*Cassandra*
- Puśćcie mnie! – wydarłam się, niemal zdzierając
gardło. Zapierałam się nogami i szarpałam, ale bez pozytywnego skutku. Byłam
tylko popychana dalej przez korytarz, który z każdej strony był pokryty jedynie
ciemnym tynkiem, pomazanym graffiti. Odkąd tu weszłam, a raczej zostałam
wpakowana, nie widziałam żadnego okna, jedynym źródłem światła były stare,
zakurzone lampy. Wcześniej w aucie miałam zakryte oczy i związane ręce. Nie
wiedziałam, gdzie jestem, ale biorąc pod uwagę, że trasa była w miarę długa,
zostałam prawdopodobnie wywieziona za obszar Londynu.
Tak, to działo się naprawdę. Z tym, że do tej pory
nie wiem, skąd wiedzieli, gdzie mieszkam i jak udało im się włamać. Liczę na
to, że kamery w wieżowcu coś zarejestrowały, a portier widział cokolwiek i
Louis z gangiem tworzą już jakiś plan. Co ja gadam? Za cholerę mnie tu nikt nie
znajdzie. A na pewno nie szybko. Jak sama się stąd nie wydostanę, to koniec.
- Nic za darmo, panienko – odpowiedział jeden z
napakowanych mężczyzn nadzwyczaj spokojnie, szarpiąc mocniej moim ramieniem, że
prawie potknęłam się o własne nogi. W porównaniu z nimi byłam mała, chociaż nie
byłam przecież tak niska. To oni byli niewyobrażalnie wielcy.
- Wy parszywe sukin... Ała! – syknęłam, czując, jak
czyjaś ręka uderza o mój policzek. Z mordem w oczach popatrzyłam na człowieka,
który to zrobił, ale oni zaciekle dalej prowadzili mnie do przodu. –
Dostaniecie za to, przysięgam!
- Od ciebie? Bardzo śmieszne – parsknął jeden z
nich. – Lepiej dla ciebie, żebyś to ty trzymała się na baczności i nie odzywała
niepotrzebnie – warknął, a we mnie tylko zarastała fala złości, ale też
strachu, że to naprawę może być koniec.
- Zostawcie mnie albo...
- Jak się nie zamkniesz, to oberwiesz mocniej!
Natychmiast zamilkłam w obawie o moje dziecko. W
normalnych okolicznościach drażniłabym ich dalej, ale w tej chwili wolałam nie
ryzykować. Cena była ogromna, więc lepiej, abym była cicho niż potem miała bić
się w piersi o to, że przez moją niewyparzoną gębę, ucierpiało moje maleństwo.
Usłyszałam gdzieś dalej znajomy mi śmiech i jak za
głosem serca, uniosłam wyżej głowę. Skupiłam się na słuchaniu i zaczęłam bardziej
wszystkiemu się przyglądać, nie zważając na to, że dalej jestem popychana do
przodu. Oczywiście wciąż zapierałam się nogami, choć niewiele to dawało, ale
przynajmniej opóźniało dotarcie do celu. Jakikolwiek on miał być.
Zbliżaliśmy się do źródła śmiechu, a ja wśród kilku
osób rozpoznałam własnego brata, który niczego nieświadomy rozmawiał z resztą i
się wygłupiał.. Serce zabiło mi szybciej, gdy gdzieś w tle mignęły mi znajome
rude włosy Georgii, której nie widziałam od kilku lat. Postanowiłam zaryzykować
i zwrócić na siebie jeszcze większą uwagę, i dostać szansę ucieczki stąd. Choć
wiem, że mogę narobić problemów nie tylko sobie, innego wyjścia już nie
widziałam w tej sytuacji?
- Jake! – wydarłam się, na nowo się szarpiąc, a
śmiech brata automatycznie zanikł. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a on momentalnie
zamarł, szerzej otwierając oczy.
- Cassandra?
Co wy...
- To wy się znacie?!
- Kurwa, oszaleliście do reszty?! – zaczął iść
szybkim krokiem w naszym kierunku, ale ktoś go zatrzymał. – Spieprzaj. Zejdź mi
z drogi.
- Nie wtrącasz się w tą sprawę!
- Co? Pozjadaliście rozumy? Puszczajcie mnie, do
cholery! – tym razem to jego złapali i zaczęli go ode mnie odciągać. – Kurwa!
Zostawcie moją siostrę w spokoju! Niczego nie zrobiła!
- O, czyli jednak masz siostrę? – Ktoś ironicznie
się zaśmiał, a ja zbladłam. Nie przyznawał się do mnie... Żeby mnie chronić. A
teraz ja sama go wpakowałam. Wprost cudownie...
- Co wy z nią chcecie zrobić?!
- Nie wtrącaj się, dzieciaku!
- Trzymajcie się od niej z daleka!
- Za późno! – warknął ten, który go trzymał i za
chwilę znikli mi z pola widzenia.
- Cassandra!
Zabrakło mi tchu, a serce o mało co nie wyskoczyło z
piersi. W oczach zebrały mi się łzy, a w głowie same czarne scenariusze. Niemal
płakałam, gdy rzucono mnie na podłogę w jakimś pustym pomieszczeniu i w nim
zamknięto. Byłam w szoku, że było tam bardzo małe okienko pod sufitem, jednak
bez klamki i z kratą, co nie sprzyjało mi.
Usiadłam pod chłodną ścianą i otrzepałam dłonie z
brudu. Jedyne, z czego minimalnie się cieszyłam to to, że w chwili porwania nie
miałam na sobie już piżamy, a długie legginsy i bluzę, więc przynajmniej trochę
chroniło mnie to od zimna. Myśl, że nie miałam przy sobie ani broni, ani
telefonu była przybijająca. Szykowałam się na to, że spędzę w tym obskurnym
miejscu kilka najbliższych dni, bo nie mam wielkich szans na to, by sama się
stąd wydostać.
Zauważyłam po drugiej stronie pomieszczenia materac
i niespokojnie przeszłam na niego, aby nie siedzieć na zimnej podłodze. Czułam,
jak zaczynają boleć mnie ramiona od wcześniejszego uścisku mężczyzn. Z nerwów
zrobiło mi się niedobrze, chociaż ostatnio mdłości zaczynały mi ustawać.
Położyłam dłonie na brzuchu, by odrobinę się uspokoić, ale zamiast tego
odchyliłam głowę do tyłu i zapłakałam z bezsilności. To nie był jeszcze czas,
żeby móc odczuwać już ruchy dziecka, więc nie mogłam nawet stwierdzić, czy
wszystko z nim w porządku.
O przeklęty losie. Ja nie mogę tu zostać, to nie
może być prawda. Jestem w ciąży, okres największego ryzyka, że ją utracę już
minął, a teraz spotyka mnie coś takiego? O ironio, kto tak bardzo tam na górze
mnie nienawidzi? Nie skończy się to drugi raz tak samo, nie ma takiej
możliwości.
Kiedy jednak coś za ciężkimi drzwiami mocno
uderzyło, a ja zadrżałam, zdałam sobie sprawę z tego, że jestem na straconej
linii. Niech tylko oszczędzą Jake’a... Niepotrzebnie się odezwałam i
niepotrzebnie mnie z nim przez to połączyli...
***
Minęło pół godziny. Godzina. Dwie. Może trzy. W
końcu zauważyłam, że za tycim oknem robi się ciemno. Poczułam napływający
smutek, głód i samotność. Podciągnęłam kolana pod brodę i próbowałam nie
zasnąć. Mimo, że byłam już strasznie zmęczona, bałam się. Szczerze się bałam.
Pierwszy raz w życiu chyba tak mocno, bo zaczynało docierać do mnie, że stąd
może nie być już wyjścia. Nie tyle o siebie się bałam, co o dziecko. Od kilku
godzin niczego nie jadłam i obawiałam się tego, jak to się na nim odbije.
Chociaż nie byłam jakoś bardzo religijna, zaczęłam się modlić, bo nic innego
nie mogłam już tu sama zdziałać.
Usłyszałam zgrzyt zamka w drzwiach i wstrzymałam
oddech, bo niepokoiłam się o to, co zaraz nastąpi. Za moment jednak zobaczyłam
w pomieszczeniu niespodziewanie znajomą twarz i niemal rozpłakałam się z ulgi.
Mężczyzna musiał być również zaskoczony, co ja, bo zamarł w połowie kroku,
trzymając w dłoni papierową torebkę.
- C-Cassandra? – wydusił z siebie z szeroko
otwartymi oczami, a po moich policzkach popłynęła już fala łez. Zaczęłam szybko
kiwać głową i wyciągnęłam ręce w kierunku byłego chłopaka, nie mając siły na
to, aby wstać.
Nick zamknął za sobą drzwi i szybko znalazł się przy
mnie, chowając mnie w swoich ramionach. Przez chwilę poczułam się bezpieczna.
- Nie wiesz, jak się cieszę w tym momencie, że to
jednak ty – powiedziałam niemal szeptem, próbując opanować wszelkie emocje.
- Cassandra... nie wiedziałem o niczym, przysięgam –
zaczął mówić nerwowo, gdy się ode mnie odsunął i usiadł obok. – Wiesz przecież,
że...
- Wiem – przerwałam mu, wycierając palcami mokrą
twarz.
- Powiedzieli mi, że wzięli jakąś dziewczynę na
zakładnika, ale nigdy bym nie podejrzewał, że to może chodzić o ciebie.
- Sama też bym tego nie podejrzewała – wymamrotałam,
patrząc w jeden punkt przed sobą. – Co chcą mi zrobić?
- Ja... nie mam pojęcia. Dopiero przed kilkoma
minutami dowiedziałem się, że kogoś przetrzymują. Kazali mi coś z ciebie
wyciągnąć odnośnie Tomlinsona i to wszystko, nic więcej nie powiedzieli.
- Więc, co chcesz ode mnie wyciągnąć? – prychnęłam,
nie patrząc na niego.
- Oszalałaś? Wcisnę im jakąś historyjkę, nie mam
zamiaru o nic cię wypytywać.
- Czyli ktoś tutaj ma jeszcze dobre serce. –
Zaśmiałam się gorzko, odchylając głowę, by oprzeć ją o ścianę. – Włamali mi się
do mieszkania i porwali siłą. Nie zdążyłam się nawet obronić, a miałam broń w
ręku. Ironia losu, prawda?
- Zrobili ci coś? – zapytał ostrożnie, a ja spojrzałam
mu na chwilę w oczy.
- Dostałam w twarz, gdy próbowałam się wyrwać, ale
to wszystko... – wymamrotałam, a on z namysłem kiwnął głową. Po chwili podsunął
mi papierową torebkę. – Co to?
- Przyniosłem coś do jedzenia. Może nie jest tego
dużo, ale do rana powinno ci wystarczyć. Więcej nie mogłem wziąć – odparł z
poczuciem winy, a ja od razu dopadłam do butelki z wodą. Nie piłam jednak
łapczywie, żeby zostawić sobie trochę na kolejne godziny.
- Dziękuję – wyszeptałam, biorąc w drżące dłonie
kawałek kanapki. Może i była sucha, ale w tej chwili zjem cokolwiek bez
wybrzydzania. Nie wiadomo, kiedy dostanę znów coś do zjedzenia. Jutro, a może
za dwa dni?
- Więc ty też jesteś w gangu? – zapytałam powoli, a
on się skrzywił.
- To nie tak... Po prostu... Jestem z Georgią, a ona
chce, żebym robił niektóre rzeczy. Nie zmusza mnie, ale... no nieważne. Nie
walczę z nimi, nie kradnę ani nic. Testuję im broń albo jestem, gdy mnie
potrzebują do czegoś – tak jak teraz, kiedy kazali mi przyjść i cię
przesłuchać.
- Dlaczego się na to godzisz?
- Sam nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Może jestem
zaślepiony Georgią i...
- Przecież ją kochasz, więc...
- Tak był do niedawna – wtrącił. – Ostatnio wiele
rzeczy się zmieniło.
- Louis powiedział, że połączyliście się z gangiem
Jonesa.
- Prawda – westchnął. – Tylko że ja nie znam żadnych
szczegółów. – Głęboko odetchnął, wsuwając dłonie w swoje włosy. – Niby jestem
tu, a, kurwa, nie wiem nic – niemal krzyknął, a ja widziałam, że wcale nie jest
zadowolony z własnej sytuacji. Za bardzo go znałam.
- Jake mnie zobaczył... a raczej to ja jego –
odezwałam się cicho, odkładając resztę kanapki na potem, choć bardzo kusiło, by
dalej ją zjeść. – Zabrali go, kiedy zorientowali się, że jestem jego siostrą.
Wiesz, co z nim? Czy jest bezpieczny? – zapytałam z nadzieją, na co on pokręcił
przecząco głową.
- Przykro mi, nawet go dzisiaj nie widziałem. Ale
spróbuję się czegoś dowiedzieć.
- Dzięki – wymamrotałam, zaciągając rękawy bluzy na
palce dłoni. – Wiedziałeś, że jest w gangu i nie napisałeś nawet? Wiesz, jak
się martwię o własną rodzinę i że...
- Jake
prosił, by nic ci nie mówić, to dlatego. Mam go na oku. To znaczy... do tej
pory miałem.
- I cały ten czas był w kontakcie z tobą –
powiedziałam już bardziej do siebie, ale on na to nie odpowiedział. – To jego
dziewczyna... Malia... to młodsza siostra Georgii, prawda? – zapytałam, patrząc
na niego ukradkowo, a on w milczeniu kiwnął głową. – Powiedział, że ona jest z
Chicago.
- Widocznie kłamała. – Wzruszył obojętnie ramionami.
- Wiedziałam, że skądś ją kojarzę. – Pokręciłam z
niedowierzaniem głową. – Miałam tyle znaków na wyciągnięcie ręki, a... nie
potrafiłam nawet połączyć tego w całość, żeby poznać prawdę.
- Cassandra...
- Nie wierzę, że on jest w gangu. Nie wierzę, że ty
jesteś w gangu – zaczęłam mówić z wyrzutem, a w jego oczach dostrzegłam
poczucie winy. – Przecież potępiałeś to, gdy byliśmy razem. Odeszłam stamtąd
dla ciebie, a ty...
- Uwierz lub
nie, ja też do końca nie mogę pojąć tego, że tu jestem i się z nimi trzymam.
Był moment, że chciałem odejść, ale pojawił się twój brat i... Miałem dziwne
poczucie, że muszę go obserwować. Do tej pory nie działo się nic poważnego,
więc cię nie informowałem, ale w innym wypadku od razu bym do ciebie dzwonił.
- W takim razie doceniam, że go pilnowałeś –
odparłam, na moment przymykając oczy.
- Czy ty... no wiesz... wybaczyłaś mi to, że wtedy
cię zostawiłem?
- I że mnie zdradzałeś? – zapytałam niemal
piskliwie, a on na chwilę zaniemówił. – Nick... powiem to tak... W tamtej
chwili szczerze cię znienawidziłam, ale... teraz jestem z Louisem. Kocham go.
- Bardziej niż kochałaś mnie? – zapytał cicho, czym
mnie zaskoczył.
- Może to nie będzie miłe, ale chcę być uczciwa.
Bardziej niż ciebie, kocham go jak nikogo wcześniej. Częściej się przy nim
uśmiecham, doświadczam nowych... emocji, tak to ujmę. Był ze mną w cholernie
trudnych chwilach przez ostatni rok. Po prostu... w tej jednej kwestii w końcu
życie się do mnie uśmiechnęło. Nie chcę cię ranić, ale...
- Rozumiem – przerwał mi. – Naprawdę rozumiem. Jeśli
jesteś szczęśliwa, cieszę się. Zasługujesz na to.
- Jestem – wyszeptałam. – A co do ciebie... chyba ci
wybaczyłam tylko... bałam się do tego przyznać. Byłeś wielką częścią mojego
życia, a straciłam cię z dnia na dzień.
- Wciąż jesteś dla mnie ważna – odparł po namyśle. –
Jak przyjaciółka – zaraz sprostował.
- Wiem. – Delikatnie się uśmiechnęłam. – Może lepiej
już idź, zanim zaczną coś podejrzewać.
- Tak, chyba muszę – kiwnął głową, a potem się
zawahał, ale pocałował mnie w policzek i zaraz wyszedł.
A ja zostałam sama i znów poczułam, jak ogarnia mnie
samotność. Położyłam się na materacu i zwinęłam w kłębek, obejmując ramionami
brzuch. Nie zorientowałam się, kiedy odpłynęłam, ale przespałam całą noc. I
przez całą noc nikt więcej do mnie nie zajrzał.
***
Zbudziło mnie silne uderzenie w nogę, przez co z
bólu niemal nie mogłam złapać tchu. Otworzyłam szeroko oczy i spojrzałam w
górę. Zobaczyłam dwóch stojących nade mną mężczyzn i instynktownie przysunęłam się bliżej ściany,
szybciej oddychając.
- Gdzie jest Tomlinson? – zapytał jeden z nich, a ja
zacisnęłam mocno szczęki.
Kiedy nie odpowiedziałam, ponownie mnie kopnął, tak,
że jednocześnie zabolał mnie kręgosłup, gdy jego kręgi niefortunnie przejechały
po ścianie. Zakryłam dłońmi ledwie widoczny jeszcze brzuch, aby jak najbardziej
osłonić go przed atakiem.
- Gdzie jest Tomlinson? Pytam po raz kolejny –
warknął, a ja wydusiłam z siebie, że nie mam pojęcia.
Poczułam kolejne uderzenie, ale zdołałam to
wytrzymać i nie dać po sobie poznać, że boli. Żywili się na moim cierpieniu.
Byłam tego pewna.
- Będziesz współpracować czy nie? – zapytał drugi z
nich, a ja mocniej zacisnęłam palce na podbrzuszu, próbując stworzyć na nim coś
w rodzaju pancerza.
Tak, jak się spodziewałam, po raz kolejny dostałam
za milczenie, ale tym razem tak mocno, że pisnęłam, odskakując w bok.
Spostrzegłam, że jeden z nich wyciąga zza paska nóż i zniża się do mojego
poziomu. Zaczęłam się zastanawiać i kłócić z własnymi myślami, czy nie powinnam
jednak czegoś powiedzieć. Gdyby to Louis decydował za mnie, kazałby mi robić
wszystko, czego oni chcą, żeby ochronić siebie i dziecko, a on sam poradziłby
sobie z nimi, w razie czego. Z tym, że jego tu nie było, a ja nie chciałam,
żeby jeszcze cokolwiek stało się jemu.
Mężczyzna przystawił mi ostrze noża do szyi,
przytrzymując mocno moje ramię, a ja poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy i
robi mi się słabo. Głęboko przełknęłam ślinę, starając się nie ruszać, bo zbyt
czułam nóż tuż przy skórze. Nie byłam głupia, był za blisko tętnicy. Jeden ruch
i po mnie. Jedno moje złe słowo. Tylko dlaczego ja jestem tym typem człowieka,
który musi podejmować ryzyko?
- Jeśli nie powiesz, nie wyjdziesz stąd – zagroził
drugi, a ja naprawdę poczułam, jak to jest być między młotem a kowadłem.
Jeszcze bardziej zaczęłam rozważać „za” i „przeciw”, kiedy dotarło do mnie, że
to byli ci sami ludzie, którzy kilka miesięcy temu usiłowali mnie zgwałcić.
Tak, to, że byłam cholernie przerażona to mało
powiedziane. A i tak mówiłam coś, co wcale nie szło na moją korzyść.
- Gdzie mieszka Tomlinson?
- Nie wiem – odparłam drżącym głosem, zamykając
oczy.
- Oboje wiemy, że kłamiesz. Masz ostatnią szansę.
Gdzie jest ten kretyn?!
- Niczego wam nie powiem! – uniosłam głos pod
wpływem emocji i to był mój błąd. Poczułam, jak przez materiał bluzy przecina
się nóż i zagłębia na moment w moim ramieniu. Mój krzyk przeszył prawdopodobnie
całe pomieszczenie, po którym i tak rozniosło się echo.
- Jeśli nie dziś, to jutro. Jak nie jutro, to
pojutrze, ale wyciągniemy to z ciebie. Pytanie: jak dużo jesteś znieść? – tak
szybko jak padło pytanie, tak szybko wyszli, a ja zostałam sama i poczułam,
jakby to był cholerny sen.
Nacięta skóra paliła żywcem, ale było do zniesienia.
Rana nie była głęboka, lecz zaplamiła już rękaw szarej bluzy. Nie zdawałam
sobie sprawy z tego, że płaczę już od dobrego momentu i jeśli się nie uspokoję
to poskutkuje to atakiem astmy. Bez inhalatora i leków byłam skończona.
Przycisnęłam dłoń do ramienia i położyłam się
ponownie na materacu, zwijając się w kulkę i kładąc drugą rękę na brzuchu.
Próbowałam stłumić szloch wydobywający się z mojego gardła.
- Nie bój się, tata po nas przyjdzie. Na pewno –
wyszeptałam rozpaczliwie, zapewniając chyba bardziej siebie. Chyba na siłę sama
chciałam się do tego przekonać, by się nie bać.
Nie minęło nawet dziesięć minut, gdy w pomieszczeniu
znów ktoś się pojawił, a ja nawet nie patrząc, kto to, zakryłam się przed
nadchodzącym atakiem.
- Boże, co oni ci zrobili... – usłyszałam głos Nicka
i otworzyłam oczy, z których popłynęła kolejna fala łez na widok znajomej
twarzy.
Nick mówił, że gang Jonesa nie wie, że on mnie zna,
a przed gangiem Georgii ukrywa to, że do mnie przychodzi, by jak najbardziej
zwiększyć moje szanse na ucieczkę. I cholernie to doceniałam, mimo, że było
trudno.
- To tylko ramię, nic mi nie jest – wykrztusiłam z
trudem, a on popatrzył na mnie ze zmartwieniem.
- Ale cię boli, krwawisz...
- To nieważne – ucięłam.
- Przyniosłem jedzenie – odezwał się po chwili
ciszy, stawiając obok reklamówkę, a ja nie miałam nawet siły, by usiąść. Ale jadłam
wszystko, by jak najmniej głodzić maleństwo.
- I koc...
- Gdzie jest Jake? – przerwałam mu szybko. –
Znalazłeś go?
- Przetrzymują go w takich samym warunkach jak
ciebie, ale nic mu nie zrobili... – na moment się zawahał nad odpowiedzią, ale
zaraz dokończył – mimo, że próbował uciec, żeby cię uwolnić.
Chwilę zajęło mi zebranie myśli, nim zmusiłam się do
odezwania.
- Sprowadź Louisa, proszę... – szepnęłam w jego
kierunku, a on nabrał większej ilości powietrza do płuc. – Powiadom go, gdzie
jestem – dodałam piskliwie, na nowo zaczynając płakać.
- Dowiedzą się, że to moja sprawka, jeśli się tu
pojawi.
- Jestem w ciąży – wyrzuciłam z siebie, a jego oczy
rozszerzyły się do granic możliwości. – Proszę... Tu nie chodzi o mnie... Boję
się, że je stracę...
- Dam mu sygnał. Podaj numer – sam zaczął szeptać i
wyjął prędko telefon z kieszeni. Zapisywał liczby, które podawałam mu z
pamięci, nieustannie sprawdzając, czy nikt nie idzie. – Zrobię, co będę mógł,
obiecuję – powiedział łagodnie, a ja czułam, jak bije od niego szczerość.
Przykrył moje ciało kocem, który przyniósł ze sobą i
dopiero wtedy zorientowałam się, że potrzebowałam tego, bo od razu zrobiło mi
się o wiele cieplej.
- Przyniosłem jakąś bułkę, zjedz ją. Jeśli uda mi
się zdobyć więcej jedzenia to przyniosę ci. Wrócisz do rodziny, do Louisa, z
waszym dzieckiem. Postaram się, aby tak się stało. Wytrzymaj jeszcze trochę. –
Przytulił mnie, aby dodać mi otuchy i zaraz on też zostawił mnie samą. To było
oczywiste, że jakby mógł, to wciąż by tu był, ale wolał nie ryzykować. To mogło
się odbić także na nim.
***
*Louis*
W normalnych okolicznościach po upływie trzech dni
nie tęskniłbym za nią tak cholernie jak teraz. Ale w normalnych okolicznościach
wiem, co się z nią dzieje i gdzie jest. Wiem, że zobaczę ją, gdy tylko oboje
znajdziemy wolny moment, a teraz tak nie jest. Żyję w niepewności, co
przyniesie kolejny dzień, godzina, a może minuta. Czekam na jakiś znak,
wiadomość, cokolwiek, ale nic nie przychodzi. Zaczynają mnie dopadać ciemne
myśli, czy ona w ogóle jeszcze żyje i mam ochotę ukarać samego siebie za to, co
siedzi mi w głowie. Ale każdemu w trudnych sytuacjach do głowy przychodzą same
czarne scenariusze, bez względu, czy chcemy czy nie. To po prostu wielka obawa
o stratę. I to samo dzieje się teraz ze mną.
Odchodzę od zmysłów, odkąd zastałem jej mieszkanie
puste, a przez stresującą sytuację ciągnie mnie tylko do narkotyków. Jednak
oczywiste, że nie wziąłem ich, nie mógłbym zrobić teraz tego Cass. Już się
bardziej pilnuję, mimo, że nie jest łatwo. Poza tym, za długo wytrzymałem w
stanie trzeźwości, żeby teraz to przerwać. Jednak to, co dzieje się na obecny
moment w moim życiu nie pomaga w zachowaniu trzeźwego umysłu, więc naprawdę
muszę się pilnować. Pijany ani naćpany nie odnajdę swojej dziewczyny i dziecka,
nawet nie chciałbym być nietrzeźwy w chwili, kiedy znów się spotkamy. To ja
muszę ją uratować. Po sprawie Natalie, nie pozwolę, by po raz kolejny życie
spieprzyło mi się po całości w podobny sposób.
- Hej, Tomlinson! – Ktoś klasnął mi dłońmi przed
twarzą, a ja wtedy natychmiast powróciłem do rzeczywistości.
Przypomniałem sobie, że mamy naradę gangu odnośnie
Cassandry i to ja powinienem być głównym zainteresowanym, a wyłączyłem się
totalnie jakiś czas temu. Nie moja wina.
- Słuchałeś nas w ogóle?
- Sorry... – Przetarłem dłońmi zmęczoną twarz,
wzdychając. – Już się skupiam – wymamrotałem, bardziej prostując się na
siedzeniu.
- No właśnie widzę, że coś nieobecny jesteś. – Zayn
spojrzał na mnie z przekrzywioną głową, a ja wciąż tępo patrzyłem się w blat
stołu.
- Sorry – powtórzyłem. – Możecie powtórzyć to, o
czym mówiliście? – zapytałem niepewnie, przełykając głębiej ślinę.
- Cały czas zastanawiamy się, jak znaleźli Cassandrę
– zaczął mówić ostrożnie Niall siedzący naprzeciw mnie. – Skąd wiedzieli, gdzie
mieszka, jak przedostali się do budynku z tymi zabezpieczeniami... jak się
włamali...
- Czyli jeszcze niczego nie ustaliliście?
- Doszliśmy jedynie do wniosku, że wiedzą, kim jest
Cassandra. Już dawno musieli dowiedzieć się, że nie jest Natalie i pewnie po
jej nazwisku odnaleźli jej budynek.
- Tylko to?
- Nic więcej nie mamy. Wiesz, że jakbyśmy mieli choć
jeden trop, to już zaczęlibyśmy działać, żeby...
- Tak, wiem – przerwałem mu wpół zdania i uniosłem
głowę, nabierając większej ilości powietrza do płuc. – Chłopaki? Chyba ostatnio
trochę się od was oddaliłem... – podjąłem powoli temat, a oni patrzyli na mnie
wyczekująco. – Odkąd spotykam się z Cassandrą, spędzam z wami mniej czasu niż
to było wcześniej... – urwałem, słysząc sygnał domofonu. Chciałem już podnieść
się z krzesła, bo w głowie zatliła mi się nuta nadziei, ale Harry mnie
uprzedził, kładąc dłoń na moim ramieniu, by mnie zatrzymać.
- Zobaczę, kto to. Siedź – nakazał mi i sam wyszedł
z pomieszczenia.
- Daj spokój – Liam nawiązał do mojej wcześniejszej
wypowiedzi. – Mieszkamy przecież w jednym domu, więc i tak, chcąc nie chcąc,
jakoś spędzamy wspólnie czas. Jesteś zakochany, to normalne, że chcesz być jak
najczęściej z dziewczyną.
Kiwnąłem głową, zgadzając się z nim i włożyłem palce
we włosy, a łokcie oparłem o stół.
- Ale i tak...
- Przestań. Nie ma tematu. Masz swoje życie
prywatne, będziesz miał niedługo rodzinę, to nas nie powinno tu być, jak już.
- Nie rozmawiajmy na razie na temat tego, kto tu
mieszka, a kto nie, dobra? – poprosiłem rozdrażniony, ale nie otrzymałem już
odpowiedzi, bo do pomieszczenia wrócił Harry z trochę niespokojną miną, jakby
nie wiedział do końca, co powinien zrobić.
- Louis, słuchaj... – Przejechał palcem po czole,
nim ostrożnie zaraz kontynuował. – Przyjechała mama Cassandry z jej młodszą
siostrą.
- Co takiego? – Szerzej otworzyłem oczy i dotarło do
mnie wtedy, że na pewno martwi się o Cass, bo szatynka niemal codziennie do
niej dzwoni, a teraz najzwyklej w świecie przepadła. Ale dlaczego wcześniej nie
pomyślałem o tym, że może się o nią niepokoić? Jestem pewien, że już coś
podejrzewa, skoro Cass nie daje znaku życia, więc teraz już nie miałem żadnego
wyboru.
Wstałem z siedzenia i na nogach jak z waty wyszedłem
na korytarz. Ze strony chłopaków towarzyszyła mi cisza i tylko Harry ruszył za
mną, z powrotem do salonu. Zastałem zapłakaną kobietę i niczego nierozumiejącą
z sytuacji dziewczynkę.
- Louis, Cassandra dała mi kiedyś ten adres, jakby
nie było jej w mieście i coś się działo, i... ja przepraszam, że tak tu
przyjechałam bez zapowiedzi i w ogóle, i... – zaczęła szybko mówić, a ja wtedy
pojąłem, jak bardzo musi się przejmować.
- Ashley, spokojnie. – Położyłem dłonie na jej
ramionach. Wiedziałem, że zwrócenie się do niej per pani nie będzie w tej
chwili stosowne, tym bardziej, że zakazała mi tak do niej mówić, bo to ją
„postarza”.
- Nie wiem, co się dzieje z Cassandrą i Jakiem...
Chwila... Z Jakiem? Chyba tu dzieje się coś
większego niż myśleliśmy. Byłem pewien, że trzyma z ludźmi z tamtych gangów.
Czyżby odwrócili się przeciwko niemu?
- Harry, możesz... możesz wziąć Maddie do kuchni
albo coś? W zamrażarce powinny być jeszcze jakieś lody, więc pewnie z chęcią
zje, a ja... – Głębiej odetchnąłem, gdy przyjaciel brał za rękę dziewczynkę. –
Porozmawiam z jej mamą – dokończyłem, a on kiwnął głową i zabrał małą do
kuchni.
A ja musiałem się z tym wszystkim zmierzyć. Sam. I
bałem się reakcji mojej przyszłej teściowej.
- Nie mogę dodzwonić się do Jake’a, nie ma go od
kilku dni w domu. Myślałam, że może Cassie coś wie, ale też nie odbiera, w domu
jej nie ma. Nigdy tak długo nie milczała ani nie uprzedzała, że gdzieś leci.
Musiało stać się coś złego, czuję to.
I to był moment, kiedy zacząłem się też bać o
kobietę stojącą przede mną. Obawiałem się, że znów ze stresu o swoje dzieci
podupadnie na zdrowiu, które przecież wróciło już do normy. Bałem się o jej
serce, które wcześniej było poważnie chore, dlatego zaprowadziłem ją na kanapę
i zacząłem uspokajać, jak tylko potrafiłem. I w końcu musiałem powiedzieć prawdę.
Wszystko zaszło za daleko, a żadnej bajeczki jej nie wcisnę i nic nie wymyślę
na dłuższą metę. Nie uwierzy. Na pewno podejrzewa za wiele.
Po zacząłem mówić jej o gangu, o tym, że kradniemy,
ale nie zabijamy ludzi i o tym, że jesteśmy atakowani przez inny gang i
usiłujemy się bronić. I powiedziałem, co stało się z Cassandrą... A raczej
przypuszczamy, co się stało.
- Moja córka została porwana? – Popatrzyła na mnie
przerażona, a ja już naprawdę nie wiedziałem, co mam odpowiadać, żeby tylko nie
popsuć bardziej atmosfery.
- Podejrzewamy, że...
- A wy wszyscy jesteście złodziejami?
- Ashley, to ma drugie dno, związane z biedą
niektórych z nas...
- Moja córka
jest przestępcą... O mój Boże – nagle złapała się za serce, a ja zacząłem
niepokoić się bardziej niż przed momentem.
- Co się...
- Nie, nic mi nie jest. – Wyciągnęła rękę w moją
stronę, a ja uniosłem swoje w geście obronnym. – To... ja to po prostu muszę
przemyśleć, wyjaśnić pewne rzeczy z moją córką... na pewno była jakaś przyczyna
– zaczęła mówić panicznie i chaotycznie, a ja spoglądałem na nią ostrożnie. –
Ale to moja córka... muszę to zaakceptować... chyba. Boże, ona nie może być
kryminalistą. – Patrzyła w kilka różnych stron, a ja nie byłem pewien, czy się
odezwać. I czy nie znienawidziła mnie przy okazji.
- A co z
Jakiem?
- Niczego nie wiemy, przykro mi. Dopiero
dowiedziałem się, że też zniknął. Ile go już nie ma?
- Tyle, ile Cassandry... Mieliśmy do niej jechać,
żeby...O mój Boże. – Zasłoniła dłonią usta. – Przecież ona jest w ciąży. Wy
musicie ją ratować. Ich oboje... Troje nawet. Przecież się na tym znacie, tak?
Zróbcie coś. – Ponownie zaczęła płakać i już wiedziałem, po kim moja dziewczyna
jest taka wrażliwa.
- Robimy, co możemy. Znajdziemy ich, na razie nie
mamy żadnego punktu zaczepienia, ale przeszukujemy różne miejsca. Ale nie
możesz się w to mieszać, dla twojego bezpieczeństwa, dobrze? – poprosiłem, a
ona szybko zaczęła kiwać głową.
- A co jeśli oni...
- Nawet tak nie mów. Oni muszą żyć, na pewno żyją,
trzymajmy się tej nadziei. Cassandra jest silna, Jake także. Robię wszystko, na
co jestem w stanie na obecną chwilę. Znikła moja dziewczyna i dziecko, więc nie
spocznę, póki nie znajdę ich.
- Ty naprawdę ją kochasz – wyszeptała nagle, a ja
zaniemówiłem.
- Chyba zawsze kochałem – odszepnąłem i stłumiłem
łzy wynikające z obawy, że mogłem widzieć ją po raz ostatni.
***
Kolejne dwa dni chodzę już nie tylko przybity, ale i
wkurwiony. Na początku byłem w fazie rozpaczy i strachu, a teraz doszła do tego
złość i chęć rozwalenia czegokolwiek. Mija piąty dzień odkąd jej nie ma, a my
nie mamy dosłownie nic. Nic. Żadnego cholernego punktu zaczepienia. Jedyne, co
mamy, a raczej ja mam, to początek załamania nerwowego, bezsenności, totalne
rozdrażnienie wszystkim i wszystkimi. Bezsilność jest silniejsza niż ogóle
poczucie rozbicia. Gdybym mógł, to bym, cholera, pojechał już po nią pierwszego
dnia, ale, kurwa, nie wiem, gdzie. Chodzę tylko po domu w tą i we w tę,
zapomniałem o firmie i moich obowiązkach, i z minuty na minutę mam już coraz
bardziej ochotę się rozpłakać, bo nie wiem, co robić. Zaczynam dosłownie
szaleć, że nie znajdziemy Cass. Tak, zdołałem dostrzec własne szaleństwo, jak
nigdy, i nawet nad tym nie panuję. Sam zauważam, że zaczynam wyżywać się na
chłopakach, a oni nawet nie bardzo na to reagują. Zapewne domyślają się, jak
muszę się czuć i jak ciężko jest znieść coś takiego.
Jaka to jest cholerna ironia losu, że każdemu, kogo
pokocham coś musi się stać! Co mam zrobić, żeby nareszcie zaznać względnego
spokoju i mieć przy sobie kobietę, którą kocham, bez żadnego strachu o nią?
Nie spostrzegłem, kiedy uniosłem rękę i kubek, który
ściskałem jeszcze przed chwilą w palcach, rozbił się z hukiem o ścianę, gdy nim
cisnąłem. Z bezsilności zaczynam demolować własny dom, zajebiście.
- Możesz się uspokoić? – reaguje Niall przy stole,
zasłaniając się instynktownie dłonią. Pewnie jakbym chciał rozbić jeszcze parę
talerzy czy misek. Było to możliwe.
- Nie, nie mogę, kurwa! – uniosłem głos i oparłem
się rękami o ciemny blat kuchenny. – Jeśli jej nie znajdę, to własnoręcznie się
zastrzelę – zagroziłem, biorąc głęboki wdech i zamknąłem oczy. Przywołało mi to
tylko obraz mojej pięknej ukochanej i rozbrajało mnie to od środka.
- Chcesz się bawić w Romea i Julię? Po twojej
śmierci okaże się, że ona żyje i wróci? Chyba nikt z nas nie czeka na taki
koniec – odpowiedział całkiem poważnie, a ja, bądź co bądź, ale musiałem się z
nim zgodzić. Miał rację.
- Nie mogę spać, nie mogę jeść, nie mogę pracować
ani myśleć racjonalnie. Wszystko sprowadza się do Cassandry, bo trwam w
cholernej niewiedzy! – Uderzyłem o blat i nie zauważyłem, że tym sposobem
zrzuciłem z niego salaterkę z owocami, rozbijając kolejne naczynia w mojej
kuchni. – Pieprzony los sobie ze mnie drwi i historia się powtarza, i ty dobrze
o tym wiesz – powiedziałem nerwowo, szybciej oddychając.
- Wiem, widzę to i... przeraża mnie to równie
bardzo, co ciebie.
- Co będzie, gdy się nie znajdzie? – zapytałem
ciszej po chwili milczenia, czym musiałem rozdrażnić Nialla, bo podszedł do
mnie.
- Tomlinosn, czy tobie już się popieprzyło
całkowicie w głowie? Nawet tak, kurwa, nie mów, dobra? Znajdziemy ją.
- Mówisz tak, ale oboje wiemy, że...
- Nie ma żadnego „ale”. Jestem pewien, że wróci do
nas. Jak nie dziś to jutro, pojutrze, ale, cholera, wróci, bo nie stracę
kolejnej tak świetnej przyjaciółki, jasne? – Teraz to on zaczął się denerwować
i patrzyłem na niego z niepokojem, dopóki nie przerwał tego sygnał
przychodzącej wiadomości.
Moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości, a w
sercu pojawiła się tak wielka nadzieja, której brakowało w ostatnich dniach;
kiedy sprawdziłem telefon.
W smsie tkwił adres pod Londynem, z informacją, że
tam znajdziemy Cass, ale musimy się pospieszyć, bo robi się dla niej
niebezpiecznie, podpisane imieniem: Nick.
Nick? Jej były? Chyba mam za dużo pytań, ale teraz
nie czas na nie.
- Czekałem jak głupi na cholerny cud i właśnie się
pojawił – odezwałem się półszeptem, a blondyn popatrzył na mnie pytająco. –
Zbieraj chłopaków, chyba ją znaleźliśmy.
***
Ktoś strzelił mi nad głową, kiedy przeszukiwałem
następne pomieszczenia w jakimś ponurym budynku. Z każdym kolejnym otworzonym
pokojem traciłem nadzieję, że ona tu jest. Nie poddawałem się jednak i dalej
szukałem, nie bez powodu dostałem ten adres. Unikałem strzałów, mijając
chłopaków, którzy mieli mnie kryć i którzy mi pomagali. Widziałem znajome
twarze ludzi z gangu Georgii, z którym kiedyś współpracowaliśmy i nie mogłem
uwierzyć, że teraz stanęli przeciwko nam. Wszystko popieprzyło się tak, jak nie
powinno i obawiam się tego, co jeszcze może się wydarzyć.
Idąc tyłem, potknąłem się na jakiejś skrzynce i
głośno przekląłem, przewracając się na Harry’ego. Nad naszymi głowami
przeleciało kilko kul.
- Masz farta – odparł oszołomiony, patrząc
ukradkowo, czy nikt więcej nie celuje do nas bronią. Walka toczyła się na
szczęście trochę dalej. Na razie.
- Polemizowałbym nad tym – mruknąłem nerwowo,
zbierając się z podłogi. Pociągnąłem za klamkę kolejnych drzwi, ale od razu na
nie wpadłem, bo były zamknięte. Serce zabiło mi szybciej i kiwnąłem głową do
Styles’a, a on zaraz zjawił się obok.
- Tutaj albo nigdzie indziej – powiedziałem bardziej
do siebie i wycelowałem spluwą w zamek. Kiedy strzeliłem, po korytarzu rozniósł
się głośny huk. Zlekceważyłem to jednak i wpadłem do pomieszczenia.
Poczułem drobną ulgę na widok rozciągający się przed
moimi oczami. Na podłodze leżała szatynka, zakrywająca się jakby przed atakiem.
Musiała przestraszyć się tego, co tu się dzieje. Nie ma ze sobą broni, była
sama... a ja uświadomiłem sobie, jak cholernie mi jej brakowało.
Nie patrząc na to, co dzieje się za mną, podbiegłem
do niej i skryłem jej ciało w swoich ramionach. Dopiero wtedy poczułem, jak
drobna stała się w te kilka dni. Dostrzegłem, że była na skraju przytomności i
nawet nie wiem, czy cokolwiek kontaktowała, bo miała zamknięte oczy i ciało jak
z waty. Dopiero, gdy się odezwała, ulżyło mi, choć stan, w jakim była, nieźle
mnie przeraził.
- Ratujcie Jake’a – wyszeptała mało słyszalnie,
opierając głowę na mojej piersi. – Jest... tutaj. Zabrali go gdzieś...
- Znajdziemy go. – Kiwnąłem głową do Harry’ego,
który stał za mną, a on za chwilę znikł mi z pola widzenia.
Głęboko odetchnąłem, by zebrać wszystkie myśli.
Kierowała mną adrenalina i strach, dlatego nie była to odpowiednia chwila na
rozwodzenie się nad sytuacją, bo za moment któreś z nas ucierpi, jeśli się nie
pospieszę i nie wyniosę stąd ukochanej.
- Zabierasz mnie stąd? – usłyszałem cichy głosik, kiedy
nieprzerwanie patrzyłem na twarz szatynki.
Obawiałem się, że popadła w gorączkę, ale
prawdopodobnie była po prostu osłabiona. Bardzo osłabiona.
- Zabieram. Już nic ci nie grozi. – Pocałowałem ją
czule w czoło i uniosłem, wstając. Nie miała siły otworzyć oczu ani się
poruszyć, więc musiałem uważać, by nie wyślizgnęła mi się z rąk. Jej ciało było
niemal bezwładne, tylko to, że oddychała i mówiła świadczyło o tym, że wciąż
żyje.
Wyszedłem na korytarz i od razu podbiegło do mnie
trzech chłopaków od nas, widząc, że mam zajęte ręce i sam się nie obronię.
Przyspieszyłem kroku, żeby jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz, a oni szli
za mną. Nie czułem, żeby na dworze bardzo wiało, szczególnie, że był lipiec,
ale szatynka zaczęła bardzo drżeć i trochę mnie to zaniepokoiło. Kiedy z
kilkoma chłopakami znaleźliśmy się w samochodzie, od razu ruszyliśmy, żeby
szybko dotrzeć do domu. A raczej tak szybko, jak się dało, bo byliśmy pod
Londynem.
Wciąż trzęsła mi się na kolanach, gdy trzymałem ją w
ramionach, a jej ręce były całkiem zimne, jakby ktoś trzymał ją całą noc na
dworze bez ubrań.
- Podajcie koc i wodę – odezwałem się niespokojnie,
obserwując reakcje szatynki. Milczała, wyglądała na wymęczoną, jakby nie spała
kilka dni pod rząd. I nie wykluczam, że tak było, bo ja osobiście doświadczyłem
czegoś podobnego w ostatnim czasie. Nie da się jednak przyrównać mojego stanu
do jej.
Przykryłem dokładnie ciało Cass kocem, w który
delikatnie się wtuliła, a ja dziękowałem samemu sobie za to, że zabrałem go z
domu na wszelki wypadek.
- Napij się – poprosiłem łagodnie, unosząc jej
głowę, a Liam, który siedział obok, pomógł mi z butelką, bo miałem wolną tylko
jedną rękę.
Zaczęła pić łapczywie i dotarło do mnie, jak bardzo
spragniona musiała być. Z głodem pewnie było podobnie, a dziecko dodatkowo
zabrało z niej ostatki sił i substancji odżywczych.
- Nie wiem, co z dzieckiem – wydyszała, przestając
pić, a ja odsunąłem od niej wodę i oddałem Liamowi, patrząc na nią pytająco.
Otworzyła oczy i nie urywała ze mną kontaktu
wzrokowego.
- Kopali mnie – wyszeptała nagle, a mnie ogarnęło
natychmiastowe przerażenie.
- Co takiego? – zapytałem całkowicie zszokowany. Nie
mogłem zobaczyć jej obrażeń, bo było zbyt ciemno, a ona była ubrana, ale moja
wyobraźnia działała i dobiło mnie to.
- Próbowałam je chronić przed uderzeniami, ale...
źle się czuję, boję się, że...
- Uspokój sie, Liam cię zbada i...
- Powinna mieć zrobione USG. Dziecko może być
zagrożone – przerwał mi.
- Więc je zrobisz.
- Jak?
- Normalnie –
odpowiedziałem twardo, unosząc wzrok. – Byłeś na kursie specjalnie na moją
prośbę, wiesz, jak postępować z ciężarną.
- Powinniśmy jechać do szpitala. Jej może coś się
stać.
- I co powiesz w szpitalu? Co powiesz, gdy zapytają,
dlaczego jest pobita? – pytałem nerwowo, a on na chwilę zamilkł, jakby szukał
odpowiednich słów do odpowiedzi.
- Jak ma zrobić jej USG w domu?
- Nie wiem, wymyśl coś! To nie ja jestem tu
lekarzem. Jest chyba coś takiego jak przenośne USG, prawda? Zabierz je, pożycz
ze szpitala, cokolwiek, i zbadasz ją, do cholery. Zapłacę za wszystko, ale
musisz sprawdzić, czy nic się nie dzieje z dzieckiem, bo kolejny raz, kurwa,
sobie nie wybaczę – zagroziłem, a on posłusznie kiwnął głową, głębiej
oddychając. Pewnie zastanawiał się, jak to zrobi, ale kij mnie to obchodziło. W
tej chwili drżałem o zdrowie ukochanych mi osób. Nie mogłem dopuścić do tego,
by ponownie kogoś stracić. Już nigdy więcej.
- Nie puszczaj mnie – usłyszałem nagle i tylko
bardziej przytuliłem szatynkę do siebie, bojąc się, że zaraz ktoś zechce
ponownie mi ją odebrać.
- Nigdzie się nie wybieram, jestem tutaj –
wyszeptałem, stykając nasze czoła razem. Włożyłem dłoń pod koc i ułożyłem na
jej brzuchu, i wtedy poczułem, że znacznie się uspokaja.
Zasnęła, czując się już bezpiecznie, a ja patrzyłem
na jej bezbronną twarzyczkę, co raz powtarzając sobie, jakie mam cholerne
szczęście, że jest przy mnie. Była prawdziwą miłością mojego życia. Teraz już
to wiedziałem. Perspektywa utraty jej, uświadomiła mi wiele. Za wiele rzeczy
może. Ale za to bardzo ważnych rzeczy.
Targały mną wszelkie emocje, mimo że w większości
kryłem to w sobie. Byłem przeszczęśliwy, że znów trzymam ją w ramionach. Z
drugiej strony, chciałem płakać, ale wiedziałem, że muszę być dla niej twardy i
utrzymywać się jako tako w ryzach, bo teraz gra toczyła się o nasze dziecko.
Jego bezpieczeństwo stało po znakiem zapytania, mimo że zagrożenie minęło.
***
Droga do mojej rezydencji trwała przynajmniej
godzinę, ale Cass spała spokojnie na moich kolanach. Musiała być albo tak
osłabiona, albo tak zmęczona. Podejrzewam, że ze strachu nie mogła zmrużyć oka
i wolała czuwać, dlatego cieszyłem się, że chociaż trochę się przespała, mimo,
że zbudziła się przed chwilą, gdy wysiadaliśmy z auta.
Położyłem ją w mojej sypialni i zraz usiadłem obok,
po prostu, żeby nacieszyć się jej obecnością. Nie musiałem nic mówić, jednak
odezwałem się, odsuwając brudne włosy z jej twarzy. Wydawały się być też na
dodatek w jakimś kurzu albo ziemi.
- Bardzo się o ciebie bałem, wiesz? – powiedziałem
cicho, patrząc w jej otwarte oczy. Wyglądała już przytomniej niż wcześniej,
jakby sen miał na nią zbawienny wpływ. I pewnie tak było.
Nie odpowiedziała nic, ale złapała mnie za rękę i
mocno uścisnęła. Uniosłem nasze złączone dłonie i ucałowałem jej. Teraz już nie
była tak chłodna jak przedtem, więc znacznie mnie to uspokoiło. Mam nadzieję,
że za bardzo nie zmarzła.
- Przebiorę cię, żeby było ci wygodniej –
zaproponowałem. – Pewnie chcesz się umyć. Wezmę cię pod prysznic, dobrze? –
zapytałem z troską, widząc, że w niektórych miejscach jest ubrudzona jakąś
ziemią.
Kiwnęła głową, nie przestając na mnie patrzeć. Była
tak spokojna.
- Dziękuję, że po mnie przyszedłeś – odezwała się
cicho.
- Nie zostawiłbym cię, wciąż cię szukaliśmy....
- Dostałeś wiadomość od Nicka? – zapytała ostrożnie
półszeptem, na co przytaknąłem.
- Tak, dzisiaj po południu.
- Dzisiaj? – Zmarszczyła brwi, a ja nie zrozumiałem,
o co jej chodzi. – Dałam mu twój numer dwa dni wcześniej... albo trzy... nawet
nie wiem, ile minęło – wymamrotała, patrząc w bok.
- Może było zbyt niebezpiecznie dla nas, żebyśmy
przyjechali i czekał na odpowiedni moment? Chociaż teraz zrobiło się chyba
jeszcze bardziej niebezpiecznie, skoro tak mi napisał, więc nie byłoby już
pewnie lepszej chwili. – Przetarłem dłonią twarz, uświadamiając sobie, że tak
właściwie ja też jestem zmęczony. Mogłem spać w samochodzie, jednak wolałem
czuwać, czy nic się nie dzieje.
- Co robił tam Nick? – zapytałem, podchodząc do
szafki po butelkę wody. – Napij się. – Podałem jej butelkę, więc odpowiedź
dostałem dopiero, gdy zniwelowała swoje pragnienie.
- Pomaga przy gangach, Georgia każe mu robić różne
rzeczy, ale nie walczy. Nie wiedział, że to mnie porwali. – Przełknęła głęboko
ślinę, opadając z powrotem na poduszki. – Przemycał mi trochę jedzenia, koc...
Mam nadzieję, że nie wiedzą, że to dzięki niemu mnie znaleźliście. Bądź co
bądź, nie chciałabym, żeby coś mu się stało z mojej przyczyny.
- Doceniam to, że jako tako próbował o ciebie dbać i
że wysłał mi tą wiadomość. Gdyby nie to, pewnie nigdy byśmy cię nie znaleźli –
westchnąłem, bawiąc się palcami jej dłoni, próbując stłumić łzy. Wiedziałem, że
gdy teraz na nią spojrzę, pewnie się rozpłaczę. W takich sytuacjach robiłem się
miękki jak kluska. Perspektywa stracenia kogoś bliskiego była zbyt
przytłaczająca.
- Pewnie gdyby nie on, to mogłabym już nie żyć... –
usłyszałem głos i domyśliłem się, że teraz się krzywi.
- Ale jesteś tutaj, to najważniejsze. – Prędko
zamrugałem, by pozbyć się łez i spojrzałem na nią. – Chodź, szybko cię umyję,
poczujesz się lepiej. Może do tej pory Liam wróci ze szpitala ze sprzętem. –
Wstałem z łóżka, ale pociągnęła mnie na nie z powrotem.
- Co byś zrobił, gdyby nie udało mi się wrócić? –
zapytała cicho i to był całkowity cios dla mnie. Dlaczego o to pyta?
- Prawdopodobnie zrobiłbym coś sobie – odparłem
poważnie.
- Więc dobrze, że jestem z powrotem. – Nagle
zaszlochała, a ja domyśliłem się, że obraz wszystkich wydarzeń musiał do niej
wrócić.
Przytuliłem ją z całej siły, pozwalając się
wypłakać.
***
Po szybkim prysznicu przebrałem ją w ciepłą piżamę i
na powrót położyłem do łóżka. Dopiero, gdy ją myłem, dostrzegłem te wszystkie
siniaki na jej ciele. Miała obite nogi i trochę żebra, przez co jeszcze
bardziej zacząłem martwić się o nasze dziecko. Nie mówiłem, jak źle to wygląda,
bo nie chciałem, by zaczęła panikować. Już i tak ledwo co stała, więc musiałem
mocno ją przytrzymywać, żeby nie upadła.
Próbowałem dać jej coś do jedzenia, drobną kanapkę,
ale odsuwa to od siebie. Zaczęła płakać, że najpierw musi dowiedzieć się, co z
ciążą. Mówiłem, że powinna coś zjeść, ale przestałem, gdy bardziej się
rozpłakała. Nie chciałem doprowadzić do kłótni. Wmawiam sobie, że to ona jest
matką, przecież chyba by odczuła, gdyby na gwałt potrzebowała jedzenia, prawda?
Mimo to, wolałbym, żeby zjadła choć gryza. Ale wiem, że z nią nic nie ugram.
W oczekiwaniu aż Liam wróci i ją zbada, sam zacząłem
opatrywać jej ramię, które, bądźmy szczerzy, wyglądało paskudnie. Mam nadzieję,
że nie wdało się tam żadne zakażenie. Powiedziała, że przecięli je nożem. Nie
jestem w stanie wyobrazić sobie, przez co tam przechodziła. Nie chcę, by
ponownie ją to spotkało. Gdybym mógł, byłbym przy niej dwadzieścia cztery
godziny na dobę.
- M-mama? – usłyszałem zachrypnięty już głos Cass i
przerwałem na chwilę zajęcie, aby odwrócić głowę do tyłu.
Zobaczyłem w wejściu do sypialni rodzicielkę
szatynki, a tuż za nią Harry’ego z bardzo poważną miną. Kobieta niemal od razu
podbiegła do łóżka, na którym ja siedziałem, a Cass leżała, i porwała córkę w
ramiona.
- Bałam się, że cię stracę, moje maleństwo. – Obie
zaczęły płakać, więc wstałem, by miały moment dla siebie.
- Twoi przyjaciele dali mi znać, że cię znaleźli. –
Położyła dłonie na policzkach dziewczyny i uśmiechnęła się przez łzy.
- Maddie tu jest? – zapytała piskliwym głosem, a ona
kiwnęła głową.
- Na dole. Najpierw chciałam zobaczyć sama, w jakim
jesteś stanie. Mam ją zawołać?
- A możesz się wstrzymać jeszcze pół godziny? –
usłyszałem, jak jej głos się łamie i gdy na nią spojrzałem, jej oczy były
zaszklone. – Czekamy na... Liama. – Pociągnęła nosem, próbując być spokojna. –
Jest lekarzem. Sprawdzimy, czy wszystko z dzieckiem w porządku – niemal
wyszeptała końcówkę, a ja wiedziałem, że zaraz znów będzie płakać.
- Co oni ci tam zrobili?
- Wiesz o tym, czy się zajmuję? Louis ci powiedział?
– zapytała niespokojnie, a gdy jej mama ostrożnie przytaknęła, ona się
rozpłakała i zauważyłem, że zaczyna się bardziej denerwować.
Podszedłem i położyłem dłoń na jej ramieniu, kiedy
zakryła twarz dłońmi i wydusiła z siebie:
- Możemy porozmawiać o tym potem? Proszę?
- Oczywiście – odparła cicho kobieta, ściskając jej
dłoń.
Głęboko odetchnąłem i sięgnąłem po bandaż. Gdy
zacząłem owijać go wokół opatrunku na ramieniu Cass, Harry odchrząknął, by
zwrócić tym moją uwagę.
- Dostaliśmy informację, że... Zayna postrzelili w
nogę.
Nie odpowiedziałem na to, patrzyłem się tępo w
ścianę. Czyli to nie koniec.
- Spostrzegli, że Cassandra znikła, więc... –
zerknął na mamę Cass i dodał ciszej: - będą chcieli się jakoś odpłacić...
- Co z moim synem? Co z Jakiem? – odezwała się
niespodziewanie, a ja przeniosłem na nią swój wzrok, głęboko przełykając ślinę.
- Proszę być dobrej myśli. Jak z Cass – powiedziałem
uspokajająco, ale wiedziałem, że na niewiele się to zda. – Chłopaki jeszcze
zostali i go szukają. – Zerknąłem uważnie na Harry’ego, a on całe szczęście, że
się ze mną zgodził. Wycofał się cicho z pokoju, zostawiając naszą trójkę samą,
więc powróciłem do bandażowania ramienia szatynki.
Wszystko poszło podejrzanie za łatwo. Odbiliśmy Cass
bez większych przeszkód i mam wrażenie, że to część jakiejś pułapki. Liczę na
to, że to jednak tylko moje fałszywe przeczucie. Nikt nie pilnował drzwi, za
którymi przetrzymywali moją dziewczynę, nikt nie próbował nas zatrzymać i nikt
nie zauważył, że kręcimy się obok tamtego pomieszczenia. Albo są takimi
idiotami, albo chwilowo mieliśmy szczęście.
- Przepraszam, że tyle to ukrywałam i cię
okłamywałam – Cass ponownie odezwała się zmęczonym głosem. – Już wiesz, skąd
miałam tyle pieniędzy w Stanach i...
- Ćśśś... miałyśmy porozmawiać o tym potem. –
Położyła dłoń na czubku jej głowy i zaczęło głaskać jak dziecko. – Teraz
odpoczywaj. Próbuję zrozumieć to wszystko, więc nie myśl, że śmiertelnie się na
ciebie obrażę albo wyrzeknę, dobrze? – Zaśmiała się nerwowo i chyba starała się
pogodzić z tym, co się działo. – Mimo wszystko, jesteś moją córeczką. A Jake
moim synkiem. Jakoś to zniosę.
Skończyłem opatrywać Cass mi kiedy nastała kompletna
cisza, sam odezwałem się z wahaniem, nie patrząc na kobietę.
- Proszę nie mówić o... tym wszystkim moim rodzicom,
jeśli się zobaczycie, dobrze? Bardzo proszę, oni nie wiedzą nic o gangu i
lepiej niech tak pozostanie. Przynajmniej na razie. Wie tylko moja siostra.
Pani dowiedziała się, bo już nie było innego wyjścia.
- Dobrze... – odpowiedziała niepewnie, a za chwilę
mnie zaskoczyła. – Chyba że jeszcze raz nazwiesz mnie panią – dodała z lekkim
śmiechem, próbując zapewne rozładować atmosferę.
Zmusiłem się do delikatnego uśmiechu i niemo jej
podziękowałem. Spojrzałem na Cass, która ścisnęła moją dłoń i patrzyła na mnie
wyczekująco. Ona też chciała, żeby Liam szybko wrócił, ale oboje wiedzieliśmy,
że stąd do szpitala jest kawałek. Do tego, wypożyczenie takiego sprzętu na
pewno do łatwych nie należało. Mogło mu tylko pomóc to, że jest środek nocy,
więc nikt nie powinien go zobaczyć.
Czekaliśmy jeszcze pół godziny, w sypialni świeciła
się jedynie lampka, Cass co chwilę na nowo zanosiła się płaczem. Bała się tak
samo jak ja, oboje byliśmy niepewni. Jej mama zostawiła nas samych i poszła do
Maddie, więc na spokojnie mogłem z nią porozmawiać, ale do niczego to nie
doprowadziło. Leżała na boku, obiema dłońmi trzymając moją rękę. Emocjonalnie
byliśmy tak blisko jak nigdy wcześniej. Ona rozumiała mnie, a ja ją, nikt z
zewnątrz nie jest w stanie odczuć tego, co my w tej chwili. Strach o utratę
dziecka był ponad nasze potrzeby i ponad nasze siły.
- Nie płacz już, proszę cię – wyszeptałem, opierając
swoje czoło o jej. – Ono też to czuje, nie możesz tak się denerwować.
- Obiecaj mi, że będzie dobrze – zaszlochała
ponownie, a mi złamało się serce.
- Cass... wiesz, że...
- Jestem – usłyszałem głos za nami i niemal natychmiast
odwróciliśmy się w kierunku drzwi, gdzie do pokoju wchodził Liam, niosący jakąś
skrzynkę, a za nim mama Cassandry.
Wstałem z łóżka, by zrobić miejsce Liamowi, ale Cass
nie chciała mnie puszczać i patrzyła na mnie z paniką, więc usiadłem po jej drugiej
stronie. Jej mama stanęła na mną, a za moment wszyscy ujrzeliśmy obraz USG,
który rozjaśnił cały pokój.
- I co? – odezwałem się jako jedyny, bo wiedziałem,
że Cassandra nie będzie w stanie tego zrobić. Patrzyła tylko na ekran, gdy po
jej brzuchu jeździła głowica.
- Dajcie mi chwilę – odpowiedział skupiony, więc
zamilkłem, czekając niecierpliwie jak na ścięcie. – Wiecie co... ja tu nic nie
widzę... To znaczy, wszystko jest w porządku – prędko się poprawił, a ja odetchnąłem
z ulgą. – Nie widzę żadnych uszkodzeń ani nic, rozwija się prawidłowo. Zresztą...
sami posłuchajcie – dodał i za moment rozległo się szybkie bicie serca. Serca tego
malutkiego człowieczka, który był jeszcze w brzuchu mojej ukochanej.
Uśmiechnąłem się już bardziej spokojny, a Cass po raz
kolejny dzisiaj zapłakała. Teraz byłem pewny, że to łzy szczęścia. Do tego hormony
chyba coraz bardziej jej szalały, więc była
bardziej rozemocjonowana niż zwykle.
Wszystko przerwał Harry, który najpierw spojrzał na ekran
USG i na nasze uśmiechy, a dopiero potem przekazał bieżącą wiadomość.
- Jones został postrzelony. Prawdopodobnie śmiertelnie.
Ale... widzę, że macie tu na razie większe powody do radości. – Sam się uśmiechnął
i wycofał. – Nie przeszkadzam wam więc, potem pogadamy.
- Tak, ja też was zostawię już samych. Przyprowadzę tylko
na chwilę Maddie i wrócimy do siebie, nie chcemy was dodatkowo męczyć – odezwała
się mama dziewczyny i również znikła. Został tylko Liam, który wszystko zbierał,
ale nie przeszkadzała mi jego obecność.
Pochyliłem się, by pocałować Cass, a potem to samo zrobiłem
z jej brzuchem. Teraz już będziemy bezpieczni. Koniec strachu o moją rodzinę.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz