*Cassandra*
W końcu nadeszło to, co musiało nadejść. Nie rozumiem nawet,
dlaczego tak długo z tym zwlekałam. Nareszcie powinnam być w 100%
bezpieczna we własnym mieszkaniu, a dzięki Louisowi mam pewność,
że naprawdę tak będzie. W końcu przecież mówił, że... że
jestem dla niego najważniejsza i nie pozwoli, aby coś mi się
stało, tak? No i... uwierzyłam. To był pierwszy raz, kiedy
rzeczywiście poczułam, że przy nim nie mam się czego bać, że
nikt nic mi nie zrobi. Od tamtej chwili naprawdę czuję, gdy jestem
z nim, że nic mi nie grozi, że jestem bezpieczna. Zaufałam mu, mimo
że w ogóle nie zamierzałam. I nie żałuję tego.
Na początku naszej znajomości, nie to, że się nie lubiliśmy,
zwyczajnie nie pałaliśmy do siebie największą sympatią,
traktowaliśmy się neutralnie. Mogłam kiedyś powiedzieć, że go
nienawidzę, ale w rzeczywistości nigdy tego nie czułam. Kiedy on
wrócił po tych 3 latach, próbowałam trzymać go na dystans po
tym, co wydarzyło się w Stanach. Za wszelką cenę starałam się,
żeby nic więcej z tego nie wynikło, ale... nie podołałam temu.
Od nieistotnej znajomości, przeszło przez przyjaźń, zauroczenie i
ostatecznie wpadłam całkowicie. Zakochałam się w nim. Jak i
kiedy? Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że z każdym spotkaniem
go, każdą rozmową, to uczucie pogłębia się we mnie jeszcze
bardziej.
Nie wiem nawet, czy z tej mojej miłości do niego coś w ogóle
będzie. I niby powiedziałam mu, że się w nim zakochałam,
zrobiłam to spontanicznie, ale nie jestem całkowicie pewna, czy on
w to wierzy. Mówił mi, że mu na mnie zależy, że jestem dla niego
najważniejsza, że nie pozwoli mnie skrzywdzić i daje jeszcze te
wszystkie znaki jak całowanie w policzek, noszenie mnie na rękach,
łapanie w pasie czy chociażby zwykłe przytulanie. Tylko że ja
nadal nie wiem, na czym stoję. Zachowujemy się trochę jak para, a
nią nie jesteśmy. Nie jestem pewna, czy jestem gotowa na kolejny
związek, ale wiem, że się zakochałam i to tak na poważnie, a to,
czy on cokolwiek do mnie czuje jest wciąż dla mnie tajemnicą. Niby
widzę, że mu zależy, ale to tylko ja z nas obojga przyznałam
przed nim, że coś do niego czuję. Może za dużo oczekuję, chcąc,
by on mi też to powiedział, ale nasza aktualna relacja szczerze mi
się podoba.
A tak w głębi serca, boję się tego uczucia. Jest inaczej niż z
Nickiem, kompletnie inaczej. Nie wiem, co jeszcze może się
wydarzyć, on jest nieprzewidywalny. Mimo że chcę, nie wiem, co
zrobię, jeśli on kiedykolwiek to odwzajemni. Chyba boję
się po prostu tego, że to wszystko może nie wyjść, że to
niemożliwe, żebym kiedyś była w pełni szczęśliwa.
Kocham go, ale próbuję tego nie okazywać, żeby niczego nie
przyspieszać. Chcę, żeby to wszystko działo się naturalnie,
powoli. Chcę mieć jeszcze czas, aby to wszystko przemyśleć, aby
zobaczyć, czy to prawdziwe uczucie, upewnić się. A może ja jednak
powinnam się z tego wycofać? Jeśli nam nie wyjdzie, znów załamię
się, tak jak po Nicku.
Boże, ja naprawdę się zakochałam. O żadnym innym mężczyźnie
nie myślałam tak często jak o nim teraz. Nie wiem, co się ze mną
dzieje. Czy ja, aby na pewno powinnam pakować się w tą relację?
Chyba łatwiej byłoby to wszystko sobie odpuścić... To nie
wyjdzie. Nie powinnam pozwalać sobie na to wszystko... Nie zasługuję
na to, by ktoś mnie kochał. Ale czy ja tak łatwo przestanę coś
do niego czuć? Oczywiście, że nie. I nie chcę przestać czuć,
ale boję się jednak tego, że po tym wszystkim znów będę
nieszczęśliwa, gdy to nie wyjdzie.
Poza tym, pamiętam, co się stało w Stanach i boli mnie serce, gdy
o tym pomyślę. Okłamuję go, on mnie też i chyba po tym, co mi
zrobił przed 3 latami, nie możemy być razem. To raczej nie jest
nam pisane. To pewnie tylko moje wyobrażenie w mojej głowie, które
nie może być rzeczywiste i nie może nigdy dojść do skutku. I tak
to sobie właśnie tłumacz, Cassandra... Nigdy nie będziesz
szczęśliwa. I choć podoba mi się na ten moment ta nasza relacja,
prawdopodobnie nic więcej z tego nie wyniknie i do niczego więcej
nie dojdzie. Robisz sobie po prostu nikłe nadzieje, Cassandra. Jak
zwykle...
Odeszłam kilka kroków i oparłam się plecami o ścianę, patrząc
na Louisa, rozmawiającego ze swoimi pracownikami i czekając aż do
mnie dojdzie. Nadeszła sobota, więc przyjechali tu, aby zmienić mi
system zabezpieczeń. Louis chciał zrobić to jak najszybciej, bo po
tym, co mnie spotkało, nie ufa starym zabezpieczeniom, podobnie jak
ja i przez te 3 dni, odkąd się nie widzieliśmy, dzwonił po kilka
razy, aby sprawdzić, czy wszystko u mnie w porządku.
Teraz wszyscy jesteśmy w holu na dole wieżowca. Musiałam
udostępnić im pomieszczenie z monitoringiem, tuż za kontuarem
portiera i dlatego też stoję tu i pilnuję wszystkiego w razie
czego. W końcu to mój budynek, muszę mieć nad tym nadzór, nawet,
jeśli Louis też tu jest.
Przeniosłam swój wzrok na portiera czytającego parę metrów dalej
gazetę, a za chwilę widok zasłonił mi szatyn, który stanął na
przeciw mnie. Popatrzyłam na jego wysoką sylwetkę, jego perfumy
owiały mnie i znów poczułam to dziwne uczucie, które przy nim się
pojawia. Powinnam przestać, prawda?
Oparł się o mebel, który stał za nim, łapiąc dłońmi za
krawędzie biurka i spoglądał na mnie. Dzielił nas może metr, nie
więcej i w ogóle mi to nie przeszkadzało.
- Za chwilę powinni skończyć już wszystko – poinformował mnie,
a ja kiwnięciem głowy przytaknęłam, że rozumiem. - Chcesz
dzisiaj podpisywać tą umowę? Jeśli ci to nie przeszkadza, możemy
zrobić to za kilka dni.
- A mam jakiś inny wybór? - Uniosłam brwi, uśmiechając się.
- No na razie to chyba nie masz żadnego wyboru.
- Przecież mówiłeś, że mam. - Popatrzyłam na niego nieco
podejrzliwie.
- Bo myślałem, że wybierzesz drugą opcję. - Podrapał się w tył
szyi. - Tak na serio, to zapomniałem zabrać te papiery z firmy-
wyjaśnił, a ja się zaśmiałam.
- Ale nie zapomniałeś, żeby tu przyjechać? Oj, Louis. - Pokręciłam
ze śmiechem głową.
- Mogę po nie pojechać i tu wrócić, jeśli tak bardzo ci zależy.
- Daj spokój. Przyjadę na tygodniu i to podpiszę. O ile w ogóle
muszę. - Przewróciłam oczami. - Nie potrzebna mi ta umowa. Wiesz
doskonale, że nie pozwę was do sądu, gdyby ten system nawalił
czy coś. Jeśli coś by się stało, to do ciebie zadzwonię.
- Ja to dobrze wiem, ale w papierach musi się zgadzać wszystko. Jak
mi kiedyś policja zechce coś sprawdzać to jeszcze osądzą mnie o
jakieś lewe interesy i wpakują mnie do paki.
- Ale ty robisz lewe interesy – wyszeptałam ze śmiechem, ale tak,
by tylko on zdołał to usłyszeć.
- Zamknij się, Cassandra. - Zaśmiał się, unosząc ostrzegawczo
palec wskazujący. - Nie w firmie. To, o czym ty gadasz, to
kompletnie coś innego.
- Przecież wiem. - Zagryzłam dolną wargę, powstrzymując napad
śmiechu. A kiedy westchnął, patrząc na moje usta, momentalnie
rozchyliłam wargi, przypominając sobie, jak to na niego działa.
Nie chcę, by zaraz tu się na mnie rzucił. W tej chwili wolę
jedynie rozmawiać.
- Tobie czasem przychodzą głupie pomysły do głowy, więc nie
wiadomo, w co wierzyć. - Zaśmiał się ponownie.
- Nie wierzysz mi? - Uniosłam jedną brew. - Zawiodłam się na
tobie, Tomlinson. - Zmrużyłam oczy, kręcąc głową. Świetnie
się bawiłam, tak mu dogryzając. Cały czas powstrzymywałam
śmiech, ale szło mi raczej kiepsko.
- Przecież wiesz, że ci wierzę – powiedział łagodnie.
- Ach tak?
- Tak. - Odepchnął się od biurka i robiąc jeden krok, pokonał
dzielącą nas odległość.
Kiedy objął mnie w pasie, patrząc mi głęboko w oczy, natychmiast
serce mi przyspieszyło i nie mogłam się nawet odezwać. On znów
to robi, a moje serce naprawdę wariuje w tej chwili.
Pochylił się nade mną i zaczął szeptać do ucha:
- Wierzę ci, ufam ci i cholernie za tobą szaleję, i powinnaś
wiedzieć, że wprost uwielbiam się z tobą drażnić.
Odsunął się od mojego policzka, tylko po to, by spojrzeć mi
głęboko w oczy. Czy on właśnie powiedział, że za mną szaleje?
Musiałam się przesłyszeć, to moja wyobraźnia wstawiła tam to
słowo. To nie jest realne, aby powiedział coś takiego.
- C-co to znaczy? - zapytałam, odzyskując na chwilę mowę.
Otwierał już usta, aby mi odpowiedzieć, ale tak jak w filmach,
znalazło się coś, co musiało przeszkodzić w tym.
- Szefie? - usłyszałam obok głos i natychmiast odsunęłam się od
szatyna, teatralnie odchrząkując.
Uśmiechnął się sam do siebie, głęboko wzdychając, kiedy mu
niespodziewanie zwiałam. To nie była moja wina.
- Tak? - Odwrócił się do swojego pracownika, a ja patrzyłam na
wszystko z trochę większej odległości. Oczywiście, że ten
facet musiał coś sobie pomyśleć.
- Skończyliśmy wszystko – wyjaśnił mężczyzna w jego wieku.
- Wspaniale. Możecie już jechać, nic więcej nie ma do zrobienia –
powiedział w chwili, gdy z pomieszczenia wyszedł także drugi
mężczyzna.
W ciągu kilku minut zebrali swoje rzeczy, a kiedy podziękowałam im
za założenie zabezpieczeń, uśmiechnęli się znacząco, patrząc
na Louisa i wyszli. To już przejrzeli nas oboje.
Podeszłam do drzwi niedużego pomieszczenia i zamknęłam je
kluczykiem, który był w zamku. Podałam go portierowi do
przechowania i wróciłam do Louisa, który opierał się o ścianę,
spoglądając w okno.
- Rozpadało się, co? - zapytałam, również kierując wzrok na to,
co działo się za szybą.
- No... aż nie mam ochoty jechać w taką pogodę.
- To nie jedź – wypaliłam, a on spojrzał na mnie. Oczy mu
zabłysły w momencie. - Zostań – wymamrotałam, kiedy doszła do
mnie powaga słów, które przed chwilą opuściły moje usta.
Dobra, już czasu nie cofnę. Sama tego chciałam. Przecież nie
będzie tak źle.
- Czy ty właśnie zaprosiłaś mnie do siebie na dłużej? - zapytał
trochę zszokowany, ale widziałam uśmiech na jego twarzy i
iskierki w oczach.
- Tak jakby? - zająknęłam się. - I tak nie mam nic do roboty przez
dalszą część dnia. Siedzę sama, więc pewnie skończyłoby się
na jakiejś książce czy filmie, a tak to chociaż będę mieć
jakieś towarzystwo. Ale jeśli nie chcesz zostawać, to nie musisz.
- Chcę – odpowiedział niemal natychmiast. - To chyba będzie
lepsze niż jazda przez pół Londynu w taką ulewę. - Parsknął
śmiechem.
- Czy ja wiem. - Wzruszyłam ramionami. - Nie jestem zbytnio ciekawa.
- Jesteś ciekawa w cholerę. Ostatnio, jak zostałem będąc na kacu,
było nieźle i... - przerwał, kiedy zmroziłam go wzrokiem. - A...
sorry, zapomniałem, co wydarzyło się potem. Nie było tematu.
- Tak, wolałabym, żebyś tym razem nie oskarżył mnie o żadną
kradzież.
- To się nie powtórzy. - Uśmiechnął się przepraszająco.
- Chodź, człowieku. - Złapałam go za rękę i poprowadziłam do
windy. Dopiero, gdy do niej weszliśmy, zorientowałam się, co
zrobiłam. Ja go złapałam za rękę, tak? Co za debilka!
Niemal od razu puściłam go i miałam wielką ochotę w tej chwili
strzelić sobie samej z otwartej dłoni w czoło. Westchnęłam,
opierając się plecami o stalową ścianę. Zobaczyłam, że Louis
mi się przygląda i momentalnie odwróciłam wzrok w inną stronę.
Całe szczęście, że przynajmniej tego nie skomentował. Jeszcze.
Usłyszałam charakterystyczny dźwięk, oznaczający, że winda
dojechała już na odpowiednie piętro i wraz z tym drzwi przed nami
się rozsunęły. Wyszłam pierwsza, od razu kierując się do
mieszkania i nie odwracałam się nawet za siebie, żeby zobaczyć,
czy Louis za mną podąża. Wiedziałam, że idzie, bo już raczej by
się nie zawrócił. W końcu to Tomlinson, a jak on czegoś chce, to
naprawdę do tego za wszelką cenę dąży.
Wyjęłam z kieszeni bluzy klucze, kiedy byłam już przy drzwiach do
swojego mieszkania. Gdy je natomiast otwierałam, szatyn stał tuż
przy mnie i patrzył mi na ręce, co mnie niesamowicie
dekoncentrowało.
Ostatecznie po kilku chwilach znaleźliśmy się w mieszkaniu.
Zdjęliśmy przy drzwiach buty, a ja rzuciłam klucze, jak zwykle,
gdzieś na szafkę przy wejściu, a potem oboje udaliśmy się do
salonu. Od razu zajęłam miejsce w rogu kanapy, podkulając nogi, a
on usiadł tuż przy mnie, rozkładając ramiona na oparciu. On
siedział normalnie, natomiast ja odwrócona byłam o 90 stopni, tak
jakby prostopadle do niego i miałam doskonały widok na jego postać.
- Co z tą biżuterią z napadu na jubilera z zeszłego tygodnia? -
pierwsza podjęłam jakikolwiek temat. Miałam zapytać o to już
wcześniej, ale jak o wielu rzeczach zapominam, tak i o tym nie
pamiętałam, i na dobrą sprawę przypomniałam sobie dosłownie
przed chwilą.
- Chłopaki powieźli ją gdzieś... gdzieś na południe. Kiedyś
wrócą. - Wzruszył ramionami, a ja się z niego zaśmiałam.
- Kiedyś? To nieźle interesujesz się swoimi przyjaciółmi.
- To dla nich pieniądze, nie dla nas. Jak to sprzedadzą, to ktoś w
końcu się ode mnie wyprowadzi. Ty już sobie zabrałaś kilka
błyskotek, a jeszcze próbujesz wybłagać ode mnie jakieś
pieniądze? - Dzióbnął mnie palcem z żebra, że aż lekko
podskoczyłam, bo się tego nie spodziewałam.
- Nie bądź taki mądry, chłopczyku. - Zmrużyłam oczy i wystawiłam
mu język.
- Oj, źle robisz, pokazując mi ten język, dziewczynko.
- A co mi zrobisz? - Uniosłam brwi i głupio się uśmiechnęłam.
- Urwę ci go w końcu.
- Każdy tak mówi i nikt tego nie robi. Oboje też dobrze wiemy, że
nic mi nie zrobisz, więc nie musisz mi grozić, bo to nie pomoże.
- Skąd masz pewność, że nic ci nie zrobię? Aż tak świetnie mnie
znasz?
- Ostatnio mówiłeś, że nie pozwolisz, by coś mi się stało –
przypomniałam mu ciszej, a wtedy on spoważniał. - Już od
jakiegoś czasu czuję się przy tobie bezpiecznie i wiem, że nic
mi nie zrobisz.
- Jak się trzymasz po... po tym wszystkim? - zapytał ostrożnie,
chyba nie do końca wiedząc, jak ubrać to w słowa. Ale ja dobrze
wiedziałam, że chodziło mu o to pobicie z przed kilku dni i próbę
gwałtu. I szczerze mówiąc, dobrze, że prawie nikt nie wie o tej
sprawie.
- Jest lepiej – powiedziałam ściszonym głosem, zwieszając głowę
i podwijając nogi pod siebie. - Siniaki są widoczne, ale wciągu
tygodnia, dwóch, wydaje mi się, że powinny zniknąć. Zadrapań
już prawie nie widać, ale pozostało kilka blizn, a rana na nodze
dobrze się goi. Fizycznie czuję się dość dobrze. To z moją
psychiką jest źle... Myślę o tym nieświadomie w każdej wolnej
chwili, a siedzę tu sama, więc dość często mam wolny czas. -
Uniosłam wzrok do sufitu. - Nie mogę spać, bo śnią mi się
koszmary. Zasypiam nad ranem, kiedy robi się jaśniej. Muszę
włączać sobie muzykę, żeby zagłuszyć czymś myśli. Cały
czas wraca do mnie to, co się wydarzyło.
- Minęły dopiero 3 dni, to normalne, że będziesz o tym pamiętać.
- Położył dłoń na moim udzie, delikatnie ściskając. Przeszło
mnie przyjemne ciepło, którego potrzebowałam.
- Wiem. - Zwiesiłam wzrok na jego rękę i za chwilę ułożyłam na
niej swoją, by choć odrobinę odczuć, że nie jestem sama.
- Zapomnisz o tym. Zobaczysz, już niedługo. - Poruszył palcami,
okazując mi swoje wsparcie.
- Wiem – powtórzyłam, kiwając głową. - Muszę wrócić do
poprzedniego trybu życia. - Pociągnęłam nosem, szybko mrugając
oczami, by się nie rozpłakać.
- Może przenocuję dziś u ciebie, co? Może gdybyś miała pewność,
że ktoś jest tuż obok, wyspałabyś się i nie miała koszmarów.
- Nie, Louis. - Pokręciłam głową. - Muszę zmierzyć się z tym
sama. Inaczej już zawsze tak będzie. Dam radę. Przecież jestem
Cassandrą Miller, tak? - parsknęłam, unosząc na niego wzrok. - A
Cassandra Miller nie może tak łatwo się poddawać.
- Ale Cassandra Miller jest też człowiekiem i ma prawo do tego, by
się bać, mieć gorsze dni i być wrażliwą. Nie wahaj się prosić
mnie o pomoc, dobrze? - zaproponował łagodnie, a ja przytaknęłam,
kiwając głową.
- Boże, kto by pomyślał, że przestępczyni będzie się bać? -
Parsknęłam śmiechem. - Jeszcze niedawno nawet nie przyszłoby mi
do głowy, żeby czuć coś takiego. Jaka ja jestem dziwna.
- Dla mnie nie jesteś – powiedział, lekko się uśmiechając, więc
to odwdzięczyłam.
- Jeszcze raz, dziękuję, że tam się pojawiłeś i mnie uratowałeś.
Tylko dzięki tobie nie doszło do najgorszego. Nie musiałeś wcale
mi pomagać, ale zrobiłeś to.
- Nie zasługujesz na to, co mogło się stać. Gdybym miał znów
zostać postawiony przed takim wyborem, a mam nadzieję,że tak nie
będzie, nie zawahałbym się ani chwili i wybrałbym twoje dobro.
Czy ty byś tego chciała czy nie.
- Miło to słyszeć. - Zmusiłam się do kolejnego uśmiechu. -
Możemy już o tym nie gadać? Im mniej o tym myślę, tym lepiej.
Dlatego też chciałam, żebyś został ze mną chociaż trochę. Bo
kiedy jestem sama...
- Zostanę – przerwał mi. - Ile tylko zechcesz – dodał.
- Dzięki. - Ścisnęłam go mocniej za dłoń.
- No, chodź tutaj. - Przygarnął mnie do siebie i mocno mnie
przytulił, jakby wyczuł, czego potrzebuję.
Czytał mi w myślach, siedział w głowie? Żaden mężczyzna
wcześniej nie martwił się o mnie tak bardzo jak on. I przyznam to
otwarcie przed sobą: coraz bardziej pogłębia się to, co do niego
czuję. I już się przed tym nie bronię. Straciłam kontrolę.
- Zapomniałam, że mam ci do oddania twoje ubrania – wymamrotałam
w jego szyję.
- To dasz mi je, jak będę wychodził – odparł.
- Jasne – zgodziłam się.
Chwilę jeszcze trwałam w tym uścisku, a potem się odsunęłam,
czując się znacznie spokojniejsza.
- Chcesz coś do picia?
- Skoro mam zostać dłużej. - Zaśmiał się, czym sprawił, że znów
udało mi się uśmiechnąć. - To co proponujesz? - zapytał, kiedy
wstałam z kanapy.
- Woda, herbata, kawa... - mówiłam idąc do kuchni.
- A coś innego? - ponownie zapytał, siedząc wciąż w salonie.
Otworzyłam lodówkę i przemierzyłam ją wzrokiem od góry do dołu.
Zorientowałam się, że tak właściwie nie mam prawie nic i
zamknęłam ją z powrotem. Zrobiłam kilka kroków i stanęłam w
przejściu między salonem a kuchnią, i bokiem oparłam się o
ścianę, jednocześnie zakładając ręce na piersi, a wtedy on na
mnie spojrzał.
- No, to mam tylko piwo, ale ci nie dam.
- Bo? - Uniósł brwi, chyba odrobinę zdziwiony.
- Bo jedziesz samochodem.
- No i?
- No i to, że nie dam ci. Nie będziesz jechał po pijaku. Nie chcę
potem słyszeć w wiadomościach, że jakiś biznesmen spowodował
wypadek albo co gorsza, jeszcze sam się w nim zabił.
- Miło, że się o mnie tak martwisz. - Uśmiechnął się szeroko, a
jednocześnie tak złośliwie, że wiedziałam od razu, że znów się
ze mną drażni. - Nie muszę nigdzie jechać. Mogę przecież
zostać na noc.
- Oboje wiemy, jak ostatnim razem to się skończyło.
- Podobno mieliśmy już skończyć ten temat.
- Bo mieliśmy, to ty go zacząłeś.
- Ja? - Wskazał na siebie, a ja przytaknęłam. - Chyba się nie
rozumiemy, złotko – powiedział uwodzicielsko, na co westchnęłam.
On robi to specjalnie, prawda? Definitywnie. On wprost uwielbia mnie
tak wkurzać i patrzeć, jak się denerwuję.
- A w ogóle, to ty piwo pijesz? Myślałem, że wolisz coś w stylu
wina albo czegoś mocniejszego.
- Piję tylko owocowe. Poza tym, to nie moje. - Wzruszyłam ramionami.
- A kogo?
- Tristana – odpowiedziałam krótko.
- A po co Tristan trzyma u ciebie alkohol? Wprowadza się czy już tu
mieszka? - Wybuchł śmiechem.
- Wyobraź sobie, że często kończymy w domu jakieś projekty albo
przychodzi z Kelly na kolację czy coś, więc kupił sobie na zapas
i tu zostawił. To moi przyjaciele, powinieneś wiedzieć. Nawet ci
ich przedstawiałam na imprezie, są narzeczonymi. - Podkreśliłam
ostatnie słowo. - Nie próbuj nawet zaczynać tematu, że jest moim
kochankiem albo coś w tym stylu, jasne? - wygłosiłam swój
monolog, żeby udowodnić mu, że akurat ten jego żart nie był dla
mnie wcale zabawny.
- Dobra, spokojnie, już się nie denerwuj. Przecież nie mówiłem
tego poważnie.
- Czy według ciebie ja się zdenerwowałam? - zapytałam ze stoickim
spokojem.
- No, to może powróćmy do tego, co masz jeszcze w tej lodówce do
picia.
- Mówiłam, że już nic. Mogę zrobić różową lemoniadę –
zaproponowałam.
- Różową? To niezbyt męskie. W ogóle lemoniada może być różowa?
- Ja taką robię, więc może. To moja specjalność –
powiedziałam, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Ale ty teraz to mówisz poważnie? - Nagle przestał się śmiać.
- A wyglądam, jakbym żartowała? - zapytałam, delikatnie się
uśmiechając.
- No dobra, niech ci będzie – odpowiedział z lekkim zawahaniem.
- Wspaniale, daj mi do 10 minut. - Odwróciłam się i weszłam do
kuchni.
- Nie, ja muszę zobaczyć, jak robisz tą lemoniadę – usłyszałam
głos dochodzący z salonu i w duchu się zaśmiałam. Czyżby nie
wierzył, że może być różowa lemoniada?
Za chwilę też zobaczyłam w pomieszczeniu szatyna.
- Skoro musisz... - mruknęłam, wyjmując z szafki dzbanek.
- A nie otrujesz mnie? - zapytał, siadając przy wyspie kuchennej.
- Chcesz patrzeć mi na ręce. Jak mam cię otruć? - spytałam,
stawiając przed nim pusty dzbanek. Spojrzał na niego niepewnie, a
potem na mnie. - Boże, no przecież nic ci nie będzie. To zwykła
lemoniada.
- Różowa – dodał, krzywiąc lekko nos.
- Ale jak najbardziej nadająca się do picia. I bardzo dobra –
odpowiedziałam, ponownie otwierając lodówkę. Wyjęłam z niej
drugi dzbanek, ten z zimną, przegotowaną wodą i wróciłam z nim
do mężczyzny.
- Jak będzie niedobra, to złożę reklamację. - Patrzył, jak
przelewam wodę do innego naczynia.
- Uwierz, że będzie dobra.
- Po cholerę przelewasz tak tą wodę?
- Bo bardziej podoba mi się dzbanek. - Uśmiechnęłam się głupio.
- W jakim sensie? - Zmarszczył brwi.
- No nie widzisz? Jest węższy, wyższy i ma nienaturalny kształt. -
Odstawiłam puste naczynie do zlewu, sięgnęłam na półkę po
wyciskarkę do cytryn i żółty owoc leżący w salaterce.
- O, czyli robisz do specjalnie dla mnie? - Oblizał usta i spojrzał
na mnie uwodzicielsko.
A ja próbuję pokazać mu, że wcale mnie to nie rusza, ale nie
wiem, czy mi to wychodzi. W środku po prostu cała aż skaczę i się
gotuję. Nie myślałam nigdy, że aż tak się zakocham. Wkręciłam
się po całości. Moje ciało inaczej reaguje, kiedy jestem przy
nim. I lubię to. Nie chcę nic zmieniać.
- Nie, nie dla ciebie. Robię to dla siebie – powiedziałam,
uśmiechając się w jego kierunku. Zorientowałam się, że chyba z
nim flirtuję. Tak właśnie miało być? Chyba nie do końca.
- Mała egoistka – stwierdził, a ja wystawiłam mu język.
- Gdybym nią była, nie robiłabym dla ciebie tej lemoniady –
odpowiedziałam, kończąc ściskać w dłoniach cytrynę.
- To już nie mówię nic, bo w ogóle niczego nie dostanę.
- Słuszny wybór. - Kiwnęłam głową, wyciskając owoc. Uzyskany
sok wlałam do dzbanka z wodą, a Louis cały czas śledził moje
poczynania .
- Tylko nie zdradź nikomu, jak ją robię, bo to mój sekret.
- To aż tak skomplikowane? - Uniósł jedną brew.
- No właśnie wcale. Jest bardzo proste. Tylko że większość ludzi
dodaje albo różowy barwnik spożywczy, albo zwykły sok wiśniowy
czy jakiś inny. No i lemoniada traci na smaku. Niewiele ludzi wie,
że wystarczy dodać tylko... - podeszłam do szafki i wyjęłam z
niej mały słoik – trochę miodu i... - sięgnęłam po kolejny
owoc z miski – grejpfruta – dodałam, wracając na poprzednie
miejsce.
- Lubisz gotować, co? - zapytał nieoczekiwanie, kiedy dodawałam
łyżkę miodu do wody.
- Czy ja wiem... Rzadko coś robię, bo jestem tu sama na ogół,
ale... można powiedzieć, że umiem, więc z chęcią to robię. -
Zamieszałam wodę, a potem zaczęłam wyciskać grejpfruta. - Ale
nie zapytam, czy ty też, bo prawie żaden facet nie gotuje. -
Zaśmiałam się, dodając wyciśniętego soku. - No, chyba że ty
jesteś wyjątkiem. - Wzięłam kolejnego grejpfruta i odcięłam
kilka plasterków, i wrzuciłam do dzbanka.
- Czasem, jak muszę, to coś prostego się ugotuje.
- A co umiesz? - zapytałam, zrywając trochę mięty z parapetu,
którą sama wyhodowałam.
- Jakieś naleśniki, omlety czy jajecznica dadzą radę.
- To przynajmniej to. - Wrzuciłam miętę i zamieszałam łyżką w
dzbanku. - Gotowe – powiedziałam i wzięłam z szafki szklanki.
- I to już? - Wyprostował się, spoglądając na lemoniadę. -
Kurcze, ona serio jest jakaś różowa – dodał z podziwem.
- Mówiłam ci. Bierz dzbanek i chodź do salonu.
- Czekaj. - Zatrzymał mnie. - Masz winogron – wskazał na salaterkę
na blacie na przeciw niego.
- No, mam. I co? - spytałam, unosząc brwi, bo nie wiedziałam, o co
mu chodzi.
- Zagramy w grę – odpowiedział i to już w ogóle zbiło mnie z
tropu.
- Jaką znowu grę? Co ty wymyśliłeś, Louis? - jęknęłam,
odrobinę tym przerażona.
- Polega to na tym, że stawiamy między nami winogron i zadajemy
sobie nawzajem pytania. Odpowiesz prawdę na pytanie – zjadasz
jedno winogrono, nie odpowiesz – zdejmujesz część garderoby.
Rozumiesz?
- Nie zapędziłeś się, aby przypadkiem? - Szerzej otworzyłam oczy.
- W tej grze chodzi głównie o to, żeby się rozebrać, tak?
- Nie, żeby odpowiadać na pytania. Tym sposobem lepiej się poznamy.
- To w takim razie, kto wygrywa?
- Ten, kto będzie miał na sobie jak najwięcej ubrań, żeby
podziwiać tą drugą osobę bez nich – wyjaśnił z szerokim
uśmiechem.
- Jesteś zdrowo popieprzony, tyle ci powiem – stwierdziłam. - Ale
już nie raz widziałeś mnie prawie nago, a ja też chcę
dowiedzieć się o tobie paru rzeczy, więc nie mam wyboru. I tak
nie mam co robić. Bierz ten winogron – westchnęłam i ze
szklankami w obu dłoniach wyszłam z kuchni, automatycznie
przechodząc do salonu.
Postawiłam naczynia na ławę między obiema kanapami i usiadłam na
jednej z nich. Za kilka chwil zjawił się też szatyn i ustawił na
stoliku lemoniadę i winogron, i usiadł na kanapie na przeciw mnie,
tej pod oknem.
- Przeraża mnie wizja tego, do czego ta gra może doprowadzić –
wymamrotałam pod nosem, gapiąc się tępo w jeden punkt przede
mną.
- Jak będziesz odpowiadać na pytania, to nie będzie tak źle. -
Zaczął nalewać sobie do szklanki różowej lemoniady. Był
rozluźniony jak cholera.
- I tego właśnie się boję. Po co ja się na to zgodziłam?
- Dla zabawy? Przyda ci się trochę rozrywki.
- Pytałam siebie, nie ciebie. - Spojrzałam na niego, kiedy pił
napój.
- Miałaś rację, ta lemoniada jest świetna – pochwalił ją albo
też i mnie.
- Przecież ci mówiłam, że jest. Ale to, jak ją robię,
zachowujesz dla siebie, jasne? Bo inaczej już ci nic nie powiem i
nie pokażę.
- Spoko, twoja tajemnica jest u mnie bezpieczna. - Odstawił szklankę
na stolik.
- Mam taką nadzieję.
- No, to zaczynamy. - Klasnął w dłonie. - Rozluźnij się, to jak
rozmowa.
- Zależy, o co masz zamiar pytać – powiedziałam cicho, opierając
się o tył kanapy.
- Na początek coś prostego. - Zmrużył oczy, wyraźnie myśląc od
czego ma zacząć. - No, dobra. To... Co lubisz robić?
- O matko, zadajesz trudne pytania. - Odetchnęłam głęboko.
- To dopiero pierwsze. - Zaśmiał się. - Przecież to proste.
- Och, uwierz, że nie jest. - Uniosłam prawą brew. - Już się
boję, jak trudna będzie dalsza część pytań. Za dużo ode mnie
wymagasz.
- Ale to tylko...
- Czekaj, myślę – przerwałam mu, tym sposobem go uciszając. -
Okej, więc... lubię nawet czytać książki, tylko że mam na to
za mało czasu. Tak samo jest z rowerem, mimo że nie jestem jakąś
wielką fanką sportu...
- A widzisz? Jednak coś lubisz.
- Ale ja jeszcze nie skończyłam – odpowiedziałam szybko, a on
parsknął śmiechem. - Lubię oglądać filmy i słuchać muzyki
jak każdy człowiek, ale przez firmę nie mam kiedy tego robić.
Uwielbiam też podróżować i zwiedzać, i... chyba więcej na
razie nie wymyślę – skapitulowałam po mojej wyliczance.
- No, to jesteś bardzo oryginalna. - Zaśmiał się z mojej
odpowiedzi. - Należy ci się winogrono – wskazał na salaterkę z
owocami.
- Ha, ha, bardzo śmieszne. - Wystawiłam w jego kierunku język,
jednocześnie sięgając po owoc, który po chwili znikł w moich
ustach. - Ciekawe, co takiego ty wymyślisz.
- Nic nie wymyślę, bo mam podobne zainteresowania do twoich –
odparł wzruszając ramionami.
- Och, i kto tu jest oryginalny? - zakpiłam z niego, ale w głowie
siedziało mi to, że lubi to, co ja, a tego raczej po nim się nie
spodziewałam. W końcu to jest odmienny charakter od mojego. A
przynajmniej tak myślę.
- Ej, jestem jak każdy inny człowiek. - Rozłożył ręce z
uśmiechem.
- Oboje wiemy, że nie jesteś jak inni. - Przekrzywiłam lekko głowę.
- Nie każdy jest właścicielem najpotężniejszej firmy świata i
dowodzi gangiem, kradnie i...
- Już zrozumiałem, Cassandra. - Roześmiał się. - Twoja kolej.
- Jezu... Nie wiedziałam, że to może być tak trudne.
- Aha, czyli rozmowa w twoim wykonaniu to już szczyt wszystkiego,
wyzwanie? - spytał rozbawiony, a ja popatrzyłam na niego spod
przymrużonych oczu.
- Ci-cho – przesylabowałam mu, mając już gotowe dla niego
pytanie. - Jako, że zadaję ci pierwsze pytanie i bardzo mnie to
interesuje, musisz mi na nie odpowiedzieć albo dalej nie gramy.
- To wbrew zasadom.
- Mówi to ktoś, kto wymyślił sobie tą grę. Możemy nagiąć
zasady.
- No, dobra, pytaj. Może nie będzie tak strasznie jak zapowiadasz.
- Dlaczego od pewnego czasu nazywasz mnie zdrobniale?
- Ale jak mianowicie? - Zmarszczył czoło.
- Cass. A jak niby inaczej?
- To nie mogę tak do ciebie mówić?
- Oczywiście, że możesz, ale wcześniej tak się do mnie nie
zwracałeś. Mówiłeś do mnie tylko pełnym imieniem, nawet
jeszcze w Stanach.
- Naprawdę tak zależy ci na odpowiedzi? To nic takiego, a ciebie to
rzeczywiście ciekawi? - pytał dalej, specjalnie ociągając się z
odpowiedzią.
- Inaczej chyba bym nie pytała, tak?
- Nazywam cię tak, bo Cass ładnie brzmi. Po prostu. - Wzruszył
ramionami. - Lubię tak do ciebie mówić. Cassandra wydaje się
takie trochę poważne, a Cass... w sumie sam nie wiem... Tak jakoś
cię odmładza i...
- Aha, czyli to tyle? Myślisz, że jestem stara?
- O nie, ja tego nie powiedziałem – zaczął się szybko bronić. -
Chyba nie zrozumiałaś, co miałem na myśli.
- Nie widzisz, że się z tobą drażnię? - W końcu się
uśmiechnęłam.
- Małpa – stwierdził ze śmiechem, sięgając po winogrono. -
Przeszkadza ci, jak mówię do ciebie zdrobniale?
- Nie, podoba mi się. Rodzina i przyjaciele od zawsze mnie tak
nazywają, ale zdziwiłam się, że ty też zacząłeś. To
wszystko.
- Hej, ja też jestem twoim przyjacielem, nie zapominaj o tym.
- Rany, wcale o tym nie wiedziałam, nie? Dawaj kolejne pytanie.
- Dlaczego przeprowadziłaś się do Londynu? - zapytał, a mnie na
moment zatkało.
Walczyłam przez chwilę z własnymi myślami: skłamać czy sobie
odpuścić, ale w ostateczności zdjęłam z siebie bluzę i rzuciłam
ją w róg kanapy.
- Ej, poważnie na to nie odpowiesz? Chyba nie...
- Nie odpowiem – powiedziałam cicho, patrząc w podłogę.
- Jak chcesz. Nie zmuszam cię.
- A ty? - zapytałam, unosząc głowę.
- Co ja? - Spojrzał na mnie, nie rozumiejąc, o czym mówię.
- Dlaczego ty się tu przeprowadziłeś?
- Przecież wiesz. Uciekaliśmy przed tamtym gangiem.
- A, no tak, zapomniałam – przypomniałam sobie.
Nastała między nami chwila ciszy, podczas której on sięgnął po
kolejne winogrono. Jak tak będzie wyglądać dalsza część gry, to
z nas dwojga, ja szybciej zostanę bez ubrań. To się nazywa właśnie
szczęście.
- Właśnie przyszło mi do głowy jedno takie pytanko, które nie
wiedzieć czemu, zadam dopiero teraz. To jest penthouse, tak? -
Rozejrzał się po wnętrzu, a ja przytaknęłam. - Nie bardzo na
niego wygląda. Nie ma tu schodów – zauważył niesłusznie.
- Są – uświadomiłam go. - Za moją sypialnią, na końcu
korytarza, są ukryte za ścianą. Rzadko wchodzę na to drugie
piętro, prawie w ogóle go nie używam. Są tam tylko niektóre
moje rzeczy ze Stanów, dokumenty i inne drobiazgi z których nie
korzystam. Przydaje się też, kiedy przyjeżdżają goście.
- Skoro go nie używasz, to dlaczego mieszkasz w penthousie?
- To mój budynek, tak? To jedyne takie mieszkanie w tym wieżowcu,
należy mi się. Czuję się bardziej władczo. - Roześmiałam się.
- I kto tu jest skromny? A mówiłaś, że to ja jestem władczy.
- Bywa, takie jest życie. - Uśmiechnęłam się w jego kierunku,
przeżuwając owoc w mojej buzi. - Coś mi się jednak należy od
tego świata.
- A co w ogóle policja zrobiła z tymi włamaniami, które były w
tym budynku? - zapytał niespodziewanie o coś, o czym zdążyłam
już nawet zapomnieć.
- Nic. - Wzruszyłam ramionami, nalewając do szklanki lemoniady.
- Jak to nic? Przecież śledztwo trwało, o ile dobrze pamiętam.
- No. Ale wszystko zamknęli, bo nie znaleźli żadnych dowodów. Nie
było odcisków, śladów i tych cholernych nagrań z monitoringu.
Chyba stwierdzili, że po tym nie znajdą sprawcy i wzięli, i je
zamknęli. Całe to ich śledztwo było tylko stratą czasu.
Zostawili mnie z tym i już.
- Ale nie było już po tym żadnych włamań, prawda?
- Nie i miejmy nadzieję, że z waszymi zabezpieczeniami wciąż nie
będzie. - Upiłam kilka łyków napoju, a potem coś sobie
uświadomiłam. - Ej, to było więcej niż jedno pytanie. Już
dawno była moja kolej.
- Szybko się zorientowałaś, złotko. - Zaśmiał się z mojej
spostrzegawczości.
- Nie jestem twoim złotkiem – powiedziałam chłodno, gdy
odstawiłam na ławę naczynie z lemoniadą. - Ile masz lat i kiedy
się urodziłeś?
- Pytasz serio?
- Zadziwiające, że nie wiem o tobie podstawowej rzeczy, więc tak,
pytam serio.
- 25. Urodziłem się 24 grudnia 1991 roku.
- W wigilię? Nie wierzę ci. - Pokręciłam głową.
- Dlaczego miałbym kłamać? - zapytał, unosząc jedną brew.
- Okej... Ale ty nie pytasz o mój wiek, bo kobiet się nie pyta o
takie rzeczy – ostrzegłam go, z powrotem opierając się o tył
kanapy.
- 4 lipca 1994 roku, masz 23 lata – odpowiedział bez zająknięcia,
a ja otworzyłam szerzej oczy, słysząc o czym mówi. - Urodziłaś
się w rocznicę odzyskania niepodległości przez Stany, a nie
wierzyłaś, że ja mogłem urodzić się w wigilię.
- Dupek.
- Przypominam ci, że to twoje rodzeństwo mi o tym powiedziało.
- Ale nie musiałeś mówić teraz tego na głos. - Zmrużyłam oczy.
- Tak chcesz się bawić? Nie ma sprawy. Kim jest Natalie? -
zapytałam poważnie, a on natychmiast znieruchomiał.
Zdałam sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie przesadziłam, ale
już za późno. Chyba nie zamierza ciągnąć tej sprawy w
nieskończoność?
- Zaszłaś za daleko, nie odpowiem na to – wydusił z siebie,
patrząc na mnie pustym wzrokiem, wypranym z wszelkich uczuć.
Spodziewałam się takiej reakcji, nie powiem, że nie. I nie
spodziewam się też, że dziś mi to powie, bo to raczej nierealne
w jego przypadku.
- A co jeśli ja chcę wiedzieć? Mam do tego prawo. Cały czas
nazywasz mnie tym imieniem, a ja czuję się jak głupia, bo nie
wiem, o kogo chodzi – zaczęłam się denerwować, ale jego
najwyraźniej w ogóle to nie ruszało, bo zdjął swoją skórzaną
kurtkę i rzucił ją dalej. - Louis, chcę wiedzieć!
- To w takim razie, o co chodzi z twoimi tatuażami?! - tym razem to
on się uniósł, skutecznie mnie tym uciszając.
- Widzę, że zapowiada się bardzo ciekawa gra – wymamrotałam pod
nosem, zdejmując ze stóp białe skarpetki.
W pewnej chwili myślałam, że dzięki tej grze dowiem się czegoś
o nim, ale jak widać, to aż takie proste nie będzie i ta gra
skończy się szybciej niż się zaczęła. To trochę sobie poczekam
na tą prawdę. Więcej niż trochę. Może kiedyś się doczekam.
***
Nie twierdzę, że jestem mądra, grając w taką grę, w jaką gram
z Louisem już od może godziny. Tak naprawdę sama nie wiem, ile w
rzeczywistości minęło czasu, bo ani razu nie zerknęłam jeszcze
na zegarek, ale podejrzewam, że upłynęło przynajmniej te 40
minut. I jak do tej pory, próbuję odpowiadać na wszystko, co się
da, żeby nie musieć paradować przed nim nago, ale jemu to
najwyraźniej jest wszystko jedno. Wydaje mi się, że w ogóle nie
przeszkadza mu, że grozi mu rozebranie się do końca.
W tej chwili, od tego, kto wygra czy też przegra, dzieli nas jedna
część garderoby. Oboje. Uzgodniliśmy, że dalej niż do majtek
się nie posuwamy, dlatego on siedzi w spodniach z gołą klatką
piersiową, przez co mam doskonały widok na jego umięśniony tors
pokryty tatuażami i szczerze mówiąc, odpowiadał mi ten obraz przed
oczami. I to jak bardzo. A jak jest ze mną? Otóż ja stwierdziłam,
że zamiast t-shirtu zdejmę najpierw stanik, bo może on akurat
przegra szybciej, więc siedzę teraz w majtkach i nawet zakrywającej
trochę dupę bluzce, a pod nią nie mam nic. I w tej chwili,
niezwykle cieszę się tylko z tego, że nie założyłam dziś
stringów albo zbyt koronkowej bielizny.
Zgadza się, jestem widocznie zbytnio popieprzona, żeby przerwać tą
porąbaną grę i po prostu walczę o swój honor. Jedynym plusem
jest to, że w części garderoby wliczają się również akcesoria
takie jak kolczyki, pasek do spodni czy gumka do włosów. Ale bądźmy
szczerzy, już dawno to wszystko znikło z mojego ciała, a biorąc
pod uwagę, że Louis oprócz paska do spodni nie miał nic więcej i
wychodzi na to, że miał mniej na sobie... i teraz zostało nam po
jednej rzeczy...
O tak, to pokazuje tylko, jak bardzo się pogrążyłam, nie
odpowiadając na więcej pytań niż on. Wniosek z tego taki, że to
ja mam jednak więcej do ukrycia niż on, a oboje od jakiś 10 minut
usilnie próbujemy zrobić coś, żeby wygrać. I w głębi serca,
nie robię tego tylko po to, żeby w całości się nie rozebrać,
ale żeby to Louisa oglądać. Chociaż sam jego tors wystarcza mi w
zupełności i przez następne pół godziny mogłabym w dalszym
ciągu mu się przyglądać. Pół godziny. Godzinę. Dwie. Cały
dzień. Tydzień. Miesiąc. Resztę życia.
Rany. Ja chyba naprawdę mocno się w nim zadurzyłam. Czy ktoś
powie mi, czy coś takiego można w jak najmniej bolesny sposób
odkręcić? Przynajmniej po części? Ja mu powiedziałam jakiś czas
temu, że się w nim zakochałam, ale co on robi, to już nie ode
mnie zależy. Niby te wszystkie gesty na coś wskazują, na przykład
sytuacja z lobby, kiedy stał tak blisko mnie i mówił, że za mną
szaleje, ale nie mam pojęcia, czy zanosi się na coś więcej. A ja
nie będę robić z siebie idiotki i nie zapytam go wprost, czy on
też coś do mnie czuje. Po pierwsze i najważniejsze: zapewne nie
odważyłabym się na coś takiego. Tak, wiem, że to paradoks,
przecież jestem przestępcą. Tylko że, jeśli chodzi o moje
uczucia, a tym bardziej o gadanie o nich, to chyba jestem jakąś
szarą myszką. Może nie wyglądam, ale w głębi serca, naprawdę
nie potrafię mówić o tym, co czuję. Na razie zbyt dobrze to
ukrywam, ale bądźmy szczerzy, raczej przez resztę życia wciąż
tak będzie to funkcjonowało i pewnie nic się nie zmieni. Chyba że
ponownie uda mi się wejść w kolejny związek. A wiemy, że po
Nicku będzie trochę trudno. Szczególnie, że minęły dopiero 2-3
miesiące.
- Wciąż palisz papierosy? - zapytał, rzucając mi tym kolejne
wyzwanie. Doskonale wie, o co zapytać, żebym przegrała, ale ja
tak łatwo się nie dam. - No, dalej. Boisz się? - popędzał mnie,
gdy przez chwilę się nie odzywałam i patrzyłam na niego mrużąc
oczy.
- Ciebie? - prychnęłam, odwracając głowę. - Bardzo śmieszne.
Wprost nienawidzę cię za to pytanie. - Spojrzałam na niego,
zabijając go wzrokiem.
- Oboje wiemy, że jeśli nie odpowiesz, to będę wiedział, że
palisz, ale jak odpowiesz, to masz szansę się wybronić –
wyjaśnił jakbym to była najbardziej prosta rzecz w świecie.
- Ale mogę też skłamać – odpowiedziałam spontanicznie, próbując
odciągając pytanie. A może uda mi się uniknąć tej odpowiedzi?
- Uwielbiasz tak ze mną pogrywać i się drażnić, prawda? - zadał
kolejne pytanie, a ja tylko szeroko się uśmiechnęłam. - A więc?
Co z tymi papierosami? - nie ustępował.
- Ugh... Ty po prostu kochasz uprzykrzać mi życie – podsumowałam.
- Tak, nadal palę, ale tobie nic do tego, czaisz? To moje życie i
mogę sobie robić z nim, co chcę. Powtarzam ci to już po raz
kolejny i jedyne, czego pragnę to to, żebyś nie wtrącał się w
tą sprawę. Rozumiesz czy znów mam ci to powtórzyć i jeszcze
rozłożyć na czynniki pierwsze?
- A palisz przynajmniej mniej? - westchnął, dalej nie odpuszczając.
- Wiesz doskonale, że nie da się palić mniej, można tylko
próbować. Ale ja się pytam, czy rozumiesz, co powiedziałam? Tak
albo nie. Oczekuję jasnej odpowiedzi.
- Tak – odpowiedział niechętnie po chwili milczenia.
- No i superowo – wymamrotałam, sięgając po winogrono do
salaterki. Zauważyłam, że właśnie się już kończy ten owoc,
więc jeśli wytrzymam jeszcze kilka pytań, to albo żadne z nas
nie wygra, albo to on przegra. Bo ja tak łatwo się nie dam.
- To dawaj teraz swoje pytanie.
- Bierzesz narkotyki? - zapytałam, opierając się o tył kanapy.
Bardzo poważnie zadałam pytanie i oczekuję, że taką też
dostanę odpowiedź.
- Małpa. Istna małpa w ciele...
- Osz ty! - Złapałam to, co miałam pod ręką, nie patrząc co to,
i rzuciłam mu prosto w twarz. Dopiero, gdy to obiło się o jego
nos, zorientowałam się, co to takiego było i szerzej otworzyłam
oczy. Nie tylko z zaskoczenia, ale też z wstydu.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że rzuciłaś we mnie swoim
stanikiem? - zapytał odrobinę rozbawiony. Widziałam to w jego
oczach. Tylko że ja już taka rozbawiona nie byłam, gdy w jego
dłoni wciąż tkwiła moja czarna, koronkowa bielizna.
- Nic nie mów, ani słowa, słyszysz? Tu nic takiego nie miało
miejsca.
- Pewnie. - Zaśmiał się i odrzucił mi biustonosz, który
natychmiast schowałam obok, pod swoją bluzą. Zażenowana to mało
powiedziane.
- Ale nie wymigasz się od odpowiedzi na moje pytanie – ostrzegłam
go.
- A już myślałem, że po tym, co właśnie zrobiłaś, to mi
odpuścisz.
- Aha, chciałbyś.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - westchnął sfrustrowany.
- Przecież zadałam pytanie. No, ale wiesz, możesz nie odpowiedzieć,
tylko że wtedy przegrasz, a ja będę wiedziała, że bierzesz. Jak
chcesz.
- Nie, odpowiem. To nie jest jakaś wielka zbrodnia. - Odetchnął,
przeczesując dłonią włosy. - Czasem biorę coś z towaru, który
ma być na sprzedaż, albo zioło, albo... coś mocniejszego. To nie
jest tylko amfetamina, jak kiedyś ci mówiliśmy.
- Jak często? - zapytałam, przyglądając się jego dłoniom,
którymi się bawił. Miał zwieszoną głowę, więc widocznie nie
był dumny z tego, co robi.
- Nieczęsto. Raz na... miesiąc. Może dwa razy – odpowiedział
cicho.
- Może 3, może 4-5, tak? Bierzesz regularnie, prawda? Dlaczego to
sobie robisz? Chłopaki zapewne o tym nie wiedzą, mam rację?
- Gdybyś miała tyle problemów, co ja, zrozumiałabyś. Każdego
dnia boję się nawet o tą firmę. Jeden mały pieprzony błąd
może zniszczyć dosłownie wszystko. Ciąży na mnie niewyobrażalna
presja, a oliwy do ognia dodaje jeszcze to, co dzieje się w moim
życiu prywatnym – przerwał na chwilę, głęboko odetchnął i
oparł się o oparcie. - No... to widzisz, jak popieprzony jestem. -
Zaśmiał się sam z siebie, ale wiedziałam, że wcale nie skakał
ze szczęścia. - Papierosy nie zawsze wystarczają. Ciesz się, że
ty takiego problemu nie masz. - Sięgnął po pełną szklankę z
lemoniadą i upił z niej kilka łyków.
Zamierzałam odpowiedzieć coś w miarę pokrzepiającego, ale nim
się na to zebrałam, minęła może minuta ciszy, a gdy otwierałam
już usta, usłyszałam dzwonek do drzwi.
- W idealnym momencie – odezwał się szatyn z wymuszonym uśmiechem.
- No, idź. Przecież to poczeka, nigdzie nie ucieknę. - zapewnił,
kiedy ja wciąż milczałam i nie byłam pewna, czy wstać i pójść
otworzyć, czy po prostu udawać, że nikt się do mnie nie dobija.
Westchnęłam, uniosłam się z kanapy i bez słowa skierowałam
swoje kroki ku drzwiom wejściowym.
- Kelly? A co ty u mnie robisz? - Zmarszczyłam brwi, kiedy przed
oczami zobaczyłam blondynkę z ogromnym tekturowym pudełkiem. -
Nie uprzedzałaś, że dziś wpadniesz.
- Dzwoniłam kilka razy, ale nie odbierałaś, więc to już nie moja
wina – wyjaśniła.
No, tak. Przez tą popieprzoną grę nie patrzyłam nawet na telefon.
Pewnie został w innym pomieszczeniu albo jest tak wyciszony, że w
ogóle go nie słychać.
- Przywiozłam ci w końcu wszystkie twoje rzeczy, które od ciebie
pożyczałam, kiedy tu byłam i które ty zostawiłaś u nas –
dodała, przepychając się obok mnie w drzwiach. Nawet nie zdążyłam
jej zatrzymać ani powiedzieć, że u mnie ktoś jest.
Pospiesznie zamknęłam za nią drzwi i w szybkim tempie ruszyłam za
blondynką, która właśnie stanęła w przejściu do salonu,
prawdopodobnie zaskoczona tym, co zobaczyła.
- Och... cześć, Louis – powiedziała spokojnie, gdy zatrzymałam
się tuż za nią, a wtedy szatyn podniósł wzrok znad telefonu na
nas dwie.
- Cześć. - Uśmiechnął się całkiem szczerze i wrócił do
swojego iPhone'a.
Problem tkwił w tym, że blondynka cały czas się na niego gapiła,
a może raczej na jego gołą klatkę piersiową. I założę się,
że trwałaby w tej pozycji w dalszym ciągu, gdybym delikatnie jej
nie popchnęła.
- Chodź, Kelly. Postawisz mi to w sypialni – zwróciłam się do
niej, widząc, że nie zamierza się ruszyć.
- Idę, idę – wymamrotała pod nosem i skręciła w lewo. Tylko że
cały czas, gdy szła, patrzyła na niczego świadomego Louisa i do
przewidzenia było, że potknie się o dywan i przewróci. Oczywiste
było to, że tak będzie. Nie dość, że sama się wypieprzyła, to
jeszcze rozsypała połowę zawartości pudełka na korytarz.
- Boże Przenajświętszy – wymamrotałam, nie mając do niej sił.
- Nic ci nie jest? - usłyszałam głos Louisa z drugiego pokoju.
- Żyje, nie musisz wstawać. Damy sobie radę – odpowiedziałam mu,
pomagając wstać blondynce z podłogi. - Przypominam ci, że masz
narzeczonego – wyszeptałam w jej kierunku, a potem zaczęłam
zbierać porozrzucane ubrania.
- Nie wiem, o co ci chodzi. Po prostu się przewróciłam.
- Gdybyś nie gapiła się tak na jego klatę, to nic takiego by się
nie wydarzyło. - Wrzuciłam wszystko byle jak do pudła.
- Nie gapiłam się – zaczęła się bronić.
- Tak, a ja jestem Matka Święta i w dodatku ślepa. - Uśmiechnęłam
się sztucznie i ruszyłam z pudłem do sypialni.
- A przepraszam bardzo, możesz mi wyjaśnić, dlaczego wy się,
kurde, porozbieraliście? Ominęło mnie coś czy raczej wszystko
przerwałam? - pytała, gdy znalazłyśmy się w moim pokoju.
- To nie jest twoja sprawa.
- Ale tak jakby chciałabym się dowiedzieć, co tu się dzieje. On
jest w samych spodniach, a ty w bluzce i majtkach, i... rany, ty
nawet nie masz stanika – wyszeptała oskarżycielsko ostatnie
słowa.
- Gramy w grę, okej?
- To widzę, że to musi być niezła gra – powiedziała z podziwem.
- Bawicie się w lekarza, mam rozumieć?
- O Boże, daj mi spokój, co? Nic złego nie robię.
- O, to ja widzę co innego – zdziwiła się. - Kobieto, między
wami ewidentnie coś jest. Wiem, że się nie przyznasz, ale ja to
widzę.
- Nie ma nic. Nie denerwuj mnie, dobra?
- Dałaś mu różową lemoniadę, widziałam. Prawie nikomu jej nie
robisz. Zależy ci na nim. Coś między wami jest – stwierdziła.
- Och, czyli jednak oprócz jego klaty zobaczyłaś też coś innego –
zakpiłam.
- A właśnie... Zapomniałam ci wspomnieć, że zaczęliśmy z
Tristanem planować ślub, także niedługo mi się pewnie przydasz.
- O, jak świetnie. To wszystko? Już idziesz?
- Wpadłam, żeby zobaczyć, jak się czujesz, ale widzę, że masz
bardzo dogodne towarzystwo – powiedziała odrobinę kąśliwie.
A tak, powiedziałam Kelly, co mnie spotkało, o tym, że mnie pobito
i przychodzi do mnie, żeby mnie nadzorować, ale najwyraźniej ja
nie pomyślałam o tym, że dziś również się tu pojawi.
- Dlatego też już pójdę i zostawię was samych – uznała.
- Przecudownie, nareszcie – drażniłam się z nią i jeszcze się
uśmiechnęłam.
Wyszła z mojej sypialni, a ja ruszyłam tuż za nią. W salonie
ponownie się zatrzymała.
- To pa, trzymaj się. - Pocałowała mnie w policzek, a zaraz też
wyszeptała mi do ucha: - Nie oszukasz mnie, widzę, że coś się
święci.
- Wariatka – mruknęłam.
Odsunęła się ode mnie z uśmiechem i na chwilę, oczywiście,
zerknęła na Louisa. A potem jeszcze raz się pożegnała, tym razem
z nami obojgiem i wyszła.
Odetchnęłam głęboko i usiadłam na swoim poprzednim miejscu.
- Gotowa na kolejne pytanie? - zapytał uśmiechnięty.
- Raczej nigdy nie będę gotowa na twoje pytania, ale dawaj.
- Co z twoim tatą? Nigdy o nim nie wspominałaś.
Zamarłam, krew odpłynęła mi z twarzy, a po ciele przeszły
dreszcze. To niemożliwe, żeby on to powiedział. To jest chyba
koszmar. Nie tak miało to wyglądać.
- Nie odpowiem na to – powiedziałam w miarę spokojnie, patrząc w
jeden punkt przede mną.
- Ooo... to musisz zdjąć bluzkę. - Zaśmiał się. - Przegrałaś.
- Nie, nie... - zaczęłam kręcić głową, ręce mi się już
trzęsły.
- No, ale jak to? Tak się przecież umawialiśmy. - Wciąż się
śmiał.
- Nie odpowiem na to – powtórzyłam drżącym głosem. Poczułam,
jak do oczu napływają mi łzy i od razu zaczęły spływać po
moich policzkach. - Nie odpowiem – zaszlochałam, cała się
trzęsąc.
- Cass, co się dzieje? - Wstał i usiadł obok mnie. - Hej,
przepraszam, nie musisz odpowiadać. Słyszysz mnie? - Próbował
mnie dotknąć, ale mu to uniemożliwiłam, minimalnie się
odsuwając.
- Nie chcę – powtórzyłam ponownie jak w transie, płacząc.
- Nie musisz, zapomnij o tym, tak? Nie było pytania, słyszysz? -
Położył dłonie na moich ramionach, ale zaczęłam się wyrywać.
Gdyby nie to, że zaciskał mocno palce, pewnie udałoby mi się
odsunąć. - Uspokój się, wszystko jest w porządku. - Zmusił
mnie, bym go przytuliła.
Mimo że na początku się opierałam i płakałam, jakby coś mnie
opętało, uległam temu i wtuliłam się w niego.
- Przepraszam, nie powinienem był o to pytać. Nie płacz już,
przepraszam. - Oparł swoje czoło o moje, kiedy po jakimś czasie
kawałek się od niego odsunęłam.
Odzyskałam zdrowy rozsądek, kiedy zamierzał mnie pocałować i
odepchnęłam go.
- Nie, zostaw. Powinieneś iść już – załkałam, mając uniesione
dłonie.
- Co, ale...
- Idź już, dobrze? Nie chcę...
- A ja nie chcę iść, rozumiesz? I nie mam zamiaru stąd wychodzić.
Zostanę i obiecuję, że nie powiem już nic tak głupiego –
zapewnił mnie.
- Louis, idź...
- Przeprosiłem cię przecież. Co jeszcze mam zrobić? - zapytał za
chwilę, co spowodowało między nami ciszę. Przede wszystkim, to
mnie trapiły różnorakie myśli i prawdę mówiąc, to było mi
chyba już wszystko jedno.
- Dobrze, ale... nie pytaj już o to – powiedziałam cicho, a on
przytaknął i złapał mnie za dłoń.
- Dziękuję. - Uśmiechnął się delikatnie. - Może obejrzymy coś,
co?
- To wciąż jest gra? - zapytałam przez śmiech i łzy.
- To już raczej nie. - Również się roześmiał.
- W takim razie, bardzo chętnie – zgodziłam się. Wstałam za
chwilę z kanapy i podeszłam do szafki, z której wzięłam
papierosy i zapalniczkę, a potem podeszłam do okna i je uchyliłam.
- Cassandra...
- Tylko nie próbuj mi przerywać i ten jeden raz nie zabierać mi
papierosów, proszę cię – ostrzegłam odrobinę ostro.
- Chciałem tylko powiedzieć to, co powinienem powiedzieć już dawno. Nawet z tymi siniakami jesteś
piękna – odpowiedział cicho.
Ta nasza relacja zdecydowanie za szybko się pogłębia...
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz