*Cassandra*
- Cassandra? -
usłyszałam za plecami znajomy głos i zamarłam.
Nick. Moje serce
przyspieszyło. Jesteśmy przyłapani?
Powoli zdjęłam
ręce z szyi Tomlinsona i nim zdążyłam się dobrze odwrócić,
zobaczyłam, że Louis sięga do tyłu. Okręciłam się o 180 stopni
i zobaczyłam Nicka, jego ciemne włosy, lekki zarost i to
spojrzenie, w którym kiedyś się zakochałam. Kiedyś.
Wszystko na nowo
odżyło. Przełknęłam ślinę i już miałam się odezwać, ale
przerwał mi Nick, stojący na przeciw mnie.
- Żartujecie sobie?
- zapytał.
Zmarszczyłam brwi,
nie wiedząc, o co mu chodzi. Popatrzyłam na Louisa i wtedy
zobaczyłam, że celuje w niego bronią. Co, kurwa?!
- Nie! - krzyknęłam,
łapiąc za spluwę i celując ją ku ziemi. - Odbiło ci,
Tomlinson?! - naskoczyłam na niego.
- Jeśli nas widział,
powinienem go zabić. Wygada wszystko policji. Chcesz do końca
życia nie wyjść z więziennej celi?
- Popieprzyło cię –
stwierdziłam. - Nick nic nie powie.
- Tak? Pewna tego
jesteś w 100%? Bo ja jakoś nie bardzo.
- Co niby miałbym
zobaczyć? - odezwał się mój były.
- Louis, zostaw nas
na chwilę samych, załatwię to – poprosiłam.
Popatrzył na mnie
ze złością wymalowaną w oczach i odezwał się dopiero po chwili
milczenia.
- Pospiesz się.
Wszyscy już wrócili, powinniśmy się zmywać – powiedział i
wsiadł do furgonetki.
Odetchnęłam
głęboko i przetarłam dłońmi twarz.
- To twój chłopak?
- usłyszałam zaraz i spojrzałam na mężczyznę przede mną.
Dlaczego muszę znów
go widzieć po tym cholernym miesiącu? Jakby po prostu nie mógł
zniknąć z mojego i tak popieprzonego życia. Po co mi on w tym
momencie?
- Chłopak? -
Parsknęłam śmiechem, nie dowierzając w to, co mówi. - Posrało
cię czy jak?
- Nigdy nie mówiłaś
do mnie w ten sposób – odparł urażony.
- To musisz mi
wybaczyć, bo przez 1 miesiąc wiele mogło się zmienić. Ja też –
odpowiedziałam zdenerwowana.
- Co ty tu robisz? W
tym stroju, z bronią i... przed bankiem? - popatrzył na budynek za
mną. - O cholera, ty znowu...
- Tak, znowu –
przerwałam mu ostro. - Jestem w gangu i tobie nic do tego. Nie
sądzę, byś chciał się zadawać z przestępcą. Och,
przepraszam! Przecież ty chodzisz z przestępcą!
- Dlaczego znów do
tego wróciłaś?
- A dlaczego by nie?
Pomyślmy. Jestem sama, nie mam co robić, gdy wracam do domu, Kelly
jest w Stanach, potrzebuję pieniędzy... Mam wyliczać dalej czy ci
wystarczy?
- Nie musisz mnie
traktować w ten sposób, Cass – powiedział, a we mnie aż się
zagotowało. Jakim prawem mnie tak nazywa?!
- Spieprzaj z tym
swoim: Cass! Nie rozumiesz, że nie jesteśmy już razem?! Sam mi to
dobrze wytłumaczyłeś!
- Nie krzycz.
- Będę robić, co
mi się podoba i nie zabronisz mi! Dlaczego ty w ogóle jesteś w
Londynie? Czekaj... Georgia cię rzuciła i znów próbujesz mnie
ujarzmić, tak? Po moim trupie – prychnęłam.
- Nie rzuciła mnie,
przeprowadziliśmy się tu.
- Że co?! -
Otworzyłam szeroko oczy. - O nie, nie, nie...
- Cassandra, nie chcę
się z tobą kłócić. - Podszedł do mnie bliżej, a we mnie na
nowo zapłonęła złość.
- Odejdź ode mnie –
syknęłam i na szczęście się odsunął. - Co ty robisz w tym
miejscu o tej porze?
- Wyszedłem się
przejść, musiałem o czymś pomyśleć.
- Jeżeli wygadasz
policji, że mnie tu widziałeś bądź jakąkolwiek osobę tu
obecną, to obiecuję, że cię znajdę i nie patrząc na
konsekwencje zabiję z zimną krwią. Wbrew tego, co nas niegdyś
łączyło.
- Nic nie powiem. Nie
zamierzam. - Uniósł ręce. - Chcę cię tylko o coś zapytać.
- Mów, bo nie mam
czasu. - Skrzyżowałam ręce.
- Czy... przemyślałaś
kwestię tego, by... wciąż się przyjaźnić?
- Przyjaźnić? Z
tobą? Popieprzyło cię! - krzyknęłam. - Jak mogę przyjaźnić się
z kimś, kto wielokrotnie mnie zdradzał? - dodałam zdławionym
głosem. Już dłużej nie wytrzymywałam, wszystkie emocje złączyły
się we mnie i chciały jak najszybciej wybuchnąć.
- Przepraszam... -
powiedział cicho.
- Przepraszasz? -
wyszeptałam, a po moim policzku ściekła pojedyncza łza. - Ja cię
kochałam. Jak mogłeś mi to zrobić? Jak... Boże, byłam taka
głupia. A najgorsze jest to, że zdążyłam cię już zapomnieć.
Było trudno, a ty znów musiałeś się pojawić. - Rozpłakałam
się.
- Cassandra... - Znów
się zbliżył i położył dłonie na moich ramionach.
- Nie dotykaj mnie! -
krzyknęłam we łzach. - Nie chcę cię już więcej widzieć!
Jesteś kłamliwym dupkiem! Żałuję, że straciłam ponad dwa lata
przy tobie!
- Ale ja tego nie
żałuję! - teraz on się uniósł.
- Spieprzaj ode mnie,
Nick. Spieprzaj raz na zawsze! - krzyknęłam i nie czekając na nic
więcej z jego strony, wsiadłam do furgonetki.
Gdy usiadłam i
zamknęłam za sobą drzwi, zobaczyłam, że obok siedzi Tomlinson.
Świetnie! Cudownie! Czy ja zawsze muszę lądować koło niego?
Tylko na niego spojrzałam i na nowo się rozpłakałam. Oparłam
czoło o chłodną szybę i zasłoniłam pół twarzy dłonią.
- Hej, mała. -
Poczułam dłoń szatyna na swojej nodze. - Co jest?
- Zostaw mnie –
wyszlochałam zduszonym głosem. - Zostaw...
- To był twój były?
- zapytał ostrożnie, a ja pokiwałam głową, tylko na to się
zdając. - Przykro mi...
- Nie doniesie na nas
policji – powiedziałam z trudem.
- Nie miałem zamiaru
o to pytać – westchnął. - Jak... się czujesz? - zapytał z
lekkim zawahaniem.
Przeniosłam
zamglony wzrok na niego, ale przez łzy nie mogłam zobaczyć jego
miny. Po co mu wiedzieć jak się czuję?
- A jak się mam
czuć? - jęknęłam. - Zdradzał mnie wielokrotnie z tą samą
laską, która przyjęła mnie do poprzedniego gangu.
- Z tą rudą z
mojego roku? - zapytał zdziwiony.
- Tak. - Pokiwałam
głową.
- Zawsze była z niej
niezła żmija – mruknął, ale nie skomentowałam jego słów.
- Do tego on chce się
przyjaźnić i... Boże, po co ja ci się żalę? - zapytałam samą
siebie zduszonym głosem. Oparłam głowę o oparcie i głęboko
odetchnęłam.
- Ej. - Szturchnął
mnie w kolano. - Czasem dobrze jest się komuś wygadać –
powiedział łagodnym głosem. - Nie zawracaj sobie głowy takim
kretynem – dodał, a ja się zaśmiałam.
- To ciebie nazywałam
kretynem, kretynie. - Śmiałam się.
Sprawił, że na
moje usta wkradł się uśmiech. Jak to jest możliwe?
- Widzę, że wciąż
nazywasz. - Parsknął śmiechem i zwiesił głowę na moment.
- Dlaczego ja się
dzięki tobie śmieję? - zapytałam z uśmiechem, wycierając łzy
rękawem kurtki.
- A dlaczego by nie?
To chyba dobrze.
- Nigdy nie
pomyślałabym, że sprawisz, że będę się śmiać.
- Może to czas, by
zapomnieć o tym, co było i cieszyć się tym co teraz? - zapytał,
patrząc na mnie rozpromieniony.
- Pamiętasz? -
Popatrzyłam mu w oczy, a oddech mi przyspieszył.
- Ale co?
- Nie... już nie
ważne. - Pokręciłam głową.
Zdałam sobie sprawę
z tego, że on nie pamięta tego, czego ja nie chcę pamiętać.
Mogłoby być odwrotnie, ale jednak to ja cierpię całe życie.
- Znowu jesteś
smutna – westchnął. Przewróciłam oczami.
- A nawet jeśli, to
co? - mruknęłam pod nosem.
- Wiesz co? Jestem
skłonny oddać ci moją część łupu, by widzieć częściej u
ciebie uśmiech – zaproponował.
- Nie zrobisz tego. -
Pokręciłam głową. - Nie opłaci ci się. Za bardzo na tym
stracisz – stwierdziłam fakty.
- A chcesz się
przekonać, że zrobiłbym to? - Uniósł prawą brew, a ja
westchnęłam.
- Dlaczego tak bardzo
ci na tym zależy?
- Masz piękny
uśmiech, chciałbym widzieć go częściej, jeśli teraz będę
musiał cię regularnie znosić.
- To ja będę
musiała znosić ciebie – wskazałam go palcem.
- Aż tak zły
jestem? - Przekręcił na bok głowę, szeroko się uśmiechając.
- Flirtujesz ze mną?
- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Co? Nie. - Wybuchł
śmiechem. - Skoro już musimy się przyjaźnić, to możemy chociaż
być dla siebie mili.
- Aha, czyli jednak
chcesz się przyjaźnić. - Złapałam go za słówko.
- Nigdy nie
powiedziałem, że nie chcę.
- Ja wywnioskowałam
inaczej z twoich wypowiedzi.
- Głupia jesteś.
Jesteś świetną kobietą.
- To w końcu jestem
świetna czy głupia? - Uniosłam brwi, zagryzając dolną wargę.
Uwielbiam się z nim droczyć.
- Nie denerwuj mnie,
Miller – odparł, ale na jego ustach wciąż tkwił szeroki
uśmiech. Co się z nami porobiło...?
***
Wróciliśmy z akcji
nieco po 1. w nocy. Do 2. zeszły mi sprawy u Tomlinsona. Trzeba było
oddać im cały sprzęt, a oni liczyli pieniądze. Gdy w końcu je
wyliczyli, rozdzielili na kilka nierównych części, a ja dostałam,
ponad 250 tysięcy. Oczywiście bez części Louisa. Nie wiem, po co
proponował, że odda je mi. Spokojnie wystarczy mi moja część,
bez żadnych dodatków.
Do domu wróciłam
więc przed 3. i od tej godziny znów użalam się nad sobą, ale tym
razem z moim ukochanym winem. Od 3:00, jest... 8 rano. Nieźle się
zabawiłam. Tylko dlaczego nie skończyłam jeszcze pierwszej
butelki? Ot, pytanie dnia. Może dlatego, że sporą część czasu
tylko myślę?
Siedzę przy
ukochanym oknie, jak zwykle oglądam z góry ludzi na dole i jak mam
to w zwyczaju, światła wszędzie są pogaszone. Ale straciłam
swój mrok, bo z 2 godziny temu nastał świt, słońce wzeszło. A
jakim cudem ja jeszcze nie zasnęłam? Przecież nie spałam od
przeszło 24 godzin, a nie jadłam od ponad 12. Jak to możliwe, że
ja jeszcze żyję przy tym winie? Już dawno powinnam zemdleć z
powodu braku snu, ale jak widać, mój organizm jest zadziwiający.
Aż wystarczy pozazdrościć.
Upiłam mały łyk
ciemnego trunku i odstawiłam kieliszek na podłogę. Moje
zamiłowanie do wina jest wręcz ogromne. Piję głównie to i nie
wiem, jak to możliwe, że wszyscy, jeśli proponują mi alkohol, to
tylko wino. Ale o nim nie będę już dłużej rozprawiać.
Od tych 5 godzin
myślę nad swoim jakże pojebanym życiem. Zaproponowano mi
przyjaźń. A dokładniej zaproponowało mi to dwóch mężczyzn, z
którymi mam 2 różne przeszłości. Od jednego przyjęłam
przyjaźń, od drugiego zdecydowanie nie mogę. Dlaczego muszę to ja
stać nad takim wyborem? Ach, zapomniałam, od zawsze tak było.
Nie mogę wybaczyć
Nickowi. Nie, po prostu nie i już, i nie zrobię tego. Każdy na
moim miejscu postąpiłby tak samo, nikt nie chciałby zdrady ze
swojej drugiej połówki. A co do Tomlinsona... Hm, chyba jednak
znaleźliśmy jakąś nić porozumienia i próbujemy się dogadać. O
dziwno, to nawet wychodzi. Co więcej, ja się śmiałam i to
szczerze dzięki niemu. To nie był ironiczny śmiech, to był jak
najbardziej prawdziwy śmiech. Chyba po prostu zrzuciłam w kąt to,
co się działo w przeszłości i w pewnym sensie mu wybaczyłam.
Tylko teraz pytanie: jak długo wytrzyma ta nasza przyjaźń? Nie
będę obstawiać ani na nic liczyć. Niech się dzieje, co ma się
dziać. Pierwszy raz w życiu.
Pozostaje pytanie,
kim jest ta Natalie. Ale uznałam, że nie będę o to pytać,
więc dotrzymam tej obietnicy. Wiedziałam, że nie jest skory do
tego, by mi o tym powiedzieć. Widziałam, że było mu trudno, gdy
próbował mi wyjaśnić, dlaczego tak mnie nazwał. Nie wymagam
niczego od niego i chyba na obecną chwilę nie potrzebuję żadnych
wyjaśnień na ten temat. Powie, jak będzie gotowy, ja to wiem.
Teraz tylko czekać, co wyjdzie z tej naszej przyjaźni. To będzie
dla nas ogromna próba, by znów nie stać się wrogami i nie odzywać
się do siebie tylko wtedy, gdy jedno ma do tego drugiego jakąś
sprawę.
Potrzebuję gdzieś
się wyrwać. Mam dość siedzenia sama w penthousie. Dobra, sama z
winem. A może przeniosę się na whiskey? Ale nie mam w domu
whiskey... Może ukradnę Tristanowi? Muszę kiedyś to zrobić. A
tymczasem, Cassandra, załatw sobie kogoś do towarzystwa albo po
prostu weź się upij, raz i na porządnie.
Chwyciłam za telefon leżący przy mnie i wybrałam numer swojej rodzicielki. Przyłożyłam
telefon do ucha, a głowę do okna, oczekując na odebranie
połączenia. Chyba aż tak bardzo pijana nie jestem. A przynajmniej
mam nadzieję, że tego nie wyczuje.
- O Boże, córeczko,
dlaczego dzwonisz tak rano? Coś się stało? - usłyszałam jej
zaniepokojony głos i strzeliłam sobie w myślach w czoło. Kurwa,
jest 8 rano. Gratuluję, Cassandra. - Nie możesz spać
- Nie, mamo,
obudziłam się wcześniej – skłamałam. - Wiem, że jest
niedziela i zwykle o tej porze nie wstaję. Zadzwoniłam, bo
zapomniałam, że jest rano. Mogę zadzwonić później, jak jeszcze
śpisz. To nic ważnego – zaczęłam tłumaczyć.
- Nie, nie, nie
spałam. Wstałam trochę wcześniej i robię śniadanie. To o czym
chciałaś ze mną porozmawiać, słonko?
- Jesteście w
Londynie, prawda? - zapytałam, zamykając oczy.
- Tak, jesteśmy i
nigdzie się nie wybieramy.
- Czyli będziecie
przez kolejne kilka dni? - upewniłam się.
- No jasne, że
będziemy. A co się dzieje? Dlaczego pytasz?
- Ja... Mamo, mogę
wieczorem do was przyjechać? Na kilka dni.
- Kochanie,
oczywiście, że tak! - krzyknęła uradowana, a ja uśmiechnęłam
się do siebie. Tęsknię za nimi, mimo że mieszkamy w tym samym
mieście.
- W takim razie
wieczorem przyjadę – potwierdziłam.
Muszę odetchnąć,
wziąć kilka dni wolnego w firmie i spędzić w końcu czas z
rodziną. W końcu muszę oderwać się od swojego życia.
***
Przyjechałam do
mamy, Jake'a i Maddie wczoraj wieczorem. Moje rodzeństwo miało
niezłą niespodziankę, bo mama, jak to nasza mama, nic im nie
powiedziała, by sprawić im przyjemność. Jak Maddie mnie dorwała,
to nie puszczała już do momentu aż poszła spać. Stęskniła się
za mną, tak jak ja za nimi. Akurat przez moją pracę i obowiązki nie mamy tej szansy, by spotykać się częściej, nawet jeśli
wszyscy mieszkamy w Londynie. Ale nie od dziś wiadomo, że Londyn to
ogromne miasto. Widujemy się rzadko, na szczęście oni to
rozumieją, a przynajmniej mama i Jake, bo Maddie jest jeszcze
przecież dzieckiem. Jak na swój wiek i tak jest bardzo mądra. Wie,
że jej siostra ma bardzo dużą firmę, co łączy się z dużą
pracą.
Aktualnie pomagam
rodzicielce posprzątać po obiedzie, co jest okazją do rozmowy.
- Jak tam w firmie? -
zapytała, myjąc jeden z talerzy.
- W firmie... jest
dobrze – skłamałam, by nie zawracać jej głowy jeszcze swoimi
problemami. Ma własne, których i tak ma za dużo, jak każdy
człowiek. - Mamy masę nowych projektów do zrealizowania. Tristan
wkurza się na mnie, bo zawalam go robotą. - Zaśmiałam się,
zbierając brudne sztućce.
- To może nie
powinnaś zostawiać go samego w firmie – zaniepokoiła się mama,
a ja ponownie się zaśmiałam.
- Nie, przejdzie mu.
Zawsze ma do mnie jakiś interes, poza tym bardzo mi pomaga. Kelly
poleciała do Stanów, więc i tak nie ma co robić. - Wzruszyłam
ramionami. - A co? Chcesz się może tak szybko mnie pozbyć?
- Ciebie? Nigdy,
kochanie! - Podeszła do mnie i uściskała. - Jesteś moją
pierworodną córeczką i zawsze znajdę dla ciebie czas. Możesz
być u nas ile chcesz i pamiętaj, że jestem twoją mamą i jestem
z ciebie bardzo, bardzo dumna – powiedziała, całując skórę za
moim uchem.
- Kocham cię –
odpowiedziałam cicho.
- Ja ciebie też,
skarbie. Ja ciebie też. - Poklepała mnie po plecach. - A skoro już
mowa o miłości, jak tam układa ci się z twoim przystojnym
Nickiem? - zapytała, odsuwając się ode mnie z szerokim uśmiechem,
a mi momentalnie do oczu napłynęły łzy.
- Mamo, nie... -
zaczęłam zduszonym głosem, a ona to zauważyła.
- Ej, Cassie, co się
stało? - Złapała mnie za rękę, a ja odwróciłam wzrok, by nie
zobaczyła moich łez. - Kotku?
- Rozstaliśmy się –
odpowiedziałam krótko, a po mojej twarzy spłynęły łzy i moja
mama to też zobaczyła.
- Przecież tak
dobrze wam się układało. Co się stało? Skrzywdził cię? -
zapytała zaniepokojona, gdy wstrząsnął mną nieopanowany płacz.
- Zdradzał mnie,
mamo – odpowiedziałam zdławionym głosem, a ona ponownie porwała
mnie w ramiona.
Musiałam w końcu
komuś się wyżalić, a to jest moja mama, powinna znać prawdę.
Nawet tą okrutną.
- Boże, tak mi
przykro. - Położyła na mojej głowie jedną z dłoni. - A miałam
o nim tak dobrze wyrobione zdanie... Myślałam, że zostanie moim
zięciem.
- Tak, ja też mamo –
odparłam, uspokajając się. - Nie chcę już o tym rozmawiać. -
Oderwałam się od kobiety, ścierając ze swoich policzków łzy.
- Nie musisz, do
niczego cię nie zmuszam. - Pogładziła mnie po plecach. - Chcesz
moje ciasto z galaretką? - zapytała po chwili, na co się
zaśmiałam.
- Pewnie, mamo. Tylko
skończmy to sprzątać – wskazałam na brudne naczynia obok nas.
- Moja silna
dziewczynka – podsumowała i wróciła do zmywania naczyń, a ja
do ich zbierania.
- Mamo, zauważyłaś
pewnie, że Maddie ślicznie śpiewa, prawda? - zagadnęłam, gdy
odstawiałam stosik naczyń na blat.
- O tak – zgodziła
się.
- Aa... co sądzisz o
tym, by po wakacjach zapisać ją do szkoły muzycznej? - zapytałam,
przygryzając dolną wargę, a ona przerwała swoje zajęcie i
spojrzała na mnie.
- Bardzo bym chciała,
ona zresztą pewnie też, ale wiesz sama, że...
- Za wszystko zapłacę
– przerwałam jej nagle. - Nie musisz martwić się o pieniądze.
- Nie chcę cię
obciążać takim kosztem...
- Nie obciążasz –
zaprzeczyłam. - Wiesz przecież, że wam pomogę. Zawsze. Poza tym
naprawdę chcę to zrobić. Ona ma niezwykły talent. Szkoda by
było, gdyby się zmarnował.
- Tak, pewnie masz
rację.
- Tylko powiedz, czy
się zgadzasz. O nic innego nie proszę.
- A mam jakiś inny
wybór w tej sytuacji? - Uśmiechnęła się do mnie, a ja
niesamowicie się ucieszyłam i znów ją przytuliłam.
- Będzie taka
szczęśliwa. - Zaśmiałam się.
Usłyszałam dzwonek
swojego telefonu, przez co byłam zmuszona odsunąć się od mamy.
- Odbierz, może to
coś ważnego – powiedziała do mnie.
Pokiwałam głową i
wyjęłam z tylnej kieszeni swoich jeansów iPhone. Nie patrząc, kto
dzwoni – odebrałam.
- Cassandra Miller –
powiedziałam radośnie, podchodząc do okna. Usiadłam na
parapecie i patrzyłam na mamę oraz jej poczynania.
- A tu Louis
Tomlinson – usłyszałam śmiech po drugiej stronie. Przewróciłam
oczami i mimo, że był to Tomlinson, uśmiech nie schodził mi z
twarzy. - Mam nadzieję, że jesteś w Londynie.
- W Londynie jestem,
ale w domu już nie.
- W firmie? -
zapytał, a ja parsknęłam śmiechem. - Czyli nie... W takim razie
gdzie?
- U mamy i
rodzeństwa. Dlaczego pytasz?
- Hmm... A masz czas,
by się wyrwać czy raczej nie da rady?
- A co? Na randkę
chcesz mnie zabrać czy jak? - Zaśmiałam się i zobaczyłam, że
mama patrzy na mnie znacząco. Od razu pokręciłam szybko głową,
dając jej do zrozumienia, że tak czy inaczej nie mam chłopaka i
jak na razie nie będę mieć.
- Żartujesz sobie?
Ciebie już popieprzyło? - usłyszałam, a mój entuzjazm znikł.
- Ej, to nie było
miłe – mruknęłam urażona.
- Sorry, chciałem ci
tylko dać do zrozumienia, że się z tobą nie umówię. Nie licz
na nic więcej niż ta przyjaźń.
- To wciąż nie było
miłe. - Przewróciłam oczami. - Ale mów, po co dzwonisz –
westchnęłam.
- A masz czas, żeby
wyskoczyć? Bo jeśli nie...
- No mów –
ponagliłam go. - Mam.
- W takim razie,
zabiorę cię gdzieś, o czym gadasz niemal od samego początku.
Pokażę ci, że ci ufam – powiedział tajemniczo, a ja się
wyprostowałam.
- Czyli gdzie? -
Uniosłam brew zainteresowana.
- Dowiesz się na
miejscu. Jedziesz? Masz jedyną szansę.
- Okeej... Ale musisz
po mnie przyjechać, bo nie chce mi się jechać do ciebie, ani w
ogóle dziś kierować.
- Nie ma sprawy.
Tylko wyślij mi adres. Zaraz będę jechać – odpowiedział.
- Już wysyłam. -
Rozłączyłam się.
Weszłam w
wiadomości i wpisałam adres domu, w którym byłam.
- Ciasta? -
usłyszałam mamę. Podniosłam głowę i zobaczyłam, że stoi z
tacą w rękach.
- Emm... Ale tak
szybciutko. - Uśmiechnęłam się znad telefonu.
Jak to możliwe, że
spędzam tak dużo czasu z Tomlinsonem?
***
Od jakiś ponad 10
minut jadę u boku Tomlinsona do tego 'tajemniczego' miejsca. I ani
na sekundę nie znika ode mnie ta ciekawość. Naprawdę nie mam
pojęcia, gdzie on mnie zabiera. Nie mam nawet małego punktu
zaczepienia, o jakie miejsce może chodzić. Powiedział, że to jest
coś, o czym gadam od samego początku, ale ja naprawdę nie wiem.
Przecież nawijam o wielu rzeczach. Jak mam spamiętać je wszystkie?
Mógłby dać chociaż jakąś małą podpowiedź, a nie trzyma mnie
w takiej niepewności.
- Nie powiesz mi,
prawda? - westchnęłam i spojrzałam na niego spod przymrużonych
oczu.
- No jasne –
odpowiedział, dalej patrząc na drogę.
- Powiesz? -
Wyłupiłam na niego oczy. Czy to możliwe, że jednak to zrobi?
- No jasne, że nie –
uściślił, szeroko się uśmiechając, a ja mruknęłam. - A coś
ty myślała? Że powiem ci, gdzie zmierzamy? - Parsknął śmiechem.
- Mowy nie ma.
- Coś ty taki dobry
humor masz dziś, co? - zapytałam go z ironicznym uśmiechem.
- Takie życie,
przyzwyczajaj się. Raz dostajesz od niego z liścia, a raz...
- Zdecydowanie wiele
razy dostaję od niego z liścia – przerwałam mu.
- Bywa i tak. -
Wzruszył ramionami. - A teraz mam prośbę. - Zdjął prawą rękę
z kierownicy i sięgnął do schowka między nami. Wciąż patrząc
przed siebie, wyjął czarny materiał i podał mi go. - Załóż –
nakazał.
- Co to jest? Po co
mam to zakładać? - Zmarszczyłam czoło.
- Bandana –
westchnął. - Załóż na oczy.
- Ale po co, się
pytam. - Tkwiłam przy swoim.
- Boże, kobieto,
chcę zdradzić jedną z moich cholernych tajemnic, więc załóż
to i nie kłóć się ze mną, bo zaraz zrezygnuję z tego
wszystkiego i zawrócę – powiedział ze złością. - Proszę cię
– wycedził przez zęby.
- Dobra – fuknęłam.
- Nie wiedziałam, że jesteś wierzący – dodałam, zabierając
od niego czarny materiał.
- Jestem, ale nie
praktykuję. Myślisz, że kogoś takiego jak ja – wskazał na
siebie palcem – wpuścił by ktoś do kościoła? Bo ja uważam,
że nie.
- Mnie też by nie
wpuścili. - Wzruszyłam ramionami. - Poszłabym jeden raz, tylko na
swój ślub i... Czekaj, coś ty powiedział?
- Kiedy? - zapytał
oschle.
- Powiedziałeś, że
chcesz wyjawić mi swoją tajemnicę?
- Trzeba było
słuchać. - Uśmiechnął się do mnie.
Głęboko
odetchnęłam i uniosłam bandanę do oczu, aby za chwilę zawiązać
ją z tyłu głowy.
- Widzisz coś?
- Nope –
zaprzeczyłam.
- Na pewno?
- Na pewno –
westchnęłam.
- I dobrze – odparł
po chwili.
- Czy to naprawdę
jest konieczne?
- Tak –
odpowiedział krótko.
- To ma oznaczać, że
dojeżdżamy, tak?
- Bystra jesteś.
- To wiem i bez
twoich stwierdzeń – fuknęłam. Założyłam ręce na piersi i
oparłam głowę o zagłówek. Wypada mi tylko, by czekać na to, aż
stąd wyjdę.
Po kilkunastu
minutach usłyszałam, jak samochód gaśnie i jak Louis zatrzaskuje
drzwi ze swojej strony, więc odpięłam pas. Mam nadzieję, że tu
po mnie przyjdzie. Nie ruszałam się w oczekiwaniu aż się pojawi i
Bogu dzięki! Jednak po mnie wrócił.
- Daj rękę –
powiedział, więc wysunęłam w jego kierunku dłoń, którą po
chwili złapał. - Będę cię prowadził, więc nie powinnaś się
wywalić – dodał i usłyszałam, jak znów trzaska drzwiami i
zamyka pilotem auto.
- Chyba nie bardzo ci
ufam – odparłam niepewnie, a on westchnął.
- Robię to właśnie
po to, byś mi zaufała. - Objął mnie w pasie. Aha, czyli tak się
bawimy? Pogięło cię, gościu.
- Och, czyżby?
- Chodź i nie gadaj.
- Pociągnął mnie do przodu.
Szliśmy i szliśmy,
aż w końcu nas zatrzymał. Zdjął ręce z mojego ciała i poczułam
jak zdejmuje mi bandanę. Gdy już pozbył się ciemnego materiału,
mnie oślepił jasny blask słońca.
- Nie odwracaj się.
- A co jest za mną?
- Uniosłam jedną brew.
- Teraz mnie
posłuchaj, ok? - Nie spuszczał ze mnie wzroku, więc pokiwałam
jedynie głową. - Powierzam ci bardzo ważną dla mnie tajemnicę,
więc jeśli czujesz, że tego nie udźwigniesz i się komuś
wygadasz, możemy się zawrócić. Rozumiesz? - znów zapytał i
znów pokiwałam głową. - Dobrze. To jest oznaka tego, że ci
ufam. Liczę na to, że nikomu tego nie zdradzisz.
- Okeej...
- Musisz przysiąc –
powiedział śmiertelnie poważnie.
- Dobrze, przysięgam
– westchnęłam.
- Za tobą jest moja
firma. Odwróć się i zobacz – wskazał za mnie.
Serce zabiło mi
mocniej. Na serio to robi? To nie może być możliwe. Obróciłam
się i zobaczyłam monumentalny, przeszklony budynek, wydawać by się
mogło, że kończył się w chmurach, na którym widniało srebrne
logo... nadgryzionego jabłka.
Firma Apple. O
cholera...
***
Wybacz, ze nie napisalam tego komentarza pod poprzednim rozdzialem, ale nie mialam kiedy.. ;/
OdpowiedzUsuńRozdzial jak zwykle super, uwielbiam te sprzeczki pomiedzy Cass i Lou 😌 Mam szczera nadzieje, ze w koncu Lou sie przed nia otworzy i dowiemy sie w koncu kim jest ta tajemnicza Natalie 😁
A Nick to jeden wielki kut*s skoro po tym co zrobil chce zeby Cass sie z nim przyjaznila...
Z ogramna niecierpliwoscia czekam na next!!
Duzo weny i czasu kochana, do napisania 😘