04 lipca 2019

ROZDZIAŁ 29. 'TWOJEJ OBECNOŚCI BRAK'


*Cassandra*

Z trudem otworzyłam minimalnie oczy, które natychmiast zamknęłam, gdy oślepiło mnie światło i cała ta biel dookoła. Zmrużyłam więc oczy, a gdy już przyzwyczaiły się do jasnego blasku, otworzyłam je szerzej, automatycznie łapiąc się za pobolewającą głowę. Poczułam, że do mojej ręki doczepione jest coś, co mnie ciągnie, dlatego mimowolnie zerknęłam w tamtym kierunku. Zobaczyłam przezroczystą rurkę ciągnącą się od mojej skóry aż w górę do worka z cieczą i wtedy zorientowałam się, że jestem podłączona do kroplówki. Odwróciłam się, by rozejrzeć się po pomieszczeniu, ale gdy chciałam usiąść, zostałam z powrotem zmuszona do położenia się.
Syknęłam i spojrzałam w górę. Zobaczyłam nad sobą kobietę o ciemnej karnacji, ubraną w jakiś błękitny strój, wyglądała na pielęgniarkę lub nawet lekarkę.
- Niech pani jeszcze nie wstaje, pani Miller – zwróciła się do mnie, a ja zaraz po tym skrzywiłam się, zaatakowana bólem w plecach albo żebrach, albo obydwu.
- Dlaczego nie? - zapytałam ciszej niż oczekiwałam, że to zrobię. Nie wiem, dlaczego nie byłam na siłach, by mówić.
- Jesteś w szpitalu. Byłaś uśpiona przez niecałą godzinę, złociutka.
- Co się stało? - Zamknęłam oczy zbyt zmęczona.
- Zostałaś przewieziona z wypadku samochodowego. Jesteś poobijana, ale nic poważniejszego ci się nie stało. Jednak lekarze nie są pewni, czy nie doznałaś wstrząsu mózgu. Jak masz na imię? - zapytała po chwili, a ja otworzyłam oczy.
- Cassandra – odpowiedziałam i będąc pewna, o co jeszcze chce mnie zapytać, mówiłam dalej. - Mam 23 lata i urodziłam się w Nowym Jorku. Nie straciłam pamięci, wiem, jaki dziś dzień, wszystko ze mną w porządku – uświadomiłam jej, na co westchnęła i kiwnęła głową.
- Dla bezpieczeństwa, proszę jeszcze leżeć – zakazała i odeszła ode mnie.
Odetchnęłam głęboko i odwróciłam głowę w prawo, i miałam zamknąć oczy, ale wtedy zobaczyłam mojego chłopaka. Siedział na takiej samej kozetce co ja, opierając głowę o zagłówek i patrzył na mnie. Jednak w ogóle się nie odzywał, był blady i wyglądał na wyczerpanego i osłabionego. Mrużył lekko oczy, jakby jego też bolała głowa.
- Louis... - zaczęłam, ale mi przerwał.
- Nareszcie się wybudziłaś. Za długo dałaś sobie czekać, Cass.
- Dlaczego mnie uśpili? - spytałam, marszcząc przy tym czoło.
- Zaczęłaś się dusić. Miałaś tak silny atak astmy po wypadku, że nie byli w stanie tak szybko cię uspokoić. Szczególnie, że wyglądałaś na nieprzytomną, byłaś całkiem nieświadoma. Musieli cię uśpić, bo nie wiedzieli, jakie masz obrażenia, a podejrzewali, że skoro tak się dusisz, to żebro mogło przebić ci płuco. Ale miałaś się obudzić wcześniej...
- Jeszcze żyję – mruknęłam. - Długo tu jesteśmy? Która godzina?
- Pewnie dochodzi druga. Nieważne, bo i tak jest środek nocy.
- A tobie nic się nie stało? - zapytałam, patrząc na niego z niepokojem, a on prychnął i odwrócił głowę tak, że teraz patrzył w sufit.
- Oprócz lekkiego wstrząsu mózgu? To nic.
- Miałeś wstrząs mózgu? - powiedziałam oszołomiona, a on przewrócił oczami, jakby... z pogardą? Przepraszam, co?
- Powiedziałem, że lekki, nic mi nie jest, pamięć mi się nie popieprzyła. Wszystko ze mną w porządku.
- Ile będziemy w szpitalu?
- Ty nie musisz, ja wypisuję się na własne życzenie – wymamrotał.
- Słucham?! - Mimowolnie poderwałam się do góry, a pielęgniarka od razu kazała mi się położyć, czego i tak za bardzo nie wzięłam do siebie. - Nie możesz się wypisać, jeśli coś się dzieje.
- Właśnie chodzi o to, że nic się nie dzieje, jasne? - Uniósł się niespodziewanie, wyglądał na zdenerwowanego. - Nie mam zamiaru przesiedzieć tu całej soboty, jeśli czuję się dobrze.
- Lekarz ci na to pozwala? - zapytałam, nie bardzo do tego przekonana, a on tylko parsknął, czego ja już bardziej nie pojmowałam.
- Nie ma nic do gadania – odpowiedział obojętnie, a jego ton głosu względem mnie zaczynał mnie powoli irytować i drażnić. Oczywiście, że lekarz nie ma nic do gadania, jeśli on pewnie wyłożył parę tysięcy łapówki, już ja go znam. Nic dziwnego, że go stąd wypuszczą.
- Możesz mi wyjaśnić, czemu dokładnie mieliśmy wypadek? - zapytałam najspokojniej jak się dało, ale on jedynie na mnie zerknął i nawet się nie odezwał. - To przez to, że brałeś dzień wcześniej narkotyki? - ściszyłam głos, aby pielęgniarki nas nie usłyszały.
- Zwariowałaś? - syknął w moją stronę. - Mówiłem, że nie brałem dużo, już dawno nie działają. Nie jestem jeszcze tak popieprzony, żeby kierować w takim stanie i jeszcze ciebie wieźć.
- W takim razie co? Nie pamiętam za dużo. Samochód był uszkodzony? Coś wpadło na ulicę? – spytałam ponownie, ale i tym razem nie dostałam od niego odpowiedzi, a jedynie ciszę. - Louis, do cholery! - krzyknęłam, w końcu siadając, ale to też nie pomogło w niczym, bo pielęgniarki jakimś cudem znów znalazły się szybko obok mnie i położyły, a on patrzył na mnie wzrokiem, w którym pierwszy raz nie zobaczyłam niczego, tylko pustkę.
- Proszę się uspokoić, pani Miller – powiedziała jedna z nich, ale tylko zagryzłam mocno szczękę i wyszarpałam ramię z ich uścisku.
- Puśćcie mnie, nie jestem lalką – syknęłam, sama się kładąc. I wtedy też zobaczyłam, jak do sali wchodzi Liam w kitlu lekarskim.
- Nie tak ostro, Cassandra. To nie jest psychiatryk – mruknął, spoglądając na kartki na podkładce, którą trzymał w dłoni.
- No, to już wiadomo, dlaczego udało mu się stąd wypisać – prychnęłam, mając na myśli, że Louisa wypisał Liam. Jak się ma znajomości, to można wszystko. Jestem pewna, że on został do tego bardziej przymuszony niż o to poproszony. - A ciebie nie było kilka godzin temu w domu?
- Kilka godzin temu – tak. Jak oglądaliście film, to już mnie nie było, bo zaczynałem dyżur – wyjaśnił krótko. - Proszę zostawić nas samych – zwrócił się do dwóch pielęgniarek stojących za mną. - Chcę zostać sam z pacjentami – wytłumaczył, a one od razu przytaknęły i w ekspresowym tempie wyszły z sali. Odetchnęłam głęboko, gdy tylko znikły.
- Jak się czujecie? - zapytał, podnosząc wzrok na nas.
- Bywało lepiej – mruknął Louis, na co przewróciłam oczami.
- To skoro źle się czujesz, to dlaczego chcesz się stąd wypisać? - zapytałam poirytowana, całkowicie nie rozumiejąc jego logiki.
- Możemy zamknąć już ten temat? - Uniósł ton głosu, zbyt ostro.
- Uspokój się, Tomlinson – zwrócił się do niego Liam, a potem przeniósł wzrok na mnie. - Dałem mu silne przeciwbólowe, nic mu nie będzie – zapewnił mnie, ale już na to nie odpowiedziałam. - Tobie też coś dać?
- Nie trzeba, poradzę sobie z takim bólem – powiedziałam ciszej niż wcześniej, a za chwilę usłyszałam, jak Louis ponownie prycha. Co, proszę?
- I to ja niby nie chcę pomocy lekarzy – odezwał się, a ja zmarszczyłam czoło, słysząc jego odpowiedź.
Nie poznaję go w tej chwili. Co się stało z moim Louisem? Wcześniej nie zachowywał się tak względem mnie. Zmienił się w jedną noc, a ja nie wiem, co jest tego przyczyną. Jakby ktoś go podmienił, był kimś innym.
- Zamknij się już, dobra? - teraz to Liam się uniósł, patrząc na Louisa. - Twoje docinki są tu zbędne – dodał, a potem wrócił wzrokiem do mnie. - Pamiętasz chwilę wypadku albo coś po nim?
- Niewiele. Była ulewa, samochodem rzucało, potem uderzyliśmy w coś. Reszty nie pamiętam, musiałam stracić przytomność, gdy się zderzyliśmy – powtórzyłam wszystko, co pamiętałam. Oprócz tego, że w ostatnim momencie, gdy byłam świadoma, usłyszałam: 'Kocham cię' od mojego chłopaka. Czy to wyznanie było w dalszym ciągu ważne? Może po prostu w wyniku owych wydarzeń tylko się przesłyszałam? I możliwe, że właśnie tak było, bo Louis zachowuje się jak się zachowuje, co daje mi podstawy do tego, żeby w to nie wierzyć. Tylko co, jeśli on naprawdę to powiedział?
- Uśpili cię w karetce, bo miałaś silny atak astmy. Nie...
- Już jej wszystko powiedziałem – szatyn ponownie się wtrącił, na co Liam głęboko odetchnął. Wyglądał na dość poirytowanego jego obecnością, ale próbował trzymać nerwy na wodzy, by za bardzo nie wybuchnąć, widziałam to.
- Dostałaś kroplówkę na wzmocnienie, bo Louis mówił, że ostatnio mało śpisz. Za kilka minut powinna się skończyć, więc będziecie mogli wracać do domu, żeby odpocząć – wytłumaczył, na co przytaknęłam. - A ty, jeśli chcesz wiedzieć, to przód auta jest cały skasowany, więc nadaje się jedynie na złom. Jedynie, co jest bardzo dziwne, szyby się nie pobiły. Nie wiem, jak to jest w ogóle możliwe - znów zwrócił się do szatyna.
- Zajebiście – wymamrotał w odpowiedzi.
- Zayn pojechał opróżnić je z twoich rzeczy, więc potem ci je przywiezie. Możesz próbować je ratować, ale nie wiem, czy coś z tego wyjdzie. Oczywiście, wiem, że i tak wywalisz fortunę na jego naprawę, więc nie wiem, po co tak właściwie ja się odzywam.
- Po cholerę mi to auto, co? Jak ma iść na złom, to niech idzie, a nie niepotrzebnie zajmuje miejsce. Mam jeszcze pięć, jedno nie zrobi mi wielkiej różnicy.
- I właśnie o tym mówię – mruknął Liam.
- Skoro pół auta jest skasowane, to jakim cudem jesteśmy tylko poobijani? Przecież to fizycznie niemożliwe – powiedziałam zdziwiona.
- Szczęście – odparł krótko Liam.
- A wyjaśni mi ktoś w końcu, jak dokładniej doszło do wypadku? - ponownie zapytałam.
- Doskonale wiesz, że straciłem kontrolę nad samochodem, bo było ślisko, lało, była mgła. Zjechałem na drugi pas, nie mogłem skręcić i uderzyłem w inne auto, wiesz to, przed chwilą sama to przyznałaś. Nie rozumiem więc, po jaką cholerę o to pytasz – mówił szybko, ze złością w głosie skierowaną do mnie.
- To jest powierzchowne wytłumaczenie. Wiem, że stało się coś jeszcze, ale nie mówicie mi co – nie odpuszczałam i dalej ciągnęłam temat.
- Albo ty jej to powiesz, albo ja to zrobię – odezwał się Liam.
- Dobra, kurwa! Skoro tak bardzo chcecie, to niech wam będzie! - zaczął się rzucać, a ja zaobserwowałam, że znów zachowuje się tak samo jak w Stanach. Jego druga osobowość nigdy nie zniknie. - Podcięli nam hamulce, żebyśmy tam wtedy zginęli! Wprost idealnie do warunków, jakie panowały na drodze! - krzyczał jeszcze głośniej, a ja poczułam, jak bladnę. - To chciałaś wiedzieć?! Mieliśmy tam zginąć, a przeżyliśmy tylko dzięki szczęściu! - wydarł się na mnie, a ja poczułam głębokie ukłucie w sercu.
- K-kto to zrobił? - zapytałam ciszej, mimo, że podejrzewałam, jaka padnie odpowiedź. Usłyszałam, jak ironicznie się śmieje, co w jeszcze bardziej mnie przygasiło.
- Kurwa, a jak myślisz? Jones ze swoją zgrają. Chcą nas powybijać jak kaczki! Powinnaś cieszyć się, że przeżyłaś!
- Jak mogli to zrobić, jeśli nie wiedzą, gdzie mieszkasz i pracujesz?
- Ja pierdolę, skąd mam to wiedzieć?! Wcześniej byliśmy na mieście tym autem, więc pewnie tam je dorwali i gdyby nie nasze pieprzone szczęście, to pewnie leżelibyśmy tu już wcześniej. Mam tylko nadzieję, że nie śledzili nas do samego domu. I nie próbuj mi wmówić, że to mógł być pieprzony przypadek, bo nikt inny jak oni nie pragną mojej śmierci!
- Dlaczego cały czas się na mnie drzesz?! - Usiadłam i postanowiłam w końcu unieść ton głosu, by zacząć się bronić. Albo to zrobię, albo w dalszym ciągu będzie na mnie krzyczeć. - Wyżywasz się na mnie, a ja obrywam za coś, czego nie zrobiłam! Rozumiem, że jesteś wkurzony, ale nie musisz mnie tak traktować i zachowywać się znów jak dupek, bo ja nic ci nie zrobiłam! Możesz się na mnie nie wydzierać bez powodu?! - Wyrzucałam z siebie cały swój narastający gniew, a wtedy do sali wszedł mój brat, przerywając moje krzyki. - Co ty tu robisz, Jake?
- Chociaż na mnie nie krzycz, siostra, dobra? - powiedział poważnie, w ogóle nie żartując. Minę też miał poważną, a jednocześnie trochę zaniepokojoną i zawiedzioną. W dłoni trzymał jakąś teczkę.
- Co tu robisz? - zapytałam ponownie z przyspieszonym oddechem.
- Louis kazał mi po niego zadzwonić – odpowiedział za niego Liam, a ja otworzyłam ze zdziwienia usta i parsknęłam z niedowierzania. - Potrzebujemy twojej karty zdrowia – wyjaśnił, a mój brat przytaknął i podał mu teczkę, którą trzymał.
-  Poza tym, ktoś z twojej rodziny musiał się dowiedzieć – wtrącił Louis, jednak ton jego głosu był nadal zbyt obojętny, a ja nie wiedziałam, dlaczego tak się dzieje.
- Żartujecie sobie, tak? Jake, powiedz, że mama nie wie, powiedz...
- Nie wie, uspokój się. Nic jej nie powiedziałem i nie zamierzam, bo wiem, jak może zareagować. Na szczęście spała, gdy wychodziłem. - Usiadł na krześle obok mnie. - Ale nie wywijaj już mi takich żartów, okej? Nie wiesz, jak się przestraszyłem.
- Żyję przecież – westchnęłam, opierając głowę o zagłówek.
- Mogło być różnie. Nie chcę stracić kolejnej osoby, Cass. - Popatrzył na mnie z troską, a ja liczyłam na to, że Louis nie usłyszał drugiego zdania.
- Nic mi nie jest, naprawdę – zapewniłam go. - Tylko mnie poobijało, to wszystko – dodałam, a on zbliżył się i pocałował mnie w czubek głowy, co wnet mnie uspokoiło.
- Jesteś starsza o całe 5 lat, a i tak jesteś tak uparta. - Uśmiechnął się lekko. - Całe życie stawiasz na swoim. Mam najsilniejszą siostrę, jaką ktokolwiek mógłby mieć. - Położył dłoń na moim ramieniu i spojrzał mi w oczy.
Mogłam zobaczyć tą troskę, opiekę i miłość w jego oczach, którą darzyliśmy siebie nawzajem od samego początku. Nazwanie mnie najsilniejszą osobą było tak sprzeczne z rzeczywistością. To nie ja byłam silna, to tylko przykrywka.
- Zabieram was oboje do domu. Bo mam rozumieć, że jesteście razem, tak? - Spojrzał znacząco na Louisa, a ja westchnęłam.
Można byłoby chyba tak powiedzieć... Nie mam pojęcia, jakie ma on teraz nastawienie. Gdyby na mnie nie krzyczał, byłoby jasne.
Ale ja nie mam zamiaru tak łatwo z niego zrezygnować. I mam nadzieję, że on ze mnie też nie.

***

Jake odwiózł mnie i Louisa do mojego mieszkania jakąś godzinę temu. Nim wszedł, musiał oczywiście upewnić się, że nic mi nie jest, no... nam obojgu. Wrócił do domu, ale obiecał, że po południu jeszcze się pojawi, sprawdzić, co ze mną. Mówiłam, że mój brat to skarb? Innego bym nie chciała.
Louis przez całą drogę nie odzywał się, nie sprzeciwił się nawet, by jechać do mnie. Ja przez większość czasu również milczałam, ale nie tylko dlatego, że byłam zmęczona, a to Jake więcej mówił ode mnie. Milczałam, bo ilekroć zapytałam o coś Louisa – on nie odpowiadał, nawet na mnie nie spoglądał. Idąc do mojego mieszkania, szedł w tyle, a gdy chciałam złapać go za rękę, natychmiast puścił mnie i odsunął się, by zostawić między nami przynajmniej metr przestrzeni. Trzymał mnie na dystans, a ja nie wiedziałam, o co mu chodzi. Nie pojmowałam, dlaczego zostaje u mnie na resztę nocy, jeśli w ogóle się do mnie nie odzywa. Chyba lepsze od tej ciszy byłoby, gdyby wrócił do siebie. Może i jestem okrutna, tak myśląc, ale to niewyjaśnione milczenie jest dla mnie gorsze niż jego nieobecność. Jakby był tu tylko ciałem, ale nie myślami, nie głosem, nie sobą. A ja chciałabym tylko drobnego gestu, słowa, znaku, że tu jest i wciąż jestem dla niego ważna. Czy ja aż tak wiele pragnę?
Jest już około czwartej rano, a ja naprawdę muszę się położyć i przespać kilka godzin, bo czuję, że zaraz zasnę na stojąco, nawet mimo tego, że wcześniej mnie uśpili i dali kroplówkę na wzmocnienie. To raczej, niemal na pewno, są skutki tego, że się nie wysypiam i zwyczajnie mam za dużo na głowie. Nawet, jeśli ostatnie trzy tygodnie spędziłam w dużej ilości z Louisem, i tak każdy mój dzień był za krótki. Mój organizm ewidentnie domaga się odpoczynku, ale ja oczywiście, jak zwykle, to bagatelizuję. Naprawdę powinnam więcej sypiać albo będzie ze mną źle. Tylko że to, co się dzieje w moim życiu, nie pozwala mi wystarczająco na to, by zadbać bardziej o swoje zdrowie. Nawet tych cholernych papierosów nie mogę rzucić, bo ilekroć coś mnie stresuje albo denerwuje, to po nie sięgam. Ja kiedyś wymęczę się na śmierć. Mam dość tego wszystkiego.
Przykryłam się kołdrą i zamknęłam oczy, ale nie mogłam zasnąć przez to, że w łazience świeciło się jeszcze światło, które padało mi prosto na twarz. Po niedługim czasie usłyszałam, jak drzwi się otwierają, a kiedy otworzyłam oczy, wszędzie było już ciemno. Dostrzegłam sylwetkę mojego chłopaka, zmierzającego w moim kierunku. Łóżko ugięło się pod jego ciężarem, a on położył się na plecy, z ramieniem włożonym pod głowę.
Przysunęłam się bliżej niego, usuwając przestrzeń między nami. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej i przełożyłam rękę na jego tors, chcąc go przytulić, tak jak zwykle. Gdy tylko zamknęłam oczy, poczułam, jak porusza się pode mną. Kiedy miałam podnieść głowę, zorientowałam się, że zrzuca mnie ze swojego ciała i z powrotem wstaje z łóżka.
Usiadłam zdezorientowana jego zachowaniem, a on nawet nie odwrócił się, by na mnie spojrzeć i wyszedł z sypialni. Zobaczyłam tylko, jak gdzieś na korytarzu rozbłyska światło. Popatrzyłam na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą leżał i poczułam, jak moje serce pęka. Co ja takiego zrobiłam? Czy to źle, że chciałam go jedynie przytulić? Przecież nawet słowem się nie odezwałam. Dlaczego mnie odepchnął? Co się dzieje...?
Zrzuciłam z siebie kołdrę, a zanim wstałam, przygryzłam jeszcze policzki od środka i głęboko odetchnęłam. Zsunęłam się z łóżka i powolnym krokiem wyszłam z pokoju. Na korytarzu wcale nie świeciło się, to błyskała jedynie lampa w salonie, która oświetlała dość dobrze całe pomieszczenie. Rozejrzałam się uważnie i dopiero po chwili zauważyłam ciemną postać, opierającą się o balustradę na balkonie. Od razu poszłam w tamtym kierunku, ciaśniej krzyżując ramiona na klatce piersiowej, bo z każdym krokiem robiło mi się coraz zimniej.
Wyszłam na mój długi balkon i niemal natychmiast przeszły mnie dreszcze, gdy stanęłam na lodowatych płytkach. Louis stał parę metrów dalej, paląc papierosa i spoglądając w ciemność Londynu, która powoli zaczynała ustępować miejsca wschodzącemu niedługo słońcu. Nie byłam pewna, czy jest świadom mojej obecności tutaj, więc zbliżyłam się do niego o kilka, a może i nawet kilkanaście kroków. Porzuciłam myśl o tym, że trzęsłam się z zimna w krótkich spodenkach i koszulce. Nie przejmowałam się tym, że mogę się przeziębić – było coś ważniejszego.
- Dlaczego sobie poszedłeś? - zapytałam cicho, ale wystarczająco głośno, aby mógł usłyszeć. I wiedziałam, że usłyszał, bo na ułamek sekundy spojrzał na mnie kątem oka, ale nie odpowiedział. - Louis? - podjęłam kolejną próbę jakiejkolwiek rozmowy, ale wtedy on oderwał ramiona od balustrady i spoglądając na mnie, nieoczekiwanie wybuchł.
- Możesz mnie, kurwa, zostawić samego? - zapytał bardzo ostro, w ogóle nie kryjąc swojej złości.
Patrzył na mnie z niewyjaśnioną furią, co spowodowało, że nagle cała moja odwaga, jak i zdolność mówienia całkowicie mnie opuściły. Moja dolna warga mimowolnie zadrżała, a ja odniosłam wrażenie, że w porównaniu do niego jestem zbyt mała. Poczułam się słaba i zraniona, przez co powoli zaczęłam się cofać, czując narastającą gulę w moim gardle. Już nie byłam silna.
- Wracaj do środka, jest zimno – dodał spokojniej, ale oschle, nim zdążyłam wyjść z balkonu.
Popatrzyłam na niego ostatni raz, a gdy zorientowałam się, że oczy zachodzą mi łzami, wycofałam się do salonu. W szybkim tempie wróciłam do swojej sypialni, żałując, że w ogóle z niej wychodziłam. Znów oberwałam za nic.
Rzuciłam się na łóżko, natychmiast dając upust swojemu bólowi. Łzy spływały mi po twarzy, mocząc moją poduszkę. Próbowałam stłumić mój płacz, by mnie nie usłyszał i nie brał na litość. Nie potrzebuję litości. Przesunęłam się na sam brzeg łóżka, jak najdalej od drugiego boku i zwinęłam się w kłębek, jakbym znów była dzieckiem.
Nie wiem, ile tak płakałam, ale wraz z tym, gdy już się uspokoiłam, zaczynałam powoli zasypiać. Serce wypełniał mi tylko ból. Nie rozumiem, dlaczego on tak mnie traktuje. Powinien teraz przy mnie być. Wie dobrze, że wciąż nie doszłam całkowicie do siebie po tym wypadku. Ale on woli teraz stać na balkonie i palić, to jest ważniejsze. Może bym zaakceptowała to, że wyszedł, gdyby nie jego zachowanie. Tak po prostu mnie odrzucił, bez słowa wyjaśnienia, kiedy ja chciałabym, żeby był teraz przy mnie. Jakby w ogóle go nie było. Czy on nie wie, jak bardzo mnie tym rani? Ja nie chcę takiego Louisa, chcę tą wcześniejszą wersję, łagodniejszą. Chcę mojego Louisa, który nie jest taki podły jak ten teraz.
Wiedziałam, że z każdą chwilą zasypiam i nagle oprzytomniałam, czując silne ramiona oplatające mnie wokół talii. Przyciągnął mnie do siebie od tyłu, mocno przytulając, jakbym miała zaraz uciec. Poczułam jego nos między moimi włosami, a potem to, jak całuje mnie w czubek głowy, ale ja nie pokazywałam tego, że nie śpię.
- W ogóle nie zasługuję na ciebie – wyszeptał, jakby do siebie, zapewne będąc przekonanym, że już jednak śpię. - Nie wiem, dlaczego wciąż ze mną jesteś – dodał jeszcze ciszej.
Nie otworzyłam oczu, nie poruszyłam się, nie chciałam, by wiedział, że to usłyszałam. Zachowam to wyznanie dla siebie jako pewność, że może wciąż jestem dla niego ważna, tak jak byłam ważna przedtem, według jego słów...

***

Z łatwością obudziłam się, nareszcie czując się w pełni wypoczęta. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo brakowało mi odpowiedniej dawki snu w ostatnich dniach. Mam wrażenie, że zaczęłam dziś już powrót do normalnych godzin przeznaczonych na spanie, że w końcu spałam, ile potrzeba. Mam nadzieję tylko, że już będzie tak przynajmniej przez kolejne dni. Muszę postarać się przesypiać choć te 6-7 godzin w ciągu nocy. To mój nowy cel. Tylko że znając mnie, to tak łatwo nie dojdzie do skutku, bo jak zawsze mam za wiele rzeczy na głowie. Począwszy od firmy, a kończąc na moim chłopaku. Właśnie. Mój chłopak...
Przekręciłam się na drugi bok, oczekując, że go zobaczę, ale jego już nie było. Miejsce obok było puste, a gdy dotknęłam leżącej tam pościeli, okazała się również chłodna. Tak, jakby w ogóle tu nie spał albo wstał już dawno temu. Moje serce po raz kolejny rozpadło się na kawałki.
Myślałam, że on wciąż tu będzie, przecież ostatecznie jednak do mnie przyszedł nad ranem. Byłam przekonana, że dla niego to coś znaczy, dla mnie znaczyło. Miałam nadzieję, że przestał bezpodstawnie o coś się na mnie denerwować. Chyba jednak się przeliczyłam, nie pierwszy raz... Więc dlaczego jednak przyszedł do mnie wtedy? Dlaczego mnie przytulił i pocałował w czubek głowy? Dlaczego tu ze mną spał, jeśli znów mnie zostawił? Myślałam, że wszystko wróci do normy. Zostawił mnie bez żadnego słowa pożegnania. Na co ja liczyłam? Przecież się do ciebie nie odzywał jeszcze przed kilkoma godzinami, Cassandra. Jesteś taka głupia. Taka głupia i naiwna... Jak mogłam myśleć, że naprawdę mnie kocha, że jestem dla niego kimś ważnym? To było tylko moje urojenie, złudzenie... To widocznie była moja fantazja... To moja wyobraźnia ze mną pogrywa. Może jego w rzeczywistości nigdy tu nie było? A może był?
Wyszłam z ciepłej pościeli i natychmiast czując rozchodzący się chłód po mieszkaniu, narzuciłam na siebie krótki, szary szlafrok z polaru. Dziwne, ale raczej zamykałam okna. Chyba, że to Louis zostawił gdzieś otwarte. Świetnie. Nie dość, że mnie opuścił, to na dodatek, najwyraźniej, chce, żebym się przeziębiła. Tak ma wyglądać nasz ewentualny koniec? Oczekiwałam rozmowy, słowa. Chyba znów się przeceniłam. I znów zostanę ze złamanym sercem, i znów opuszcza mnie osoba, którą naprawdę kocham? Od kiedy pamiętam, odchodzą ode mnie wszyscy, których kocham. Nie ma po co żyć na tym świecie. Byłam szczęśliwa przez jakiś okres w życiu, teraz przyszedł czas, by nie być. Mogłam się tego w sumie spodziewać...
Poszłam do kuchni, gdzie od razu, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, zobaczyłam Louisa i aż musiałam z wrażenia się zatrzymać. Serce natychmiast zabiło mi szybciej. Może nie wszystko jest jeszcze stracone?
Siedział na blacie przy oknie, które było na oścież otwarte, z nogami na meblu i robił coś na swoim smartfonie. Zauważyłam, że się przebrał, więc musiał pojechać do domu i tu wrócić albo ktoś mu przywiózł ubrania. Podniósł na chwilę głowę, zerknął przelotnie na mnie, a potem pchnął okno i zamknął je, i wrócił do swojego telefonu, na mnie nie zwracając większej uwagi.
- Myślałam, że sobie poszedłeś i wróciłeś do domu – zaczęłam mówić, ale on tylko ponownie podniósł na mnie wzrok i zaraz znów go spuścił na urządzenie w swoich dłoniach, dalej nic nie mówiąc.
Podeszłam do prostopadłego do niego blatu, aby wziąć z szafki szklankę. Napełniłam ją wodą z dzbanka, który zostawiłam tu zanim poszłam spać, a gdy piłam, zauważyłam obok świeże pieczywo, trochę warzyw i mój ulubiony sok pomarańczowy. Zmarszczyłam brwi i odstawiłam naczynie, i zaraz z powrotem odwróciłam się do szatyna.
- Zrobiłeś mi zakupy? - zapytałam podejrzliwie, nie oczekując takiego gestu od niego przy tym, co aktualnie między nami się dzieje.
Ponownie mi nie odpowiedział, tym razem nawet na mnie nie zerknął, co równało się z tym, że porzuciłam swoje wszelkie nadzieje. Zachowywał się, jakby mnie tu nie było, a na duchu podtrzymywała mnie jedynie myśl, że zadbał o to, by kupić mi coś do jedzenia. Musiał zauważyć, że nie mam za dużo rzeczy w lodówce. Ten drobny gest sprawił, że odrobinę cieplej zrobiło mi się na sercu, ale nadal było mi przykro i coś takiego nie mogło na to pomóc.
- Jadłeś już coś czy zrobić śniadanie dla nas dwojga? - zapytałam, wahając się, czy powinnam to powiedzieć. Przygryzłam wargę, oczekując choć drobnego słowa, ale znów się zawiodłam i natychmiast mój lekki entuzjazm, spowodowany tym, że jednak tu jest, przygasł.
Po co ja się wysilam i próbuję w jakikolwiek sposób rozpocząć rozmowę? To chyba nie ma sensu. Nie jestem jakąś wróżką, by dopiąć celu.
- Czyli wciąż mnie za coś karzesz i się nie odzywasz, tak? - Podniosłam nieświadomie ton głosu, przez co moje pytanie, albo bardziej stwierdzenie, zabrzmiało zbyt ostro. Powoli chyba zaczynało mnie to przerastać, całe to milczenie.
Po raz kolejny nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Poczułam, że jego tu nie ma, że brakuje mi jego rzeczywistej obecności.
- Świetnie, po prostu – wymamrotałam przy wyjściu. - Będę w łazience, gdybyś postanowił się jednak odezwać – dodałam, odwracając się od niego.
Wraz z tym, gdy wyszłam z kuchni, usłyszałam dźwięk, jakby zeskakiwania z czegoś. W głowie narodziła mi się nowa myśl, że może zszedł z blatu i postanowił za mną ruszyć. Ale nie odwróciłam się, by się o tym przekonać. Bałam się, że zwyczajnie się zawiodę i zaboli mnie jeszcze bardziej. A ja tylko chciałabym, żeby coś powiedział, dotknął mnie, ale tak, żeby wiedział, że jestem tego świadoma, a nie tak jak przed kilkoma godzinami, gdy myślał, że śpię. Chcę tylko tego jednego. To niedużo...

***

Wyszłam spod prysznica i dokładnie osuszyłam ręcznikiem swoje ciało. Gdy byłam już pewna, że jestem w pełni sucha, spuściłam ręcznik na podłogę i założyłam na siebie bieliznę. Kiedy się wyprostowałam i spojrzałam w lustro, doznałam małego szoku. Jak Jake przywiózł nas po wypadku, nie myłam się jeszcze, choć powinnam, ale nie byłam wtedy na siłach. Gdybym zrobiła to wcześniej, wiedziałabym, jak po tym wypadku wygląda moje ciało. Sama siebie się przestraszyłam i nie sądziłam, że aż tak źle może to wyglądać. Ta pielęgniarka mówiła, że jestem poobijana, ale nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo. Cały lewy bok miałam siny, podobnie jak ramię, obie nogi też pokryte były od dołu w górę siniakami.
Dotknęłam żeber i natychmiast syknęłam, żałując, że to zrobiłam. Strasznie bolały przy dotyku. Dziwne, że przez tyle godzin nie dały o sobie znać. Może wtedy w szpitalu powinnam zgodzić się na jakieś przeciwbólowe, to teraz bym nie cierpiała. Czuję, że właśnie dopiero się to zaczyna, po tym gorącym prysznicu, i jestem pewna, że tak szybko mi to nie przejdzie.
Od razu w głowie narodziła mi się myśl, czy z Louisem jest już wszystko w porządku, czy wciąż obrażenia nie dają mu o sobie zapomnieć, szczególnie ten wstrząs mózgu. Może, gdyby przeprowadził ze mną jakąkolwiek rozmowę, byłabym pewna, czy wszystko z nim dobrze. Tylko że on jest uparty i nawet się nie odezwie. Traktuje mnie dziś tak źle, ale martwię się, mimo wszystko, bo go kocham i nie chcę, żeby coś mu się stało.
Naciągnęłam na siebie czarne legginsy, a gdy wciągnęłam przez głowę białą koszulkę na ramiączkach, znów poczułam, jak bolą mnie żebra. To teraz jak się zaczęło, to mogę tylko modlić się, by nie trwało długo. Powinnam te wszystkie siniaki i bolące miejsca posmarować jakimś żelem lub w ogóle schłodzić. Zostaje tylko jeszcze sprawa tego, jak w tym momencie wyglądają moje plecy. Nie zdołałam aż tak bardzo odkręcić głowy, by je obejrzeć, ale przypuszczam, że nie są w najlepszym stanie. Tylko, oby ból nie przeszedł na najwyższy poziom, nie zniosę tego.
Wrzuciłam mokry ręcznik do kosza na pranie i wyszłam z łazienki. Od razu przed oczami zauważyłam siedzącego na moim łóżku Louisa. Znów robił coś na telefonie, ale przynajmniej na mnie spojrzał. Czyli nie myliłam się, gdy myślałam, że może za mną poszedł. Musiał być tu przez cały czas, kiedy się myłam, jakby... chciał dopilnować, że... nic mi się nie stanie? Jakby mnie pilnował i siedział tu, gdybym potrzebowała jakiejś pomocy po tym wypadku. Może to i głupie, wiem, ale mam jakieś dziwne przeczucie, że rzeczywiście tak jest. On się do tego nie przyzna, ale ja to po prostu wiem.
- Jak się czujesz po tym wypadku? - zapytałam, próbując podjąć jakąś rozmowę. Zamiast mi odpowiedzieć, wstał tylko z łóżka. - Nie boli cię już głowa? - zadałam kolejne pytanie, szczerze martwiąc się o niego.
Spojrzał na mnie i przez chwilę odniosłam wrażenie, że może jednak się odezwie, gdy otwierał już usta. Szybko jednak tą nadzieję porzuciłam, bo jego telefon zaczął dzwonić, a on natychmiast odebrał i wyszedł z mojej sypialni po raz kolejny zostawiając mnie. Wyśmienicie... Mam tylko cień nadziei, że mnie nie zdradza, bo to zapewne są telefony z firmy. Mam nadzieję...
Odetchnęłam głęboko, aby nie wybuchnąć, a potem przetarłam twarz dłońmi i podeszłam do szafki, na której leżał mój smartfon. Szybko napisałam do mojego brata wiadomość, żeby kupił mi jakieś leki przeciwbólowe, jeśli dziś ponownie do mnie wpadnie, jak obiecał.
Odłożyłam iPhone'a i skierowałam swoje kroki do dużej szafy. Przesunęłam drzwi od niej i zdjęłam z wieszaka czarny kardigan z przydługimi rękawami, który zaraz narzuciłam na siebie, i od razu zrobiło mi się trochę cieplej. Dziś jest szczególnie zimno, odpowiednio do mojej aktualnej relacji z Louisem. Chciałabym, żeby mnie teraz mocno przytulił i ogrzał swoim ciałem, ale to jest niemożliwe.
Opatuliłam się mocniej swetrem i wyszłam z pokoju. W salonie Louis rozmawiał przez telefon, a a z tego, co mówił, zrozumiałam, że być może gada z którymś z chłopaków. Usiadłam więc na podłokietniku kanapy i patrzyłam na niego, czekając aż skończy rozmowę. Stał obok okna i co chwilę na mnie zerkał.
- Nie wiem, kiedy wrócę – usłyszałam, jak mówi do kogoś po tej drugiej stronie. - Może jutro – dodał, a mi zapaliła się w głowie lampka. Czy to oznacza, że może w dalszym ciągu zostanie tu ze mną?
Skończył rozmowę po kilku minutach, ale nie wywnioskowałam z niej już nic więcej istotnego. Czyli chyba nie mam na co liczyć.
- Domyślam się, że jednak nic nie jadłeś. Pora śniadania zapewne już minęła, więc zrobię nam obiad. Co chcesz? - zapytałam, zagryzając dolną wargę. Nie oczekiwałam, że odpowie, ale jakieś nadzieje wciąż miałam.
- Nic – odparł obojętnie, spoglądając na chwilę na mnie, a ja byłam zaskoczona, że w końcu się odezwał. Tylko, nie na taką odpowiedź liczyłam.
- Mówię poważnie. Co będziesz jadł? - zapytałam trochę ciszej niż poprzednio.
- Powiedziałem, kurwa, że nic! - Nieoczekiwanie wybuchł, a mnie po prostu zatkało. - Możesz mnie w końcu zostawić?
- Nie mogę, bo chcę w końcu z tobą porozmawiać, ale mi nie pozwalasz – zaczęłam spokojnie i miałam nadzieję, że ten ton głosu w dalszym ciągu uda mi się utrzymać. - Co ja ci takiego zrobiłam? - zadałam pytanie zbyt rozpaczliwie niż tego chciałam. - Nie zdradziłam cię, nie zrobiłam nic, dlaczego miałbyś się na mnie wkurzać. Traktujesz mnie, jakbyś za coś mnie karał – powiedziałam szczerze.
- Za nic cię nie karzę.
- W takim razie, o co chodzi? Co zrobiłam nie tak? Winisz mnie za to, że mieliśmy ten wypadek? Jeśli tak, to już więcej z tobą nie pojadę i nic takiego się nie zdarzy. A jeśli traktujesz mnie tak, bo mnie już nie kochasz, zrozumiem... ale powiedz mi to, a nie milczysz. Możesz mnie nienawidzić, ale...
- Możesz się w końcu zamknąć? - przerwał mi ostro, przez co wstrzymałam oddech. - W tym momencie naprawdę mnie wkurwiasz.
- S-słucham? - zapytałam oszołomiona, nie oczekując takiej odpowiedzi. Nie dowierzałam temu, co powiedział i całkiem mnie wmurowało.
- Słyszałaś – fuknął, a jego telefon ponownie zadzwonił. Wyszedł na balkon, nic więcej do mnie nie mówiąc.
Do oczu natychmiast napłynęły mi łzy, a w gardle powstała dusząca gula. Zakryłam dłonią usta, gdy nieoczekiwanie zaczęłam płakać. Uciekłam do kuchni i zgięłam się w pół, gdy wstrząsnęła mną fala płaczu. Zsunęłam się po ścianie na podłogę, dając wszystkim emocjom wydostać się ze mnie.
Poczułam się, jakbym nic nie znaczyła, jakby wszystkie te słowa skierowane do mnie, gdy mówił, że mnie kocha, były kłamstwem. Poczułam, że między nami tworzy się gruby mur, a wszystko, co stworzyliśmy przez te 3 tygodnie zaczęło się walić. Jeszcze 3 lata temu, gdyby ktoś powiedział, że wkurwiam go, nie ruszyłoby mnie to. Ale nigdy nie oczekiwałam, że usłyszę je od osoby, którą kocham i która, jak sądziłam, też dary mnie tym uczuciem.
Zabolało jak ostrze wbijane w serce. A ja chciałam tylko, żebyśmy się dogadali, żeby było jak jeszcze wczoraj...

***

Minęły trzy pieprzone godziny, a jak Louis ze mną nie rozmawiał, tak wciąż się nie odzywa. Cały czas tylko gdzieś dzwoni. Z tego, co zrozumiałam, gada z chłopakami o tym wypadku. Ale nie pojmuję tylko tego, że robi to tutaj, telefonicznie, jakby nie mógł wrócić do siebie i tam z nimi tego obgadać. Przecież do mnie i tak się nie odzywa. Nie przyszedł nawet wtedy, gdy przez niego się rozpłakałam. A sądzę, że cicho nie byłam, bo nie potrafiłam być ciszej. Nie chciałam litości, w żadnym wypadku, ale chciałabym mieć pewność, że jednak coś go jeszcze obchodzę.I tą pewność, że może wciąż się mną interesuje daje mi to, że nadal tu jest.
Przez te 3 godziny cały czas myślałam. Może on rzeczywiście siedzi u mnie, żeby mieć mnie na oku? Tylko, że to w ogóle nie łączy się z tym, dlaczego doprowadził mnie do łez. Nie oczekiwałam, że wtedy przyjdzie do mnie, chciałam, ale wiedziałam, że tego nie zrobi. Wiedział, że płaczę, bo wymijałam go, gdy szłam do swojej sypialni. Jedyne, co zrobił, to głośno westchnął, kiedy zobaczył moją twarz. Nie wiem, co miało to oznaczać. Gdyby chciał, to poszedłby wtedy za mną, ale najwyraźniej nie chciał.
Brakuje mi obecności mojego Louisa, nie tego, który na mnie krzyczy. Mojego Louisa chyba tu nie ma... Dlaczego on znów jest taki jaki był w Stanach, gdy go poznałam? Byłam pewna, że rzeczywiście się zmienia, ale nigdy w pełni to nie nastąpi. Jego prawdziwa natura będzie cały czas w nim żyć, a ja nie jestem pewna, czy będę w stanie znosić to na dłuższą metę. Mimo tego, że ja szczerze go kocham.
Już dawno przestałam płakać, myśleć też nie dam już rady, nie mam co ze sobą zrobić. Miałam być dziś w firmie, wszystko nadrobić i załatwić sprawy, i mogłabym teraz tam być, nie mam nic przeciwko, bo i tak w sumie wychodzi na to, że jestem tu sama. Tylko że po tym wypadku nie wsiądę dziś za kierownicę, szczególnie, że moje żebra dają o sobie znać, a Louis mnie tam nie zawiezie, bo nie ma czym. Mogłabym pojechać autobusem, ale do najbliższego przystanku mam kawałek, to prawie obrzeże miasta. Jutro pojadę do mojej rodziny, więc wychodzi na to, że w poniedziałek będę musiała się sprężyć i zostanę do nocy, bo innego wyboru nie mam, jeśli chcę to wszystko nadrobić.
Wyszłam ze swojej sypialni i powoli szłam przez mieszkanie. Kiedy dotarłam do salonu, zauważyłam, że Louis znów jest na balkonie. Odetchnęłam głęboko i przełknęłam ślinę. Chociaż nie powinnam po tym, co mi powiedział, skierowałam swoje kroki do niego i wyszłam na balkon. Stał oparty o ścianę i nieustannie patrzył na widok przed sobą.
Założyłam ręce na piersi, mocno zaciskając je wokół siebie, myśląc, że doda mi to trochę pewności siebie. Postanowiłam zacząć mówić tak normalnie jak się dało, jakby jeszcze kilka godzin temu nie zranił mnie tak mocno i nic wielkiego się nie stało. Kogo ja oszukiwałam? Jego czy bardziej chciałam siebie?
- Obejrzymy może razem jakiś film albo coś? - zapytałam cicho, kiedy stanęłam bliżej niego. Nie chciałam się narzucać, ale nie chciałam też spędzać całego dnia sama i w milczeniu.
- Nie mam ochoty – odpowiedział dość spokojnie i popatrzył na mnie łagodnie. Na razie wydawał się nie przejawiać swojej złości.
- A może...
- Powiedziałem, że nie mam na nic ochoty. Czego w tym zdaniu nie zrozumiałaś? - zapytał już nieco ostrzej. Nadal na mnie patrzył, a ja zwiesiłam wzrok i podeszłam jeszcze o kilka kroków, bojąc się, że jeśli znów coś powiem, zacznie krzyczeć.
- Miałam być twoją księżniczką... Miałeś traktować mnie jak księżniczkę, obiecałeś. To właśnie tak wygląda? - zapytałam cicho. Nie odpowiedział. - Możemy porozmawiać? Proszę – powiedziałam zrozpaczona, spoglądając na niego.
Chyba nadszedł postęp, bo wydawał się już nie odrywać ode mnie wzroku.
- Nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł. - Pokręcił ledwo widocznie głową.
Teraz zachowywał się jakoś posępnie i już nie rozumiałam tego wszystkiego.
- Dlaczego ty mnie tak traktujesz? Porozmawiaj ze mną, tylko o to proszę. Czy dla ciebie to tak wiele? - zapytałam, a on odetchnął i było widać, że zagryza od środka policzki. Odwrócił ode mnie wzrok i już nie odpowiedział. - Chcę tylko z tobą porozmawiać – powtórzyłam głośniej, coraz bardziej zaczynając być zdenerwowana.
- Nie – powiedział stanowczo, a ja nie oczekiwałam tego, że zaraz mogę wpaść w taki szał. Byłam sfrustrowana i przestałam nad sobą panować.
- To po co tu zostawałeś na noc, jeśli nawet nie chcesz ze mną gadać?! - wybuchłam natychmiast, nie potrafiąc trzymać już w sobie tego wszystkiego. Stanęłam nim twarzą w twarz i złapałam za jego koszulkę, mocno ściskając ją w palcach. - Jesteś tu, ale czuję, jakby w ogóle cię tu nie było! Czuję się w tym momencie sama, rozumiesz?! - Zaczęłam płakać i jednocześnie bić pięściami po jego klatce piersiowej.
- Uspokój się! - krzyknął, łapiąc moje nadgarstki. Trzymał je w mocnym uścisku, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch.
- To powiedz mi, co ci zrobiłam! Powiedz mi, dlaczego mnie tak traktujesz! - powiedziałam zrozpaczona, przez łzy, z trudem łapiąc oddech.
Poczułam, jak Louis rozluźnia swój uścisk i zobaczyłam, że jego twarz łagodnieje. Powoli opuścił moje nadgarstki, ale nie puścił ich w pełni. Spojrzał w moje oczy, a ja mogłam zobaczyć, że jego nie płonęły już złością, nie były obojętne i niemal czarne jak przedtem. Znów były błękitne i takie same jak zawsze, gdy martwił się o mnie, był smutny lub czuł się winny. Chyba wrócił dobry Louis. Mój Louis...
- Nie znasz mojej historii i mnie nie zrozumiesz – odpowiedział przyciszonym głosem, w którym usłyszałam zwątpienie.
- Spróbuję cię zrozumieć, tylko mi powiedz – poprosiłam z żalem.
- Nie zrozumiesz i nic ci nie powiem – odparł stanowczo, puszczając mnie.
- W takim razie milcz dalej i miej mnie w dupie w dalszym ciągu!
- Nie mam cię w dupie! - Uniósł się, a jego twarz ponownie zapłonęła gniewem. - Akurat nie wiesz, co czuję, co myślę i wymyślasz sobie niestworzone rzeczy, kiedy jest inaczej!
- To dlaczego pokazujesz mi, że nic cię nie obchodzę?! Nie widzisz, że mnie tym wszystkim ranisz?!
- Nie robię tego świadomie!
- Nieświadomie powiedziałeś, że cię wkurwiam?! - wypaliłam nagle, odsuwając się od barierki balkonu. Przestałam płakać, miałam ochotę zrobić komuś krzywdę.
- Taki jestem! Nie widzisz tego? Nie potrafię się kontrolować!
- Jakoś wcześniej potrafiłeś! - przypomniałam mu.
- Ale jest dzisiaj! Wiedziałaś na co się piszesz, zgadzając się być ze mną! Jeśli tak bardzo masz dość, to... - przerwał niespodziewanie i złapał się za głowę. Syknął, odwracając się ode mnie.
- Co się...
- Zostaw mnie! - wydarł się, ponownie odkręcając się w moją stronę, kiedy dotknęłam go, by sprawdzić, co się z nim dzieje.
- Martwię się, że...
- Nic mi, kurwa, nie jest, okej?! Sam sobie doskonale radzę!
- Nie rozumiem, dlaczego tak mnie traktujesz – powiedziałam oszołomiona. - Omal nie zginęliśmy w tym wypadku, a ty zamiast przy mnie być, tylko się na mnie drzesz! - krzyknęłam znów, a oczy ponownie zaszły mi łzami. Zsunęłam się na podłogę i wytarłam mokre oczy, ale nie przestałam na niego patrzeć.
- Bo tak właśnie reaguję, okej?! Jestem zły wyłącznie na siebie! Pozwoliłem wsiąść ci do tego auta i to właśnie przeze mnie o mało cię nie zabiłem! - krzyknął, wskazując na siebie, nie przerywając ze mną kontaktu wzrokowego.
Teraz to ja nie odzywałam się, nie chcąc wtrącać się w to, co ma do powiedzenia albo raczej: do wykrzyczenia.
- Nie rozumiesz, że winię tylko siebie? Nie mogę pogodzić się z myślą, że mogłem cię zabić – wyznał i na chwilę przerwał. Złapał się za nasadę nosa i głęboko odetchnął. - Trzymam cię na dystans, bo próbuję się uspokoić po tym wypadku i tym zagrożeniu, że mogłem cię stracić, ale zwyczajnie nie potrafię. Zostałem z tobą na noc i jestem też teraz, bo chcę być przy tobie i wiedzieć, że nic ci się nie stanie. Cholernie się boję, że jeśli teraz cię zostawię, to coś złego się wydarzy.
- Cz-czyli jednak martwisz się o mnie? - wtrąciłam cicho, a on przybrał łagodniejszą minę.
- Myślałaś, że nie? Zawsze się o ciebie martwię. Jak mogłaś uważać, że już tak nie jest? - mówił lekko zdziwiony. - Wstań proszę z tych płytek, jest dziś zimno, przeziębisz się – dodał ciszej.
- To nieważne teraz. Cały dzień mnie unikałeś i nie chciałeś ze mną gadać.
- Nie rozmawiałem z tobą, bo zwyczajnie nie potrafiłem spojrzeć ci w oczy po tym, co zrobiłem. Boję się patrzeć w twoje oczy, robię to w tym momencie z niepokojem, bo obawiam się, że zobaczę w nich, że mnie nienawidzisz za to, że prawie cię zabiłem. Nie zrozumiesz mnie... Nie potrafię mówić o tym, co się stało, bo samo myślenie o tym nie daje mi spokoju. Nie chcę z tobą rozmawiać, bo wiem, że to moja wina. Cała ta złość u mnie to tylko mechanizm obronny.
- Nie powiedziałam, że cię o to winię. Nie rozumiem, dlaczego mogłeś tak pomyśleć.
- Bo mogłem cię zabić tym autem. Gdyby nie cud, już by nas tu nie było.
- Nie mogłeś przewidzieć tego, co się stanie.
- Ale mogłem też jakoś zapobiec temu wypadkowi – mruknął, zwieszając głowę. - Nie jestem zły na ciebie, tylko na siebie. Przykro mi, że pomyślałaś inaczej. Po prostu taki jestem i nie umiem tego zmienić. I przykro mi, że to przeze mnie byłaś smutna. To był chyba błąd, że jesteśmy razem... - powiedział nieoczekiwanie, a mi serce zabiło szybciej. Zobaczyłam, jak wyciąga z kieszeni papierosy i zapalniczkę, a potem jednego odpala.
- Co ty mówisz? - zapytałam zszokowana, powoli wstając.
- Przeze mnie cierpisz, więc najlepszym sposobem byłoby chyba nie rozmawiać. - Zaciągnął się papierosem i podszedł do barierki balkonu kilka metrów dalej. - Jeśli będę milczał, odpokutuję za to, że prawie cię zabiłem. Jeśli będę milczał, nie palnę czegoś głupiego, by znów cię zranić. Nie powinienem nic mówić.
- Ale ja nie chcę, żebyś milczał. Chcę z tobą rozmawiać, być przy tobie i nie wyobrażam sobie, aby było inaczej – powiedziałam szczerze, podchodząc do niego.
Spojrzał na mnie z góry z takim wyrazem twarzy, jakby nie wiedział, co ma robić. Położyłam dłoń na jego torsie, żeby go przytulić, ale on odsunął się ode mnie. Odszedł kilka kroków, zaciągnął się po raz kolejny papierosem i spojrzał w dół.
- Nie traktuj mnie tak, nie odrzucaj mnie – poprosiłam, ale on nie odpowiedział. - K-kocham cię – dodałam łamliwym głosem, a on wtedy na mnie spojrzał.


Powolnym krokiem wrócił do mnie, po chwili namysłu. Przez chwilę patrzył mi głęboko w oczy, a potem pozwolił, bym go przytuliła, chociaż czułam, że on nadal jest spięty i niepewny.
- Podziel się ze mną – powiedziałam, unosząc głowę i spoglądając na jego papierosa, którego trzymał między palcami.
- Nie powinienem tego robić. Wiesz, że nie toleruję twojego palenia. Robię to pierwszy i ostatni raz, tylko dlatego, że oboje jesteśmy wkurwieni – odparł cicho.
- Nie powiedziałam, że jestem wkurzona.
- Wiem, że jesteś – postawił na swoim i zaciągnął się papierosem. Pochylił się nade mną i wypuścił dym między moje wargi do ust. Wciągnęłam go, a on to powtórzył.
Za drugim razem okropnie drapało mnie w gardle, przez co zaczęłam mocno kaszleć. Zaczął mi się atak astmy i tym razem nie mogłam już tego kontrolować. Dusiłam się, a Louis gdzieś znikł. Gdy chciałam wrócić do środka, pojawił się z powrotem i szybko włożył mi inhalator do ust. Zaciągnęłam się kilka razy, a kiedy mi ulżyło, odsunęłam lek od siebie i oparłam czoło o tors szatyna, głęboko oddychając. Poczułam, jak kładzie dłoń na moich plecach.
- Od jutra rzucasz palenie.
- Gdybym wytrzymała bez palenia, to bym dawno rzuciła – odpowiedziałam słabo, odrywając się od niego.
- Dlatego właśnie rzucasz. Mówiłaś, że spróbujesz, jeśli ja też spróbuję przestać ćpać – przypomniał mi, a ja od razu pożałowałam, że postawiłam takie ultimatum, że się na to zgodziłam.
- Nie będę tego rzucać. Nie dam rady, potrzebuję tego.
- Obiecałaś – powiedział z wyrzutem.
- Ale...
- Kłamałaś – zauważył, a ja dostrzegłam, jak na jego twarzy i w oczach pojawia się ból. W tym samym momencie usłyszałam, jak ktoś dzwoni do drzwi.
- Spróbuję – powiedziałam cicho i wyszłam z balkonu.
Poszłam do drzwi, a gdy je otworzyłam, zobaczyłam Tristana.
- Hej. - Uśmiechnął się i mnie przytulił.
- Cześć – westchnęłam, odsuwając się od drzwi, by mógł wejść do środka.
- Co tutaj robisz, Tris? - zapytałam, idąc za nim do salonu.
- Dzwoniłaś do firmy, że nie przyjdziesz dziś, więc...
- Nie dzwoniłam – przerwałam mu i spojrzałam na niego podejrzanie.
- Ja dzwoniłem, do twojej sekretarki, Jordyn – usłyszałam Louisa i zobaczyłam, że wchodzi do salonu. - Z twojego telefonu – dodał posępnie.
Zmarszczyłam brwi, ale nie odpowiedziałam na to i dosiadłam się do Tristana, a on podał mi białą teczkę.
- Przywiozłem dokumenty, które musisz na dziś podpisać. Wszystko przejrzałem i dokładnie sprawdziłem, więc nie musisz czytać, wystarczy twój podpis – wyjaśnił cel swojego przyjazdu, a ja przytaknęłam i sięgnęłam do ławy po długopis.
Nie zamierzałam tego w żadnym wypadku czytać, ufałam mu wystarczająco.
- Jeszcze wczoraj dzwoniłaś, że pojawisz się w firmie. Co się stało?
- Mieliśmy wypadek – powiedziałam pomiędzy stawianymi podpisami.
- Co takiego?
- Nic nam nie jest – burknął Louis.
Podniosłam głowę i zobaczyłam, że patrzy przez okno.
- Żyjemy, więc nie musisz o nic więcej pytać.
- Dlaczego tak mówisz, Louis? - zapytałam nerwowo, a on na mnie spojrzał.
- Bo wiem, że zaraz powiesz mu wszystkie szczegóły, a ja tego nie chcę. Powiesz mu, że nie zapanowałem nad autem i prawie cię zabiłem.
- Nie zamierzałam tego powiedzieć. Myślałam, że właśnie przerabialiśmy tą rozmowę.
- Wiem, co byś powiedziała. To twój najlepszy przyjaciel i powiedziałabyś mu wszystko, oczerniając mnie przy tym. Nie mam nic do ciebie – popatrzył na Tristana – ale nie pytaj już o ten wypadek.
- Możesz przestać, Louis? - wtrąciłam się, a Tris położył dłoń na moim ramieniu.
- Cass, jest okej, serio. Louis po prostu nie chce roztrząsać tego, co było, mam rację? - zapytał, ale on mu nie odpowiedział. - Nie będę pytał, rozumiem – westchnął. - Podpisałaś wszystko? - Wskazał na dokumenty, a ja pokiwałam głową. - To będę leciał. Muszę wracać do firmy – wytłumaczył i wstał, a ja przytaknęłam i ruszyłam tuż za nim. Przy wyjściu go zatrzymałam.
- Przepraszam cię za niego, Tris – powiedziałam przyciszonym głosem. - Wcześniej się o to kłóciliśmy i on o wszystko siebie wini, a ja nie potrafię przemówić mu do rozumu i zapewnić, że to nie jest wcale jego wina.
- Jest okej, nie martw się o mnie. Nie jestem zły. Idź do niego, co? Widzę, że potrzebuję cię, ale on ci tego nie powie, bo to facet.
- Mimo wszystko, nie gniewaj się.
- Nie gniewam, mówiłem. Lecę, do zobaczenia w poniedziałek. - Pocałował mnie w policzek.
- Pa – odpowiedziałam cicho i zamknęłam za nim drzwi.
Wróciłam do salonu, gdzie Louis już na mnie czekał.
- Możesz mi powiedzieć, co to było? - zapytałam, od razu naskakując na niego.
- To ty mi powiedz, dlaczego mnie okłamałaś?
- Co? - Zmarszczyłam czoło, a on prychnął, patrząc w sufit.
- Obiecałem, że przestanę ćpać, jeśli ty rzucisz palenie. Teraz dowiaduję się, że to było pieprzone kłamstwo!
- Louis, to nie tak.
- A jak?! Zbajerowałaś mnie, nigdy nie zamierzałaś tego rzucić! Chciałaś palić w tajemnicy, prawda?!
- Zamierzałam ci o tym powiedzieć i w końcu to rzucić!
- Kiedy? Kiedy już udusisz się przez nie i przez astmę, i umrzesz?
- Chciałam najpierw uratować ciebie od tych narkotyków, a potem zająć się sobą – powiedziałam spokojniej.
- Ale kłamałaś...
- Ale to nie znaczy, że nie zamierzałam w końcu tego rzucić.
- Myślałem, że naprawdę tego chcesz.
- Bo tak jest.
- Nie, nie jest, bo jeszcze przed kilkoma minutami powiedziałaś, że tego nie rzucisz! - ponownie się uniósł.
- Nie krzycz na mnie znowu!
- A jaki mam wybór?! Mówiłem, że najlepiej będzie, jeśli będę milczał! Nie możemy dogadać się nawet w najprostszej sprawie.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Zrywasz ze mną? - zapytałam niespokojnie, otwierając szerzej oczy, serce biło mi niewyobrażalnie szybko. Nastała chwila ciszy, zanim się odezwał.
- To ty to powiedziałaś... - odpowiedział cicho, a moje serce się złamało.
Kolejny dzwonek do drzwi skutecznie powstrzymał mnie przed rozpłakaniem się. Patrzył na mnie z bólem w oczach, co od razu we mnie uderzyło. Wycofałam się do drzwi, zostawiając go samego. Szybko otworzyłam, myśląc, że to Tristan czegoś zapomniał, ale zamiast niego zobaczyłam moją rodzinę.
- Cassie! - pisnęła Maddie i przytuliła się do moich nóg.
Wymusiłam uśmiech i pogłaskałam ją po głowie.
- Cześć. Co tutaj robicie? - zapytałam spokojnie. To ja przecież miałam pojechać do nich jutro.
- Chcieliśmy cię zobaczyć – odpowiedziała mama, a ja od razu zaniepokojona spojrzałam na Jake'a. Natychmiast pokręcił głową, dając mi tym znak, że nie powiedział im nic o wypadku. Całe szczęście.
- W takim razie, chodźcie. - Uśmiechnęłam się szerzej.
Poszli do salonu, a ja zamknęłam drzwi i zaraz ruszyłam za nimi. Usłyszałam ponowny pisk mojej siostry i zobaczyłam, że teraz przytula Louisa, który od razy zaczął śmiać się w jej stronę. Przynajmniej mojej siostry nie odrzucił.
- Dzień dobry, Louis – przywitała go moja mama, a on zaraz jej odpowiedział. - Upiekłam twoje ulubione ciasto, wstawię je do lodówki – powiedziała w moim kierunku, a ja jej przytaknęłam.
Kiedy wyszła, poczułam, jak Jake mnie szturcha. Gdy na niego spojrzałam, dostrzegłam, że podaje mi opakowanie tabletek przeciwbólowych, więc od razu je od niego odebrałam i schowałam do kieszeni swetra.
- Dzięki, brat.
- Jak się czujesz? - zapytał cicho, by mama nie usłyszała.
- Dobrze, żebra mnie tylko bolą. - Uśmiechnęłam się blado i on to zauważył.
- Coś nie tak? - zapytał, a ja spojrzałam na Louisa. - Nadal ze sobą nie gadacie, tak? - westchnął, ale ja nic mu nie odpowiedziałam.
Zobaczyłam, jak Louis łapie ze mną kontakt wzrokowy, przestając się śmiać do Maddie. Na chwilę zrobiło się cicho, a my oboje na siebie patrzyliśmy i nikt nie zrobił nic. Dostrzegłam, jak porusza ustami, jakby mówił: 'Przepraszam'. W tym samym momencie mama wróciła do salonu i od razu stanęła w miejscu, zdezorientowana tą ciszą. Nim zdążyła zapytać o jej powód, Louis zerwał się z kanapy i szybko do mnie podszedł. Jedyne, co zarejestrowałam potem, to to, że łapie mnie za biodra i mocno przyciska swoje usta do moich. Całował mnie zachłannie, nie zważając na to, że robimy to przy mojej rodzinie. Przerwał, gdy moja siostra zaczęła gdzieś w tyle klaskać.
- Przepraszam. Za wszystko, za to, że jestem jaki jestem – wyszeptał, opierając swoje czoło o moje. - Nie wyobrażam sobie, by cię stracić. Kocham cię, nie chcę być z dala od ciebie i nie chcę przeżywać więcej dni takich jak dzisiaj.
- Rzucę to palenie – zapewniłam go. - Obiecuję, postaram się. Kocham cię. - Złożyłam delikatny pocałunek na jego ustach. Gdy się od niego odsunęłam, spojrzałam na mamę, która się uśmiechała. Wnet Louis także przeniósł tam swój wzrok.
- No, nie patrzcie się tak na mnie, dzieciaki. - Zaśmiała się. - Jesteście dorośli, nie mam nic do gadania, jeśli moja córka jest szczęśliwa – dodała z uśmiechem. - Mogę nawet być już babcią, jeśli chcecie – powiedziała niespodziewanie, na co wszyscy jednocześnie się zaśmialiśmy.
Spojrzałam na Louisa, który wciąż się śmiał i zobaczyłam, jak kręci głową.
- Nie ma opcji – powiedział cicho roześmiany, a ja tylko wtuliłam się w jego tors.
Czy możemy uznać, że w końcu wróciliśmy do normalności?

***
______________________
Kolejny rozdział nie mam pojęcia kiedy się pojawi, musicie na bieżąco obserwować bloga.
Miłych i udanych wakacji!
/Perriele rebel

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz