*Cassandra*
Myślałam, że to będzie strasznie mi się dłużyło
takie lenienie się i dosłownie nic nie robienie, a jednak zaczyna mi się to
podobać, że w końcu mam czas dla siebie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio
obejrzałam tyle seriali, ale porządnie się wkręciłam. Nie wiem, jak zmuszę się
do tego, by wrócić do pełnych obowiązków związanych z firmą, ale póki co,
korzystam z tego, że jestem, jako tako, na urlopie macierzyńskim. Bo kiedy
odpoczywać, jak nie teraz? Wiem, że jak urodzi się dziecko, będę miała tyko
garstkę tego snu i wolnych chwili, więc do czasu, gdy mam szansę na pewnego
rodzaju relaks, doceniam to. Fajne przy tym jest to, że mogę robić zakupy nie
wychodząc z domu albo wysyłam po nie kogoś. No i tak, oczywiście, jest i teraz.
Spisałam Louisowi długą kartkę, co ma kupić i mam nadzieję, że poradzi sobie ze
znalezieniem tych rzeczy. Chyba że woli, żebym tłukła się z nim po sklepach i
tyle chodziła, by się zmęczyć, w co szczerze wątpię.
Gwałtownie zatrzymałam się przed wejściem do kuchni,
kiedy dotarły do mnie słowa Louisa skierowane do chłopaków, z czego wnioskuję,
że pewnie nie miałam tego słyszeć.
- Stary, jest świetna. Musi przyjechać jeszcze raz i
to powtórzyć – usłyszałam, jak kogoś zachwala i znacznie uniosłam brwi. Nie
kogoś, a raczej jakąś kobietę.
- I myślisz, że się zgodzi? – Zaśmiał się Niall, a w
tle o blat uderzyła stawiana miska.
- Dla mnie zrobi w tej sytuacji wiele – przyznał z
pewnością siebie, jednak ja dalej nie byłam całkowicie pewna, o co biega.
- Aż tak dobrze odwaliła swoją robotę? – usłyszałam
teraz Zayna pytającego przez śmiech.
- Nie wiesz nawet jak.
- Ty to masz kontakty, Tomlinson. Nigdy bym nie
podejrzewał.
- Ale Cassandra ma się nie dowiedzieć, jasne? Niech
żaden z was nie piśnie słowa, bo pogadamy inaczej – ostrzegł chłopaków szatyn,
a mi automatycznie w głowie włączyła się czerwona lampka.
Byłam już niemal pewna, co się święci. Nie chciałam
wierzyć swoim uszom, ale wierzyłam.
- Spokojna głowa, masz to jak w banku.
- Dużo bierze za takie coś? Może do mnie też by
przyjechała.
- Pytaj jej, stary. Ja mam wszystko za friko. – Roześmiał
się mój narzeczony i wtedy stanęłam w przejściu do kuchni.
Zmierzyłam ich wszystkich wzrokiem, oczekując
wyjaśnień. Niall i Zayn popatrzyli na mnie trochę zdziwieni, jakby chcieli
ukryć fakt, że z czymś się wygadali.
- O czym mam się nie dowiedzieć? – zapytałam
poważnie, przenosząc wzrok na szatyna, który, dopiero gdy mnie usłyszał,
odwrócił się ku mnie. Wyglądał jakby go zatkało, nie wiedział, co ma
powiedzieć. I szczerze mówiąc, ja też nie wiedziała, jak miałam z nim rozmawiać
w tej sytuacji.
- Louis, o czym mam się nie dowiedzieć? –
powtórzyłam pytanie, robią kilka kroków do przodu. Zacisnęłam mocno szczęki i z
całej siły próbowałam się nie rozpłakać.
- Cassandra, to nie tak...
- A jak?! – krzyknęłam mimowolnie i zauważyłam, jak
głęboko przełyka ślinę. Tu go miałam. – Zdradzasz mnie? – Mój głos zadrżał, a
jego oczy automatycznie znacznie się powiększyły.
- Co? – wyszeptał, podchodząc do mnie bliżej.
- Kto jest świetny? Kto ma przyjechać jeszcze raz i
co powtórzyć? – pytałam nerwowo, trzymając ręce w gotowości, by w każdej chwili
móc go odsunąć od siebie.
- N-nikt... Cassandra, nikt, nic nie...
- Masz mi powiedzieć w tej chwili, o kim gadałeś!
- To nie jest tak, jak sądzisz – zaczął się szybko
bronić.
- A niby jak? To nie jest śmieszne, rozumiesz?! –
Rozpłakałam się, wcale tego nie chcąc. Robiłam scenę zazdrości nie tylko jemu,
ale też przed chłopakami, którzy w ciszy patrzyli na nas, jakby byli czegoś
winni.
Louis usiłował coś powiedzieć, ale powstrzymał się,
jakby głos uwięzł mu w gardle.
- Nic nie powiesz? – zapytałam cicho po sekundach
milczenia z jego strony. On jednak położył dłoń na moim biodrze, delikatnie
kierując mnie do wyjścia. Chciałam zrzucić jego rękę z siebie, jednak on
mocniej zacisnął palce na moim boku.
- Chodź ze mną.
- Gdzie? I nie zmieniaj nagle tematu.
- Nie zmieniam – westchnął, na chwilę zamykając
oczy. – Po prostu chodź, a się przekonasz.
Uległam. Poprowadził mnie po schodach na górę. Byłam
pewna, że idziemy do naszej sypialni. Nie wiedziałam tylko, po co.
- Usłyszałaś tą rozmowę przypadkowo – zaczął
ponownie mówić, kiedy zbliżaliśmy się do końca korytarza.
- Domyślam się, że tak było – mruknęłam.
- Mówiłem o Kelly. – Głęboko odetchnął, wyjmując z
kieszeni jakiś klucz.
Zmarszczyłam brwi, obserwując jego ruchy.
- A co Kelly ma z tym wspólnego? – zapytałam, na co
on stanął przed jakimiś drzwiami, za którymi nawet nie wiedziałam, co jest.
Byłam pewna, że to jakiś kolejny magazyn obok naszej sypialni, więc nie
pytałam.
- To. – Otworzył pokój, a moim oczom ukazało się
pomieszczenie, które wyglądało na świeżo remontowane. W kącie stały wiaderka z
farbami i pędzle. Po drugiej stronie tekturowe pudła, na których były rysunki
mebli. Po środku stało złożone już łóżeczko, okryte ochronną folią, a na
głównej ścianie zauważyłam namalowane farbą na wrzosowym tle postacie z "Kubusia
Puchatka."
- T-to...
- Pokoik dla naszej córeczki – dokończył za mnie spokojnie.
- A-ale... jak? – zapytałam oczarowana tym, co mam
przed oczami. Spojrzałam na szatyna, a on lekko się uśmiechnął.
- To miała być niespodzianka dla ciebie. Za góra
tydzień wszystko byłoby skończone, ale...
- Ale ja wszystko zepsułam – dokończyłam za niego,
jednak on już mi na to nie odpowiedział. Jedynie spojrzał na malunki bajkowych
postaci na ścianie.
- To właśnie robiła Kelly, to jej dzieło – wyjaśnił,
a ja od razu połączyłam fakty, przypominając sobie, że moja przyjaciółka lubi
amatorsko malować różne rzeczy.
- Jest pięknie – powiedziałam z pełnym podziwem,
podchodząc bliżej malunku.
W pomieszczeniu było dość chłodno, bo było otwarte
okno. Zapewne wietrzyli pokój, w którym unosił się jeszcze dość intensywny
zapach farby.
- Jest... naprawdę przepięknie. Nawet nie wiem, co
powiedzieć... dziękuję. – Podeszłam do szatyna i przytuliłam się do niego. Od
razu poczułam, jak jego dłonie lądują na moich plecach.
- Pewnie wyszłam na niezłą zazdrośnicę, co? –
Zaśmiałam się niezręcznie, odsuwając się od niego.
- No... Założę się, że jakby tu jednak chodził o
jakąś laskę, to pewnie już dawno by nie żyła. – Roześmiał się.
- Właśnie, dlatego wolisz nie ryzykować. Prawidłowo.
- Nawet bym się nie odważył.
- Dobra, nie chcę przerywać nastroju, ale mówiłeś,
że jedziesz po zakupy i...
- Co tam masz dla mnie? – zapytał ciekawy, a ja
wyciągnęłam z kieszeni kartkę i mu ją podałam. Spodziewałam się jego reakcji.
- Nie no, Cassandra... – jęknął, łapiąc się za
głowę, gdy czytał listę.
- No co? – zapytałam niewinnie, na co on pokręcił
głową.
- Aż tyle tego?
- Przypominam ci, że jem za dwoje. Poza tym, to
zakupy na kilka dni. Jak będziesz grzeczny, to zrobię lasagne.
- Gdybyś nie była w ciąży to zaproponowałbym do tego
winko – wymruczał marzycielsko, oblizując wargi.
- Ale jestem – skwitowałam i od razu spojrzał
najpierw na mój brzuch, a potem na mnie.
- No i nie żałuję, ale muszę obejść się smakiem. No
nic, kupię zamiast wina lody.
- Do lasagne? – Uniosłam wyżej brwi, a on puknął
palcem w mój nos.
- Na deser.
- Mamy listopad – przypomniałam mu, na co wzruszył
ramionami.
- I co? Mamy listopad, ale siedzisz w domu. Co ci to
przeszkadza?
- Masz odpowiedź na wszystko?
- Na większość.
- A co powiesz na to, że chciałabym zobaczyć te
mebelki? – wskazałam na tektury, na co on szeroko się uśmiechnął.
- Z wielką przyjemnością.
- Chyba naprawdę zrobiłeś jej własny pałacyk.
- W końcu to będzie moja księżniczka.
Niesamowicie mnie kręci, że tak wczuł się w rolę
ojca. Będzie w tym doskonały. Wiem to.
***
- Jak tam dzisiaj samopoczucie? – zapytał Niall,
kiedy siedzieliśmy na podłodze w siłowni i pomagał mi lekko się rozciągać.
- Całkiem dobrze, dziś nie narzekam za bardzo. –
Zaśmiałam się mimowolnie. – Twoja joga poprawia mi zawsze humor.
- Zauważyłem. Dlatego pilnuję cię, żebyś za bardzo
się nie przemęczała.
- Nie jestem dzieckiem, sama się pilnuję.
- Ale oboje wiemy, że chciałabyś poćwiczyć trochę
więcej.
- Może – mruknęłam, nie patrząc na niego.
- No, ale na razie musi ci wystarczyć taka
gimnastyka. Przykro mi... Uważaj na brzuch, nie zginaj się mocniej – szybko
zareagował na moje ruchy, więc automatycznie zaprzestałam ćwiczenia.
- Może to i lepiej, że mnie nadzorujesz. – Głębiej
odetchnęłam, odgarniając z twarzy włosy, które wydostały się z luźnego koka.
- Zawsze bezpieczniej – przyznał. – Rośniesz sobie
powoli, co? – zapytał z uśmiechem, wskazując na mój brzuch. – Robimy krótką
przerwę.
- Tak, teraz już powoli. – Zaśmiałam się. – Sam
widziałeś, jak w połowie ciąży nagle wystrzeliłam.
- I bardzo dobrze. Mała Tomlinsonówna musi rosnąć.
Wyobrażam sobie, jak tu będzie niedługo biegać między nami.
- Może nie od razu biegać, Horan. Najpierw niech
nauczy się chodzić.
- Najpierw niech się urodzi. – Usłyszałam z tyłu
dodatkowy głos, więc odwróciłam się w kierunku, z którego dochodził i
zobaczyłam Louisa. – Znowu ćwiczycie? Jesteście pewni, że to bezpieczne? – zapytał,
jak co tydzień, siadając na ławce obok nas.
- Tak, bezpieczne, panie przewrażliwiony. –
Uśmiechnęłam się głupio, w dalszym ciągu siedząc na podłodze.
- To źle, że się martwię?
- Nie, nie źle, ale nie masz, o co. Niall mnie
pilnuje, żebym się nie przemęczała i nie zrobiła sobie ani dziecku krzywdy.
Serio – zapewniłam go spokojnie, gładząc dłonią jego kolano.
- Dokładnie. – Kiwnął głową Niall, wstając na równe
nogi i sięgając po butelkę z wodą. – Dostosowuję jej ćwiczenia na każdy etap
ciąży. Teraz dużo używamy piłki, często w basenie pływamy. No i skracam jej
treningi, by się nie przeciążała.
- Wiecie, że wolałbym, żeby jednak nie ćwiczyła w
ciąży, ale jeśli to bezpieczne...
- Stary, daję ci słowo, że wszystko będzie dobrze.
Nadzoruję ją nieustannie, ćwiczymy dużo jogę. Nie traktuj jej jak dziecka, bo
jeśli poczuje się gorzej, to przecież przestanie – Niall z całej siły bronił
naszych treningów i w sumie nie miałam mu tego za złe, bo chciałam ćwiczyć.
Blondyn napił się wody i kontynuował swój monolog.
Najwyraźniej miał dość, że Louis co tydzień mówi, że może nie powinnam była
ćwiczyć. To poważna sprawa, ale jego przewrażliwienie jest już odrobinę dla
mnie zabawne. Dba o to dziecko tak bardzo, jak nigdy bym się nie spodziewała.
Nie śmiałabym nawet o to prosić.
- Poza tym, tak między nami, dzięki temu, że teraz
ćwiczy, poród może być łatwiejszy i szybszy. Chyba nie chcesz, żeby męczyła się
kilka albo nawet kilkanaście godzin?
- I ty dopiero mi o tym mówisz? – Nagle szatyn
wyskoczył z pretensją do Nialla, na co ja się zaśmiałam. – Jeśli ma to jej
pomóc, to ćwiczcie sobie.
- Powiedziałem, że może – blondyn mocno podkreślił
ostatnie słowo. – Nie daję na nic gwarancji, więc nie wmawiaj sobie, że będzie
tak łatwo.
- Dzięki, jak ty umiesz pocieszać – wtrąciłam się z
sarkazmem, a on wtedy na mnie spojrzał, jakby przypomniał sobie o mojej
obecności i posłał mi przepraszające spojrzenie.
- Ale pamiętaj, że dasz radę, mamuśka. – Zaśmiał się
blondyn, chyba w celu złagodzenia mojego stresu.
- Pewnie. Muszę, bo nie mam innego wyboru. A ty –
wskazałam palcem na szatyna, by zwrócić jego uwagę na siebie. – Pamiętasz o
zajęciach w szkole rodzenia dzisiaj, prawda? To już ostatnie – przypomniałam
mu, a w odpowiedzi otrzymałam kiwnięcie głową.
- Czyli ostatnia prosta przed rozwiązaniem? –
zapytał Niall, dosiadając się z powrotem do nas.
- Dokładnie. Teraz tylko czekamy na maleństwo. – Z
uśmiechem położyłam dłoń na brzuchu.
- To koniec twoich szaleństw, Miller.
- Louis wyszalał się już za nas dwoje. Prawda,
matołku? – Klepnęłam go w łydkę, a on udał oburzonego.
- Jeszcze zechcesz, żebym w środku nocy pojechał ci
po jakieś słodycze do sklepu – wypomniał mi, ostrzegając.
- I tak pojedziesz, bo już aż do porodu nie
pozwalasz mi kierować autem.
- To ci przygadała, stary. – Niall się roześmiał, a
ja skutecznie zgasiłam swojego ukochanego.
Uwielbiam takie chwile. Cieszę się, że mieszkam nie
tylko z narzeczonym, ale też z przyjaciółmi. Może nie zawsze jest dużo
prywatności, ale z pewnością jest miła atmosfera.
***
*Louis*
Następnej nocy ze snu wyrwał mnie jakiś szum. Kiedy
jednak obudziłem się i wyczuliłem słuch, zorientowałem się, że to wcale nie był
żaden szum, ale jakby czyjś oddech świszczał. Otworzyłem oczy. W pokoju było
całkiem ciemno, więc musiałem włączyć lampkę, by cokolwiek dostrzec. Szybko
odwróciłem się w kierunku leżącej obok mnie narzeczonej, kiedy zdałem sobie
sprawę z tego, że się dusi. Leżała na plecach, z zamkniętymi oczami, co jeszcze
bardziej wzmogło mój niepokój.
- Cass? – Potrząsnąłem jej ramieniem, ale to nic nie
zmieniło. – Cassandra – teraz już zawołałem, mocniej poruszając jej ciałem.
Nie było z nią żadnego kontaktu, była bezwładna.
Szybko zrozumiałem, że jest nieprzytomna i jednocześnie ma atak astmy. Pierwszy
raz działo się to, kiedy spała i nie wiedziałem, co mam robić. Próby
przywrócenia jej przytomności nic nie dawały, więc pędem skierowałem się do
sypialni Liama. Wpadłem do jego pokoju bez pukania, ale nikogo nie było w
środku. Przypomniałem sobie, że miał dziś nocny dyżur w szpitalu i głośno
przekląłem, łapiąc się za głowę.
Niezwłocznie wróciłem do sypialni, stan Cass wcale
się nie polepszył. Złapałem w pośpiechu telefon i usiadłem przy szatynce, mocno
łapiąc ją za rękę. W myślach modliłem się o to, by jej się nie pogorszyło. Na
dobrą sprawę, nie byłem lekarzem i nie wiedziałem, co tak naprawdę dzieje się z
dziewczyną.
- Coś się stało? – Liam odebrał po trzecim sygnale,
a mi ulżyło, że nie poszedł na żadną operację i jest pod telefonem.
- Cassandra... nie wiem, co się dzieje. Zaczęła się
dusić przez sen, nie reaguje, jak nią potrząsam, jakby straciła przytomność
i...
- Ma atak astmy?
- Na to wygląda. – Patrzyłem w panice na szatynkę,
modląc się w myślach, by zaraz wszystko wróciło do normy.
- Podnieś ją do siadu, szybko – nakazał głośno, więc
włączyłem głośnik w smartfonie i odłożyłem go na szafkę. Z uniosłem jej ciało,
tak, aby zaraz mi nie upadła z powrotem. To, że wszystko miała bezwładne wcale
mi nie pomagało.
- Już. Co teraz?
- Spróbuj ją obudzić i podać leki z inhalatora.
- Problem polega na tym, że już próbowałem! Nie
budzi się – mówiłem zrozpaczony, klepiąc ją po policzkach.
- Otwórz okno i próbuj dalej. Musisz ją obudzić,
słyszysz?
- Słyszę, kurwa! Cass, błagam się, obudź się. Nie
śpimy, słyszysz?
Potrząsałem jej ciałem przez dobre kilka chwil. Po
tym otworzyła jedynie oczy, wciąż się dusiła. Nawet po podaniu leków nic się
nie zmieniło. Byłem przerażony.
- Cholera jasna, Liam! Nie reaguje na leki. Ona
zaraz mi się udusi! – krzyknąłem, opierając szatynkę o poduszki.
Patrzyła na mnie nieprzytomnym wzrokiem, z widocznie
wymalowanym na twarzy cierpieniem.
- Posłuchaj, musi trafić do szpitala. Wysyłam do was
karetkę, będzie w ciągu dziesieciu minut, może pięciu. Jest ryzyko, że
Cassandra i dziecko będą niedotlenione, jeśli nie dostaną właściwej pomocy. Sam
nie jesteś w stanie nic zrobić, musi dostać tlen.
- Przywiozę ją. – Szybko zaoponowałem, nie myśląc za
dużo.
- Louis, to nie jest dobry pomysł. Poczekajcie na
pogotowie, będzie szybciej. W karetce dostanie tlen.
- Dobrze, poczekamy.
Rozłączyłem się i na chwilę zostawiłem szatynkę
samą, by pobiec do pokoju Nialla. Otworzył mi zaspany, ledwo widział na oczy.
- Czego chcesz o drugiej w nocy? – zapytał z jękiem,
zasypiając na stojąco.
- Idź otworzyć bramę, przyjedzie karetka. Poprowadź
ratowników do nas, ja muszę się ubrać.
- Co, do cholery? Jaka karetka? Cassandra rodzi?
Przecież ma termin...
- Dusi się, a nie rodzi! Nie może oddychać –
odpowiedziałem nerwowo, wracając do pokoju.
Mając oko na Cassandrę, szybko nakładałem jeansy i
bluzę, by jechać z nią do szpitala. W ekspresowym tempie przebrałem się i
zbierałem po pokoju potrzebne rzeczy, szukając dokumentów szatynki.
Karetka przyjechała zanim się obejrzałem. Od razu
zabrali ją na nosze i założyli maskę tlenową. Wiedzieli już, co się dzieje,
dzięki czemu mogli natychmiast zareagować. Cały czas widziałem bezsilny wzrok
Cass na sobie. Wiedziałem, że się bała, nie mogłem pozwolić, by była tam bez
nikogo. Ona sama nie wiedziała, co się z nią dzieje i na dodatek bardzo się
męczyła, walczyła o każdy oddech. Na szczęście tlen dawał jej ulgę.
Chłopaki zdezorientowani pojawili się w salonie,
chcąc czegoś się dowiedzieć. Nie miałem czasy, by cokolwiek im wyjaśniać.
Szedłem za ratownikami, nie spuszczając uwagi z narzeczonej. Serce mocno mi
biło, gdy na sygnale jechaliśmy przez Londyn z zawrotną prędkością, a ona
patrzyła tylko na mnie, jakby szukając pomocy.
Na miejscu od razu zajęli się nią lekarze. Liam
przybiegł ze swojego dyżuru. Wszystko działo się szybko, każdy gdzieś biegał.
Sytuacja uspokoiła się dopiero, gdy wprowadzili ją w stan chwilowej śpiączki,
by doszła do siebie. Miała spać kilka godzin. Dzięki interwencji lekarzy mogła
już swobodniej oddychać, jednak została przyjęta na oddział. Podpięli ją do
jakiejś maszyny i stale kontrolowali jej stan, a ja siedziałem tuż obok, bo
bałem się, że jeśli wyjdę, to znów coś się stanie.
Okazało się, że dziecko jest już tak duże, że za
bardzo naciska na płuca Cassandry i przez to jej astma znacznie się pogłębia.
Powiedzieli, że do końca ciąży będzie potrzebowała tlenoterapii i silniejszych
leków, by nie udusić się zanim urodzi. Ma co tydzień zgłaszać się do lekarza na
kontrolę jej i dziecka stanu. Zostało niecałe półtora miesiąca do rozwiązania i
już widzę, jak ciężko jest. Ufam, że szczęśliwie przejdziemy przez najbliższe
tygodnie, że damy radę z astmą i że nasza córeczka przyjdzie na świat zdrowa.
Ale gdy tak siedziałem przez całą noc w szpitalu
przy Cass, wiedziałem, że jeszcze może dojść do takiej sytuacji jak dziś i
bałem się, że nie zdążę zareagować wystarczająco szybko albo nie będzie mnie
obok. Musiałem wykombinować coś, by stale była pod czyjąś opieką. Dziś
zrozumiałem, jak niebezpieczna może być astma w ciąży. Jej objawy mogą zmieniać
się każdego dnia – raz będzie znacząca poprawa, a raz całkowity spadek, jak
dziś. Zimowa pora roku nie pomaga.
Powiedzieli, że musimy wypożyczyć koncentrator
tlenu, by mieć do niego stały dostęp w każdej chwili. Od razu zbadali też
dziecko i ocenili jego wagę, aby w razie czego wiedzieć, na jakim jest etapie
rozwoju, bo astma może przyczynić się do tego, że będzie wcześniakiem.
Uspokoili mnie jednak, że jest wystarczająco duże, by mogło już żyć samo poza
organizmem matki, więc w skrajnym przypadku będzie rozważane cesarskie cięcie
przed terminem. Ale na szczęście nie teraz, bo Cass prawidłowo reaguje na
przyjęte leki. Wprowadzenie ją w śpiączkę uspokoiło jej serce i oddech, i
lekarze powiedzieli, że na obecną chwilę wszystko będzie w porządku. A jeśli
przez całą dobę duszności nie wrócą, to będzie to dobry omen dla przyjętego
leczenia i już pojutrze wyjdzie ze szpitala.
Siedząc zmęczony przy niej, liczę, że wszystko wróci
do normy i już nic złego nie będzie się więcej działo. Za dużo wycierpiała. Za
dużo.
***
*Cassandra*
Nie zdawałam sobie sprawy, że ostatni miesiąc ciąży
będzie aż tak męczący i już wystarczająco dla mnie trudny. Nie myślałam, że
astma może tak bardzo przybrać na sile. To był pierwszy raz, kiedy byłam
przekonana, że naprawdę się uduszę. To nigdy nie stało się podczas snu, aż do
incydentu sprzed ponad dwóch tygodni. Przeraziłam się na poważnie. Słyszałam
wtedy wszystko, co Liam mówi Louisowi i bałam się, że przeze mnie udusi się
dziecko, a w najgorszym wypadku ja też do niego dołączę. To było
niewyobrażalnie ciężkie przeżycie i nie pragnę, by znów się powtórzyło. Jestem
pewna, że gdyby mój narzeczony nie obudził się w porę i nie zauważył, co się ze
mną dzieje, to byłby już koniec. Poczułam, że potrzebuję chyba większego
nadzoru niż dotychczas, bo okazuje się, że sama nie kontroluję tego, co się ze
mną dzieje.
Na obecną chwilę leczenie astmy działa, na razie
jest wszystko ze mną w porządku i ufam, że w tym stanie pozostanę do czasu
rozwiązania. Oprócz ogromnego przemęczenia, ciągle chodzę tylko do toalety, a
przez to, że naprawdę dużo piję wody, wszystko się wzmaga. Cieszę się, że juz
niedługo i moje ciało zacznie wracać do poprzedniej kondycji. Chciałabym już
odetchnąć, wyspać się na brzuchu, budzić się z niebolącymi plecami, pić kawę i
wiele innych. Z drugiej strony, chciałabym dalej być w ciąży, to cudowne
uczucie. W rzeczywistości jednak najbardziej czeka się na pierwsze chwile, gdy
maleństwo pojawi się na świecie. To, czego chcę w trakcie porodu to to, aby
astma nie przyszła na spotkanie, bo może się skończyć nieciekawie. Wiem, że
raczej do tego nie dochodzi, ale mój przypadek udowadnia, że wielu rzeczy muszę
się spodziewać.
Weszłam po marmurowych schodach do rezydencji,
niezwykle ciesząc się, że już wróciłam do domu i w końcu będę mogła coś zjeść.
Byłam na kolejnych badaniach kontrolnych w szpitalu od rana i naprawdę jestem
głodna jak wilk. Louis był naturalnie ze mną, w razie czego i teraz pojechał do
firmy, wcześniej podwiózł mnie tylko do domu. Jestem mu wdzięczna za to, że tak
się o mnie troszczy. Nie wiem, czym sobie na to zasłużyłam, ale bardzo to
doceniam.
Skierowałam się zmęczona do kuchni i gdy stanęłam w
przejściu między pomieszczeniami, pierwsze, co zobaczyłam to to, że Cindy jest
u nas w domu i coś gotuje. Rozmawiała z Harrym, który siedział na wyspie
kuchennej i bawił się pomarańczą, podrzucając ją. Pomachał mi z uśmiechem, gdy
mnie dostrzegł, więc skierowałam się w jego stronę i usiadłam na stołku
barowym, przecierając dłonią twarz.
- I jak u lekarza? – zapytała blondynka, wyjmując z
szafki dużą miskę.
- Jak ktoś lubi igły to świetnie, a jak nie, tak jak
ja, to koszmarnie. – Głębiej odetchnęłam, czując, że znów dusi mnie w gardle.
Jednak nie było jeszcze to tak mocne, bym musiała brać leki.
- Tak myślałam, że wrócisz głodna ze szpitala, więc
robię małe co nieco. – Mrugnęła do mnie, co odwdzięczyłam uśmiechem.
- Jesteś wielka. Ale nie musisz nam gotować,
potrafię jeszcze to robić, mieszkam tu.
- Ale zaraz rodzisz, musisz odpoczywać.
- Nie zaraz, za miesiąc. Wolałabym jednak już. Im
bliżej porodu, tym gorzej się czuję – wymamrotałam bezsilnie, zamykając oczy.
- Idź może się położyć? – zaproponował Harry,
podając mi butelkę wody. – Zawołamy cię na obiad, bo jeszcze trochę pewnie
minie zanim będzie.
- Dzięki, ale muszę coś zjeść teraz, bo padnę. –
Wymusiłam uśmiech, a za chwilę dostałam miskę pełną musli, świeżych owoców i
jogurtu, które zrobił mi Harry.
- Boże, jak ja was kocham. Wszyscy zajmujecie się
mną jak dzieckiem, ale co tam – powiedziałam z zapałem łapiąc za łyżkę.
Zaśmiali się na moje słowa i tylko życzyli mi
smacznego. Zdałam sobie sprawę, że zaczynają być dla mnie jak rodzina. Widzę
ich codziennie i zawsze mogę zwrócić się do nich o pomoc. Chyba jestem skłonna
uznać, że to życie odpowiada mi bardziej niż te w Stanach. Oczywiście, nie
licząc chwil, kiedy tata jeszcze żył. To zawsze będzie dla mnie na pierwszym
miejscu.
***
W noc przed Bożym Narodzeniem, kiedy cały gang jest
jeszcze w domu, w rezydencji rozlega się głośny alarm. Obudziłam się
natychmiast, nie wiedząc, co się dzieje. Wszędzie było ciemno, w uszach mi
dudniło, serce od razu znacznie przyspieszyło. Usiadłam prędko, usiłując
zrozumieć, o co chodzi. Lampka nocna po stronie Louisa została zapalona, a on
sam sprawdził, czy jestem na pewno w sypialni. Posłałam mu pytające spojrzenie,
nie rozumiejąc, dlaczego dzwoni alarm. Moją pierwszą myślą było automatycznie
to, że ktoś dostał się na teren posesji, a w najgorszym wypadku do domu. Przez
niedosunięte do końca rolety w oknach, widziała, jak światła z systemu
bezpieczeństwa szalały na zewnątrz.
- Zostań tu – polecił szatyn, podając mi jeden z
pistoletów, bym miała jakąkolwiek obron, w razie czego. – Sprawdzę, co się
dzieje i zaraz wrócę.
Kiwnęłam powoli głową i pozwoliłam mu iść. Kiedy
zostałam sama, strach zaczął ściskać mi gardło. Nie bałam się jakoś specjalnie
ewentualnych włamywaczy, w normalnych okolicznościach pewnie sama pobiegłabym
na dół, by rozeznać się w sytuacji. Musiałam jednak brać pod uwagę to, że nie
chodziło tylko o mnie, ale też o nasze dziecko, które nosiłam pod sercem. I to
o nie bałam się najbardziej.
Moje złe doświadczenia pozwalają mi myśleć, że zaraz
może stać się coś złego, a ja będę miała ograniczone możliwości jakiejkolwiek
obrony. Alarm nie włączyłby się na pewno bez powodu i to mnie niepokoi.
Louis nie wracał przez dobre dziesięć minut i martwiło
mnie to. Byłam skłonna zejść z bronią na dół i sprawdzić, jaka jest sytuacja.
Kiedy rozważałam to, czy wyjść już z sypialni, czy jeszcze poczekać, on na
szczęście wrócił.
- To tylko alarm wariuje. Pobudził cały dom –
wyjaśnił zirytowany, z powrotem kładąc się do łóżka.
- Jak to wariuje? Przecież to wasz system
bezpieczeństwa. Podobno miał być najnowocześniejszy, najlepszy – przypomniałam
mu, odkładając broń do szafki.
- Coś się zepsuło. Harry przyszedł i zadzwonił po
techników. Do rana to naprawią.
- Ale na pewno? – upewniłam się, nim położyłam głowę
na poduszce.
- Na pewno. Monitoring niczego nie zarejestrował.
Wszystkie drzwi i okna są zamknięte. Przeszukaliśmy na szybko wspólnie dom i
nikt sie nie włamał, możesz być spokojna.
- Dobrze, ufam ci – zgodziłam się, przytulając się
do jego klatki piersiowej.
- Wiesz, że gdyby groziło nam jakieś
niebezpieczeństwo, to nie wracałbym tak spokojnie spać, prawda?
- Wiem. Za dobrze cię znam. Nie pozwoliłbyś, aby
stała nam się krzywda.
***
*Louis*
Przyszedł sylwester, a z nim i Nowy Rok. I tak jak
co dwanaście miesięcy, pokładałem wielkie nadzieje, że ten rok będzie lepszy od
poprzedniego. Miałem wielkie plany na nadchodzącą przyszłość związaną z moją
rodziną i bardzo nie mogłem się doczekać, kiedy te zamiary się ziszczą.
Zorganizowaliśmy kameralną imprezę sylwestrową tylko
dla gangu i przyjaciół, i zrozumiałem, że nie potrzebuję już tych wielkich
balang, a wystarczy mi towarzystwo najbliższych mi osób. Nawet nie piję za dużo
alkoholu przez wzgląd na moją ciężarną narzeczoną i nie przeszkadza mi to jakoś
za bardzo. Do tej pory wypiłem może kieliszek szampana i kieliszek wódki, i na
obecną chwilę nie czuję wielkiej potrzeby, by spożyć więcej. Pewnie byłoby
inaczej, gdyby Cass nie było obok, ale obiecałem sobie, że nie doprowadzę się
już do takiego stanu przy niej. Nie chcę, by jeszcze mną musiała się zajmować,
kiedy to na nią trzeba mieć wciąż oko.
Pocałowałem mocno szatynkę, gdy staliśmy na tarasie,
a zegar wybił północ i na niebie pojawiły się pierwsze fajerwerki. Przytuliłem
ją, aby za bardzo mi nie zmarzła, mimo że miała puchatą kurtkę na sobie.
- Szczęśliwego Nowego Roku – powiedzieliśmy wspólnie
po oderwaniu się od siebie, co przyczyniło się do wpłynięcia na nasze twarze
uśmiechów.
Objąłem szatynkę od tyłu i jeszcze przez długi czas
oglądaliśmy na niebie kolorowe światła. Z domu leciała muzyka, a mnie
przepełniała wielka radość, że spędzam tą chwilę z ukochaną osobą. Stalibyśmy w
tej pozycji pewnie dalej, gdybym nie zobaczył, że Cassandra się pochyliła.
- Wszystko gra? – zapytałem zaniepokojony, na co ona
pokręciła głową.
- N-nie wiem – odpowiedziała niemal niesłyszalnie.
Spuściłem głowę, żeby lepiej ją słyszeć, ale wtedy
zauważyłem, że jej twarz się wykrzywia.
- Ale co się dzieje?
- Boli – jęknęła, dotykając brzucha. Zaczęła głębiej
oddychać, a ja szerzej otworzyłem oczy.
Od razu przywołałem Liama, który bawił się gdzieś z
tyłu.
- Długo już cię boli? – zapytał brunet, a ona
mocniej złapała moje ramię. Przytrzymałem ją, aby nie upadła i uważnie ją
obserwowałem.
- Dopiero teraz już o wiele mocniej – powiedziała z
trudem, a ja na twarzy Liama zobaczyłem zaskoczenie. To sprawiło, że
automatycznie ja też zacząłem się martwić.
- Dopiero? To znaczy, że już wcześniej cię bolało?
Dlaczego nic nie mówiłaś?
- Myślałam, że to skurcze przepowiadające. Przecież
mam jeszcze chwilę do porodu.
- Jak długo masz takie skurcze?
- Nie wiem... od popołudnia? Chyba tak, ale... to
było delikatne i...
- Wracamy do domu, pomóż jej się położyć na górze.
Muszę ją zbadać, a tu jest za dużo ludzi - szybko mnie poinstruował i zaraz sam
zniknął w budynku.
Poszedłem więc za jego przykładem i zrobiłem to, o
co poprosił. Rozebrałem Cassandrę z kurtki i butów, i zaraz leżała na naszym
łóżku.
- Niedobrze mi – powiedziała z przyspieszonym
oddechem, zakrywając ręką pół twarzy, gdy Liam do nas dołączył. W celu badania
dotykał jej brzucha, jednak gdy Cass zaczęła zwijać się z narastającego bólu,
nie miał już wątpliwości.
- Akcja porodowa się zaczęła – poinformował nas
oboje, a mnie automatycznie oblał zimny pot. Nie spodziewałem się tego, że to
przyjdzie tak nagle i niespodziewanie.
- To niemożliwe, mam termin za dwa tygodnie, nie...
- Widocznie wasza córka chce przyjść już na świat, i
to jak najszybciej, bo poród bardzo szybko się zaczął.
- Cholera jasna... – Złapałem się za głowę, próbując
pospieszyć w niej swoje procesy myślowe. – Musimy zawieźć ją do szpitala i...
- Obawiam się, że możemy nie zdążyć. Trzeba odebrać
poród tutaj.
- Co? – Cassandra niemal wykrzyczała, a ja wtedy
dostrzegłem, że jest przerażona i po jej policzkach spływają już łzy
spowodowane bólem. – Nie pisałam się na to, że będę rodzić w domu. Miałam
rodzić w klinice.
- Uspokój się, to nic nie da.
- Jak mam się uspokoić? Boję się.
- Zaufaj mi, dobrze? Wiem, co robię i wiem, że nie
zdążymy zawieźć cię do szpitala w tą pogodę. Na ulicach jest za dużo śniegu, by
szybko znaleźć się w szpitalu.
- Co się dzieje? Już się zaczęło? – Usłyszeliśmy
głos Cindy i wtedy dostrzegłem, że stoi w drzwiach.
- Najwyraźniej. Zadzwoń po pogotowie, będę
potrzebował wsparcia. Może zdążą dojechać – polecił blondynce Liam, a ona od
razu chwyciła za telefon.
- Przecież nikt nie dojedzie tu przez tą zamieć...
- Ale dzwoń! – wydarł się, przez co wszyscy
zamilkli.
To prawda, Londyn nawiedziła pierwsza od wielu lat
duża zamieć śnieżna i teraz też do mnie docierało, jak poważna była sytuacja,
mimo że na miejscu był lekarz. Sam ogród sporo nam przysypało i zdołaliśmy
wyjść jedynie na taras, a co dopiero może się dziać na ulicach.
- Widzę, że nasza córka wybrała niezwykły moment na
przyjście na świat. – Głęboko przełknąłem ślinę, próbując się jakoś wewnętrznie
pozbierać.
- Nie pomagasz! – Cassandra nieoczekiwanie krzyknęła
na mnie i musiałem się opamiętać.
Cindy po rozmowie z dyspozytorem potwierdziła
jedynie nasze obawy, że pogotowie nie dotrze tu za szybko, bo ulice są po
prostu nieprzejezdne. Dlatego Liam szybko zorganizował potrzebne rzeczy i w
moment wcielił się w rolę ginekologa na tą jedną noc. Dziękuję siłom wyższym,
że dziś wziął sobie wolne i tu jest, bo wolę nie myśleć, jak sami mielibyśmy
odebrać poród.
Myślałem, że wszystko potoczy się szybko, jednak
okazało się, że kompletnie się na tym nie znam. A niby byłem na zajęciach w
szkole rodzenia... Mijała godzina za godziną, imprezę przerwano, Cassandra wiła
się coraz bardziej z bólu i płakała, że nie da rady, a karetki wciąż nie było.
Widziałem, jak szatynka jest już zmęczona i cierpi w każdej sekundzie, a ja nie
mogłem niczego zrobić, aby jej pomóc, oprócz mojego wsparcia. Zapomniałem o
Bożym świecie, byłem skupiony jedynie na tym, co tu i teraz. Każdy skurcz i
wysiłek szatynki przynosił nadzieje, że to może już, ale to był naprawdę trudny
proces i już podziwiałem moją narzeczoną za jej wytrwałość i walkę, które
czułem za każdym razem, gdy mocno zaciskała rękę na mojej dłoni, niemal ją
miażdżąc i wbijając w nią swoje paznokcie. Nie miałem serca, by powiedzieć, że
to sprawia mi ból, bo wiedziałem doskonale, że ją boli o wiele, wiele bardziej,
i pewnie nawet nie byłem w stanie sobie tego wyobrazić. Przede wszystkim dlatego,
że musiała rodzić bez jakiegokolwiek znieczulenia, bo warunki domowe nie pozwalały
na dużo, gdy nie było sie na to przygotowanym. Bardzo jej współczułem, mogłem się
tylko domyślać, jaki był to trud.
O piątej nad ranem wszystko ostatecznie dobiega końca.
W pierwszy dzień nowego roku na świat przychodzi Mikayla Tomlinson. Nasza mała Miki
powoduje, że nasze serca rosną. Zostałem ojcem.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz