01 czerwca 2021

ROZDZIAŁ 53. ‘WOJNA DALEJ TOCZY SIĘ’

 

 

*Cassandra*

 

- Puśćcie mnie! – wydarłam się, niemal zdzierając gardło. Zapierałam się nogami i szarpałam, ale bez pozytywnego skutku. Byłam tylko popychana dalej przez korytarz, który z każdej strony był pokryty jedynie ciemnym tynkiem, pomazanym graffiti. Odkąd tu weszłam, a raczej zostałam wpakowana, nie widziałam żadnego okna, jedynym źródłem światła były stare, zakurzone lampy. Wcześniej w aucie miałam zakryte oczy i związane ręce. Nie wiedziałam, gdzie jestem, ale biorąc pod uwagę, że trasa była w miarę długa, zostałam prawdopodobnie wywieziona za obszar Londynu.

Tak, to działo się naprawdę. Z tym, że do tej pory nie wiem, skąd wiedzieli, gdzie mieszkam i jak udało im się włamać. Liczę na to, że kamery w wieżowcu coś zarejestrowały, a portier widział cokolwiek i Louis z gangiem tworzą już jakiś plan. Co ja gadam? Za cholerę mnie tu nikt nie znajdzie. A na pewno nie szybko. Jak sama się stąd nie wydostanę, to koniec.

- Nic za darmo, panienko – odpowiedział jeden z napakowanych mężczyzn nadzwyczaj spokojnie, szarpiąc mocniej moim ramieniem, że prawie potknęłam się o własne nogi. W porównaniu z nimi byłam mała, chociaż nie byłam przecież tak niska. To oni byli niewyobrażalnie wielcy.

- Wy parszywe sukin... Ała! – syknęłam, czując, jak czyjaś ręka uderza o mój policzek. Z mordem w oczach popatrzyłam na człowieka, który to zrobił, ale oni zaciekle dalej prowadzili mnie do przodu. – Dostaniecie za to, przysięgam!

- Od ciebie? Bardzo śmieszne – parsknął jeden z nich. – Lepiej dla ciebie, żebyś to ty trzymała się na baczności i nie odzywała niepotrzebnie – warknął, a we mnie tylko zarastała fala złości, ale też strachu, że to naprawę może być koniec.

- Zostawcie mnie albo...

- Jak się nie zamkniesz, to oberwiesz mocniej!

Natychmiast zamilkłam w obawie o moje dziecko. W normalnych okolicznościach drażniłabym ich dalej, ale w tej chwili wolałam nie ryzykować. Cena była ogromna, więc lepiej, abym była cicho niż potem miała bić się w piersi o to, że przez moją niewyparzoną gębę, ucierpiało moje maleństwo.

Usłyszałam gdzieś dalej znajomy mi śmiech i jak za głosem serca, uniosłam wyżej głowę. Skupiłam się na słuchaniu i zaczęłam bardziej wszystkiemu się przyglądać, nie zważając na to, że dalej jestem popychana do przodu. Oczywiście wciąż zapierałam się nogami, choć niewiele to dawało, ale przynajmniej opóźniało dotarcie do celu. Jakikolwiek on miał być.

Zbliżaliśmy się do źródła śmiechu, a ja wśród kilku osób rozpoznałam własnego brata, który niczego nieświadomy rozmawiał z resztą i się wygłupiał.. Serce zabiło mi szybciej, gdy gdzieś w tle mignęły mi znajome rude włosy Georgii, której nie widziałam od kilku lat. Postanowiłam zaryzykować i zwrócić na siebie jeszcze większą uwagę, i dostać szansę ucieczki stąd. Choć wiem, że mogę narobić problemów nie tylko sobie, innego wyjścia już nie widziałam w tej sytuacji?

- Jake! – wydarłam się, na nowo się szarpiąc, a śmiech brata automatycznie zanikł. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a on momentalnie zamarł, szerzej otwierając oczy.

- Cassandra?  Co wy...

- To wy się znacie?!

- Kurwa, oszaleliście do reszty?! – zaczął iść szybkim krokiem w naszym kierunku, ale ktoś go zatrzymał. – Spieprzaj. Zejdź mi z drogi.

- Nie wtrącasz się w tą sprawę!

- Co? Pozjadaliście rozumy? Puszczajcie mnie, do cholery! – tym razem to jego złapali i zaczęli go ode mnie odciągać. – Kurwa! Zostawcie moją siostrę w spokoju! Niczego nie zrobiła!

- O, czyli jednak masz siostrę? – Ktoś ironicznie się zaśmiał, a ja zbladłam. Nie przyznawał się do mnie... Żeby mnie chronić. A teraz ja sama go wpakowałam. Wprost cudownie...

- Co wy z nią chcecie zrobić?!

- Nie wtrącaj się, dzieciaku!

- Trzymajcie się od niej z daleka!

- Za późno! – warknął ten, który go trzymał i za chwilę znikli mi z pola widzenia.

- Cassandra!

Zabrakło mi tchu, a serce o mało co nie wyskoczyło z piersi. W oczach zebrały mi się łzy, a w głowie same czarne scenariusze. Niemal płakałam, gdy rzucono mnie na podłogę w jakimś pustym pomieszczeniu i w nim zamknięto. Byłam w szoku, że było tam bardzo małe okienko pod sufitem, jednak bez klamki i z kratą, co nie sprzyjało mi.

Usiadłam pod chłodną ścianą i otrzepałam dłonie z brudu. Jedyne, z czego minimalnie się cieszyłam to to, że w chwili porwania nie miałam na sobie już piżamy, a długie legginsy i bluzę, więc przynajmniej trochę chroniło mnie to od zimna. Myśl, że nie miałam przy sobie ani broni, ani telefonu była przybijająca. Szykowałam się na to, że spędzę w tym obskurnym miejscu kilka najbliższych dni, bo nie mam wielkich szans na to, by sama się stąd wydostać.

Zauważyłam po drugiej stronie pomieszczenia materac i niespokojnie przeszłam na niego, aby nie siedzieć na zimnej podłodze. Czułam, jak zaczynają boleć mnie ramiona od wcześniejszego uścisku mężczyzn. Z nerwów zrobiło mi się niedobrze, chociaż ostatnio mdłości zaczynały mi ustawać. Położyłam dłonie na brzuchu, by odrobinę się uspokoić, ale zamiast tego odchyliłam głowę do tyłu i zapłakałam z bezsilności. To nie był jeszcze czas, żeby móc odczuwać już ruchy dziecka, więc nie mogłam nawet stwierdzić, czy wszystko z nim w porządku.

O przeklęty losie. Ja nie mogę tu zostać, to nie może być prawda. Jestem w ciąży, okres największego ryzyka, że ją utracę już minął, a teraz spotyka mnie coś takiego? O ironio, kto tak bardzo tam na górze mnie nienawidzi? Nie skończy się to drugi raz tak samo, nie ma takiej możliwości.

Kiedy jednak coś za ciężkimi drzwiami mocno uderzyło, a ja zadrżałam, zdałam sobie sprawę z tego, że jestem na straconej linii. Niech tylko oszczędzą Jake’a... Niepotrzebnie się odezwałam i niepotrzebnie mnie z nim przez to połączyli...

 

***

Minęło pół godziny. Godzina. Dwie. Może trzy. W końcu zauważyłam, że za tycim oknem robi się ciemno. Poczułam napływający smutek, głód i samotność. Podciągnęłam kolana pod brodę i próbowałam nie zasnąć. Mimo, że byłam już strasznie zmęczona, bałam się. Szczerze się bałam. Pierwszy raz w życiu chyba tak mocno, bo zaczynało docierać do mnie, że stąd może nie być już wyjścia. Nie tyle o siebie się bałam, co o dziecko. Od kilku godzin niczego nie jadłam i obawiałam się tego, jak to się na nim odbije. Chociaż nie byłam jakoś bardzo religijna, zaczęłam się modlić, bo nic innego nie mogłam już tu sama zdziałać.

Usłyszałam zgrzyt zamka w drzwiach i wstrzymałam oddech, bo niepokoiłam się o to, co zaraz nastąpi. Za moment jednak zobaczyłam w pomieszczeniu niespodziewanie znajomą twarz i niemal rozpłakałam się z ulgi. Mężczyzna musiał być również zaskoczony, co ja, bo zamarł w połowie kroku, trzymając w dłoni papierową torebkę.

- C-Cassandra? – wydusił z siebie z szeroko otwartymi oczami, a po moich policzkach popłynęła już fala łez. Zaczęłam szybko kiwać głową i wyciągnęłam ręce w kierunku byłego chłopaka, nie mając siły na to, aby wstać.

Nick zamknął za sobą drzwi i szybko znalazł się przy mnie, chowając mnie w swoich ramionach. Przez chwilę poczułam się bezpieczna.

- Nie wiesz, jak się cieszę w tym momencie, że to jednak ty – powiedziałam niemal szeptem, próbując opanować wszelkie emocje.

- Cassandra... nie wiedziałem o niczym, przysięgam – zaczął mówić nerwowo, gdy się ode mnie odsunął i usiadł obok. – Wiesz przecież, że...

- Wiem – przerwałam mu, wycierając palcami mokrą twarz.

- Powiedzieli mi, że wzięli jakąś dziewczynę na zakładnika, ale nigdy bym nie podejrzewał, że to może chodzić o ciebie.

- Sama też bym tego nie podejrzewała – wymamrotałam, patrząc w jeden punkt przed sobą. – Co chcą mi zrobić?

- Ja... nie mam pojęcia. Dopiero przed kilkoma minutami dowiedziałem się, że kogoś przetrzymują. Kazali mi coś z ciebie wyciągnąć odnośnie Tomlinsona i to wszystko, nic więcej nie powiedzieli.

- Więc, co chcesz ode mnie wyciągnąć? – prychnęłam, nie patrząc na niego.

- Oszalałaś? Wcisnę im jakąś historyjkę, nie mam zamiaru o nic cię wypytywać.

- Czyli ktoś tutaj ma jeszcze dobre serce. – Zaśmiałam się gorzko, odchylając głowę, by oprzeć ją o ścianę. – Włamali mi się do mieszkania i porwali siłą. Nie zdążyłam się nawet obronić, a miałam broń w ręku. Ironia losu, prawda?

- Zrobili ci coś? – zapytał ostrożnie, a ja spojrzałam mu na chwilę w oczy.

- Dostałam w twarz, gdy próbowałam się wyrwać, ale to wszystko... – wymamrotałam, a on z namysłem kiwnął głową. Po chwili podsunął mi papierową torebkę. – Co to?

- Przyniosłem coś do jedzenia. Może nie jest tego dużo, ale do rana powinno ci wystarczyć. Więcej nie mogłem wziąć – odparł z poczuciem winy, a ja od razu dopadłam do butelki z wodą. Nie piłam jednak łapczywie, żeby zostawić sobie trochę na kolejne godziny.

- Dziękuję – wyszeptałam, biorąc w drżące dłonie kawałek kanapki. Może i była sucha, ale w tej chwili zjem cokolwiek bez wybrzydzania. Nie wiadomo, kiedy dostanę znów coś do zjedzenia. Jutro, a może za dwa dni?

- Więc ty też jesteś w gangu? – zapytałam powoli, a on się skrzywił.

- To nie tak... Po prostu... Jestem z Georgią, a ona chce, żebym robił niektóre rzeczy. Nie zmusza mnie, ale... no nieważne. Nie walczę z nimi, nie kradnę ani nic. Testuję im broń albo jestem, gdy mnie potrzebują do czegoś – tak jak teraz, kiedy kazali mi przyjść i cię przesłuchać.

- Dlaczego się na to godzisz?

- Sam nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Może jestem zaślepiony Georgią i...

- Przecież ją kochasz, więc...

- Tak był do niedawna – wtrącił. – Ostatnio wiele rzeczy się zmieniło.

- Louis powiedział, że połączyliście się z gangiem Jonesa.

- Prawda – westchnął. – Tylko że ja nie znam żadnych szczegółów. – Głęboko odetchnął, wsuwając dłonie w swoje włosy. – Niby jestem tu, a, kurwa, nie wiem nic – niemal krzyknął, a ja widziałam, że wcale nie jest zadowolony z własnej sytuacji. Za bardzo go znałam.

- Jake mnie zobaczył... a raczej to ja jego – odezwałam się cicho, odkładając resztę kanapki na potem, choć bardzo kusiło, by dalej ją zjeść. – Zabrali go, kiedy zorientowali się, że jestem jego siostrą. Wiesz, co z nim? Czy jest bezpieczny? – zapytałam z nadzieją, na co on pokręcił przecząco głową.

- Przykro mi, nawet go dzisiaj nie widziałem. Ale spróbuję się czegoś dowiedzieć.

- Dzięki – wymamrotałam, zaciągając rękawy bluzy na palce dłoni. – Wiedziałeś, że jest w gangu i nie napisałeś nawet? Wiesz, jak się martwię o własną rodzinę i że...

 - Jake prosił, by nic ci nie mówić, to dlatego. Mam go na oku. To znaczy... do tej pory miałem.

- I cały ten czas był w kontakcie z tobą – powiedziałam już bardziej do siebie, ale on na to nie odpowiedział. – To jego dziewczyna... Malia... to młodsza siostra Georgii, prawda? – zapytałam, patrząc na niego ukradkowo, a on w milczeniu kiwnął głową. – Powiedział, że ona jest z Chicago.

- Widocznie kłamała. – Wzruszył obojętnie ramionami.

- Wiedziałam, że skądś ją kojarzę. – Pokręciłam z niedowierzaniem głową. – Miałam tyle znaków na wyciągnięcie ręki, a... nie potrafiłam nawet połączyć tego w całość, żeby poznać prawdę.

- Cassandra...

- Nie wierzę, że on jest w gangu. Nie wierzę, że ty jesteś w gangu – zaczęłam mówić z wyrzutem, a w jego oczach dostrzegłam poczucie winy. – Przecież potępiałeś to, gdy byliśmy razem. Odeszłam stamtąd dla ciebie, a ty...

-  Uwierz lub nie, ja też do końca nie mogę pojąć tego, że tu jestem i się z nimi trzymam. Był moment, że chciałem odejść, ale pojawił się twój brat i... Miałem dziwne poczucie, że muszę go obserwować. Do tej pory nie działo się nic poważnego, więc cię nie informowałem, ale w innym wypadku od razu bym do ciebie dzwonił.

- W takim razie doceniam, że go pilnowałeś – odparłam, na moment przymykając oczy.

- Czy ty... no wiesz... wybaczyłaś mi to, że wtedy cię zostawiłem?

- I że mnie zdradzałeś? – zapytałam niemal piskliwie, a on na chwilę zaniemówił. – Nick... powiem to tak... W tamtej chwili szczerze cię znienawidziłam, ale... teraz jestem z Louisem. Kocham go.

- Bardziej niż kochałaś mnie? – zapytał cicho, czym mnie zaskoczył.

- Może to nie będzie miłe, ale chcę być uczciwa. Bardziej niż ciebie, kocham go jak nikogo wcześniej. Częściej się przy nim uśmiecham, doświadczam nowych... emocji, tak to ujmę. Był ze mną w cholernie trudnych chwilach przez ostatni rok. Po prostu... w tej jednej kwestii w końcu życie się do mnie uśmiechnęło. Nie chcę cię ranić, ale...

- Rozumiem – przerwał mi. – Naprawdę rozumiem. Jeśli jesteś szczęśliwa, cieszę się. Zasługujesz na to.

- Jestem – wyszeptałam. – A co do ciebie... chyba ci wybaczyłam tylko... bałam się do tego przyznać. Byłeś wielką częścią mojego życia, a straciłam cię z dnia na dzień.

- Wciąż jesteś dla mnie ważna – odparł po namyśle. – Jak przyjaciółka – zaraz sprostował.

- Wiem. – Delikatnie się uśmiechnęłam. – Może lepiej już idź, zanim zaczną coś podejrzewać.

- Tak, chyba muszę – kiwnął głową, a potem się zawahał, ale pocałował mnie w policzek i zaraz wyszedł.

A ja zostałam sama i znów poczułam, jak ogarnia mnie samotność. Położyłam się na materacu i zwinęłam w kłębek, obejmując ramionami brzuch. Nie zorientowałam się, kiedy odpłynęłam, ale przespałam całą noc. I przez całą noc nikt więcej do mnie nie zajrzał.

 

***

 

Zbudziło mnie silne uderzenie w nogę, przez co z bólu niemal nie mogłam złapać tchu. Otworzyłam szeroko oczy i spojrzałam w górę. Zobaczyłam dwóch stojących nade mną mężczyzn  i instynktownie przysunęłam się bliżej ściany, szybciej oddychając.

- Gdzie jest Tomlinson? – zapytał jeden z nich, a ja zacisnęłam mocno szczęki.

Kiedy nie odpowiedziałam, ponownie mnie kopnął, tak, że jednocześnie zabolał mnie kręgosłup, gdy jego kręgi niefortunnie przejechały po ścianie. Zakryłam dłońmi ledwie widoczny jeszcze brzuch, aby jak najbardziej osłonić go przed atakiem.

- Gdzie jest Tomlinson? Pytam po raz kolejny – warknął, a ja wydusiłam z siebie, że nie mam pojęcia.

Poczułam kolejne uderzenie, ale zdołałam to wytrzymać i nie dać po sobie poznać, że boli. Żywili się na moim cierpieniu. Byłam tego pewna.

- Będziesz współpracować czy nie? – zapytał drugi z nich, a ja mocniej zacisnęłam palce na podbrzuszu, próbując stworzyć na nim coś w rodzaju pancerza.



Tak, jak się spodziewałam, po raz kolejny dostałam za milczenie, ale tym razem tak mocno, że pisnęłam, odskakując w bok. Spostrzegłam, że jeden z nich wyciąga zza paska nóż i zniża się do mojego poziomu. Zaczęłam się zastanawiać i kłócić z własnymi myślami, czy nie powinnam jednak czegoś powiedzieć. Gdyby to Louis decydował za mnie, kazałby mi robić wszystko, czego oni chcą, żeby ochronić siebie i dziecko, a on sam poradziłby sobie z nimi, w razie czego. Z tym, że jego tu nie było, a ja nie chciałam, żeby jeszcze cokolwiek stało się jemu.

Mężczyzna przystawił mi ostrze noża do szyi, przytrzymując mocno moje ramię, a ja poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy i robi mi się słabo. Głęboko przełknęłam ślinę, starając się nie ruszać, bo zbyt czułam nóż tuż przy skórze. Nie byłam głupia, był za blisko tętnicy. Jeden ruch i po mnie. Jedno moje złe słowo. Tylko dlaczego ja jestem tym typem człowieka, który musi podejmować ryzyko?

- Jeśli nie powiesz, nie wyjdziesz stąd – zagroził drugi, a ja naprawdę poczułam, jak to jest być między młotem a kowadłem. Jeszcze bardziej zaczęłam rozważać „za” i „przeciw”, kiedy dotarło do mnie, że to byli ci sami ludzie, którzy kilka miesięcy temu usiłowali mnie zgwałcić.

Tak, to, że byłam cholernie przerażona to mało powiedziane. A i tak mówiłam coś, co wcale nie szło na moją korzyść.

- Gdzie mieszka Tomlinson?

- Nie wiem – odparłam drżącym głosem, zamykając oczy.

- Oboje wiemy, że kłamiesz. Masz ostatnią szansę. Gdzie jest ten kretyn?!

- Niczego wam nie powiem! – uniosłam głos pod wpływem emocji i to był mój błąd. Poczułam, jak przez materiał bluzy przecina się nóż i zagłębia na moment w moim ramieniu. Mój krzyk przeszył prawdopodobnie całe pomieszczenie, po którym i tak rozniosło się echo.

- Jeśli nie dziś, to jutro. Jak nie jutro, to pojutrze, ale wyciągniemy to z ciebie. Pytanie: jak dużo jesteś znieść? – tak szybko jak padło pytanie, tak szybko wyszli, a ja zostałam sama i poczułam, jakby to był cholerny sen.

Nacięta skóra paliła żywcem, ale było do zniesienia. Rana nie była głęboka, lecz zaplamiła już rękaw szarej bluzy. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że płaczę już od dobrego momentu i jeśli się nie uspokoję to poskutkuje to atakiem astmy. Bez inhalatora i leków byłam skończona.

Przycisnęłam dłoń do ramienia i położyłam się ponownie na materacu, zwijając się w kulkę i kładąc drugą rękę na brzuchu. Próbowałam stłumić szloch wydobywający się z mojego gardła.

- Nie bój się, tata po nas przyjdzie. Na pewno – wyszeptałam rozpaczliwie, zapewniając chyba bardziej siebie. Chyba na siłę sama chciałam się do tego przekonać, by się nie bać.

Nie minęło nawet dziesięć minut, gdy w pomieszczeniu znów ktoś się pojawił, a ja nawet nie patrząc, kto to, zakryłam się przed nadchodzącym atakiem.

- Boże, co oni ci zrobili... – usłyszałam głos Nicka i otworzyłam oczy, z których popłynęła kolejna fala łez na widok znajomej twarzy.

Nick mówił, że gang Jonesa nie wie, że on mnie zna, a przed gangiem Georgii ukrywa to, że do mnie przychodzi, by jak najbardziej zwiększyć moje szanse na ucieczkę. I cholernie to doceniałam, mimo, że było trudno.

- To tylko ramię, nic mi nie jest – wykrztusiłam z trudem, a on popatrzył na mnie ze zmartwieniem.

- Ale cię boli, krwawisz...

- To nieważne – ucięłam.

- Przyniosłem jedzenie – odezwał się po chwili ciszy, stawiając obok reklamówkę, a ja nie miałam nawet siły, by usiąść. Ale jadłam wszystko, by jak najmniej głodzić maleństwo.

- I koc...

- Gdzie jest Jake? – przerwałam mu szybko. – Znalazłeś go?

- Przetrzymują go w takich samym warunkach jak ciebie, ale nic mu nie zrobili... – na moment się zawahał nad odpowiedzią, ale zaraz dokończył – mimo, że próbował uciec, żeby cię uwolnić.

Chwilę zajęło mi zebranie myśli, nim zmusiłam się do odezwania.

- Sprowadź Louisa, proszę... – szepnęłam w jego kierunku, a on nabrał większej ilości powietrza do płuc. – Powiadom go, gdzie jestem – dodałam piskliwie, na nowo zaczynając płakać.

- Dowiedzą się, że to moja sprawka, jeśli się tu pojawi.

- Jestem w ciąży – wyrzuciłam z siebie, a jego oczy rozszerzyły się do granic możliwości. – Proszę... Tu nie chodzi o mnie... Boję się, że je stracę...

- Dam mu sygnał. Podaj numer – sam zaczął szeptać i wyjął prędko telefon z kieszeni. Zapisywał liczby, które podawałam mu z pamięci, nieustannie sprawdzając, czy nikt nie idzie. – Zrobię, co będę mógł, obiecuję – powiedział łagodnie, a ja czułam, jak bije od niego szczerość.

Przykrył moje ciało kocem, który przyniósł ze sobą i dopiero wtedy zorientowałam się, że potrzebowałam tego, bo od razu zrobiło mi się o wiele cieplej.

- Przyniosłem jakąś bułkę, zjedz ją. Jeśli uda mi się zdobyć więcej jedzenia to przyniosę ci. Wrócisz do rodziny, do Louisa, z waszym dzieckiem. Postaram się, aby tak się stało. Wytrzymaj jeszcze trochę. – Przytulił mnie, aby dodać mi otuchy i zaraz on też zostawił mnie samą. To było oczywiste, że jakby mógł, to wciąż by tu był, ale wolał nie ryzykować. To mogło się odbić także na nim.

***

*Louis*

 

W normalnych okolicznościach po upływie trzech dni nie tęskniłbym za nią tak cholernie jak teraz. Ale w normalnych okolicznościach wiem, co się z nią dzieje i gdzie jest. Wiem, że zobaczę ją, gdy tylko oboje znajdziemy wolny moment, a teraz tak nie jest. Żyję w niepewności, co przyniesie kolejny dzień, godzina, a może minuta. Czekam na jakiś znak, wiadomość, cokolwiek, ale nic nie przychodzi. Zaczynają mnie dopadać ciemne myśli, czy ona w ogóle jeszcze żyje i mam ochotę ukarać samego siebie za to, co siedzi mi w głowie. Ale każdemu w trudnych sytuacjach do głowy przychodzą same czarne scenariusze, bez względu, czy chcemy czy nie. To po prostu wielka obawa o stratę. I to samo dzieje się teraz ze mną.

Odchodzę od zmysłów, odkąd zastałem jej mieszkanie puste, a przez stresującą sytuację ciągnie mnie tylko do narkotyków. Jednak oczywiste, że nie wziąłem ich, nie mógłbym zrobić teraz tego Cass. Już się bardziej pilnuję, mimo, że nie jest łatwo. Poza tym, za długo wytrzymałem w stanie trzeźwości, żeby teraz to przerwać. Jednak to, co dzieje się na obecny moment w moim życiu nie pomaga w zachowaniu trzeźwego umysłu, więc naprawdę muszę się pilnować. Pijany ani naćpany nie odnajdę swojej dziewczyny i dziecka, nawet nie chciałbym być nietrzeźwy w chwili, kiedy znów się spotkamy. To ja muszę ją uratować. Po sprawie Natalie, nie pozwolę, by po raz kolejny życie spieprzyło mi się po całości w podobny sposób.

- Hej, Tomlinson! – Ktoś klasnął mi dłońmi przed twarzą, a ja wtedy natychmiast powróciłem do rzeczywistości.

Przypomniałem sobie, że mamy naradę gangu odnośnie Cassandry i to ja powinienem być głównym zainteresowanym, a wyłączyłem się totalnie jakiś czas temu. Nie moja wina.

- Słuchałeś nas w ogóle?

- Sorry... – Przetarłem dłońmi zmęczoną twarz, wzdychając. – Już się skupiam – wymamrotałem, bardziej prostując się na siedzeniu.

- No właśnie widzę, że coś nieobecny jesteś. – Zayn spojrzał na mnie z przekrzywioną głową, a ja wciąż tępo patrzyłem się w blat stołu.

- Sorry – powtórzyłem. – Możecie powtórzyć to, o czym mówiliście? – zapytałem niepewnie, przełykając głębiej ślinę.

- Cały czas zastanawiamy się, jak znaleźli Cassandrę – zaczął mówić ostrożnie Niall siedzący naprzeciw mnie. – Skąd wiedzieli, gdzie mieszka, jak przedostali się do budynku z tymi zabezpieczeniami... jak się włamali...

- Czyli jeszcze niczego nie ustaliliście?

- Doszliśmy jedynie do wniosku, że wiedzą, kim jest Cassandra. Już dawno musieli dowiedzieć się, że nie jest Natalie i pewnie po jej nazwisku odnaleźli jej budynek.

- Tylko to?

- Nic więcej nie mamy. Wiesz, że jakbyśmy mieli choć jeden trop, to już zaczęlibyśmy działać, żeby...

- Tak, wiem – przerwałem mu wpół zdania i uniosłem głowę, nabierając większej ilości powietrza do płuc. – Chłopaki? Chyba ostatnio trochę się od was oddaliłem... – podjąłem powoli temat, a oni patrzyli na mnie wyczekująco. – Odkąd spotykam się z Cassandrą, spędzam z wami mniej czasu niż to było wcześniej... – urwałem, słysząc sygnał domofonu. Chciałem już podnieść się z krzesła, bo w głowie zatliła mi się nuta nadziei, ale Harry mnie uprzedził, kładąc dłoń na moim ramieniu, by mnie zatrzymać.

- Zobaczę, kto to. Siedź – nakazał mi i sam wyszedł z pomieszczenia.

- Daj spokój – Liam nawiązał do mojej wcześniejszej wypowiedzi. – Mieszkamy przecież w jednym domu, więc i tak, chcąc nie chcąc, jakoś spędzamy wspólnie czas. Jesteś zakochany, to normalne, że chcesz być jak najczęściej z dziewczyną.

Kiwnąłem głową, zgadzając się z nim i włożyłem palce we włosy, a łokcie oparłem o stół.

- Ale i tak...

- Przestań. Nie ma tematu. Masz swoje życie prywatne, będziesz miał niedługo rodzinę, to nas nie powinno tu być, jak już.

- Nie rozmawiajmy na razie na temat tego, kto tu mieszka, a kto nie, dobra? – poprosiłem rozdrażniony, ale nie otrzymałem już odpowiedzi, bo do pomieszczenia wrócił Harry z trochę niespokojną miną, jakby nie wiedział do końca, co powinien zrobić.

- Louis, słuchaj... – Przejechał palcem po czole, nim ostrożnie zaraz kontynuował. – Przyjechała mama Cassandry z jej młodszą siostrą.

- Co takiego? – Szerzej otworzyłem oczy i dotarło do mnie wtedy, że na pewno martwi się o Cass, bo szatynka niemal codziennie do niej dzwoni, a teraz najzwyklej w świecie przepadła. Ale dlaczego wcześniej nie pomyślałem o tym, że może się o nią niepokoić? Jestem pewien, że już coś podejrzewa, skoro Cass nie daje znaku życia, więc teraz już nie miałem żadnego wyboru.

Wstałem z siedzenia i na nogach jak z waty wyszedłem na korytarz. Ze strony chłopaków towarzyszyła mi cisza i tylko Harry ruszył za mną, z powrotem do salonu. Zastałem zapłakaną kobietę i niczego nierozumiejącą z sytuacji dziewczynkę.

- Louis, Cassandra dała mi kiedyś ten adres, jakby nie było jej w mieście i coś się działo, i... ja przepraszam, że tak tu przyjechałam bez zapowiedzi i w ogóle, i... – zaczęła szybko mówić, a ja wtedy pojąłem, jak bardzo musi się przejmować.

- Ashley, spokojnie. – Położyłem dłonie na jej ramionach. Wiedziałem, że zwrócenie się do niej per pani nie będzie w tej chwili stosowne, tym bardziej, że zakazała mi tak do niej mówić, bo to ją „postarza”.

- Nie wiem, co się dzieje z Cassandrą i Jakiem...

Chwila... Z Jakiem? Chyba tu dzieje się coś większego niż myśleliśmy. Byłem pewien, że trzyma z ludźmi z tamtych gangów. Czyżby odwrócili się przeciwko niemu?

- Harry, możesz... możesz wziąć Maddie do kuchni albo coś? W zamrażarce powinny być jeszcze jakieś lody, więc pewnie z chęcią zje, a ja... – Głębiej odetchnąłem, gdy przyjaciel brał za rękę dziewczynkę. – Porozmawiam z jej mamą – dokończyłem, a on kiwnął głową i zabrał małą do kuchni.

A ja musiałem się z tym wszystkim zmierzyć. Sam. I bałem się reakcji mojej przyszłej teściowej.

- Nie mogę dodzwonić się do Jake’a, nie ma go od kilku dni w domu. Myślałam, że może Cassie coś wie, ale też nie odbiera, w domu jej nie ma. Nigdy tak długo nie milczała ani nie uprzedzała, że gdzieś leci. Musiało stać się coś złego, czuję to.

I to był moment, kiedy zacząłem się też bać o kobietę stojącą przede mną. Obawiałem się, że znów ze stresu o swoje dzieci podupadnie na zdrowiu, które przecież wróciło już do normy. Bałem się o jej serce, które wcześniej było poważnie chore, dlatego zaprowadziłem ją na kanapę i zacząłem uspokajać, jak tylko potrafiłem. I w końcu musiałem powiedzieć prawdę. Wszystko zaszło za daleko, a żadnej bajeczki jej nie wcisnę i nic nie wymyślę na dłuższą metę. Nie uwierzy. Na pewno podejrzewa za wiele.

Po zacząłem mówić jej o gangu, o tym, że kradniemy, ale nie zabijamy ludzi i o tym, że jesteśmy atakowani przez inny gang i usiłujemy się bronić. I powiedziałem, co stało się z Cassandrą... A raczej przypuszczamy, co się stało.

- Moja córka została porwana? – Popatrzyła na mnie przerażona, a ja już naprawdę nie wiedziałem, co mam odpowiadać, żeby tylko nie popsuć bardziej atmosfery.

- Podejrzewamy, że...

- A wy wszyscy jesteście złodziejami?

- Ashley, to ma drugie dno, związane z biedą niektórych z nas...

-  Moja córka jest przestępcą... O mój Boże – nagle złapała się za serce, a ja zacząłem niepokoić się bardziej niż przed momentem.

- Co się...

- Nie, nic mi nie jest. – Wyciągnęła rękę w moją stronę, a ja uniosłem swoje w geście obronnym. – To... ja to po prostu muszę przemyśleć, wyjaśnić pewne rzeczy z moją córką... na pewno była jakaś przyczyna – zaczęła mówić panicznie i chaotycznie, a ja spoglądałem na nią ostrożnie. – Ale to moja córka... muszę to zaakceptować... chyba. Boże, ona nie może być kryminalistą. – Patrzyła w kilka różnych stron, a ja nie byłem pewien, czy się odezwać. I czy nie znienawidziła mnie przy okazji.

-  A co z Jakiem?

- Niczego nie wiemy, przykro mi. Dopiero dowiedziałem się, że też zniknął. Ile go już nie ma?

- Tyle, ile Cassandry... Mieliśmy do niej jechać, żeby...O mój Boże. – Zasłoniła dłonią usta. – Przecież ona jest w ciąży. Wy musicie ją ratować. Ich oboje... Troje nawet. Przecież się na tym znacie, tak? Zróbcie coś. – Ponownie zaczęła płakać i już wiedziałem, po kim moja dziewczyna jest taka wrażliwa.

- Robimy, co możemy. Znajdziemy ich, na razie nie mamy żadnego punktu zaczepienia, ale przeszukujemy różne miejsca. Ale nie możesz się w to mieszać, dla twojego bezpieczeństwa, dobrze? – poprosiłem, a ona szybko zaczęła kiwać głową.

- A co jeśli oni...

- Nawet tak nie mów. Oni muszą żyć, na pewno żyją, trzymajmy się tej nadziei. Cassandra jest silna, Jake także. Robię wszystko, na co jestem w stanie na obecną chwilę. Znikła moja dziewczyna i dziecko, więc nie spocznę, póki nie znajdę ich.

- Ty naprawdę ją kochasz – wyszeptała nagle, a ja zaniemówiłem.

- Chyba zawsze kochałem – odszepnąłem i stłumiłem łzy wynikające z obawy, że mogłem widzieć ją po raz ostatni.

 

***

 

Kolejne dwa dni chodzę już nie tylko przybity, ale i wkurwiony. Na początku byłem w fazie rozpaczy i strachu, a teraz doszła do tego złość i chęć rozwalenia czegokolwiek. Mija piąty dzień odkąd jej nie ma, a my nie mamy dosłownie nic. Nic. Żadnego cholernego punktu zaczepienia. Jedyne, co mamy, a raczej ja mam, to początek załamania nerwowego, bezsenności, totalne rozdrażnienie wszystkim i wszystkimi. Bezsilność jest silniejsza niż ogóle poczucie rozbicia. Gdybym mógł, to bym, cholera, pojechał już po nią pierwszego dnia, ale, kurwa, nie wiem, gdzie. Chodzę tylko po domu w tą i we w tę, zapomniałem o firmie i moich obowiązkach, i z minuty na minutę mam już coraz bardziej ochotę się rozpłakać, bo nie wiem, co robić. Zaczynam dosłownie szaleć, że nie znajdziemy Cass. Tak, zdołałem dostrzec własne szaleństwo, jak nigdy, i nawet nad tym nie panuję. Sam zauważam, że zaczynam wyżywać się na chłopakach, a oni nawet nie bardzo na to reagują. Zapewne domyślają się, jak muszę się czuć i jak ciężko jest znieść coś takiego.

Jaka to jest cholerna ironia losu, że każdemu, kogo pokocham coś musi się stać! Co mam zrobić, żeby nareszcie zaznać względnego spokoju i mieć przy sobie kobietę, którą kocham, bez żadnego strachu o nią?

Nie spostrzegłem, kiedy uniosłem rękę i kubek, który ściskałem jeszcze przed chwilą w palcach, rozbił się z hukiem o ścianę, gdy nim cisnąłem. Z bezsilności zaczynam demolować własny dom, zajebiście.

- Możesz się uspokoić? – reaguje Niall przy stole, zasłaniając się instynktownie dłonią. Pewnie jakbym chciał rozbić jeszcze parę talerzy czy misek. Było to możliwe.

- Nie, nie mogę, kurwa! – uniosłem głos i oparłem się rękami o ciemny blat kuchenny. – Jeśli jej nie znajdę, to własnoręcznie się zastrzelę – zagroziłem, biorąc głęboki wdech i zamknąłem oczy. Przywołało mi to tylko obraz mojej pięknej ukochanej i rozbrajało mnie to od środka.

- Chcesz się bawić w Romea i Julię? Po twojej śmierci okaże się, że ona żyje i wróci? Chyba nikt z nas nie czeka na taki koniec – odpowiedział całkiem poważnie, a ja, bądź co bądź, ale musiałem się z nim zgodzić. Miał rację.

- Nie mogę spać, nie mogę jeść, nie mogę pracować ani myśleć racjonalnie. Wszystko sprowadza się do Cassandry, bo trwam w cholernej niewiedzy! – Uderzyłem o blat i nie zauważyłem, że tym sposobem zrzuciłem z niego salaterkę z owocami, rozbijając kolejne naczynia w mojej kuchni. – Pieprzony los sobie ze mnie drwi i historia się powtarza, i ty dobrze o tym wiesz – powiedziałem nerwowo, szybciej oddychając.

- Wiem, widzę to i... przeraża mnie to równie bardzo, co ciebie.

- Co będzie, gdy się nie znajdzie? – zapytałem ciszej po chwili milczenia, czym musiałem rozdrażnić Nialla, bo podszedł do mnie.

- Tomlinosn, czy tobie już się popieprzyło całkowicie w głowie? Nawet tak, kurwa, nie mów, dobra? Znajdziemy ją.

- Mówisz tak, ale oboje wiemy, że...

- Nie ma żadnego „ale”. Jestem pewien, że wróci do nas. Jak nie dziś to jutro, pojutrze, ale, cholera, wróci, bo nie stracę kolejnej tak świetnej przyjaciółki, jasne? – Teraz to on zaczął się denerwować i patrzyłem na niego z niepokojem, dopóki nie przerwał tego sygnał przychodzącej wiadomości.

Moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości, a w sercu pojawiła się tak wielka nadzieja, której brakowało w ostatnich dniach; kiedy sprawdziłem telefon.

W smsie tkwił adres pod Londynem, z informacją, że tam znajdziemy Cass, ale musimy się pospieszyć, bo robi się dla niej niebezpiecznie, podpisane imieniem: Nick.

Nick? Jej były? Chyba mam za dużo pytań, ale teraz nie czas na nie.

- Czekałem jak głupi na cholerny cud i właśnie się pojawił – odezwałem się półszeptem, a blondyn popatrzył na mnie pytająco. – Zbieraj chłopaków, chyba ją znaleźliśmy.

 

***

 

Ktoś strzelił mi nad głową, kiedy przeszukiwałem następne pomieszczenia w jakimś ponurym budynku. Z każdym kolejnym otworzonym pokojem traciłem nadzieję, że ona tu jest. Nie poddawałem się jednak i dalej szukałem, nie bez powodu dostałem ten adres. Unikałem strzałów, mijając chłopaków, którzy mieli mnie kryć i którzy mi pomagali. Widziałem znajome twarze ludzi z gangu Georgii, z którym kiedyś współpracowaliśmy i nie mogłem uwierzyć, że teraz stanęli przeciwko nam. Wszystko popieprzyło się tak, jak nie powinno i obawiam się tego, co jeszcze może się wydarzyć.

Idąc tyłem, potknąłem się na jakiejś skrzynce i głośno przekląłem, przewracając się na Harry’ego. Nad naszymi głowami przeleciało kilko kul.

- Masz farta – odparł oszołomiony, patrząc ukradkowo, czy nikt więcej nie celuje do nas bronią. Walka toczyła się na szczęście trochę dalej. Na razie.

- Polemizowałbym nad tym – mruknąłem nerwowo, zbierając się z podłogi. Pociągnąłem za klamkę kolejnych drzwi, ale od razu na nie wpadłem, bo były zamknięte. Serce zabiło mi szybciej i kiwnąłem głową do Styles’a, a on zaraz zjawił się obok.

- Tutaj albo nigdzie indziej – powiedziałem bardziej do siebie i wycelowałem spluwą w zamek. Kiedy strzeliłem, po korytarzu rozniósł się głośny huk. Zlekceważyłem to jednak i wpadłem do pomieszczenia.

Poczułem drobną ulgę na widok rozciągający się przed moimi oczami. Na podłodze leżała szatynka, zakrywająca się jakby przed atakiem. Musiała przestraszyć się tego, co tu się dzieje. Nie ma ze sobą broni, była sama... a ja uświadomiłem sobie, jak cholernie mi jej brakowało.

Nie patrząc na to, co dzieje się za mną, podbiegłem do niej i skryłem jej ciało w swoich ramionach. Dopiero wtedy poczułem, jak drobna stała się w te kilka dni. Dostrzegłem, że była na skraju przytomności i nawet nie wiem, czy cokolwiek kontaktowała, bo miała zamknięte oczy i ciało jak z waty. Dopiero, gdy się odezwała, ulżyło mi, choć stan, w jakim była, nieźle mnie przeraził.

- Ratujcie Jake’a – wyszeptała mało słyszalnie, opierając głowę na mojej piersi. – Jest... tutaj. Zabrali go gdzieś...

- Znajdziemy go. – Kiwnąłem głową do Harry’ego, który stał za mną, a on za chwilę znikł mi z pola widzenia.

Głęboko odetchnąłem, by zebrać wszystkie myśli. Kierowała mną adrenalina i strach, dlatego nie była to odpowiednia chwila na rozwodzenie się nad sytuacją, bo za moment któreś z nas ucierpi, jeśli się nie pospieszę i nie wyniosę stąd ukochanej.

- Zabierasz mnie stąd? – usłyszałem cichy głosik, kiedy nieprzerwanie patrzyłem na twarz szatynki.

Obawiałem się, że popadła w gorączkę, ale prawdopodobnie była po prostu osłabiona. Bardzo osłabiona.

- Zabieram. Już nic ci nie grozi. – Pocałowałem ją czule w czoło i uniosłem, wstając. Nie miała siły otworzyć oczu ani się poruszyć, więc musiałem uważać, by nie wyślizgnęła mi się z rąk. Jej ciało było niemal bezwładne, tylko to, że oddychała i mówiła świadczyło o tym, że wciąż żyje.

Wyszedłem na korytarz i od razu podbiegło do mnie trzech chłopaków od nas, widząc, że mam zajęte ręce i sam się nie obronię. Przyspieszyłem kroku, żeby jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz, a oni szli za mną. Nie czułem, żeby na dworze bardzo wiało, szczególnie, że był lipiec, ale szatynka zaczęła bardzo drżeć i trochę mnie to zaniepokoiło. Kiedy z kilkoma chłopakami znaleźliśmy się w samochodzie, od razu ruszyliśmy, żeby szybko dotrzeć do domu. A raczej tak szybko, jak się dało, bo byliśmy pod Londynem.

Wciąż trzęsła mi się na kolanach, gdy trzymałem ją w ramionach, a jej ręce były całkiem zimne, jakby ktoś trzymał ją całą noc na dworze bez ubrań.

- Podajcie koc i wodę – odezwałem się niespokojnie, obserwując reakcje szatynki. Milczała, wyglądała na wymęczoną, jakby nie spała kilka dni pod rząd. I nie wykluczam, że tak było, bo ja osobiście doświadczyłem czegoś podobnego w ostatnim czasie. Nie da się jednak przyrównać mojego stanu do jej.

Przykryłem dokładnie ciało Cass kocem, w który delikatnie się wtuliła, a ja dziękowałem samemu sobie za to, że zabrałem go z domu na wszelki wypadek.

- Napij się – poprosiłem łagodnie, unosząc jej głowę, a Liam, który siedział obok, pomógł mi z butelką, bo miałem wolną tylko jedną rękę.

Zaczęła pić łapczywie i dotarło do mnie, jak bardzo spragniona musiała być. Z głodem pewnie było podobnie, a dziecko dodatkowo zabrało z niej ostatki sił i substancji odżywczych.

- Nie wiem, co z dzieckiem – wydyszała, przestając pić, a ja odsunąłem od niej wodę i oddałem Liamowi, patrząc na nią pytająco.

Otworzyła oczy i nie urywała ze mną kontaktu wzrokowego.

- Kopali mnie – wyszeptała nagle, a mnie ogarnęło natychmiastowe przerażenie.

- Co takiego? – zapytałem całkowicie zszokowany. Nie mogłem zobaczyć jej obrażeń, bo było zbyt ciemno, a ona była ubrana, ale moja wyobraźnia działała i dobiło mnie to.

- Próbowałam je chronić przed uderzeniami, ale... źle się czuję, boję się, że...

- Uspokój sie, Liam cię zbada i...

- Powinna mieć zrobione USG. Dziecko może być zagrożone – przerwał mi.

- Więc je zrobisz.

- Jak?

-  Normalnie – odpowiedziałem twardo, unosząc wzrok. – Byłeś na kursie specjalnie na moją prośbę, wiesz, jak postępować z ciężarną.

- Powinniśmy jechać do szpitala. Jej może coś się stać.

- I co powiesz w szpitalu? Co powiesz, gdy zapytają, dlaczego jest pobita? – pytałem nerwowo, a on na chwilę zamilkł, jakby szukał odpowiednich słów do odpowiedzi.

- Jak ma zrobić jej USG w domu?

- Nie wiem, wymyśl coś! To nie ja jestem tu lekarzem. Jest chyba coś takiego jak przenośne USG, prawda? Zabierz je, pożycz ze szpitala, cokolwiek, i zbadasz ją, do cholery. Zapłacę za wszystko, ale musisz sprawdzić, czy nic się nie dzieje z dzieckiem, bo kolejny raz, kurwa, sobie nie wybaczę – zagroziłem, a on posłusznie kiwnął głową, głębiej oddychając. Pewnie zastanawiał się, jak to zrobi, ale kij mnie to obchodziło. W tej chwili drżałem o zdrowie ukochanych mi osób. Nie mogłem dopuścić do tego, by ponownie kogoś stracić. Już nigdy więcej.

- Nie puszczaj mnie – usłyszałem nagle i tylko bardziej przytuliłem szatynkę do siebie, bojąc się, że zaraz ktoś zechce ponownie mi ją odebrać.

- Nigdzie się nie wybieram, jestem tutaj – wyszeptałem, stykając nasze czoła razem. Włożyłem dłoń pod koc i ułożyłem na jej brzuchu, i wtedy poczułem, że znacznie się uspokaja.

Zasnęła, czując się już bezpiecznie, a ja patrzyłem na jej bezbronną twarzyczkę, co raz powtarzając sobie, jakie mam cholerne szczęście, że jest przy mnie. Była prawdziwą miłością mojego życia. Teraz już to wiedziałem. Perspektywa utraty jej, uświadomiła mi wiele. Za wiele rzeczy może. Ale za to bardzo ważnych rzeczy.

Targały mną wszelkie emocje, mimo że w większości kryłem to w sobie. Byłem przeszczęśliwy, że znów trzymam ją w ramionach. Z drugiej strony, chciałem płakać, ale wiedziałem, że muszę być dla niej twardy i utrzymywać się jako tako w ryzach, bo teraz gra toczyła się o nasze dziecko. Jego bezpieczeństwo stało po znakiem zapytania, mimo że zagrożenie minęło.

 

***

 

Droga do mojej rezydencji trwała przynajmniej godzinę, ale Cass spała spokojnie na moich kolanach. Musiała być albo tak osłabiona, albo tak zmęczona. Podejrzewam, że ze strachu nie mogła zmrużyć oka i wolała czuwać, dlatego cieszyłem się, że chociaż trochę się przespała, mimo, że zbudziła się przed chwilą, gdy wysiadaliśmy z auta.

Położyłem ją w mojej sypialni i zraz usiadłem obok, po prostu, żeby nacieszyć się jej obecnością. Nie musiałem nic mówić, jednak odezwałem się, odsuwając brudne włosy z jej twarzy. Wydawały się być też na dodatek w jakimś kurzu albo ziemi.

- Bardzo się o ciebie bałem, wiesz? – powiedziałem cicho, patrząc w jej otwarte oczy. Wyglądała już przytomniej niż wcześniej, jakby sen miał na nią zbawienny wpływ. I pewnie tak było.

Nie odpowiedziała nic, ale złapała mnie za rękę i mocno uścisnęła. Uniosłem nasze złączone dłonie i ucałowałem jej. Teraz już nie była tak chłodna jak przedtem, więc znacznie mnie to uspokoiło. Mam nadzieję, że za bardzo nie zmarzła.

- Przebiorę cię, żeby było ci wygodniej – zaproponowałem. – Pewnie chcesz się umyć. Wezmę cię pod prysznic, dobrze? – zapytałem z troską, widząc, że w niektórych miejscach jest ubrudzona jakąś ziemią.

Kiwnęła głową, nie przestając na mnie patrzeć. Była tak spokojna.

- Dziękuję, że po mnie przyszedłeś – odezwała się cicho.

- Nie zostawiłbym cię, wciąż cię szukaliśmy....

- Dostałeś wiadomość od Nicka? – zapytała ostrożnie półszeptem, na co przytaknąłem.

- Tak, dzisiaj po południu.

- Dzisiaj? – Zmarszczyła brwi, a ja nie zrozumiałem, o co jej chodzi. – Dałam mu twój numer dwa dni wcześniej... albo trzy... nawet nie wiem, ile minęło – wymamrotała, patrząc w bok.

- Może było zbyt niebezpiecznie dla nas, żebyśmy przyjechali i czekał na odpowiedni moment? Chociaż teraz zrobiło się chyba jeszcze bardziej niebezpiecznie, skoro tak mi napisał, więc nie byłoby już pewnie lepszej chwili. – Przetarłem dłonią twarz, uświadamiając sobie, że tak właściwie ja też jestem zmęczony. Mogłem spać w samochodzie, jednak wolałem czuwać, czy nic się nie dzieje.

- Co robił tam Nick? – zapytałem, podchodząc do szafki po butelkę wody. – Napij się. – Podałem jej butelkę, więc odpowiedź dostałem dopiero, gdy zniwelowała swoje pragnienie.

- Pomaga przy gangach, Georgia każe mu robić różne rzeczy, ale nie walczy. Nie wiedział, że to mnie porwali. – Przełknęła głęboko ślinę, opadając z powrotem na poduszki. – Przemycał mi trochę jedzenia, koc... Mam nadzieję, że nie wiedzą, że to dzięki niemu mnie znaleźliście. Bądź co bądź, nie chciałabym, żeby coś mu się stało z mojej przyczyny.

- Doceniam to, że jako tako próbował o ciebie dbać i że wysłał mi tą wiadomość. Gdyby nie to, pewnie nigdy byśmy cię nie znaleźli – westchnąłem, bawiąc się palcami jej dłoni, próbując stłumić łzy. Wiedziałem, że gdy teraz na nią spojrzę, pewnie się rozpłaczę. W takich sytuacjach robiłem się miękki jak kluska. Perspektywa stracenia kogoś bliskiego była zbyt przytłaczająca.

- Pewnie gdyby nie on, to mogłabym już nie żyć... – usłyszałem głos i domyśliłem się, że teraz się krzywi.

- Ale jesteś tutaj, to najważniejsze. – Prędko zamrugałem, by pozbyć się łez i spojrzałem na nią. – Chodź, szybko cię umyję, poczujesz się lepiej. Może do tej pory Liam wróci ze szpitala ze sprzętem. – Wstałem z łóżka, ale pociągnęła mnie na nie z powrotem.

- Co byś zrobił, gdyby nie udało mi się wrócić? – zapytała cicho i to był całkowity cios dla mnie. Dlaczego o to pyta?

- Prawdopodobnie zrobiłbym coś sobie – odparłem poważnie.

- Więc dobrze, że jestem z powrotem. – Nagle zaszlochała, a ja domyśliłem się, że obraz wszystkich wydarzeń musiał do niej wrócić.

Przytuliłem ją z całej siły, pozwalając się wypłakać.

 

***

 

Po szybkim prysznicu przebrałem ją w ciepłą piżamę i na powrót położyłem do łóżka. Dopiero, gdy ją myłem, dostrzegłem te wszystkie siniaki na jej ciele. Miała obite nogi i trochę żebra, przez co jeszcze bardziej zacząłem martwić się o nasze dziecko. Nie mówiłem, jak źle to wygląda, bo nie chciałem, by zaczęła panikować. Już i tak ledwo co stała, więc musiałem mocno ją przytrzymywać, żeby nie upadła.

Próbowałem dać jej coś do jedzenia, drobną kanapkę, ale odsuwa to od siebie. Zaczęła płakać, że najpierw musi dowiedzieć się, co z ciążą. Mówiłem, że powinna coś zjeść, ale przestałem, gdy bardziej się rozpłakała. Nie chciałem doprowadzić do kłótni. Wmawiam sobie, że to ona jest matką, przecież chyba by odczuła, gdyby na gwałt potrzebowała jedzenia, prawda? Mimo to, wolałbym, żeby zjadła choć gryza. Ale wiem, że z nią nic nie ugram.

W oczekiwaniu aż Liam wróci i ją zbada, sam zacząłem opatrywać jej ramię, które, bądźmy szczerzy, wyglądało paskudnie. Mam nadzieję, że nie wdało się tam żadne zakażenie. Powiedziała, że przecięli je nożem. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, przez co tam przechodziła. Nie chcę, by ponownie ją to spotkało. Gdybym mógł, byłbym przy niej dwadzieścia cztery godziny na dobę.

- M-mama? – usłyszałem zachrypnięty już głos Cass i przerwałem na chwilę zajęcie, aby odwrócić głowę do tyłu.

Zobaczyłem w wejściu do sypialni rodzicielkę szatynki, a tuż za nią Harry’ego z bardzo poważną miną. Kobieta niemal od razu podbiegła do łóżka, na którym ja siedziałem, a Cass leżała, i porwała córkę w ramiona.

- Bałam się, że cię stracę, moje maleństwo. – Obie zaczęły płakać, więc wstałem, by miały moment dla siebie.

- Twoi przyjaciele dali mi znać, że cię znaleźli. – Położyła dłonie na policzkach dziewczyny i uśmiechnęła się przez łzy.

- Maddie tu jest? – zapytała piskliwym głosem, a ona kiwnęła głową.

- Na dole. Najpierw chciałam zobaczyć sama, w jakim jesteś stanie. Mam ją zawołać?

- A możesz się wstrzymać jeszcze pół godziny? – usłyszałem, jak jej głos się łamie i gdy na nią spojrzałem, jej oczy były zaszklone. – Czekamy na... Liama. – Pociągnęła nosem, próbując być spokojna. – Jest lekarzem. Sprawdzimy, czy wszystko z dzieckiem w porządku – niemal wyszeptała końcówkę, a ja wiedziałem, że zaraz znów będzie płakać.

- Co oni ci tam zrobili?

- Wiesz o tym, czy się zajmuję? Louis ci powiedział? – zapytała niespokojnie, a gdy jej mama ostrożnie przytaknęła, ona się rozpłakała i zauważyłem, że zaczyna się bardziej denerwować.

Podszedłem i położyłem dłoń na jej ramieniu, kiedy zakryła twarz dłońmi i wydusiła z siebie:

- Możemy porozmawiać o tym potem? Proszę?

- Oczywiście – odparła cicho kobieta, ściskając jej dłoń.

Głęboko odetchnąłem i sięgnąłem po bandaż. Gdy zacząłem owijać go wokół opatrunku na ramieniu Cass, Harry odchrząknął, by zwrócić tym moją uwagę.

- Dostaliśmy informację, że... Zayna postrzelili w nogę.

Nie odpowiedziałem na to, patrzyłem się tępo w ścianę. Czyli to nie koniec.

- Spostrzegli, że Cassandra znikła, więc... – zerknął na mamę Cass i dodał ciszej: - będą chcieli się jakoś odpłacić...

- Co z moim synem? Co z Jakiem? – odezwała się niespodziewanie, a ja przeniosłem na nią swój wzrok, głęboko przełykając ślinę.

- Proszę być dobrej myśli. Jak z Cass – powiedziałem uspokajająco, ale wiedziałem, że na niewiele się to zda. – Chłopaki jeszcze zostali i go szukają. – Zerknąłem uważnie na Harry’ego, a on całe szczęście, że się ze mną zgodził. Wycofał się cicho z pokoju, zostawiając naszą trójkę samą, więc powróciłem do bandażowania ramienia szatynki.

Wszystko poszło podejrzanie za łatwo. Odbiliśmy Cass bez większych przeszkód i mam wrażenie, że to część jakiejś pułapki. Liczę na to, że to jednak tylko moje fałszywe przeczucie. Nikt nie pilnował drzwi, za którymi przetrzymywali moją dziewczynę, nikt nie próbował nas zatrzymać i nikt nie zauważył, że kręcimy się obok tamtego pomieszczenia. Albo są takimi idiotami, albo chwilowo mieliśmy szczęście.

- Przepraszam, że tyle to ukrywałam i cię okłamywałam – Cass ponownie odezwała się zmęczonym głosem. – Już wiesz, skąd miałam tyle pieniędzy w Stanach i...

- Ćśśś... miałyśmy porozmawiać o tym potem. – Położyła dłoń na czubku jej głowy i zaczęło głaskać jak dziecko. – Teraz odpoczywaj. Próbuję zrozumieć to wszystko, więc nie myśl, że śmiertelnie się na ciebie obrażę albo wyrzeknę, dobrze? – Zaśmiała się nerwowo i chyba starała się pogodzić z tym, co się działo. – Mimo wszystko, jesteś moją córeczką. A Jake moim synkiem. Jakoś to zniosę.

Skończyłem opatrywać Cass mi kiedy nastała kompletna cisza, sam odezwałem się z wahaniem, nie patrząc na kobietę.

- Proszę nie mówić o... tym wszystkim moim rodzicom, jeśli się zobaczycie, dobrze? Bardzo proszę, oni nie wiedzą nic o gangu i lepiej niech tak pozostanie. Przynajmniej na razie. Wie tylko moja siostra. Pani dowiedziała się, bo już nie było innego wyjścia.

- Dobrze... – odpowiedziała niepewnie, a za chwilę mnie zaskoczyła. – Chyba że jeszcze raz nazwiesz mnie panią – dodała z lekkim śmiechem, próbując zapewne rozładować atmosferę.

Zmusiłem się do delikatnego uśmiechu i niemo jej podziękowałem. Spojrzałem na Cass, która ścisnęła moją dłoń i patrzyła na mnie wyczekująco. Ona też chciała, żeby Liam szybko wrócił, ale oboje wiedzieliśmy, że stąd do szpitala jest kawałek. Do tego, wypożyczenie takiego sprzętu na pewno do łatwych nie należało. Mogło mu tylko pomóc to, że jest środek nocy, więc nikt nie powinien go zobaczyć.

Czekaliśmy jeszcze pół godziny, w sypialni świeciła się jedynie lampka, Cass co chwilę na nowo zanosiła się płaczem. Bała się tak samo jak ja, oboje byliśmy niepewni. Jej mama zostawiła nas samych i poszła do Maddie, więc na spokojnie mogłem z nią porozmawiać, ale do niczego to nie doprowadziło. Leżała na boku, obiema dłońmi trzymając moją rękę. Emocjonalnie byliśmy tak blisko jak nigdy wcześniej. Ona rozumiała mnie, a ja ją, nikt z zewnątrz nie jest w stanie odczuć tego, co my w tej chwili. Strach o utratę dziecka był ponad nasze potrzeby i ponad nasze siły.

- Nie płacz już, proszę cię – wyszeptałem, opierając swoje czoło o jej. – Ono też to czuje, nie możesz tak się denerwować.

- Obiecaj mi, że będzie dobrze – zaszlochała ponownie, a mi złamało się serce.

- Cass... wiesz, że...

- Jestem – usłyszałem głos za nami i niemal natychmiast odwróciliśmy się w kierunku drzwi, gdzie do pokoju wchodził Liam, niosący jakąś skrzynkę, a za nim mama Cassandry.

Wstałem z łóżka, by zrobić miejsce Liamowi, ale Cass nie chciała mnie puszczać i patrzyła na mnie z paniką, więc usiadłem po jej drugiej stronie. Jej mama stanęła na mną, a za moment wszyscy ujrzeliśmy obraz USG, który rozjaśnił cały pokój.

- I co? – odezwałem się jako jedyny, bo wiedziałem, że Cassandra nie będzie w stanie tego zrobić. Patrzyła tylko na ekran, gdy po jej brzuchu jeździła głowica.

- Dajcie mi chwilę – odpowiedział skupiony, więc zamilkłem, czekając niecierpliwie jak na ścięcie. – Wiecie co... ja tu nic nie widzę... To znaczy, wszystko jest w porządku – prędko się poprawił, a ja odetchnąłem z ulgą. – Nie widzę żadnych uszkodzeń ani nic, rozwija się prawidłowo. Zresztą... sami posłuchajcie – dodał i za moment rozległo się szybkie bicie serca. Serca tego malutkiego człowieczka, który był jeszcze w brzuchu mojej ukochanej.

Uśmiechnąłem się już bardziej spokojny, a Cass po raz kolejny dzisiaj zapłakała. Teraz byłem pewny, że to łzy szczęścia. Do tego hormony chyba coraz bardziej  jej szalały, więc była bardziej rozemocjonowana niż zwykle.

Wszystko przerwał Harry, który najpierw spojrzał na ekran USG i na nasze uśmiechy, a dopiero potem przekazał bieżącą wiadomość.

- Jones został postrzelony. Prawdopodobnie śmiertelnie. Ale... widzę, że macie tu na razie większe powody do radości. – Sam się uśmiechnął i wycofał. – Nie przeszkadzam wam więc, potem pogadamy.

- Tak, ja też was zostawię już samych. Przyprowadzę tylko na chwilę Maddie i wrócimy do siebie, nie chcemy was dodatkowo męczyć – odezwała się mama dziewczyny i również znikła. Został tylko Liam, który wszystko zbierał, ale nie przeszkadzała mi jego obecność.

Pochyliłem się, by pocałować Cass, a potem to samo zrobiłem z jej brzuchem. Teraz już będziemy bezpieczni. Koniec strachu o moją rodzinę.

 

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz