu uzależnieniu, to nie jest twoja wina.
- Jest – wyjąkałam.
- Cassie – powiedziała twardo. - Nie jest – powtórzyła. - To wina twojego organizmu, że tak łatwo przyjął tą truciznę.
- Czyli moja – upierałam się przy swoim.
- Cassie, ile razy mam powtórzyć, byś zrozumiała? Ty w niczym nie zawiniłaś. Wolisz wierzyć w swoje brednie czy słuchać starej, doświadczonej matki, której życie nie oszczędziło?
- Mamo, nie mów tak – wyszlochałam.
- Jeśli nie będziesz się o to obwiniać. Powiedziałaś, bym ja tego nie robiła, a co z tobą? Nie możemy myśleć pesymistycznie, to do niczego nie prowadzi. Obiecaj mi teraz, że nie będziesz się o to winić – nakazała. Nie miałam wyboru, to moja mama.
- Ale jeśli pozwolisz mi dawać wam wciąż pieniądze – odpowiedziałam spontanicznie.
- Cassie, to nie jest dobry kompromis. - Pokręciła głową nerwowo.
- Mamo...
- Nie możemy bez końca brać od ciebie pieniędzy.
- W takim razie, nie będę niczego obiecywać.
- No, dobrze – westchnęła pokonana. - Nie pochwalam tego, ale niech ci będzie.
- I tak bym w końcu z tobą wygrała – wymamrotałam ze zwieszoną głową, a potem zaśmiałam się i ją uniosłam. Spojrzałam na mamę. Uśmiechnęła się, nie miała teraz większego wyboru.
- Oj, Cassie, Cassie. - Pokręciła głową. - Co z ciebie wyrosło?
- Nowoczesna londyńska bizneswomen, z której jesteś dumna? - podsunęłam jej pomysł.
- Bardzo dumna. - Wybuchła śmiechem w tym samym momencie, co ja. Ale po chwili ten śmiech znikł, gdy naszło kolejne jej pytanie. - Ale nie palisz już, prawda? - zapytała z powagą.
Odwróciłam wzrok, a gdy nie odpowiedziałam, poczułam, że znów się na mnie zawiodła.
- Córeczko...
- Przepraszam – wyszeptałam. - Próbowałam, naprawdę. Nie paliłam przez kilka dni, ale nie umiem tego rzucić. Wszystko dookoła mnie stresuje, w firmie pojawiają się problemy i w dodatku Nick mnie zostawił i jestem sama. Już nie wyrabiam. Chciałam, tak bardzo teraz chcę to rzucić, ale nie potrafię po takim czasie. Nie mam silnej woli tak, jak ty albo tata. Robiłam wszystko, by trzymać się z daleka od tego. Nawet wyrzuciłam całość do śmieci, ale to nie pomogło, bo dookoła mnie są ludzie, którzy palą i na nowo mnie do tego ciągnie – mówiłam szybko. Ale już nie płakałam. Czyli coś jednak mi się udało.
- Mylisz się, kotku. Jesteś silna, to ja nie jestem.
- O czym ty gadasz, mamo? - Zmarszczyłam brwi.
- Ja też ci o czymś nie powiedziałam. Nie wiesz, jak doszło do mojego zawału. Gdybym ci powiedziała, wiedziałabyś, że nie jestem silna. Coś mnie złamało, przestraszyłam się.
- Ale mamo, to, że się przestraszyłaś, nie znaczy, że nie jesteś silna.
- Teraz to nieważne, Cassie. Posłuchaj mnie, musisz wiedzieć, bo od tamtego dnia codziennie boję się o ciebie coraz bardziej. - Założyła zwisający kosmyk włosów za moje ucho, a ja nie wiedziałam, co mam myśleć.
- Słucham? - zapytałam słabo.
- Tamtego dnia pojechałaś gdzieś z jakimś chłopakiem, prawda?
- Tak, ale on nie jest niebezpieczny, nie dla mnie. Nic mi nie zrobił, nie...
- Nie o niego mi chodzi – wytłumaczyła automatycznie.
Nie odpowiedziałam, czekałam, co powie dalej.
- Zanim z nim pojechałaś, kiedy się szykowałaś, pod naszym domem stało czarne auto, w którym było dwóch mężczyzn w ciemnych okularach i ubraniach. Nie przeraziłoby mnie to tak bardzo, gdyby nie to, że kiedy wyszłaś z domu, oni pojechali zaraz za wami.
- Co takiego? - Zachłysnęłam się powietrzem. Teraz wiedziałam, to był tamten gang, dlatego mama się przestraszyła. Wiedziałam od samego początku, że musiał być jakiś poważny powód, przeczuwałam to.
- Wyglądali naprawdę groźnie. Myślałam, że cię śledzą, że chcą coś ci zrobić...
- Mamo, spokojnie. - Teraz to ja złapałam ją za ramiona. - Powiedz mi, czy ci ludzie jeszcze tu przyjeżdżali? Widziałaś ich po tym dniu?
- Pojawiali się tu jeszcze kilka razy. Pewnie myśleli, że jesteś u mnie.
- Mamo, posłuchaj, nie martw się tym już, dobrze? Ja to załatwię, bądź spokojna. Oczywiście nie podoba mi się to, że powiedziałaś mi dopiero teraz, ale rozumiem przez to, że nie było odpowiedniego momentu. Najważniejsze, że w końcu o tym wiem. Proszę, nie denerwuj się tym, jasne?
- Ale co zamierzasz z tym zrobić? - zapytała zaniepokojona.
- Mam przyjaciela w policji, to wszystko – uspokoiłam ją i przytuliłam.
To dziwne, jak w ciągu tak krótkiego czasu przeszłam od płaczu do takiego stanu. I kompletnie nie czuję tego, że z moich oczu jeszcze przed chwilą ciekły łzy. Huśtawka nastrojów jak w ciąży...
- Córeczko... - zaczęła ponownie po kilku minutach mówić, kiedy mnie puściła. - Ja wiem, że tamten chłopak, z którym wtedy pojechałaś, nie był niebezpieczny.
- O czym ty mówisz? - Przełknęłam głęboko ślinę. Albo to ja mam coś ze słuchem, albo moja mama powiedziała właśnie to, co usłyszałam.
- Widziałam, kto był za kierownicą. To był Louis Tomlinson. Nie mylę się, prawda? - zapytała, a wtedy wszystko powróciło.
Zamknęłam oczy i na chwilę mój oddech zwolnił, a fala wspomnień zalała mój umysł. Obraz w obraz, słowo w słowo, sekunda w sekundę.
- To ten, który...
- Tak – przerwałam jej, aby nie wypowiedziała tego, czego nie chciałam. By te kilka słów nie przeszło jej przez gardło. Przynajmniej nie przy mnie. - Ten z Nowego Jorku, sprzed 3 lat. Nie pomyliłaś się. - Otworzyłam oczy.
- Dlaczego... - chciała coś powiedzieć, ale jej nie pozwoliłam.
- Nie, proszę nie. - Pokręciłam głową. - Ja o tym wiem.
- Mówiłaś mu?
- On nawet nie pamięta, co się działo w Stanach. O niczym nie ma pojęcia.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz Cassie.
- Nie skrzywdzi mnie – zapewniłam ją. Ale czy ja byłam tego w 100% pewna? Chyba za bardzo go poznałam, by się bać... - Nie mówmy o tym, nie chcę znów o tym myśleć – potrzęsłam głową.
- Będziesz musiała kiedyś mu o tym powiedzieć.
- Nie mogę – powiedziałam cicho. - Jeśli mi nie uwierzy...
- Powinien wiedzieć.
- Nie teraz – odpowiedziałam. - Nie rozmawiajmy dziś o tym, błagam – poprosiłam kobietę.
- Dobrze, nie denerwujmy się już dziś – westchnęła. - Chyba pójdę się położyć na kilka minut. Nie jedź jeszcze, dobrze? - zapytała, a ja przytaknęłam.
Wstała od stołu i wyszła z kuchni. Zostałam sama ze swoimi myślami. Ale nie mogę o tym myśleć! Muszę oderwać swoje myśli od tego, bo mnie to zniszczy.
Wstałam na równe nogi i skierowałam się powoli do salonu. A gdy zasiadłam przed telewizorem, kolejna sprawa uderzyła we mnie całkiem niespodziewanie, jak młotem o ścianę. Akurat transmitowano wiadomości. Nie ogarnąłby mnie niepokój, gdyby nie to, co miałam za chwilę usłyszeć.

'Wciąż nie znaleziono sprawcy przestępstwa, do którego doszło w zeszłym miesiącu w Londynie. Dla przypomnienia, mówimy tu o włamaniu do miejscowego banku 'Merci', po którym zniknęła duża ilość pieniędzy. Wszystkie kamery zostały doszczętnie zniszczone, a ochrona pilnująca budynku – postrzelona. Policja nie posiada żadnych portretów pamięciowych, śledztwo trwa. Nie znaleziono odcisków, a ilość utraconych pieniędzy wskazuje na to, że złodziej nie działał w pojedynkę. Po dogłębnym przeszukaniu banku, zdołano jedynie określić, że konta w systemie bankowym również zostały dotknięte, lecz nie ustalono, do jakich operacji doszło i wszystko wskazuje na to, ze przestępca nie pozostawił po sobie żadnych widocznych śladów. Policja zamierza zamknąć w najbliższym czasie sprawę ze skutkiem nierozwiązanym. Oddaję głos dyrektorowi banku...'

W dole ekranu nieustannie na pasku pojawiał się jeden napis: 'Winnych nie znaleziono, bank ponosi straty.' Na nowo przypomniałam sobie o całym zdarzeniu i zaczęłam się denerwować. Nie wiedziałam, że coś takiego może tu w Londynie odbić się wielkim szumem. W Stanach to jest na porządku dziennym, nikt nie zwraca na to większej uwagi. A tu minął miesiąc i wciąż ciągną sprawę, mimo, że tak, jak powiedział dziennikarz, nie zostawiliśmy żadnych śladów, więc nie wiem, jak to możliwe, że to nadal się toczy. Jeśli jakimś cudem do mnie dotrą, to po moim życiu.
Rozejrzałam się dookoła siebie, a gdy nie znalazłam tego, czego szukam nawet w kieszeniach spodni, pobiegłam do kuchni, gdzie niemal natychmiast zauważyłam pozostawioną tam torebkę. Wygrzebałam z niej telefon i skierowałam się z powrotem do salonu, jednocześnie wybierając potrzebny numer. Wiadomości na temat dla nas zakazany do mówienia, trwały w najlepsze, co utwierdzało mnie w tym, jak bardzo ta sprawa jest dla nich poważna.
Siedziałam wyprostowana na kanapie i uważnie obserwowałam obraz na telewizorze, a o odebraniu połączenia świadczył tylko charakterystyczny, mało słyszalny dźwięk i oddech osoby po drugiej stronie.
- Louis, wiem, że odebrałeś i wiem, że pewnie nie chcesz mnie teraz słuchać. Nie wiem, dlaczego, ale teraz to nieważne – zaczęłam mówić. Oczywiście wiedziałam, czemu się ze mną nie kontaktuje, po części. To skutek tego, co wydarzyło się pomiędzy nami na ostatniej akcji. Gdy nie usłyszałam odpowiedzi, kontynuowałam: - Domyślam się, że potrzebujesz czasu dla siebie, ale nie będziesz go miał, jeśli cała sprawa się spieprzy, a wszyscy trafimy do pierdla – mówiłam nerwowo dalszą część  wypowiedzi i liczyłam na jakiekolwiek słowo od niego. W końcu się tego doczekałam, więc to nie musiało wyglądać tak, jakbym prowadziła rozmowę sama ze sobą.
- Nie rozumiem, o czym mówisz – usłyszałam jego przemęczony głos.
- Jak włączysz wiadomości na BBC, to się przekonasz – odparłam.
Nastało kilka sekund ciszy i usłyszałam, jak w tle zostaje włączone urządzenie.
- Kurwa... - Do moich uszu doszło, jak przeklął, wyraźnie zaczynając się wkurzać.
- Tak. No, więc, co zamierzasz z tym zrobić, szefie? - zapytałam, specjalnie akcentując ostatnie słowo. - Wiesz co? Jak ja przez was wyląduję w więzieniu, to będzie to wyłącznie wasza wina, a...
- Weź się ogarnij, nigdzie nie trafisz. Uważasz, że pierwszy raz nas to spotyka? Zayn to uciszy i zakończą śledztwo. A myślałaś, że co zawsze robimy?
- To dlaczego usłyszałam w twoim głosie, że się wkurzyłeś, hmm?
- Bo myślałem, że już dawno to zamknęli, a jak widać, wciąż bawią się w szukanie dowodów, których tam nie ma – wytłumaczył.
- Skoro wiem, co w związku z tym, teraz możesz wytłumaczyć, dlaczego od 2 tygodni nie miałam z tobą żadnego kontaktu.
Po drugiej stronie zapanowała długa cisza i aż musiałam sprawdzić, czy się nie rozłączył.
- Nie jesteś moją dziewczyną, żeby, tłumaczył ci się ze wszystkiego i gadał z tobą codziennie – powiedział nerwowo i się rozłączył.
Cudownie. Przecudownie. Mam ochotę czasem go udusić. I to wszystko. Właśnie tak ten idiota skutecznie omija jakiś temat i naprawdę zaczyna to mnie irytować. I jeszcze te jego dogryzki: 'nie jesteś moją dziewczyną'. Oczywiście, że nie jestem. I nigdy nie będę. Wtedy całkiem popieprzyłoby nas oboje. Jedyny sposób, w jaki się z nim związałam to gang.

***

Nie odpuszczę tak łatwo, moja rodzina musi być bezpieczna. Ja sama jakoś się obronię, ale oni nie i właśnie w tym jest problem. Przez tych ludzi moja mama dostała zawału, więcej rzeczy nie może się stać. Jeśli będzie trzeba, to się tam przeprowadzę, ale na razie spróbuję załatwić to w inny sposób. Jeżeli ci ludzie myślą, że są niezauważalni, obserwując dom moich bliskich, to słono się mylą. Może i dowiedziałam się dopiero teraz, może trochę zbyt późno, ale mogę jeszcze coś zmienić i ochronić rodzinę. Jak nie ja, to nikt inny tego nie zrobi. To ja odpowiadam za to od przeszło 6-7 lat i zrobię wszystko, co będzie potrzebne, by w końcu każdy zaznał spokoju, żeby nie żyć pod strachem.
Podjechałam pod bramę tej rezydencji jakieś 5 minut temu i od tego czasu usilnie dzwonię tym domofonem, nie mogąc się dostać na posesję. Czy oni wszyscy pogłuchli? Okej, jest wieczór i już ciemno, ale nikt o tej porze nie idzie spać. Umyślnie nie chcą mi otworzyć albo ktoś ich pozabijał. No, innego wytłumaczenia w tej sytuacji nie ma.
Nieustannie dzwoniłam i dzwoniłam, niemalże leżąc już na oknie auta, gdy wychylałam się przez nie i kiedy już straciłam jakąkolwiek nadzieję na to, że tam wjadę, brama automatycznie się otworzyła, wprawiając mnie w lekkie zaskoczenie. Czyli jednak mnie nie zbywają? Myślałam, ze mają mnie całkiem w dupie i chciałam już odjeżdżać. Dobrze zrobiłam, że jeszcze chwilę wstrzymałam się z powrotem.
Ponownie wyprostowałam się na siedzeniu i ruszyłam, wjeżdżając na posesję. Na podjeździe zobaczyłam białe auto, stojące trochę dalej i był to jedyny pojazd pod budynkiem. Zaparkowałam blisko wejścia, wysiadłam i podbiegłam do drzwi. Nie zdążyłam w nie nawet zapukać, bo otworzył mi Niall. Z wnętrza domu dochodziła zadziwiająca cisza, więc to też mnie trochę zaskoczyło, bo mieszka tu nie mało osób i logiczne, że często jest tu głośno.
- Cześć, Cassandra. - Zmarszczył brwi na mój widok. - Co tu robisz? Nie dzwoniłaś, że...
- Powiedz, że Tomlinson jest w domu – przerwałam mu, nawet się nie witając.
- Jest. Tylko myślę, że to nie jest odpowiedni moment na odwiedziny. Nie doszedł w pełni do siebie. Chyba nie powinnaś...
- Och, przestań pieprzyć, Niall. - Przepchnęłam się obok niego, wchodząc do środka. - Nie przyjechałam tu po to, by gadać o tym, co się stało. Mam sprawę, dlatego tu jestem i tylko wy możecie mi w tym pomóc.
- No, to mów, o co chodzi, jak już jesteś – odpowiedział, zamykając za mną drzwi, kiedy ja przemierzałam już korytarz.
- O nie – zaprzeczyłam niemal od razu. - Najpierw to ja muszę pogadać z Louisem, a nie z tobą.
- Ale mówiłem ci...
- Słyszałam za pierwszym razem. Bądź już cicho, bo jesteś osobą, którą najbardziej toleruję z was wszystkich, ale za chwilę to może się zmienić, jeśli staniesz mi na drodze, Horan – ostrzegłam go.
Wpadłam do przestronnego salonu, a widok, który zobaczyłam, spowodował, że zatrzymałam się w miejscu. Okej, spodziewałam się, że będzie w tym momencie użalał się nad sobą, ale nie tak i nie w takim towarzystwie. Siedział ze swoją siostrą na kanapie, pochłaniając wraz z nią butelkę z przezroczystym trunkiem, zapewne wódką. I całkiem dobrze im to szło, bo połowy już nie było, a oni pili dalej.
- Ja pierdolę – wymamrotałam. Może rzeczywiście trzeba było przyjechać jutro?
- Mówiłem, że to nie najlepszy moment – usłyszałam obok Nialla.
Spojrzałam na niego i pokiwałam głową, trochę nie wiedząc, co robić.
- Życie jest takie popierdolone, siostra... - doszedł mnie schlany głos Tomlinsona, co utwierdziło mnie w tym, że wciąż nie jest dobrze. - Powiedz, że ją kochałaś. Ta butelka nie musi być ostatnią.
- O tak – odpowiedziała białowłosa. Otworzyłam szeroko oczy, słysząc ich rozmowę. - Była tak p-piękna – wybełkotała.
- Jezus Maria. - Uniosłam dłoń i przetarłam nią twarz. - Od której oni piją?
- Byłoby z godzinę – odparł blondyn. - Jak widzisz, trochę... są już wstawieni.
- Są nawaleni w cztery dupy. Przecież tam stoi jedna butelka. Jak tak szybko zdołali się upić? - zapytałam, wciąż patrząc z wejścia na rodzeństwo.
- No nie całkiem jedna. - Podrapał się po głowie.
- I wy nic z tym nie zrobiliście?
- A co mogliśmy? Nie wchodzimy im z butami w życie. Czasami mają chwile słabości, tak jak dziś. Nic nie możemy zrobić. Chce się upić do nieprzytomności, a niekiedy naprawdę jest lepiej, gdy to zrobi.
- Co takiego? - zapytałam oszołomiona.
- Ma trochę problemów, mówiąc ogólnie. Już i tak pochowaliśmy jego cały alkohol, więc nawet jakby nie chciał, to ich ostatnia butelka.
Zamknęłam oczy i głęboko odetchnęłam. Dajcie mi sił, bo kogoś uduszę. Nie przyjechałam tu, by gadać z pijanym.
Ruszyłam w kierunku tej dwójki, a gdy stanęłam przed nimi i się rozejrzałam, wokół leżały jeszcze 3 puste butelki. Zrobiłam jeszcze jeden krok do przodu i wtedy dziewczyna uniosła głowę i mnie dostrzegła.
- O kurwa, chyba mam halucynacje. - Przetarła dłońmi oczy. - Gadaj, co chcesz, ale ja więcej nie piję. - Nagle otrzeźwiała i patrzyła na mnie jak na zjawę, z czerwonymi od alkoholu policzkami.
Louis również spojrzał na mnie i widziałam, jak zmrużył oczy.
- To nie halucynacje, Lottie. Pijemy dalej. - Odkręcił butelkę i polał alkoholu do dwóch małych kieliszków. - To tylko moja przepiękna wspólniczka. Dalej, siostra, pijemy za Cassandrę! - krzyknął i wlał w siebie kolejne procenty. - Czego nie pijesz? - Zmrużył oczy, spoglądając na siostrę, a jej twarz z czerwonej robiła się blada.
- Chyba się zaraz porzygam – wymamrotała, patrząc na niego z szeroko otwartymi oczami i naprawdę nie wyglądała za dobrze.
- Oho, pani już podziękujemy. - Podszedł do nas Niall i uniósł dziewczynę z kanapy. - Zostajesz u nas, ale jak się na mnie zrzygasz, to licz tylko na kanapę – powiedział w jej kierunku, gdy szli w stronę schodów. Usłyszałam tylko jej niezadowolony jęk.
- Ej, nie skończyliśmy! - krzyknął szatyn za nimi, podnosząc butelkę w górę.
- Przymknij się, człowieku! Już swoje wypiliście! - odkrzyknął mu Niall.
- Ja nie wypiłem – wymamrotał pod nosem, odstawiając butelkę na ławę.
- Czy mógłbyś przynajmniej udawać, że mnie widzisz i że tu jestem? - Skrzyżowałam ramiona na piersiach, a on ponownie wlał do kieliszka wódkę.
- Widzę cię bardzo wyraźnie. - Uniósł szkło do ust.
- O nie! - zaprotestowałam i w szybkim tempie do niego podeszłam, wyrywając mu z dłoni kieliszek, ale zdołał już wypić jego zawartość.
- Co kurwa?! - krzyknął, kiedy zabrałam i butelkę, i kieliszek, i odsunęłam je jak najdalej od niego. - Oddaj to!
- Jesteś pijany! Słyszysz siebie w ogóle?!
- Bardzo doskonale.
- Tak? To kim ja jestem? - wskazałam na siebie, by sprawdzić, jak źle z jego głową jest i czy już coś mu się w niej popieprzyło.
- To ty nie wiesz, jak się nazywasz, Natalie? - Uniósł jedną brew do góry i sprawił tym, że mnie rozniosło w jedyny możliwy sposób.
- Ogarnij się w końcu! - złapałam za jego bluzkę i zaczęłam szarpać. - Nie jestem Natalie!
Nim się obejrzałam, moja ręka zderzyła się z jego policzkiem, a w tym samym momencie do salonu weszli Zayn i Harry.
- Cassandra? - Momentalnie otrzeźwiał, wytrzeszczając na mnie oczy.
- Nie, duch święty, zeszłam z nieba – zakpiłam z niego. - Już sobie wszystko uświadomiłeś czy nadal masz we łbie powalone? - zapytałam, ale nic nie odpowiedział i tylko na mnie patrzył. - Dobra, inaczej. Chłopaki, możecie tu podejść? - zawołałam ich i zaraz pojawili się obok.
- Jeśli chcesz, żebyśmy coś mu przetłumaczyli, to nie ma szans. - Zayn pokręcił głową, opierając łokcie o oparcie drugiej kanapy.
- Z tym to sobie poradzę. Powiedzcie, czy on będzie cokolwiek jutro pamiętał, jeśli dziś powiem coś ważnego?
- Ile poszło butelek? - zapytał Harry, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie spodni.
- Chyba niecałe cztery. - Jeszcze raz rozejrzałam się po pomieszczeniu.
- Pili we dwoje? - zadał kolejne pytanie.
- No raczej, na to wygląda. Nie wiem dokładnie, czy pili oboje cały czas, bo dopiero przyjechałam – wytłumaczyłam.
- Gdyby wypił dwa razy więcej, to zapewne straciłby pamięć. Po obliczeniach, sam wypił jakieś półtorej butelki, a to mało jak na niego. Ma mocną głowę, będzie pamiętał wszystko.
- Ale na pewno? - Uniosłam brwi, nie bardzo w to wierząc.
- Louis? - Harry zwrócił uwagę szatyna, a ten odwrócił do niego głowę. - Ile palców widzisz? - Wystawił mu na widok dwa palce – wskazujący i środkowy, tworząc znak pokoju.
- Dwa – odpowiedział bezbłędnie Tomlinson. Aż byłam w szoku, że jednak coś kuma.
- Widzisz? Otrzeźwiał, jak dałaś mu z liścia. - Wzruszył ramionami.
- To w takim razie, czy moglibyście zawołać resztę gangu? Najlepiej teraz – poprosiłam. - Mam coś pilnego do przekazania.
- Okej, daj nam jakieś 10 minut. - Zayn kiwnął głową, a ja przytaknęłam w podzięce.
- Jak zebranie, to idziemy do... - Louis już wstawał, ale skutecznie zatrzymałam go, łapiąc za ramiona i usadzając z powrotem na kanapie.
- O nie, ty siedź i się nie ruszaj – nakazałam. - Chłopaki, lepiej niech wszyscy przyjdą tutaj – poleciłam, przytrzymując szatyna.
Zgodzili się ze mną i za chwilę już ich nie było. Puściłam Tomlinsona i usiadłam obok niego. Od razu doszedł mnie nieprzyjemny zapach z jego ust, gdy odwrócił do mnie głowę i chciał coś powiedzieć. Dobra, teraz już rozumiem, dlaczego Tristan tak bardzo wkurza się na mnie, kiedy piję. I teraz przysięgam sobie, że przez przynajmniej kolejny tydzień nie wezmę tego do ust.
- Po co chcesz robić to zebranie? - zapytał trochę przymulony.
- Moja rodzina jest w niebezpieczeństwie. Tamten gang ich obserwuje.
- Co takiego? - Szerzej otworzył oczy. Widać było, że wszystko do niego dociera.
- Liczę na waszą pomoc, nic nie może im się stać. Tylko wy jesteście w stanie temu zapobiec. - Popatrzyłam w jego przekrwione oczy, ale wyczułam, że nawet w tym stanie był świadomy i przyjmuje wszystkie informacje do siebie. Nie był aż tak pijany, na jakiego wyglądał.
- Masz to jak w banku. Pomożemy – obiecał, a ja przytaknęłam.
Mam nadzieję, że będziemy mieć szczęśliwy koniec.

***
________________________________________

 Życzę Wszystkim Wesołych Świąt!

1 komentarz:

  1. Cuuuudooo, czekam na next, a t czasem życzę szczęśliwego nowego roku i oby był jeszcze lepszy niż poprzedni 😁😊

    OdpowiedzUsuń